Wenecja luty |
Tegoroczne podliczenie zysków i strat wypada zdecydowanie na korzyść tych pierwszych. Rok, na który czekałam tak długo nie zawiódł moich oczekiwań. Jeśli miałabym sobie czegoś życzyć na kolejny to chciałabym, aby nie był gorszy od tego, który mija.
Kończąc zawodową karierę planowałam dużo podróżować oraz korzystać z rozlicznych możliwości kulturalno - poznawczych. I to się udało zrealizować.
Moje oczekiwania podróżnicze spełniło kilkanaście podróży. O tych nieco dalszych do Wenecji, Paryża, Amsterdamu czy Wiednia wspominałam na blogu. O Wiedniu nawet kilkakrotnie. Oczywiście, jak to zwykle bywa pomysłów na wpisy jest dużo więcej, ale trzeba dokonać wyboru (czy bardziej zależy mi na carpe diem, czy na opisywaniu tego, co się wydarzyło). Jak na razie nadal szukam złotego środka, starając się zapewnić równowagę pomiędzy życiem a jego relacjonowaniem. Wrażenie z podróży krajowych sygnalizowałam (Lublin, Wrocław, Kazimierz Dolny, Warszawa (ta kilkakrotnie). Na pozostałe wrażenia z Krakowa, Poznania, Rogalina, Kórnika, Bydgoszczy, Inowrocławia, Malborka, Konstancina zabrakło czasu. Każda z tych wypraw to dziesiątki wrażeń; wystawy, teatry, koncerty, parki, ogrody, knajpki, spacery bez celu i te w konkretne miejsca. No i spotkania z ludźmi; rodzina, przyjaciele, znajomi. Po raz pierwszy od dawna zdecydowałam się na podróżowanie w towarzystwie (ciekawe doświadczenie, nie lepsze, nie gorsze, po prostu inne). Marzy mi się podróż nieograniczona czasem; wsiadam w pociąg/samolot i jadę przez Polskę, albo lecę przez Europę. Może kiedyś się przydarzy. Dziś na więcej niż dwa tygodnie nie mogę sobie pozwolić (mając pewne rodzinne zobowiązania i bardzo mobilną i ciekawą świata rodzinkę).
Nie mam prawa narzekać, zarówno stan zdrowia, chęci jak i zasoby pozwalają mi spełniać swoje podróżnicze i nie tylko pasje. Dzięki temu poznaję miejsca dalekie i bliskie, ludzi, ich zwyczaje, klimat, a także a może przede wszystkim siebie. Postawiona w sytuacjach niecodziennych zmierzam się z własnymi ograniczeniami, choć nie są to niebezpieczne wyprawy w głąb dżungli czy na pustynię to i tak stawiają często przed wyzwaniami. Bardzo się cieszę, że kilkanaście lat temu przezwyciężając strach i obawy zdecydowałam się na pierwszą samodzielną podróż (wówczas do Rzymu). Dziś Rzym jest nieomal moim drugim domem, bywam w nim dość często, choć nie tak często, jakbym chciała.
Oczekiwania kulturalne to udział w kilku koncertach. Najwspanialszym dla mnie przeżyciem był koncert chóru Gregorian w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Wspominałam już kiedyś na blogu o tym zespole. Bardzo odpowiada mi ich rodzaj śpiewu. Chórowi towarzyszy Amelia Brightman (siostra mojej ulubienicy Sarah – pierwszej odtwórczyni roli Christine Dae w Upiorze w Operze - dla niewtajemniczonych - jeden z moich ukochanych musicali). Amelia ma głos niemal tak samo ciekawy jak Sarah. Z Gregorianami występuje też Narcis Ianau – rumuński piosenkarz klasyczny o bardzo wysokim tonie głosu, niemal kobiecym. Bardzo lubię jego wykonanie Caruso. Uczestniczyłam też w fantastycznych koncertach z udziałem artystów teatru muzycznego w Gdyni (pierwszy miał miejsce w kościele Św. Jana w Gdańsku i było to świętojańskie granie – utwory Jonasza Kofty, drugi w teatrze miejskim w Gdyni, gdzie śpiewano utwory Jacka Kaczmarskiego dotyczące malarstwa. Miałam przyjemność wysłuchania podobnego koncertu w Teatrze Ateneum w Warszawie. Trudno orzec, który był bardziej interesujący). A żeby nie było, że kogoś nie stać na chodzenie na koncerty - wstęp na oba wyżej wymienione był symboliczny. Byłam również na występie pani Doroty Lulki (aktorki teatru miejskiego w Gdyni) śpiewającej piosenki Edit Piaf w osiedlowym domu kultury (wstęp gratis). Kolejnym koncertem, który wysłuchałam z przyjemnością był występ Janusza Radka dla uczczenia wybuchu II wojny światowej. W tym przypadku rozumiem, że śpiew pana Janusza nie wszystkim odpowiada, jest on niezwykle ekspresyjny a sposób interpretacji starych utworów może szokować słuchaczy przyzwyczajonych do klasycznych wykonań. Mnie się podobało, choć wolę artystę słuchać, niż oglądać :).
I omal bym zapomniała o koncertach Piwnicy pod baranami; pierwszy w teatrze Słowackiego z okazji kolejnej rocznicy powstania Piwnicy, drugi w gdańskiej filharmonii zatytułowany Krakowskie klimaty a poświęcony ludziom związanym z kabaretem. No i jeszcze gala musicalowa w Poznaniu, gdzie przedstawiano utwory z tegorocznych przedstawień tego gatunku z całej Polski. Dzięki temu odkryłam musical Blaszany Bębenek. Utwór z tego musicalu (Gdańsk, co nie powinno dziwić) zachwycił mnie na tyle, że zamówiłam od razu płytę z Wrocławskiego teatru Capitol, w który musical wystawiano.
Obejrzanymi w tym roku wystawami mogłabym obdzielić całkiem spore grono znajomych. Będąc na wycieczce nie potrafię powstrzymać się od odwiedzenia przynajmniej paru galerii sztuki, bo przecież taka okazja może więcej się nie przytrafić, a wspomnień jest potem na lata. Sprawia mi to nie lada przyjemność, jakbym coś zyskała. Obejrzenie obrazu jest dla mnie tym, czym dla kinomana obejrzenie dobrego filmu. A jaka to radość, kiedy dokonam odkrycia nowego malarza, widzę obraz po raz pierwszy w życiu, zapamiętuję nazwisko artysty, szukam o nim informacji, innych obrazów. Taki malarz już na zawsze zostaje moim dobrym znajomym, a spotkanie kolejnego jego obrazu jest niczym przeczytanie ciekawej książki. A zatem będąc w Paryżu wstąpiłam do Oranżerii, aby napatrzeć się na Nenufary Moneta, które nazywam Nenufarami z metra, bowiem ich szerokość przekracza kilka metrów. Tam też mogłam oglądać obrazy innych impresjonistów, ale też obrazy malarzy z początku XX wieku.
Ponieważ od ostatniego pobytu w Muzeum Marmottan (Moneta) minęło kilka lat odwiedziłam je ponownie. Moim tegorocznym odkryciem w Paryżu był Cezanne, na którego do tej pory nie zwracałam uwagi, wręcz pomijałam go przyglądając się Monetowi, Manetowi, Degasowi, Pissarro, Signacowi, Renoirowi, Lautrecowi. Cezanne`a obchodziłam szerokim łukiem i nie zmieniła tego nawet opinia mojego guru (historyka sztuki występującego w ulubionej audycji ulubionej stacji radiowej). Olśnienie pojawiło się nagle - dlaczego wcześniej nie zwracałam nań uwagi nie potrafię tego wytłumaczyć. Może dlatego, iż trafiałam głównie na kwiaty i owoce, które wydawały mi się mdłe, wręcz nudne. Wiem, piszę herezje, ale tak właśnie było. Aż tu nagle fragmenty pejzażu - drzewo, krzak, kawałek lasu i ta feeria kolorów, cudowności takie, że wzroku oderwać nie mogłam. I wszystkie zakupione kartki w muzealnym sklepiku były kartkami z reprodukcjami Cezanne`a.
