Francuska kawiarenka literacka

czwartek, 4 stycznia 2024

Wiedeńskie Muzeum Historii Sztuki (część I)

Początek roku spędzam wspominając wrażenia z pobytu w Muzeum Historii Sztuki. 
Wnętrze Muzeum Historii Sztuki

Klatka schodowa
Ciekawy jest sam budynek muzealny - bliźniaczy ze stojącym po drugiej stronie Placu Marii Teresy budynkiem Muzeum Historii Naturalnej. Wybudowany w stylu włoskiego renesansu nie zachwyca z zewnątrz, w natłoku pięknych wiedeńskich budowli okalających Ring nie wyróżnia się szczególnie, za to wnętrze jest iście pałacowe. Decyzję o budowie obu muzeów podjął cesarz Franciszek Józef. Potrzebna była właściwa oprawa dla Habsburskiej kolekcji. Gromadzone przez wieki dzieła sztuki trzeba było godnie wyeksponować.
Zbiory narodowej pinakoteki zawdzięczają Austriacy umiłowaniu piękna przez przedstawicieli dynastii Habsburskiej. Kolekcja zawdzięcza swe początki XVI wiecznemu cesarzowi rzymskiemu Rudolfowi II. Był władcą Austrii, Czech, Węgier i Chorwacji. Zapisał się w historii, jako władca niezrównoważony, opętany szaleństwem, wyznawca kabalizmu i okultyzmu. Rudolf II był pasjonatem i kolekcjonerem dzieł sztuki. Kompulsywnie powiększał swoją kolekcję; sam zamawiał dzieła sztuki bezpośrednio u ich twórców, a jego posłańcy podróżowali po całej Europie dokonując zakupów obrazów. Miał w swojej kolekcji dzieła wybitnych malarzy XVI wieku. Zgłosił się do niego Arcimboldo chcąc zainteresować go swą sztuką. I zapewne mu się to udało.
Rudolf II jako Wertumnus

Znany jest wspaniały portret cesarza Rudolfa II, jako boga Wertumnusa stworzony z owoców i płodów ziemi (dziś obraz znajduje się w Szwecji. Wiele dzieł po śmierci cesarza uległo rozproszeniu po całej Europie). Ulubionymi malarzami władcy byli Peter Bruegel Starszy i Albrecht Dürer. Spadkobiercy Rudolfa dbali o jego zbiory i je powiększali, jednak największą zasługę miał w tym arcyksiążę Leopold Wilhelm (prawnuk Rudolfa). O ile pradziadek kierował się w zakupie dzieł sztuki gustem i swoim kryterium piękna, o tyle prawnuk obrał nowe kryterium - wartość historyczną dzieła. To on wprowadził zwyczaj opisywania dzieł sztuki notatkami o dacie powstania i pochodzeniu. Kolekcję powiększyła jeszcze cesarzowa Maria Teresa, a jej syn Józef II otworzył po raz pierwszy dla publiczności wspaniałą kolekcję habsburską. Miało to miejsce w 1781 r. czyli dwanaście lat wcześniej niż otwarcie Luwru. Dzisiejszą siedzibę narodowej galerii sztuki zaczęto wznosił sto lat później za Franciszka Józefa II. Podczas XIX wiecznej przebudowy Wiednia rozebrano stare mury i utworzono ponad pięciokilometrowy bulwar zwany Ringiem. Przy tej najbardziej reprezentacyjnej ulicy Wiednia usytuowano najważniejsze budowle; Ratusz, Parlament, Operę, Teatr i także wspomniane wyżej muzea.

Ja już wspomniałam w którymś z wcześniejszych wpisów moja znajomość z tym muzeum zaczęła się od klatki schodowej (i na tym zakończyła). Ponad trzydzieści lat temu podczas wycieczki do Wiednia udało mi się jedynie przestąpić próg muzeum i zobaczyć fantastyczną klatkę schodową. Powiedziałby ktoś, cóż może być ciekawego w klatce schodowej. Są jednak takie schody, które pozostają w pamięci na bardzo długo i przywołują miłe wspomnienia (jak schody w Pałacu w Casercie, czy spiralne schody w Muzeach Watykańskich). Nie zapamiętałam dokładnego wystroju wnętrza, malowideł na suficie, stojących u ich wierzchołka posągów i rzeźby, marmurów, złoceń, balustrad i kolumn i całej tej dekoracyjnej architektury wnętrza, ale zapamiętałam wrażenie jakie wywarła całość wówczas na mnie sprzed lat, zupełnie innej osobie. Był to może początek moich inklinacji w kierunku sztuki. Wrażenie monumentalności i piękna, estetyki i przyjemności, jakie sprawia obcowanie z takim wnętrzem sprawiło też pewien niedosyt. Niedosyt spowodowany zbyt krótkim przebywaniem w tym pięknym otoczeniu.