Po raz pierwszy udało mi się odwiedzić Muzeum Rodina i na własne oczy obejrzeć Myśliciela czy Pocałunek, a także wiele dzieł zarówno Auguste`a jak i Camille. A w bonusie dostałam kilkanaście obrazów impresjonistów, których się tam w ogóle nie spodziewałam. Piękne są takie niespodzianki.
Do Amsterdamu poleciałam na wystawę Vermeera, na którą to wystawę nie dostałam biletu (wspominałam już o tym). No, ale skoro byłam w mieście nie mogłam nie wstąpić do Rijksmuseum, choćby tylko dla Rembrandta. Nie jest to mój ulubiony malarz, ale powoli się doń przekonuję. A Straż nocna nieodmiennie robi wrażenie, teraz ogrodzona szklaną klatką jeszcze większe. Podczas tej wizyty zwróciłam uwagę na portret syna Tytusa w stroju mnicha. Choć nie jestem wielbicielką malarstwa portretowego ten ma coś w sobie, co sprawia, że poczułam się zaintrygowana (smutek, tajemnicę, melancholię, ignorowanie widza).
Kończąc zawodową karierę planowałam dużo podróżować oraz korzystać z rozlicznych możliwości kulturalno - poznawczych. I to się udało zrealizować.
Moje oczekiwania podróżnicze spełniło kilkanaście podróży. O tych nieco dalszych do Wenecji, Paryża, Amsterdamu czy Wiednia wspominałam na blogu. O Wiedniu nawet kilkakrotnie. Oczywiście, jak to zwykle bywa pomysłów na wpisy jest dużo więcej, ale trzeba dokonać wyboru (czy bardziej zależy mi na carpe diem, czy na opisywaniu tego, co się wydarzyło). Jak na razie nadal szukam złotego środka, starając się zapewnić równowagę pomiędzy życiem a jego relacjonowaniem. Wrażenie z podróży krajowych sygnalizowałam (Lublin, Wrocław, Kazimierz Dolny, Warszawa (ta kilkakrotnie). Na pozostałe wrażenia z Krakowa, Poznania, Rogalina, Kórnika, Bydgoszczy, Inowrocławia, Malborka, Konstancina zabrakło czasu. Każda z tych wypraw to dziesiątki wrażeń; wystawy, teatry, koncerty, parki, ogrody, knajpki, spacery bez celu i te w konkretne miejsca. No i spotkania z ludźmi; rodzina, przyjaciele, znajomi. Po raz pierwszy od dawna zdecydowałam się na podróżowanie w towarzystwie (ciekawe doświadczenie, nie lepsze, nie gorsze, po prostu inne). Marzy mi się podróż nieograniczona czasem; wsiadam w pociąg/samolot i jadę przez Polskę, albo lecę przez Europę. Może kiedyś się przydarzy. Dziś na więcej niż dwa tygodnie nie mogę sobie pozwolić (mając pewne rodzinne zobowiązania i bardzo mobilną i ciekawą świata rodzinkę).
Paryż luty |
Nie mam prawa narzekać, zarówno stan zdrowia, chęci jak i zasoby pozwalają mi spełniać swoje podróżnicze i nie tylko pasje. Dzięki temu poznaję miejsca dalekie i bliskie, ludzi, ich zwyczaje, klimat, a także a może przede wszystkim siebie. Postawiona w sytuacjach niecodziennych zmierzam się z własnymi ograniczeniami, choć nie są to niebezpieczne wyprawy w głąb dżungli czy na pustynię to i tak stawiają często przed wyzwaniami. Bardzo się cieszę, że kilkanaście lat temu przezwyciężając strach i obawy zdecydowałam się na pierwszą samodzielną podróż (wówczas do Rzymu). Dziś Rzym jest nieomal moim drugim domem, bywam w nim dość często, choć nie tak często, jakbym chciała.
Oczekiwania kulturalne to udział w kilku koncertach. Najwspanialszym dla mnie przeżyciem był koncert chóru Gregorian w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Wspominałam już kiedyś na blogu o tym zespole. Bardzo odpowiada mi ich rodzaj śpiewu. Chórowi towarzyszy Amelia Brightman (siostra mojej ulubienicy Sarah – pierwszej odtwórczyni roli Christine Dae w Upiorze w Operze - dla niewtajemniczonych - jeden z moich ukochanych musicali). Amelia ma głos niemal tak samo ciekawy jak Sarah. Z Gregorianami występuje też Narcis Ianau – rumuński piosenkarz klasyczny o bardzo wysokim tonie głosu, niemal kobiecym. Bardzo lubię jego wykonanie Caruso. Uczestniczyłam też w fantastycznych koncertach z udziałem artystów teatru muzycznego w Gdyni (pierwszy miał miejsce w kościele Św. Jana w Gdańsku i było to świętojańskie granie – utwory Jonasza Kofty, drugi w teatrze miejskim w Gdyni, gdzie śpiewano utwory Jacka Kaczmarskiego dotyczące malarstwa. Miałam przyjemność wysłuchania podobnego koncertu w Teatrze Ateneum w Warszawie. Trudno orzec, który był bardziej interesujący). A żeby nie było, że kogoś nie stać na chodzenie na koncerty - wstęp na oba wyżej wymienione był symboliczny. Byłam również na występie pani Doroty Lulki (aktorki teatru miejskiego w Gdyni) śpiewającej piosenki Edit Piaf w osiedlowym domu kultury (wstęp gratis). Kolejnym koncertem, który wysłuchałam z przyjemnością był występ Janusza Radka dla uczczenia wybuchu II wojny światowej. W tym przypadku rozumiem, że śpiew pana Janusza nie wszystkim odpowiada, jest on niezwykle ekspresyjny a sposób interpretacji starych utworów może szokować słuchaczy przyzwyczajonych do klasycznych wykonań. Mnie się podobało, choć wolę artystę słuchać, niż oglądać :).
Cezanne |
Myśliciel Rodina |
Obejrzanymi w tym roku wystawami mogłabym obdzielić całkiem spore grono znajomych. Będąc na wycieczce nie potrafię powstrzymać się od odwiedzenia przynajmniej paru galerii sztuki, bo przecież taka okazja może więcej się nie przytrafić, a wspomnień jest potem na lata. Sprawia mi to nie lada przyjemność, jakbym coś zyskała. Obejrzenie obrazu jest dla mnie tym, czym dla kinomana obejrzenie dobrego filmu. A jaka to radość, kiedy dokonam odkrycia nowego malarza, widzę obraz po raz pierwszy w życiu, zapamiętuję nazwisko artysty, szukam o nim informacji, innych obrazów. Taki malarz już na zawsze zostaje moim dobrym znajomym, a spotkanie kolejnego jego obrazu jest niczym przeczytanie ciekawej książki. A zatem będąc w Paryżu wstąpiłam do Oranżerii, aby napatrzeć się na Nenufary Moneta, które nazywam Nenufarami z metra, bowiem ich szerokość przekracza kilka metrów. Tam też mogłam oglądać obrazy innych impresjonistów, ale też obrazy malarzy z początku XX wieku.
Tytus w stroju mnicha Rembrandta |
Po raz pierwszy udało mi się odwiedzić Muzeum Rodina i na własne oczy obejrzeć Myśliciela czy Pocałunek, a także wiele dzieł zarówno Auguste`a jak i Camille. A w bonusie dostałam kilkanaście obrazów impresjonistów, których się tam w ogóle nie spodziewałam. Piękne są takie niespodzianki.
Irysy Van Gogha |
Do Amsterdamu poleciałam na wystawę Vermeera, na którą to wystawę nie dostałam biletu (wspominałam już o tym). No, ale skoro byłam w mieście nie mogłam nie wstąpić do Rijksmuseum, choćby tylko dla Rembrandta. Nie jest to mój ulubiony malarz, ale powoli się doń przekonuję. A Straż nocna nieodmiennie robi wrażenie, teraz ogrodzona szklaną klatką jeszcze większe. Podczas tej wizyty zwróciłam uwagę na portret syna Tytusa w stroju mnicha. Choć nie jestem wielbicielką malarstwa portretowego ten ma coś w sobie, co sprawia, że poczułam się zaintrygowana (smutek, tajemnicę, melancholię, ignorowanie widza).
Nie mogłabym zrezygnować z wizyty w Muzeum Van Gogha, odkąd przeczytałam pierwszą jego biografię pióra Irwinga Stone`a (a potem pięć innych, co mi przypomina, iż na półce stoi kolejne tomiszcze biograficzne) kolekcjonuję wszystkie obrazy Vincenta, jakie uda mi się gdziekolwiek zobaczyć, a niewątpliwie w Amsterdamie jest ich najwięcej.
W Wiedniu udało mi się obejrzeć zbiory aż czterech galerii; Muzeum Historii Sztuki, Muzeum Leopoldów, Albertiny i Belwederu. Każde z nich jest warte obejrzenia, każde zawiera ogromne bogactwo zbiorów i mimo iż Wiedeń kojarzy się głównie z Klimtem (który i mnie zauroczył) to syndromu Sthendala doznałam ponownie w Muzeum Historii Sztuki. Najpierw spokojnie przechodziłam od obrazu do obrazu kontemplując je, aby po trzech godzinach wpaść w popłoch, że nie obejrzałam nawet połowy dzieł i przyspieszając tempo niemal biegać od sali do sali niepocieszona, iż umyka mi coś istotnego, możliwość niespiesznego oglądania. Ja byłam jedna, a obrazów, rzeźb, gobelinów było tak wiele, że to aż niesprawiedliwe. O tym muzeum i tych zbiorach na pewno jeszcze napiszę. Beato, jeśli to czytasz to nie mogę wskazać jednego obrazu, który zrobił na mnie największe wrażenie, bo było ich zbyt wiele.
I mimo iż rodzime galerie sztuki są nieco uboższe w zbiory i u nas jest co oglądać. Ilekroć jestem w Warszawie zaglądam do Muzeum Narodowego lub na wystawy na Zamku, podobnie w Krakowie, nie umiem sobie odmówić pobytu w Galerii Narodowej. Podczas tegorocznej wizyty w mieście udałam się do nowo utworzonego (specjalnie dla ekspozycji dzieł Stanisława) Muzeum Wyspiańskiego. Muszę przyznać, że po obejrzeniu kilka lat temu wystawy prac mistrza w Muzeum Narodowym w Krakowie, obejrzeniu poświęconej mu salki w Muzeum Narodowym w Warszawie, czy kilkakrotnym odwiedzeniu zbiorów Kamienicy Szołayskich, gdzie eksponowano sporo obrazów i eksponatów z nim związanych byłam rozczarowana mizerią zbiorów tego Muzeum (Wyspiańskiego). Być może powodem jest niedawne otwarcie gmachu, początek działalności, nie udostępnienie całości zbiorów z uwagi na brak gotowości pomieszczeń. Nie zmienia to faktu, iż byłam zawiedziona. Mam nadzieję, że kolejna wizyta zatrze kiepskie pierwsze wrażenia. Za najlepszą krajową wystawę, jaką odwiedziłam uważam Przebudzeni, od antyku do renesansu. Dla mnie ciekawym odkryciem była wystawa Beksińskiego w Muzeum Katedralnym w Warszawie (o czym pisałam tu), ciekawa, bo przełamująca moją estetykę, pewien obszar, na którym czułam się bezpiecznie uległ poszerzeniu. Ponadto udało mi się obejrzeć wystawę Przesilenie malarstwo północy (to coś w mojej estetyce), no i pierwszy w tym roku syndrom Sthendala przeżyłam w Muzeum Ecole de Paris (Villa la Fleur) w Konstancinie. To tylko niektóre z wystaw, jakie udało mi się obejrzeć w tym roku, wymienienie wszystkich zajęłoby pewnie z połowę wpisu.
Mogłabym jeszcze wymieniać spektakle teatralne, musicale i wykłady, w których uczestniczyłam, ale wpis i tak już się rozrósł do zbyt dużych rozmiarów. Dla narzekających na brak finansów informacja, iż wiele wykładów odbywa się za darmo, wystarczy dobrze poszukać w Internecie.
Wspomnę też, że przełamałam się i poszłam na kilka przedstawień operowych (i co uznaję za sukces obejrzałam je do końca i był to mile spędzony czas. Może bez ekscytacji, ale i bez znudzenia). Po raz pierwszy też dałam namówić się na udział w musicalu o charakterze rapowym i muszę przyznać - było to interesujące przeżycie i może nawet wybiorę się kiedyś ponownie. Musical 1989 jest zrobiony z pomysłem, historia jest przedstawiona od strony jej uczestników - ludzi, którzy mają swe wady, bez mitologizowania, bez patosu a jednocześnie oddaje hołd uczestnikom wydarzeń. Ma też szansę z uwagi na rodzaj muzyki przemówić do młodszego pokolenia, dla którego rok 1989 to czas poznawany z podręczników historii.
Dwa najważniejsze wydarzenia tego roku jak klamra go spinające to zakończenie pracy zawodowej (początek roku) i zmiana rządów (koniec roku). Staram się nie poruszać kwestii polityki i mam nadzieję, że będę miała teraz komfort nie zajmowania się nią (choć oczywiście jestem realistką i na zbyt wiele nie liczę). To co się stało 15 października przyjęłam z ogromną ulgą i wzruszeniem i cieszę się, że miałam swój malutki w tym udział. Kilka wyjazdów do stolicy (na własny koszt) w celu zamanifestowania swego sprzeciwu wobec tego, że ktoś mi mówił, iż skoro myślę i czuję inaczej to nie mam prawa do miana obywatela tego kraju nazywając wszelkimi możliwymi epitetami. Robiłam to chociaż nie lubię publicznych zgromadzeń, tłumów, krzyków, pisków, tamburynów, bębenków, piszczałek, gwizdków itp. Ale uważałam, że tak trzeba, to była jedyna dostępna mi forma wyrażenia sprzeciwu i przełamania lęku. Mam świadomość, że nie wszystkich cieszy to co się stało, rozumiem ich smutek i rozpacz, bo towarzyszyły mi one przez osiem lat.
I mała statystyka - dzisiejszy wpis jest 33 wpisem w tym roku, a więc wracam do czasów sprzed roku 2016.