Oszustwo Gibeonitów wg Petera Coecke van Aelst (gobelin)
Teraz ponad trzydzieści lat po tym pierwszym spotkaniu zaczęłam zwiedzanie od wystawy gobelinów Rafael Złoto i jedwab (wystawa czasowa do 14 stycznia 2024 r.). Na zlecenie papieża Leona X (pierwszego z dwóch Medyceuszy na papieskim tronie) Rafael zaprojektował serię Apostołów w Kaplicy Sykstyńskiej. Według jego projektów oraz projektów Petera Coecke van Aelst (XVI wiecznego artysty niderlandzkiego) powstała seria pięknych gobelinów. Dla przykładu Oszustwo Gibeonitów Petera Coecke van Aelst. Autora drugiego gobelinu nie muszę przedstawiać. Ciekawą koincydencją było otrzymanie wieczorem tego samego dnia, którego oglądałam ów gobelin pozdrowień ze zdjęciem oryginału z Muzeów Watykańskich.
Fragment gobelinu Szkoła Ateńska wg Rafaela
Zbiory tego Muzeum są przeogromne, stąd nic dziwnego, że ogarnął mnie syndrom Stendhala (po raz kolejny w tym roku. Po raz pierwszy dopadł mnie w Konstancinie Jeziornej w Villi La Fleur). Kiedy po trzech godzinach oglądania zbiorów poczułam się już lekko zmęczona, ale przede wszystkim oszołomiona ogromem piękna i już miałam wychodzić trafiłam do sklepiku muzealnego, w którym widokówki reprodukcji przypomniały mi dzieła, jakich jeszcze nie obejrzałam. Wróciłam, żeby chociaż rzucić okiem na kolejne obrazy. Dzięki temu dotarłam na salę z obrazem Alegoria malarstwa Johannesa Vermeera. Jakie to szczęście. Nie odżałowałabym tej straty, nie przebolałabym, gdyby znowu ominął mnie kolejny Vermeer. Obiecałam sobie po amsterdamskim niepowodzeniu przy zakupie biletów na wystawę Vermeer wystawa wszech czasów, iż obejrzę przynajmniej te jego obrazy, które znajdują się w Europie. Alegoria malarstwa to ulubiony obraz malarza wśród historyków sztuki, podobnie, jak Dziewczyna z perłą jest ulubionym obrazem wśród publiczności (w czym spory udział ma kinematografia). Alegoria malarstwa to pean na cześć tej dziedziny sztuki, ale czy tylko. To nietypowy wśród obrazów Johannesa. Jest niezwykle duży (większość jego obrazów to obrazki o wielkości kilkudziesięciu centymetrów) liczy metr szerokości na metr dwadzieścia wysokości. Niezwykła jest też jego tematyka, pośród obrazów przedstawiających codzienne czynności życiowe; czytanie listu, granie na instrumencie, trzymanie okna, nalewanie mleka ten przedstawia akt tworzenia. Obraz doczekał się wielu interpretacji, ale do dziś nie wiemy, kim jest modelka w niebieskiej sukni z wieńcem laurowym na głowie i księgą oraz trąbką w ręku (przedstawiająca Muzę Klio), co autor miał na myśli, czyli co chciał nam przekazać. Co ma oznaczać wisząca na ścianie mapa, a co rozsunięta kotara. Obraz kryje w sobie wiele zagadek, bo i jego twórca stanowi dla nas zagadkę. Brak listów, pamiętników, brak dokumentów, wpisów w kronikach policyjnych (które wiele nam mówią np. o Caravaggio).
Alegoria malarstwa J. Vermeera (niestety zdjęcie marnej jakości)

Pracownia jest wyjątkowo uporządkowana, a malarz bogato i elegancko ubrany. Przedmioty znajdujące się na obrazie to atrybuty różnych dziedzin sztuki (malarstwa, poezji, muzyki, rzeźby, literatury czy architektury), a tytuł, jeśli nadany przez twórcę (w spisie obrazów po śmierci malarza nosi nazwę Sztuka malarska) przyznaje palmę pierwszeństwa jednej z nich. Nie to jednak jest ważne. Podobnie jak na innych obrazach Holendra najważniejsze są tu cisza i skupienie, nastrój intymności, światło padające na te elementy, które malarz chciał pokazać i cień, w którym pozostawił inne. To co u Vermeera przemawia do mniej najbardziej to cisza, spokój i poetyka obrazu, gra światłem i cieniem.

Ciekawa jest także historia obrazu. Początkowo miał pójść na spłatę wierzycieli malarza. Żona malarza chcąc go uchronić przed wierzycielami zapisała go swojej matce, jako spłatę długu zięcia wobec teściowej. Transakcję uznano jednak za nielegalną. Od 1813 roku obraz był własnością austriackiej rodziny Czerninów. W 1940 roku Jaromir Czernin sprzedał go Hitlerowi za sumę 1,65 mln ówczesnych marek. Spadkobiercy twierdzą, iż sprzedaż nastąpiła pod przymusem i walczą o prawo własności płótna, które dziś wisi w Muzeum Historii Sztuki.
Powrót z polowania/ Myśliwi na śniegu Peter Bruegel Starszy
Powrót z polowania, lub Myśliwi na śniegu Petera Bruegla Starszego to kolejny obraz, który zwrócił moją uwagę. Od dawna mam słabość do widoków zimowych przedstawionych w sztuce. Zawsze zwracałam uwagę na zimowe pejzaże (jak u Avercampa, czy choćby w Pejzażu zimowym z łyżwiarzami i klatką na ptaki tegoż Bruegla). Swoją drogą nie miałam pojęcia, iż Bruegel był uczniem wspomnianego wyżej Petera Coecke van Aelst (jak mogłam wiedzieć, skoro jeszcze do niedawna to nazwisko było mi zupełnie obce). Dla mnie Powrót z polowania to połączenie świata realnego ze światem fantazji. Sama zimowa sceneria ma w sobie coś z magii, biały puch, biała pierzynka, która zakrywa to co brudne i nieciekawe, a rzeczom brzydkim nadaje uroku. Jakże pięknie wyglądają suche badyle oszronione czy przyprószone śniegiem, czy nawet hałda śmieci pod śnieżną pierzynką. Widzimy tylko zewnętrzną powłokę rzeczy, a ich brzydkie wnętrze pozostaje ukryte. W Powrocie z polowania najważniejszy wydaje się Krajobraz, biały i czysty, ludzie są tylko jego dopełnieniem, scenerią; zarysem ciemnych postaci; powracający myśliwi, palący ognisko przed karczmą, niosący chrust, ślizgający się na zamarzniętym jeziorze.
Walka postu z karnawałem Peter Bruegel Starszy
Chyba nie tylko mnie obraz Myśliwi na śniegu skojarzył się z Zimowym pejzażem, bo oba były pretekstem do powstania utworu Jacka Kaczmarskiego pod tytułem Krajobraz zimowy.
Fragment utworu brzmi:

Człowiek w śniegu – krwi sczerniałej kropla
Ludzie w śniegu – urojenie roju
Drzewa w śniegu – żył i tętnic obraz
Domy w śniegu – Betlejem spokoju
Kruki na bieli – granatowe zabawki
Ponurzy anieli codziennej ślizgawki
Ludzie słabi, ludzie bezradni
Odstający w tłumie łyżwiarzy
Piruetem na mroźnej zapadni
Ocalają barwy swych twarzy
Niewidoczni, nieważni, niezgrabni
Ludzie wielcy – ludzie nadludzie
Co pojęli Kosmos i Boga
W rozśnieżonej się puszą tancbudzie
Na ułomnych wsparłszy się nogach
Krok mylących na lodzie, na złudzie
A jak już mowa o Kaczmarskim to nie mogłam nie pomyśleć o nim oglądając inny obraz Bruegla Walka postu z karnawałem. Na tym obrazie dużo się dzieje. Tak dużo, że aby dokładnie go obejrzeć należałoby spędzić przy nim co najmniej godzinę. Jest pełen znaczeń alegorycznych i jest swoistym komentarzem do sytuacji społeczno-religijnej. Zderzenie dwóch wizji świata – świętoszkowatego ascetyzmu, hipokryzji, powierzchowności i odrzucenia radości życia w oczekiwaniu na zbawienie w życiu przyszłym w opozycji do bezmyślnego rzucenia się w zabawę, skupienia na przyjemności bez jakiejkolwiek refleksji – stanowi uniwersalne przedstawienie dwóch światopoglądów.
I refleksja taka mnie dopadła oglądając owe dzieło na temat sprzeczności ludzkiej natury, którą spuentował w piosence Walka postu z karnawałem Jacek Kaczmarski:

Siedzę w oknie, patrzę z góry, cały świat mam w oku
Widzę co kto kradnie, gubi, czego szuka w tłoku
Zmierzchem pójdę do kościoła, wyspowiadam grzeszki
Nocą przejdę się po rynku i pozbieram resztki

Z nich karnawałowo-postną ucztą jak się patrzy
Uraduję bliski sercu ludek wasz żebraczy
Żeby w waszym towarzystwie pojąć prawdę całą
Dusza moja - pragnie postu, ciało - karnawału!
Giuseppe Arcimboldo  Lato 
Wspominałam wcześniej o malarzu nazwiskiem Arcimboldo. Po raz pierwszy oglądałam jego obrazy w paryskim Luwrze. Już wtedy zachwyciły mnie swoją pomysłowością. To malarz, który malował ludzkie portrety przy użyciu owoców, warzyw, płodów ziemi (trawy, zboża). Jego Portretu Rudolfa II jako Wertumnusa - boga przemian pór roku i dojrzewania plonów w mitologii rzymskiej przedstawianego często z liśćmi na głowie i z rogiem obfitości w ręku - w Muzeum Wiedeńskim nie ma. Są natomiast portrety Zimy i Lata, czy np. Ognia. Najbardziej okazały jest portret Lato z cyklu Pory roku. Kompozycja składająca się ze zbóż i dojrzewających latem owoców, pozornie chaotyczna jest przemyślana i składa się w harmonijny wizerunek człowieka. Podobno pierwowzorem był mieszkaniec habsburskiego dworu. Bibliofilom najlepiej znany jest portret bibliotekarza cały skomponowany z książek. 
Albrecht Durer Portret młodej wenecjanki