Powrót z polowania Bruegla |
W Wiedniu udało mi się obejrzeć zbiory aż czterech galerii; Muzeum Historii Sztuki, Muzeum Leopoldów, Albertiny i Belwederu. Każde z nich jest warte obejrzenia, każde zawiera ogromne bogactwo zbiorów i mimo iż Wiedeń kojarzy się głównie z Klimtem (który i mnie zauroczył) to syndromu Sthendala doznałam ponownie w Muzeum Historii Sztuki. Najpierw spokojnie przechodziłam od obrazu do obrazu kontemplując je, aby po trzech godzinach wpaść w popłoch, że nie obejrzałam nawet połowy dzieł i przyspieszając tempo niemal biegać od sali do sali niepocieszona, iż umyka mi coś istotnego, możliwość niespiesznego oglądania. Ja byłam jedna, a obrazów, rzeźb, gobelinów było tak wiele, że to aż niesprawiedliwe. O tym muzeum i tych zbiorach na pewno jeszcze napiszę. Beato, jeśli to czytasz to nie mogę wskazać jednego obrazu, który zrobił na mnie największe wrażenie, bo było ich zbyt wiele.
Wnętrze kobieta w niebieskiej sukni Anne Ancher |
Canaletto Ruiny kościoła Kreuzkirche w Dreźnie |
Mogłabym jeszcze wymieniać spektakle teatralne, musicale i wykłady, w których uczestniczyłam, ale wpis i tak już się rozrósł do zbyt dużych rozmiarów. Dla narzekających na brak finansów informacja, iż wiele wykładów odbywa się za darmo, wystarczy dobrze poszukać w Internecie.
Wspomnę też, że przełamałam się i poszłam na kilka przedstawień operowych (i co uznaję za sukces obejrzałam je do końca i był to mile spędzony czas. Może bez ekscytacji, ale i bez znudzenia). Po raz pierwszy też dałam namówić się na udział w musicalu o charakterze rapowym i muszę przyznać - było to interesujące przeżycie i może nawet wybiorę się kiedyś ponownie. Musical 1989 jest zrobiony z pomysłem, historia jest przedstawiona od strony jej uczestników - ludzi, którzy mają swe wady, bez mitologizowania, bez patosu a jednocześnie oddaje hołd uczestnikom wydarzeń. Ma też szansę z uwagi na rodzaj muzyki przemówić do młodszego pokolenia, dla którego rok 1989 to czas poznawany z podręczników historii.
Wydarzenie, które pozwoliło mnie (i chyba innym też uwierzyć), że coś się może zmienić (marsz miliona serc) |
I mała statystyka - dzisiejszy wpis jest 33 wpisem w tym roku, a więc wracam do czasów sprzed roku 2016.
Miałaś więc fantastyczny rok, pełen wrażeń, niesamowitych przeżyć, podróży, wystaw i koncertów. Tylko pozazdrościć, no bo spełniasz swoje marzenia :). Wielu ludzi marzy, a z różnych powodów nie może swoich planów zrealizować. Jak jest czas, to nie ma zdrowia albo pieniędzy, albo na odwrót... Życzę Ci więc, żeby kolejny rok przyniósł Ci nowe wspaniałe doznania - zgodnie z Twoimi marzeniami i potrzebami, nowe podróże, piękne chwile, interesujące znajomości. Niech świat Ci sprzyja :).
OdpowiedzUsuńWiem o tym, doceniam to i czuję pokorę wobec tego, że jestem w tym względzie szczęściarą. Oby zdrowie i możliwości czasowo rodzinne nadal dopisywały, a ze środkami, jak zabraknie ich na zwiedzanie Europy to będę zwiedzała kraj, a jak i tego zabraknie to własne miasto i jego okolice. Jest dużo możliwości rozwoju i poznawania które niewiele albo wcale nie kosztują (w naszym najbliższym otoczeniu). Jak np. udział w bezpłatnych wykładach, osiedlowe domy kultury, kluby seniora (to jeśli chodzi o nasz przedział wiekowy).
OdpowiedzUsuńRok niezwykle bogaty w podróże i wydarzenia kulturalne, ale jak sama piszesz nawet gdy brak środków to nawet w okolicy można znaleźć wiele możliwości, świat zaczyna się za naszym progiem. Nasz rok zaczął się też dobrze, ale zobowiązania rodzinne ograniczyły nas bardzo przez pewien czas. Jest to też czas kiedy uświadamiamy sobie, że czasem są ważniejsze sprawy ale z ochotą wrócimy do naszych wypraw większych i mniejszych.
OdpowiedzUsuńŻyczę wielu fascynacji w Nowym Roku !
No niestety, życie niesie nam różne niespodzianki, nie wszystkie są miłe, dlatego staram się wykorzystywać ten czas, jaki mam tu i teraz, bo mam świadomość, jak to jest kruche i nietrwałe. Zobowiązania rodzinne są tym, co w tej chwili nie pozwala mi na jeszcze pełniejsze korzystanie z wolności i wiem, że niestety może być jeszcze gorzej. Ale cieszmy się z tego co mamy. Też życzę dobrego, lepszego roku bez zawirowań.
OdpowiedzUsuńTrochę mnie zawstydziłaś tym podsumowaniem, bo mam wrażenie, że w porównaniu z Tobą nigdzie nie byłam i nic nie widziałam ;) I jak Ty to wszystko zmieściłaś w jeden malutki rok? A już tak całkiem poważnie, to imponujesz Twoim apetytem na życie, niezaspokojonym głodem świata i wiedzy. Tak trzymać!
OdpowiedzUsuńNie lubię musicali, ale "Upiora w operze" akurat uwielbiam. Pomimo tego, że oglądałam go w TV i na deskach teatru, nie miałabym nic przeciwko, by powtórzyć to doświadczenie. Lubię Van Gogha, byłam w jego muzeum w Oslo. Rozważałam ostatnio wyjazd do Dublina na nowoczesną wystawę Klimta, bo nigdy na takiej nie byłam - 360 stopni, digital art exhibition, a w życiu warto zdobywać nowe doświadczenia.
Też mam zawsze problem z postami. Tylko nieliczne miejsca doczekują się publikacji na blogu, wiele z nich - mimo że fantastycznych - nie udaje mi się nigdy opisać. Zdecydowanie mam za mało weny, brakuje mi też silnej woli pod tym względem, bo mogłabym sobie narzucić ostrzejszy reżim, ale czy w ten sposób nie odebrałabym sobie przyjemności z blogowania? Ten rok zamykam więc z mniejszą liczbą wpisów niż Ty, ale jak na moje standardy, to i tak w miarę przyzwoicie - zdarzały się gorze lata.
Piękne wykonanie Narcisa. To niesamowity dar móc tak wspaniale śpiewać, a jednocześnie poruszać widownię. Zazdroszczę, bo mnie słoń nadepnął na ucho (i to nawet nie jeden raz, a kilka, biorąc pod uwagę, jako mocno upośledzona muzycznie jestem).
Wszystkiego dobrego w tym nadchodzącym nowym roku.
Nie było moim zamiarem wywoływać w nikim poczucia niezrealizowania własnych planów, chciałam jedynie przekazać, że czas emerytury nie musi być czasem rezygnacji, odrzucenia, przesiadywania pod telewizorem czy w przychodni zdrowia. Kiedy się nie pracuje tego czasu jest sporo i wychodzę z założenia, że należy nim dobrze gospodarować, aby nie mieć poczucia przeciekania przez palce, rozleniwienia... Oj, za bardzo wchodzę w moralizatorski ton. Ale wkurza mnie, jak moje nieco starsze koleżanki narzekają, że na emeryturze to jest okropnie, bo nie ma pieniędzy, czasu, zdrowia. A mnie się wydaje, że głównie to nie mają pomysłu. Może nie trafiłaś na odpowiednie musicale - ja też nie lubię wszystkich, a może to nie twój gatunek, nie każdy musi je lubić, ale czasami choćby w celach poznawczych warto się przełamać i posłuchać, jak u mnie było z rokiem 1989 rap zawsze mnie irytował, nie dałam rady nawet trailera obejrzeć i wysłuchać do końca, a spektakl obejrzałam z przyjemnością i nawet się wzruszyłam, bo to było o czasach bliskich mi emocjonalnie (bo mojej młodości) i czasach ogromnie istotnych dla naszej teraźniejszości. Zgadzam się z Tobą, że warto zdobywać nowe doświadczenia, bo może się zdarzyć, że okryjemy w sobie jakąś nową pasję, a to daje tak ogromną przyjemność, że niech nam pozazdroszczą wrogowie.
OdpowiedzUsuńRozumiem problem braku weny, pamiętam, jak zaczynałam swą przygodę z blogowaniem. Jedenaście czy dwanaście lat temu ponad 150 wpisów rocznie, to niemal pisanie co drugi dzień. A dziś cieszą trzy wpisy na miesiąc, w dodatku czasami wymęczone i publikowane ze wstydem. Nie ma co narzucać reżimu, obowiązku, jeśli nie ma z tego przyjemności dla piszącego, to nie będzie i dla czytającego.
Też mi słoń na ucho nadepnął :) I też ogromnie tego daru zazdroszczę piosenkarzom, wokalistom, śpiewakom.
Wszystkiego dobrego
Nie mam co do tego żadnych wątpliwości, to był tylko niewinny żarcik :) Nie da się ukryć, że miałaś wspaniały rok i na pewno nie cierpiałaś na nudę.
UsuńJa to uczucie przeciekania mi życia między palcami, miałam, kiedy dzień w dzień siedziałam w pracy - od rana do późnego wieczoru. Po powrocie do domu przeważnie nie miałam już sił na nic konstruktywnego. Teraz pracuję mniej, co mnie niesamowicie cieszy, i niemal natychmiast wychwyciłam różnicę w jakości życia. Marzy mi się wygrana na loterii i praca z nudów, nie z przymusu :)
Ja tam żadnego moralizatorskiego tonu nie widziałam :) Co do Twoich koleżanek, to nie znam ich, więc nie mogę się wypowiadać na ich temat, ale nie każdy emeryt ma życie usłane różami. W wielu przypadkach te emerytury faktycznie są głodowe, a kiedy jeszcze zdrowie nie dopisuje, to już w ogóle jest kiepsko, bo znaczna ich część idzie na lekarstwa. Inna sprawa, że nie każdy lubi przemieszczać się po świecie i zwiedzać. Moja mama np. mogłaby już siedzieć sobie na emeryturze, ale mimo to nadal pracuje zawodowo, zajmuje się całym (dużym) domem, do tego uprawą warzyw, a ma całkiem spore poletka. Jest inteligentną i mądrą osobą, ale jednak w ogóle nie interesują jej podróże. I tak - narzeka na brak czasu, bo to ten rodzaj człowieka, który nigdy nie usiądzie na tyłku, zawsze musi coś robić ;) Miłość do podróżowania odziedziczyłam zdecydowanie po tacie.
Ale fakt - malkontentów wszędzie pełno. Nawet takich, co to mają zdrowie, finanse, czas, a i tak im źle. Jak to mawiają: jeszcze się taki nie urodził, coby wszystkim dogodził :)
Tak! Trzy wpisy na miesiąc to SUKCES :)) Ja też na samym początku pisałam dużo. Bardzo dużo nawet. O wszystkim i o niczym, po prostu byłam zachwycona samą możliwością, blogi przeżywały wtedy swój rozkwit. Onet regularnie je polecał na głównej stronie, co zawsze owocowało najazdem frustratów ;) Po tych kilkunastu latach blogowanie już mi znacząco spowszedniało, ale piszę - dzięki temu mam pamiątkę z tych wszystkich wypraw, z codzienności, o której z czasem się zapomina.
Udanego ostatniego dnia roku, Małgosiu :))
Lubię takie długie komentarze. Lubię, jak ktoś dzieli się ze mną swoimi przemyśleniami. Rozumiem, jak komuś nie wystarcza na życie, leki, podstawowe potrzeby- to jest tragedia i trudno o radość, ale miałam na myśli takie osoby, które po prostu nie mają żadnych zainteresowań. Wówczas łatwo zwalić to na karb zbyt niskich dochodów, czy braku zdrowia (kłania się hipochondria). I rozumiem doskonale, że nie każdy lubi podróżować. Mam koleżankę, zapaloną domatorkę, która uwielbia ogródek i to jest fantastyczne. Jak ktoś nie ma pomysłu, zainteresowań to nawet mając emeryturę prezydenta kraju będzie narzekał (nie piję tu do byłego prezydenta, który ma całkiem sporo pomysłów, choć na wysokość ponoć rzeczywiście narzeka :).
UsuńI ja na początku odczuwałam ogromną radość z pisania, nazywałam swój blog dziennikiem grafomanki w średnim wieku i publikowałam na platformie wirtualnej polski. Oj tak frustratów było sporo, pamiętam wpis o dzieciach papieża (dot. Borgii- czyli Aleksandra VI) po którym się na mnie wylał taki ocean komentarzy zarzucający kłamstwa i bezczelność, że mimo tego, iż zawsze starałam się odpowiadać na każdy komentarz musiałam sobie odpuścić. Ponad milion wejść w ciągu jednego dnia, bo ludziom wydawało się, że odkryją jakiś skandal (ludziom, którzy nie znają historii). Wycofałam się potem z wp właśnie z powodu zbyt dużego zainteresowania blogiem i zbyt dużej ilości frustratów. Wpisy na blogspocie nie wzbudzają takich emocji i kontrowersji :) Dziś tamta platforma już nie istnieje, a ja nie zrobiłam sobie kopii i troszkę żałuję, bo miło byłoby wrócić do siebie sprzed 15 lat, jak i co wówczas pisałam. A to mi uświadamia, aby skopiować tego bloga, bo przecież i on zapewne kiedyś zniknie w otchłani internetu. Blogi już dziś są przeżytkiem. Jeszcze fotoblogi się jakoś trzymają, bo przeważa u nas kultura obrazkowa, ale słowa pisanego już mało kto chce czytać. I nawet to rozumiem. Bo wiele się sprowadza właśnie do bolączki naszych czasów- czyli braku czasu. Rozmawiamy hasłami, czytamy hasła.
Przyznam, że najlepiej skupiam się na tekście książki, a wpisy internetowe czytam często zaczynając i kończąc na tytule. Wyjątek stanowi parę blogów i parę stron, do których mam większe zaufanie Np, niezła sztuka. No właśnie kliknęłam i wyskoczył mi tekst o Łodzi, a wczoraj szukając czegoś o tym mieście nie mogłam znaleźć niczego odpowiedniego.
Udanego dnia. Ja właśnie wyłączam komputer i idę zrobić sobie kawkę i ciacho, a potem włączam jakąś dobrą komedię. Pozdrawiam
Miałaś bardzo ładny rok pełen wrażeń z zakresu sztuki i kultury. Niestety nie podzielam Twojego zapału jeżeli chodzi o kwestię polityczną. Obecnie Polska znajduje się na pełnej prostej dążącej do likwidacji niezależnej państwowości. Historia lubi się powtarzać, a znam ją bardzo dobrze, więc boję się o przyszłość moich dzieci. Na razie wszystko to co było do przewidzenia spełnia się szybciej niż myślałam.
OdpowiedzUsuńDobrego, zdrowego i pełnego poszanowania dla historii, kultury, sztuki i konstytucji Polski.
Tak doceniam to co mi się w tym roku przydarzyło.