Portrety rzadko zwracają moją uwagę, ale jeśli już zwrócą to najczęściej jestem nimi zahipnotyzowana i nie dają mi długo o sobie zapomnieć. Do tego typu portretów należy portret młodej wenecjanki Albrechta Dürera. Twarz tej kobiety namalowana lekko z boku jest niezwykle delikatna i subtelna. Nie mam pojęcia, czy taką była modelka, czy to jej wyidealizowany wizerunek. Obraz pochodzi z 1505 roku z drugiej podróży malarza do Wenecji.
Dürer znany jest z serii autoportretów. Miałam okazję oglądać jeden z pierwszych jego autoportretów namalowany w wieku 13 lat (znajdujący się w Albertinie) i niezależnie od tego, czy idealizował swoich modeli, czy nie - nie można mu odmówić talentu.
Autoportret 13 letniego Durera w Albertinie
Idąc do Muzeum Historii Sztuki wiedziałam, że będzie tam Madonna w ogrodzie (zwana też Madonną na łące) Rafaela. W pierwszej chwili pomyliłam go z Piękną Ogrodniczką, który przedstawia także Madonnę, ze św. Janem i Dzieciątkiem. Powstał wówczas jeszcze jeden obraz o tej samej tematyce Madonna ze szczygłem.
Madonna na łące był prawdopodobnie pierwszym z tego cyklu obrazów. Namalowany został w 1506 r. dla Taddeo Taddei. Sprzedany został przez rodzinę Taddei arcyksięciu Ferdynandowi Karolowi w 1662 r. a ponad sto lat później za sprawą Marii Teresy udostępniony został publiczności w zbiorach Belwederu. Stąd znany jest też jako Madonna Belwederska.
Madonna w ogrodzie Rafaela
Madonna ma wyidealizowaną twarzyczkę, jak większość renesansowych madonn, twarzyczkę starożytnej bogini. Jest ona symbolem piękna nie tylko fizycznego, ale i tego duchowego. Jezus i mały Jan Chrzciciel wyglądają tu jak dwa małe cherubinki. I choć znajduje się tu symbol przyszłej męki Jezusa (krzyż w ręku Jana Chrzciciela) to obraz tchnie spokojem i niemal rodzinną sielanką.
I znowu wpis się rozrósł niebotycznie, a nie napisałam nawet o tych obrazach, które zrobiły na mnie największe wrażenie, albo zaciekawiły. Stąd pomysł podziału wpisu na więcej części (jeszcze nie wiem ilu).
Komentowanie - dostaję sygnały dotyczące problemów z komentowaniem. Nie znam powodów tych problemów. Ja sama mając takowe zmieniam przeglądarkę i działa. Przynajmniej dotąd działało. Sprawdzam też na bieżąco spam i nic tam nie trafia. Bardzo proszę o cierpliwość i podjęcie kolejnej próby za jakiś czas, bo wasze komentarze sprawiają mi radość i nadają sens pisaniu i publikowaniu.

22 komentarze:

  1. Już koniec? No, nie, nie zgadzam się absolutnie! Zostawiłam sobie specjalnie Twój wpis na spokojny popołudniowy czas i czekałam na niego od wczoraj. I jest właśnie taki, jak sobie wyobrażałam. Małgosiu, piszesz o swoich wrażeniach tak, że można się z nimi utożsamiać, piszesz o wielkich dziełach prosto, bez koturnowego stylu, bez pretensjonalnego tonu. To nie jest częste i jest bardzo ładne, tak po prostu powiem też.
    Jak wspaniale, że udało Ci się zobaczyć Vermeera, jego tajemniczą Alegorię. Wyobrażam sobie, że to jest niezwykłe przeżycie. Życzę, żebyś mogła zobaczyć wszystkie jego obrazy, jakie tylko są dostępne, nie ograniczajmy się do Europy! :)
    Kiedyś rozmawiałyśmy o "Powrocie myśliwych" Breugla, więc pewnie pamiętasz, że to jeden z moich ulubionych wizerunków zimy. Kolorystyka, cisza, wielki spokój zimowego przedwieczoru. Namalował lodowate, nieruchome zimowe powietrze. Bardzo chciałabym kiedyś zobaczyć.
    Zaś nazwisko Pietera Coecka van Aelst nie było mi nieznane i ogromnie się ucieszyłam widząc tu o nim wzmiankę. To właśnie jego (albo też jego pracowni) dziełem jest projekt kartonów do... wawelskich arrasów! Nie wszystkich oczywiście, ale jeśli mnie pamięć nie myli, to antwerpski mistrz jest autorem gobelinów z serii "krajobrazowo-zwierzęcej" (nie cierpię tej nazwy!) czyli moich ulubionych werdiur, pejzaży leśnych, przedstawień przyrodniczych, zwierząt prawdziwych i mitycznych. Wydra z rybą w pysku - może pamiętasz? I inne przedstawienia w ciasnym kadrze, z wielką wrażliwością i darem obserwacji przyrody. Piszę to z pamięci i na wszelki wypadek jeszcze poczytam, ale mam nadzieję, że nie pomyliłam się w tej atrybucji. Pamiętam, jak trudno było mi przyswoić te wszystkie nazwiska niderlandzkich mistrzów :)
    Cóż więc, pozostaje mi czekać niecierpliwie na kolejne części Twoich wrażeń, a do tej części będę jeszcze wracać. Czytałam uważnie, ale zawsze zostaje coś, co zaskakuje przy drugiej lekturze.
    Dziękuję za muzealny spacer, miła cicerone :) Cieszę się, że znalazłaś czas i nastrój, żeby to przygotować i opisać - wymaga to wysiłku, ale jakie piękne i ważne wspomnienie jest utrwalone.
    Serdeczności i dziękuję!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jeszcze nie koniec. Będą co najmniej jedna a może dwie części jeszcze. Piszę prosto, bo ja jak wielokrotnie podkreślam, jestem amatorem malarstwa (od amare- czyli umiłowania, zauroczenia tą gałęzią sztuki), ale wiedzy nie mam w tym kierunku żadnej, albo mam niewielką. Coś tak usłyszę na wykładzie, coś przeczytam w książce, coś zobaczę i zapamiętam na filmie (polecam cykl sztuka na ekranie). Nie umiem też tak pięknie i poetycko pisać jak Ty. Zazdroszczę, ale cóż, każdy pisze w swoim stylu, jak umie. I cieszę się, jeśli kogoś ta pisanina zaciekawi mając świadomość swoich braków. Z Vermeera też się ogromnie cieszę. Jest tak mało jego obrazów, za ocean to raczej się nie wybiorę (z różnych względów), ale mam szczęście, że mogę sobie podróżować po Europie i zbierać wrażenia. Oczywiście zwiedzanie takiego muzeum, jakim jest Muzeum Historii Sztuki w Wiedniu w ciągu jednego dnia to szaleństwo. Jak miała mawiać nasza noblistka- jeden obraz dziennie i wystarczy. Nie dlatego, aby ją one nudziły, ale dlatego, aby je dobrze poznać, móc zauważyć każdy detal, móc się nacieszyć. No, ale co zrobić, jak mamy realia, jakie mamy i żyjemy tu i teraz w kraju nad Wisłą, dla którego historia okazała się niezbyt łaskawa. Bardzo się cieszę z nowego odkrycia czyli właśnie Petera Coecka van Aelst. Lubię takie odkrycia. Jak raz zwrócę uwagę na nowe nazwisko to dołącza ono do kolekcji moich zbiorów i zawsze cieszy mnie każde kolejne odkrycie obrazu, czy rzeźby takiego twórcy. Nie miałam takiej wiedzy dotyczącej tego Niderlandczyka, nie wiedziałam też, że robił kartony do naszych krakowskich arrasów. Bardzo dziękuję za długi komentarz i chęć powrotu. To cieszy.

      Usuń
    2. W prostocie jest piękno i do tego trzeba dojrzeć - tak właśnie jak do obrazów Breugla, o czym pisałaś poniżej. Im jestem starsza, tym bardziej doceniam. I tak, to musiał być przeogromny przesyt wrażeń. Chcieć zobaczyć wszystko. Tak dobrze Cię tutaj rozumiem. Wiele razy porywałam się na duże wystawy a z moim analitycznym skrzywieniem i miłością do szczegółów zatrzymywałam się jak najczęściej a czas sobie upływał.
      Długie komentarze to jest to, do czego blogi zostały stworzone. Uwielbiam. Choć wiem, że często przesadzam i staram się ograniczać.
      "Jeden obraz dziennie i wystarczy" nie znałam! Doskonałe!

      Usuń
    3. Nie jestem pewna, czy dobrze pamiętam, często powtarza to pan dr Olaf Kwapis historyk sztuki w moim ulubionym radio iż powinno się oglądać jeden obraz dziennie (jak miała mawiać nasza Wisława Szymborska), choć sam Olaf się do tej zasady nie stosuje, będąc wielbicielem sztuki we wszelkich jej przejawach i delektując się nią bez umiaru. Nie ograniczaj się w komentowaniu, to bardzo miłe. Po komentarzach jednozdaniowych lub czasem równoważnikach zdań miło dla odmiany czytać dłuższą wypowiedź.

      Usuń
  2. Brawo Gosiu, ogrom pracy wykonałaś, ale już się cieszę na dalszy ciąg, który zapowiadasz. Ten post przeczytałam z wielkim zainteresowaniem, ponieważ mówisz w nim obrazach, które się zna choćby z reprodukcji a poza tym pięknie wplotłaś w swą opowieść teksty Jacka Kaczmarskiego. Co do mnie, bardzo lubię malarstwo Bruegla ojca, chociaż kiedyś, gdy byłam bardzo młoda a właściwie dziecko, kiedy pierwszy raz zobaczyłam jego obraz w Muzeum Narodowym w Warszawie, miałam wrażenie, że taki sposób przedstawienia świata mi nie odpowiada. Jednak z biegiem czasu dorosłam do niego i teraz to, co mnie kiedyś raziło, obecnie mnie zachwyca. Myślę tu o rubaszności jego świata, ludziach o sylwetkach dalekich od ideału i pospolitych zajęciach, jakim się oddają. Teraz widzę w tym świadectwo prawdziwego życia, takiego, jakie widział na co dzień i które potrafił przedstawić z wielkim artyzmem. Faktycznie jest w tym coś niczym ze snu, który jest realistyczny a jednocześnie nierzeczywisty. Vermeera uwielbiam za dosłowność formy i pełen tajemnic podtekst, niewidoczny na pierwszy rzut oka a tak pełen znaczeń, jeśli zna się symbolikę przedmiotów, jakie przedstawia. Co do jego modelek, lubię myśleć, że malował kobiety, które go otaczały, żonę, córki, służące...Swoją drogą, według mnie modelki się powtarzają a poza tym łączy je pewne (dla mnie wyraźne )podobieństwo. Arcimboldiego nie lubię, jego obrazy przerażają mnie, choć trudno mu odmówić fantazji i świetnej techniki, nie mówiąc o tym, że tą dziwaczną metodą potrafi pokazać człowieka (twarz Rudolfa jest bardzo podobna do tych. przedstawionych na innych portretach). Durera kocham za jego styl i za to, że był świetnym rysownikiem i rytownikiem a choć kształcił się we Włoszech, nie przejął włoskiej maniery i pozostał sobą. Natomiast Rafael budzi we mnie sprzeczne uczucia, uwielbiam Madonnę Sykstyńską, przede wszystkim za niewiarygodną twarz Madonny o wyglądzie dziecka, które w oczach ma całą wiedzę o świecie, macierzyństwie i przeznaczeniu. Jest jeszcze kilka jego obrazów, które mogłabym tu wymienić, ale dodam tylko, że są też takie, zwłaszcza te w stylu Perugina, które nic mi nie mówią poza tym, że są poprawnie skomponowane i dobrze namalowane. Współcześni nazywali go boskim, ale osobiście wolę człowieczeństwo, nawet jeśli wiąże się z niedoskonałością, lecz za to budzi we mnie emocje. Dodam jeszcze, że jeśli chodzi o Gobeliny i arrasy to nie jestem w stanie ogarnąć umysłem geniuszu ludzi, którzy je wykonali. Przepraszam, że tak nieprzyzwoicie się rozpisałam, chwała Habsburgom, że zgromadzili te cuda a Tobie, że o nich piszesz tak ciekawie. Dzięki i pozdrawiam!