OdpowiedzUsuńPodejrzewałam, że masz inne sympatie polityczne, szanuję to, każdy ma prawo do swoich poglądów. Ja dokładnie identyczne obawy miałam przez ostatnie lata.
I żadna z nas drugiej nie przekona, ale dobrze, kiedy umiemy się ładnie różnić między sobą, nie obrażając się wzajemnie, jak czynią to .. inni.
Życzę dobrego roku, spokoju, wielu kulturalnych i czytelniczych odkryć.
Dziękuję Ci bardzo. Cóż znamy się wirtualnie nie od dziś 😉 pozdrawiam serdecznie
UsuńPozdrawiam noworocznie
UsuńKochana Małgosiu! Wiedziałam, właściwie to byłam pewna, że gdy uwolnisz się od swojej pracy to Twój rok będzie niezwykle obfity w podróże, wrażenia. Nie pomyliłam się. Twoje podsumowanie jest fantastyczne i bardzo cieszę się, że nasze sympatie polityczne są takie same ale o tym wiem od wielu lat. Podobnie jak Ty, uwielbiam odwiedzać muzea i troszeczkę zazdroszczę kolejnej wizyty w Rijksmuseum, choćby właśnie dla Rembrandta. Marzę aby jeszcze tam wrócić. Dużo obrazów Rembrandta oglądałam też w Starej Pinakotece w Monachium.
OdpowiedzUsuńDroga Małgosiu!
Niech Nowy Rok 2024 będzie dla Ciebie początkiem drogi pełnej nowych, ciekawych wojaży, radości, wrażeń i spełnienia marzeń.
Szczęśliwego Nowego Roku!
Nasze sympatie polityczne są wyczuwalne, nawet, kiedy o polityce nie piszemy, bo one się przenoszą i na inne sfery życia. :) Gdybyś wiedziała, ilu ja Tobie zazdroszczę podróży i wizyt muzealnych. Nie byłam nigdy w Monachium. W tym roku będę w Mediolanie, ale nie wiem, czy zdążymy wejść do Pinakoteki, choć chciałabym bardzo, ale będziemy tam tylko pół dnia, a zasadniczym celem tej wycieczki jest Ostatnia Wieczerza. Życzę i Tobie wielu ciekawych podróży i wytyczania wciąż nowych celów. Dobrego Nowego Roku
OdpowiedzUsuńDzień dobry Małgosiu w noworoczny poranek!
UsuńŻyczę Ci wszystkiego najlepszego w już Nowym Roku 2024. Przybiegłam do Ciebie z nowiną. Wyobraź sobie, że otrzymałam życzenia noworoczne od naszej umiłowanej Ady. Swoją wizytą i życzeniami sprawiłam i ogromną radość. Nie tylko my za nią tęsknimy i miło ją wspominamy. Kilka dni temu na czytałam o post znikających i jednak z komentujących osób też z ogromnym sentymentem wspominała naszą Adę.
Gdy będziesz w Mediolanie to faktycznie obowiązkowa wizyta w Santa Maria delle Grazie, w La Scali i muzeum. Pinakoteka Brera to mus aby m.in zobaczyć i porównać Ostatnią Wieczerzę Rubensa. Hmm ale czy mona je porównać? Koniecznie musisz wyjechać na dach katedry i zobaczyć te wszystkie rzeźby. Dla nas to było ogromne przeżycie. Z Mediolanu mam ponad niepublikowanych zdjęć. Prawdopodobnie już nie znajdą się na moim blogu bo moja pamięć się zaciera.
Małgosiu! Życzę Ci spełnienia marzeń, wymarzonych podróży i przede wszystkim wspaniałych ludzi wokół siebie. Podróżuj, twórz jak zawsze wspaniałe wspomnienia na blogu, twórz przygody! Wspominaj czas, który przeżywałaś i będziesz przeżywać w każdym nowo poznanym mieście. Życzę Ci bardzo pięknego Nowego Roku, pełnego niezwykłych wrażeń!!!!
Tak, też się ogromnie cieszę z wizyty Ady i mam nadzieję, że zagości na dłużej. Czy uda się odwiedzić Pinakotekę tym razem nie mam pojęcia, wszystko będzie zależało od tego, ile czasu zajmie nam podróż do Mediolanu (korki na drodze) i jak sprawnie pójdzie odwiedzenie refektarza. Jeśli na dach katedry można wjechać, a nie trzeba wchodzić (to odpada, pokonanie więcej niż 250 stopni nie wchodzi w grę) i nie będzie dużej kolejki to chętnie wjadę. Myślę, że ten pobyt jednodniowy (a nawet pół dniowy) będzie takim rekonesansem mediolańskim. Ponieważ mam rodzinę w dolinie Aosty będę mogła tam wrócić.
UsuńŻyczę Ci dobrego nowego roku obfitującego w podróże i możliwość niespiesznego przeżywania miłych chwil, dużo zdrowia i miłości. Pozdrawiam
Małgosiu, to jest piękna, budująca i inspirująca opowieść. Odzyskałaś takie przestrzenie wolności i korzystasz z niej tak pięknie, tyle w tym radości. Przeczytałam i... cóż, zatęskniłam. Za długimi tekstami, za niespiesznym pisaniem i wymianą myśli. Życzę Ci, żeby Nowy Rok przyniósł wiele nowych, pięknych odkryć, zakrzywienia czasoprzestrzeni, żebyś jak najwięcej czasu mogła spędzać z Twoimi ulubionymi malarzami, twórcami, podróżując tam, gdzie zapragniesz. Nie jestem pewna, czy jeszcze potrafię pisać, ale dziś, żeby w ogóle móc skomentować Twój wpis, odświeżyłam moje konto i wróciłam sobie, tak trochę nostalgicznie do przeszłości. Cieszę się, że mogłyśmy się poznać. I dobrze jest widzieć, że takie miejsca jak Twój blog wciąż istnieją. Obyś znalazła też czas na pisanie i dzielenie się tym, co zobaczyłaś i poznałaś. Najserdeczniejsze pozdrowienia noworoczne!
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę z twojego wpisu. Cieszę się tym bardziej, że rozpoczęłaś nowy rok (nawet, jeśli tylko wirtualnie) ze mną :) Jeśli miałabym jakieś noworoczne życzenia to życzyłabym sobie gościć Cię tutaj częściej (doceniam to, iż aby zagościć musiałaś odnowić swoje uprawnienia do komentowania, czy jak to się teraz nazywa). Bardzo też dziękuję za miłe słowa, one nadają sens mojej (naszej blogowej pisaninie). W czasie kiedy pisanie listów odeszło do lamusa, pisanie kartek z życzeniami to przeszłość, a smsy - zaczynają zastępować ikonki albo gotowe wzorki wyrażanie swoich myśli jest niezwykle cenne. Twój komentarz to dla mnie najlepsze życzenia noworoczne. Trzymam kciuki za twój powrót, nawet jeśli szybko nie nastąpi, to widzę, że myśl zakiełkowała, a to znaczy, że jest na to nadzieja i tej nadziei ja się będę trzymać. Pozdrawiam cieplutko
OdpowiedzUsuńMałgosiu!
UsuńBlog Ady - https://krakowiokolice.blogspot.com/ aktywował się.