    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo trafna uwaga: sen, który jest realistyczny a jednocześnie nierzeczywisty. Dałaś mi klucz pomocny w odczytaniu tych obrazów, teraz tak na nie spojrzę. To nawet mogę dostrzec teraz w "Powrocie z polowania". Pewna nieruchomość, zatrzymanie tej sceny, zastygnięcie. Wielka dokładność dekoracji i wrażenie nierzeczywistości.
      Mój ogromny podziw dla Dürera. Jak wszyscy wielcy mistrzowie - osobny, niepodobny do innych, rozpoznawalny w mgnieniu oka. Kunszt, precyzja rysunku i głębia myśli i symboliki. Dla mnie pracownia św. Hieronima oraz zwłaszcza Melancholia to takie księgi, z których ledwo parę słów potrafię odczytać. Chciałabym wiedzieć o nim więcej i lepiej go poznać.
      A Rafael (uwaga, tu będzie bluźnierstwo) w ogóle i absolutnie mnie nie porusza. Wydaje się doskonały i.... nic. Może to moja ignorancja, ale dla mnie to poetyka "świętych obrazów" przepięknych i przesłodkich.
      Jak dobrze, że piszesz długie komentarze, dzięki Tobie nie czuję się osamotniona ;)

      Usuń
    2. Dopiero teraz zauważyłam ten komentarz, bo wyszła z tego szkatułka w szkatułce i tak dalej. Też się cieszę, że są osoby jak Ty, czy nasza gospodyni, które mają tę śmiałość, żeby powiedzieć, iż nie lubią jakiegoś malarza powszechnie uznanego za "boskiego". Oczywiście, można mieć uznanie dla jego zalet czysto technicznych, ale ja osobiście szukam duszy i tego, żeby obraz budził we mnie emocje i dał mi do myślenia a nie żeby był doskonały, ładny, czy miły dla oka, nie powiem piękny, bo piękno to dusza wyrażona w formie. Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
    3. Ano właśnie uznając czyjąś wielkość i geniusz, skoro znawcy tak twierdzą, to chyba mają ku temu powód, nie muszę takiego malarza lubić, nie musi mi się podobać. Czasem to nawet bym chciała zachwycić się tym przykładowym już Picassem i nic - patrzę i patrzę i on do mnie nie przemawia. Dziękuję wam dziewczyny za tak aktywny udział w naszej wymianie myśli :)

      Usuń
  3. Miałam podobne odczucia, kiedyś wydawało mi się, że te rubaszne figury Bruegla tańcujących, popijających z dzbana wino są trochę prymitywne, nie takie eleganckie, dopracowane, jak choćby Madonny Rafaela. Tak, do pewnych rzeczy się dorasta. Miałam szczęście oglądać wystawę Brueglów (było ich kilku) bodajże w Paryżu (mam nadzieję, że nie zabrzmiało to jakoś samochwalczo, ale nie mogę sobie dokładnie przypomnieć, choć kojarzę tę wizytę na wystawie z Małgosią, a więc raczej był to Paryż) i wówczas mogłam zapoznać się z olbrzymią różnorodnością tych obrazów, portretowaniem codzienności, może nie wytwornej i eleganckiej, ale jakże prawdziwej, codziennych radości prostych ludzi z czerwonymi twarzami, często zdeformowanymi. Troszkę to karykaturalne, ale ładne. Vermeera też uwielbiam za tę poetykę, jaką nadaje codzienności, poezja nalewania mleka, czy poezja czytania listu, otwierania okna. Czy poezja cerowania odzieży, zamiatania uliczki czy zabawy dziecięcej. Myślę, że masz rację. Modelkami musiały być bliskie osoby, osoby, którym nie trzeba było płacić. Vermeer był przecież biedny, jak mysz kościelna. Nie stać byłoby go na profesjonalną modelkę. Co do pana Arcimboldo też kiedyś mi się nie podobał, dziś doceniam fantazję i masz rację, Rudolf II rzeczywiście przypominał Vertumnusa, albo odwrotnie Vertumnus z owoców i płodów ziemi przypominał Rudolfa II. Swoją drogą w pierwszej wersji wpisu wkradła się literówka i wyszło mi, że Rudolf II interesował się okultyzmem i kanibalizmem :) zwróciła mi na to uwagę koleżanka. Bardzo mnie to rozśmieszyło, choć to nie byłoby śmieszne wcale. Durer - w zasadzie dopiero go poznaję. Poza tymi najbardziej znanymi obrazami- głównie autoportretami niewiele znałam jego dzieł. Jeden mały albumik z wydawnictwa Bosz Art, no i teraz te kilka rysunków w Albertinie. Oczywiście można powiedzieć od czego mamy Internet i tam dokonać przeglądu obrazów. Można. Tylko na wszystko potrzeba czasu. A na brak zainteresowań nie mogę narzekać. Rafaela kiedyś nie lubiłam, podobnie, jak nie jestem wielbicielką Leonardo (mam swoje ulubione dwa czy trzy obrazy). Zawsze uwielbiałam Michała Anioła (choć on to raczej rzeźba niż malarstwo, ale jego rzeźbione obrazy też są dla mnie wspaniałe). Ale Rafaela staram się kolekcjonować w celach poznawczych, a z czasem wybrałam parę jego obrazów, które bardziej mi się spodobały niż inne. Np. Złożenie do grobu (kiedy pierwszy raz zobaczyłam je w Galerii Borghese stałam jak oniemiała. Miłość od pierwszego wejrzenia. Miałam szczęście, bo znałam genezę obrazu, a to pozwala więcej zrozumieć i więcej dojrzeć. I też bardzo lubię Madonnę Sykstyńską i marzę o wycieczce do Drezna. Rozpisuj się ile masz ochotę - ja uwielbiam długie komentarze. Miło mi je czytać, bo sprawiają one, że wiem, iż przynajmniej jedna, czy dwie osoby przeczytały wpis uważnie. A to dziś bardzo dużo znaczy. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. To rzec można, jesteśmy jesteśmy w tym razem jeśli chodzi o Leonarda, bo mam podobne zdanie, ale tym razem nie będę się rozwodzić. Co do "Złożenia do grobu" również go podziwiam, przede wszystkim z powodu ładunku emocji, jaki zawiera. Także znam historię rodziny Baglionich i dramatyczną genezę obrazu i tu trzeba powiedzieć, że jest w nim najprawdziwsze życie albo śmierć, jak kto woli.