Pozdrawiam:)
Małgosiu, tak naprawdę to Ty byłaś inspiratorką tego mojego powrotu i Twoje wrażenia oraz zapiski z podróży, przyjemność dzielenia się nimi. Spędziłam istotnie wczorajszy wieczór tutaj z Tobą i u mnie pisząc nowy początek. Mam nadzieję, że będzie dobrze. Masz rację co do nowych form wypowiedzi, życzeń w formie gotowych obrazków - a ja biedna nie potrafię nawet takich znaleźć i staram się zawsze napisać coś pełnymi zdaniami. Myślę, że to dlatego blogi tracą trochę czytelników - co zresztą mnie nie smuci jakoś mocno, czasy, obyczaje, to zawsze się zmienia. Zostaje węższa grupa ludzi, którzy po prostu chyba czerpią radość z pisania, tworzenia zdaniowych konstrukcji, czasem piętrowych i karkołomnych, i myślowych konstrukcji przede wszystkim. To cóż, zaglądaj, zapraszam. Znasz adres: ostatnia furtka przed lasem ;)
UsuńTak to noworoczny cud. Zajrzałam, przeczytałam, wzruszyłam się. To są takie chwile, że utwierdzasz się w przekonaniu, że warto było się kiedyś przemóc, otworzyć, zacząć prowadzić tę stronę. Dla takich chwil, kiedy znajdujesz choćby tylko wirtualnie osobę, z którą znajdujesz nić porozumienia, z którą możesz porozmawiać i pomilczeć. Co sprawia że twój ból, strach, lęki stają się łatwiejsze do okiełznania. A jeszcze kiedy stajesz się inspiracją dla drugiej osoby, aby podjęła się ona zadania, które sprawi, że i Ty i ona (i parę jeszcze osób) poczuje się lepiej - to czy trzeba czegoś więcej. Taki noworoczny prezent otrzymałam- dziękuję zań pięknie.
UsuńNiesamowite!
OdpowiedzUsuńOdwiedziny Ady to jak CUD NOWOROCZNY. Ja też mam nadzieję, że kiedyś wróci!!!
Łucjo droga :) Dziękuję, to bardzo miłe! Zaiste, trochę się czuję jak duch z powieści wiktoriańskiej ;) Najserdeczniej Cię pozdrawiam i dziękuję, i cieszę się, że zawitałaś już u mnie.
UsuńŁucjo, Ado - dzięki za wszystko
OdpowiedzUsuńTo miałaś bardzo udany rok. Życzę Ci Gosiu by ten, który nadszedł był równie udany.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)*
Dziękuję i Tobie także życzę dobrego roku
OdpowiedzUsuńTo się nazywa ROK!!!
OdpowiedzUsuńImponujące - gratuluję energii i pomysłowości.
Pozostaje tylko życzyć aby w Nowym Rok były możliwości na równie satysfakcjonujące spędzanie czasu :)
Dziękuję bardzo. W końcu, jeśli nie dziś to kiedy. Po to tak długo czekałam na ten czas wolności, że nie usiądę teraz z pilotem od telewizora i nie będę oglądała seriali. Choć i to mi się zdarza, mam słabość do policyjnych takich quasi dokumentalnych. Jak w domu nie ma dzieci to człowiek ma dużo możliwości. Pozdrawiam i życzę udanego roku
OdpowiedzUsuńWow, wow, wow! Jestem pod wrażeniem Twojego roku i bardzo się cieszę, że emerytura jest dla Ciebie okazją do realizacji marzeń i planów. Działo się u Ciebie dużo i ciekawie i to pod każdym względem, bo i podróżniczo i kulturalnie. W operze byłam raz ale za to w Dreźnie, kolega mnie namówił i pojechaliśmy obejrzeć i posłuchać Gianni Schicchi i powiem Ci, że bardzo mi się podobało chociaż na codzień słucham trochę odmiennej muzyki :).
OdpowiedzUsuńZ całego serca życzę Ci, żeby Nowy Rok nie był gorszy od poprzedniego i żeby spełnił pokładane w nim nadzieje. Niech dzieje się dużo i dobrze, bądź szczęśliwa i spełniaj marzenia.
To prawda działo się. Kalendarz dawno nie był tak wypełniony terminami wyjazdów, wyjść i spotkań. Nie wiem, na jak długo wystarczy mi siły i ochoty, ale życzyłabym sobie, aby jak najdłużej. No proszę, podobało ci się w Operze to wcześniej zdecydowanie u Ciebie się ta sympatia rozwinęła niż u mnie. Kilka moich wcześniejszych pobytów w Operze skutkowało zżymaniem się na to, że ja nie rozumiem, co oni śpiewają. Tak mnie męczyła próba zrozumienia tekstu (a wówczas jeszcze śpiewali w języku polskim, to teraz nastała moda na śpiewanie w językach narodowych twórców oper) że nie mogłam skupić się na pięknie wokalu. Powoli zaczynam się przyzwyczajać, że wystarczy znać libretto i słuchać wokaliz nie wsłuchując się w treść, choć dla mnie słowa są ważne, stąd moje nerwy :) Też życzę udanego roku
UsuńZapomniałam jeszcze dodać, że z pisaniem postów mam tak jak Ty, kiedy brakuje mi tematów to źle bo nie mam o czym pisać a kiedy dzieje się dużo, to mam zaległości i po jakimś czasie te bardziej oddalone w czasie wydarzenia wydają mi się "przeterminowane" i kto by chciał o nich czytać? :). Z drugiej jednak strony niemożliwym wydaje mi się pisanie częściej niż raz, góra dwa razy w tygodniu. Skąd ludzie biorą na to czas? :)
OdpowiedzUsuńNo właśnie, w zasadzie wciąż miałabym o czym pisać, tyle, że jak minie nieco czasu od zdarzenia to się nieco dezaktualizują wspomnienia, pamięć zaciera. Na szczęście są zdjęcia, one przywołują wspomnienia. Dlatego nie lubię korzystać z cudzych zdjęć, czy zdjęć z internetu, bo to nie moje wspomnienia, ale czasami się nimi posiłkuję.
OdpowiedzUsuńNie będę oryginalna podsumowując, że miniony rok 2023 był dla Ciebie wyjątkowy, obfitujący w wiele ciekawych podróży i wydarzeń. Niech i ten 2024 będzie dla Ciebie rokiem spełnionych marzeń...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :)
Owszem był bardzo dobry i ja to doceniam, bo wiem, że życie bywa nieprzewidywalne i jutro może wszystko się wywrócić, więc korzystam dziś z tego co mam. Tobie też życzę udanego roku i dużo zdrowia
OdpowiedzUsuńWspaniałe miejsca pokazałaś. Nie mam możliwości zwiedzania tylu muzeów i może dlatego nie przepadam za tymi miejscami. Jeżeli już to chętniej oglądam zamki, pałace jako dzieła architektoniczne. Tym niemniej chętnie oglądam i poznaję historie pokazane przez Ciebie. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńJa z kolei preferuję galerie sztuki, a zamki, czy pałace najchętniej, jako miejsca przechowywania sztuki. Choć prawdę mówiąc to często idzie w parze. Galerie sztuki często umiejscowione są w dawnych pałacach, lub budowlach je przypominających, a pałace niemal zawsze posiadają zbiory obrazów, rzeźb, porcelany, pięknych mebli, tapet, sztukaterii i zdobień. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńŁadny rok. Pisz. Niech chociaż rykoszetem oberwę Twoimi podróżami i odkryciami :) Sam tkwię w niechciejstwie i nie zanosi się na wyrwanie z jego, niechciejstwa, krainy. Wszystkiego dobrego :)
OdpowiedzUsuńJeśli moje podróżnicze wspomnienia biją rykoszetem i sam o to prosisz to chyba są to dość przyjemne cięgi :). Życzę wyjścia z tego niechciejstwa, no chyba, że to też stan nienajgorszy.