    OdpowiedzUsuń
  5. Do Ady- możesz nie cenić Rafaela, jak ja nie cenię Leonardo, przynajmniej jeśli chodzi o całokształt. Tzn. oczywiście cenię geniusz i rozległość zainteresowań, ale nie zachwyca mnie Mona Lisa czy większość jego obrazów. A jednak Madonna wśród skał porusza, a Ostatnią wieczerzę pragnę zobaczyć, mam też sentyment do Anny Samotrzeciej. I jeszcze w pojedynku Gigantów na ścianach Palazzo Vechcio mimo całej sympatii dla Michała Anioła bardziej podobał mi się obraz Leonardo (dziś znany z kopii Rubensa)- Bitwa o Anghiari. To w sztuce jest piękne, że nie wszystkim musi się podobać to samo. Dla mnie Picasso nie był wielkim artystą, choć doceniam Guernicę czy Panny z Avignionu, ale te wszystkie kobiety z okiem w pięcie, czy ręce zupełnie do mnie nie przemawiają, bo wydają mi się sileniem na oryginalność. Ale wolno mi nie lubić Picassa tak jak tobie być obojętną wobec Rafaela. Rzeczywiście jego madonny są wyidealizowane, ale to akurat mi się w nich podoba, dążenie do platońskiego ideału piękna. Coś w tym też jest z mitu, baśni czy nierealności bez realistycznej krwi sączącej się z boku Jezusa :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Do sukienki w kropki - Myślę sobie, że znając historię lepiej rozumiemy dzieło, bo ja podzielam pogląd mojego ulubionego historyka sztuki to się widzi, co się wie. Jeśli nic nie wiemy o obrazie, jego historii to nie zrozumiemy i nie wczujemy się w sztukę. Oczywiście są wyjątki, które sprawiają, że coś nas zachwyci, choć nie będziemy mieli najmniejszego pojęcia na temat genezy czy kontekstu dzieła, kiedy nastąpi jakieś sekretne porozumienie dusz bez słów, ale to się rzadziej zdarza.

    OdpowiedzUsuń
  7. Przepraszam, że jeszcze raz, ale muszę to napisać! Trafiłaś po prostu w sedno, najcelniej jak sie da, chodzi mi o to ostatnie zdanie o porozumieniu dusz, tego właśnie szukam w malarstwie - żeby mnie zachwyciło choć nie wiem dlaczego, nie musi to być doskonałe, ale moje, coś co podskórnie czuję szóstym zmysłem (o czym zresztą pisałam przy rożnych okazjach). Natomiast jeśli chodzi o kontekst, to jego znajomość nie pomoże jeśli nie czuję obrazu, jeśli jest przeciwnie, kontekst sprawia, że mogę go pojąć nie tylko podświadomie, ale także zanalizować rozumowo i to jest to. Buziaki za posta i tę dyskusję!

    OdpowiedzUsuń
  8. Ależ nic nie szkodzi, komentuj ile i kiedy masz ochotę. Cudowne jest takie porozumienie dusz pomiędzy nieżyjącym od wieków twórcą o osobą żyjącą setki lat później mającą ze sztuką tyle tylko wspólnego, że lubi patrzeć na rzeczy piękne (nie obiektywnie, a subiektywnie piękne). A jednak uważam, że czasami wiedza jest nie tylko dopełnieniem, może być też impulsem, który owo spojrzenie wzbogaci, uczyni porozumienie głębszym i pełniejszym. I pełna zgoda, że jak nie ma owego porozumienia, to i święty boże nie pomoże. No nie, panie Picasso, choćby wszyscy na świecie mówili że jesteś bogiem malarstwa to mnie nie przekonasz, bo jest między nami jakiś rozdźwięk.