OdpowiedzUsuńNajgorszy z możliwych, ale na razie brak sił na przełamanie :( Wiosny czekam, choć czy to coś zmieni? Ale za to popatrzyłem na Vermeera i Bruegla u Ciebie. Bruegla to nawet gdzieś miałem album, bo lubiłem paczać swego czasu :)
UsuńA zatem przypływu sił na przełamanie życzę. I nie trać nadziei. U mnie za to Vermeera dwa albumy, a Bruegla żadnego.
UsuńWspaniałe podsumowanie i można dać cię za przykład różnym malkontentom. Chcieć to móc. Moje córki mówią, że dla seniorów jest więcej rozrywek niż dla każdej innej grupy zawodowej. Myślą głównie o sobie jako o młodych matkach z dzieciarnią. Ale ja jestem przekonana, że każde pokolenie może miło spędzać czas, jeśli się dobrze zorganizuje i zaplanuje. Bo nie jest tak, że zaczynamy emeryturę i zaraz wszystkie nieszczęścia nas dopadają, tylko sami pozwalamy sobie na apatię i tzw. niechciejstwo, wspomniane wyżej. Ludzie się dziwią, a jak ci się chce, skąd masz ten zapał, pieniądze itd. Pięknie wszystkim odpowiedziałaś na komentarz, znalazłaś miłe trafne słowo. Bardzo to w tobie podziwiam. Piszemy te blogi od ponad 10 lat i każdy ma swoje pomysły, inspiracje. Ty trzymasz się wyznaczonych celów. Sztuka. Edukujesz, upowszechniasz, zachęcasz, podpowiadasz, ale nie pouczasz. Jesteś przemiłą kulturalną osobą.
OdpowiedzUsuńJa to głównie na sobie się koncentruję :)). Miałam taki cel kiedyś, żeby kobiety w średnim czy starszym wieku czuły się bardziej otwarte, odważniejsze w wyrażaniu swoich potrzeb, pasji, ambicji, pragnień. Myślałam, że sama będę przykładem, że mi się chce pisać, podróżować, urządzać mieszkanie ze starych mebli, wychodzić za mąż po 50tce itd Ale to tak nie działa. Każdy musi sam dojrzeć do swojego życia i czego chce. Niektórym się nie chce podróżować, czy opisywać tego wszystkiego. Nie umieją, wstydzą się, boją się oceny. Ale my przecież wiemy, że ludzie robią wspaniałe rzeczy, a kluby seniorów są znakomite, czy inne organizacje. Sama jeszcze nie należę, bo właściwie jeszcze pracuję, ale jeżdżę z emerytalnymi związkami czasami na wycieczki do teatru czy koncerty. W moim mieście jest niezwykły Browar Kultury/ w budynku kiedyś naprawdę był browar/, który organizuje wspaniałe imprezy dla wszystkich, a i tak ludzie narzekają.
Pozdrawiam cię bardzo serdecznie i życzę wszystkiego dobrego.
Myślę, że propozycji miłego spędzania czasu jest wiele dla każdej grupy wiekowej, ale rzeczywiście seniorzy-emeryci mają tę przewagę z jednej strony, że mają teoretycznie więcej czasu (ja mam), ale z drugiej mogą mieć mniej zdrowia i sił (tu strzyka, tam łamie. Byłam na koncercie w domu kultury osiedlowy,, na którym byłam jedną z niewielu osób- bez laski, kuli, chodzika, aparatu słuchowego, sztucznej szczęki, niedosłuchu, niedowidzenia, a w dodatku wystroiłam się w szpilki i sukienkę:) Co znowuż podkreśla, jak niewiele sprawnych fizycznie osób korzysta z dobrodziejstw różnorakich, a osoby, które chcą korzystać przychodzą nawet nie mając zdrowia w najlepszym porządku. Tak, to wszystko nie jest czarno-białe.
OdpowiedzUsuńNigdy nie ośmieliłabym się nikogo pouczać (jedną bliską osobę próbowałam, aż zrozumiałam, że jak ktoś chce być chronicznie nieszczęśliwy to i Święty Boże nie pomoże), nie mam ani takiej wiedzy, ani nie leży to w moim charakterze. Staram się pisać o sobie i swoim podejściu do życia i dużej ilości wolnego czasu, a nuż się to komuś spodoba, zainspiruje. Kiedyś przeczytałam - dawno temu- że zmiana stylu życia z czynnego zawodowego- na zaprzestanie pracy może stanowić dla organizmu szok, że powinno się do tego mentalnie przygotowywać kilka lat wcześniej. I ja to robiłam. Może dlatego to u mnie wygląda tak jak wygląda. A może każdy z nas potrzebuje innego podejścia. Ja mam wrażenie, że też trochę koncentruję się na sobie opisując swoje wrażenia, staram się pisać obiektywnie, ale nie da się uniknąć subiektywnych odczuć, wrażeń.
Masz rację, nie damy nikomu wzorca zachowania kobiety w pewnym wieku, bo to tak nie działa i dlatego, że nie każdy będzie podzielał nasze zainteresowania. Czytam blogi różnych osób, starszych i młodszych. Oczywiście szuka się pewnych stycznych, bo miło wymieniać się wrażeniami, sądami, ale czytam też wpisy osób lubiących jazdę na rowerze (sama nie jeżdżę), chodzących po górach (nie cierpię się wspinać), malujących obrazki czy zajmujących się rękodziełem i choć ich pasji nie podzielam to podzielam pasję, z jaką się tym czynnościom oddają. Masz rację nie wszyscy lubią podróżować (choć wydaje się to może dziwne), ale jestem w stanie to zrozumieć. Są domatorzy, którzy wolą uprawiać ogródek i chodzić na spacery do lasu, czy nad jezioro. Nie wszyscy lubią pisać- niestety, a to się trochę wiąże ze wstydem i obawą przed oceną. Mam kilka koleżanek, które twierdzą, że nie potrafią pisać, nie mają o czym, a jak już coś napiszą to jest to bardzo dobre. Ale może większość z nas zmaga się ze swymi kompleksami. Ilekroć przeczytam wpis u koleżanki czy kolego blogowego myślę sobie - ja ona\on wspaniale pisze, ile potrafi wyciągnąć wniosków, ile ma spostrzeżeń, albo, jak potrafi syntetycznie ująć rzecz w paru zdaniach nie rozpisując się jak ja w nieskończoność. Czasem nawet po przeczytaniu takiego wpisu myślę sobie - dobra, koniec z moją pisaniną; egzaltuję się, wciąż się zachwycam (ludzie mają swoje problemy, a to można odczytać, jak chełpienie się, gdzie to ja nie byłam i co to nie widziałam, słyszałam. Robię błędy stylistyczne, przekręcam wyrazy, nazwiska, wyrażenia. A potem trafiam na błąd u kogoś i myślę sobie, a jakie to ma znaczenie. To nie książka, nie mamy recenzentów, wydawców, zdarzają się nam pomyłki i piszę dalej, bo lubię, sprawia mi to przyjemność, pozwala uporządkować przemyślenia, nakazuje wysilić pamięć i umysł, zachowuje wspomnienia i od czasu do czasu ktoś napisze tak miły komentarz, że chce się to robić dalej. No i są te inter-reakcje nawet pomiędzy osobami poznanymi wirtualnie, że myślimy o sobie, nawet siebie nie znając. Browar kojarzę z Poznaniem i tamtejszym Browarem, który jest galerią handlową w starym browarze ale i miejscem spotkań kulturalnych (wystawy, eventy, spotkania). Ludzie którzy chcą narzekać zawsze będą narzekać, bo im nie chodzi o to, aby zlikwidować powód narzekania, ale o to, aby zawsze był jakiś powód do narzekań. Pozdrawiam i dziękuję za miłe słowa