    OdpowiedzUsuń
  9. Też mam tak, że nie zawsze lubię jakiego malarza. A są obrazy, które mogłabym oglądać godzinami. Gosiu, świetny post.
    Pozdrawiam:)*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Jak widać dobrze jest przyznać, że ma się swój gust, upodobania, a nie kieruje wyłącznie opiniami innych i uznaje za piękne i godne podziwu to, co wychwalają krytycy sztuki. A nawiasem mówiąc oni też mają swój gust.

      Usuń
  10. Piszę już trzeci komentarz i mam nadzieję, że tym razem nie zniknie. Kunsthistorisches Muzeum w Wiedniu może pochwalić się wspaniałymi zbiorami wielkich mistrzów. Podczas naszej wizyty w Wiedniu nie starczyło nam czasu na zwiedzanie, jedynie zakupiliśmy album. Już samo wejście robi wrażenie. Na podstawie albumu a nie bezpośredniej obserwacji z dzieł Dürera większe wrażenie zrobiła na mnie Madonna z Dzieciątkiem, jej twarz ma coś wspólnego z Portretem Wenecjanki ale wg mnie jest subtelniejsza. Doczytałem też, ze mapa umieszczona w pracowni na obrazie Vermera to mapa Holandii, która stanowi rodzaj hołdu dla malarstwa holenderskiego. Albumy i blogi to narzędzia pozwalające poznać wiele rzeczy ale osobiste obcowanie czy to ze sztuką czy naturą jest bezcenne. Może uda się kiedyś wrócić do Wiednia. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Cieszę się, że byłeś tak wytrwały. Nie wiem skąd te problemy bo ja po zmianie przeglądarki już się ich pozbyłam, mam nadzieję, że na długo, bo to irytujące, jak chcemy dać swój głos a technika nam to uniemożliwia. Ja, jak wspominałam też za pierwszym razem nie dotarłam do muzeum, zajrzałam jedynie do budynku. Potem kupiłam przewodnik wydany przez Rzeczpospolitą lata temu i tam oglądałam sobie wybrane przez autorów dzieła. Mnie widać musiała umknąć Madonna z dzieciątkiem Durera. Nic dziwnego - obrazów jest kilkadziesiąt sal, pewnie nie do wszystkich dotarłam. O mapie słuchałam w filmiku poświęconym temu obrazowi, że przedstawia Niderlany z czasów świetności i jest też hołdem dla tych czasów, podobnie, jak dwugłowy orzeł Habsburgów na żyrandolu. Pewnie są różne interpretacje. Ale słyszałam też, że ta mapa jest idealnym odwzorowaniem istniejącej mapy Niderlandów Visschera- XVII wiecznego kartografa. Życzę, aby udało się powrócić i zobaczyć to co już dobrze znacie z albumu. Ja właśnie dziś dojrzałam album z Muzeum Wiedeńskiego wydany w serii Arkady (która wydaje niezwykle obszerne, bogato ilustrowane na kredowym papierze) albumy. Mam już trzy z tej serii i chyba się szarpnę. Choć nie wiem, czy moja biblioteka to wytrzyma. Są bardzo ciężkie. :)

    OdpowiedzUsuń
  12. I ja zauważyłam ekscentryczny sposób portretowania Giuseppe'a Arcimboldo spacerując po Luwrze. Gdzieś nawet wspominałam o tym.
    Jacek Karczmarski, znakomity artysta, zawsze kojarzyć mi się będzie ze swoją działalnością emigracyjną w Paryżu na rzecz Solidarności...
    Pozdrawiam ciepło :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Arcimboldo jest tak oryginalny, że nie sposób go przeoczyć. No i chyba osiągnął sukces, bo do dziś budzi zainteresowanie, nie wszyscy go podziwiają, ale większość go zna. Bardzo lubię Kaczmarskiego, nie udało mi się być na koncercie Kaczmarskiego, ale byłam na kilku koncertach jego utworów. Kiedyś też kojarzyłam go ja barda solidarności, dziś poznałam wiele jego utworów nawiązujących do malarstwa, historii, literatury. Niezwykle mądre teksty. Pozdrawiam

      Usuń
  13. Małgosiu!
    Zaskoczył mnie brak mojego komentarza. Czyżby leżał sobie w spamach a może Blogger znowu szwankuje. Znasz moja słabość do Leonardo i kolejną do Albrechta Dürera. zakochałam się w jego Autoportrecie w futrze, który oglądałam Starej Pinakotece (niem. Alte Pinakothek) w Monachium, kolejny autoportret (rysunek na papierze) oglądałam w Albertinie w Wiedniu. Wiele go prac widziałam w Norymberdze w Domu Albrechta Dürera.
    Serdecznie pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już wkraj wspominał o kłopocie z zamieszczeniem komentarza. Nic nie trafiło do spamu. Mogę tylko prosić o cierpliwość, choć zdaję sobie sprawę, jakie to irytujące, kiedy nasz komentarz gdzieś ginie. Zawsze akceptuję komentarze (jeśli nie są reklamą), więc jeśli możecie spróbujcie za jakiś czas. Ja bardzo się cieszę z każdego komentarza. Autoportret w futrze jest niezwykle wytworny. Rysunki w Albertinie też mnie zainteresowały, rzadko zwracałam uwagę na rysunki, a na te owszem.

      Usuń

Jestem bardzo rada z każdego komentarza, ale nie będę tolerować komentarzy agresywnych, wulgarnych, czy obrażających moich gości (innych komentatorów).