Francuska kawiarenka literacka

niedziela, 4 lutego 2024

Łódź w Ziemi obiecanej Reymonta

Po 13 latach wróciłam do lektury Ziemi obiecanej. Wybieram się do Łodzi, a żadna inna książka nie kojarzy mi się z Łodzią tak mocno, jak ta właśnie. Kiedy pod koniec XIX wieku z małej zamieszkałej przez niecały tysiąc mieszkańców osady staje się miastem o ponad dwustu tysięcznym zaludnieniu zmienia się jej wygląd, jej architektura, jej przekrój społeczny, zmienia się wszystko.
Rośnie industrialne miasto z ceglanymi fabrykami, dymiącymi kominami, płynącymi rynsztokami resztami farb i chemicznych odczynników pomieszanych ze śmieciami i błotem. Ludzkie mrowie wcześnie rano zmierza wprost do paszczy ceglanych potworów, które wypiją z nich wszystkie soki i wyplują na śmietnik historii. I to jest ta Ziemia obiecana? Ta szara, brudna, zamglona, pełna smrodu i niedoli Łódź.
Tysiące robotników, niby ciche, czarne roje, wypełzło nagle z bocznych uliczek, które wyglądały jak kanały pełne błota, z tych domów, co stały na krańcach miasta niby wielkie śmietniska- napełniło Piotrkowską szmerem kroków, brzękiem blaszanek błyszczących w świetle latarń, stukiem suchych drewnianych podeszw trepów i gwarem jakimś sennym oraz chlupotem błota pod nogami. Zalewali całą ulicę, szli ze wszystkich stron, zapełniali trotuary, człapali się środkiem ulicy, pełnej czarnych kałuż wody i błota. Jedni ustawiali się bezładnymi kupami przed bramami fabryk, drudzy uszeregowani w długiego węża, znikali w bramach, jakby połykani z wolna przez buchające światłem wnętrza. (str.15).
A jednak Łódź dawała nadzieję na szybkie wzbogacenie lub chociażby na możliwość godziwego zarobku. Opowieści - wysyłanych na wieś w poszukiwaniu taniej siły roboczej przedstawicieli fabrykantów, którzy na tę okazję wyposażeni byli w drogie ubrania, złote sygnety, trochę gotówki i roztaczali przed biedakami wizję dostatniego życia w mieście - potrafiły skusić niejednego do porzucenia dotychczasowego życia na roli. I przybywali tu, gdzie:
... Rynsztokami płynęły ścieki z fabryk i ciągnęły się wstęgi brudnożółte, czerwone i niebieskie; z niektórych domów i fabryk, położonych za nimi, przypływ był tak obfity, że nie mogąc się pomieścić w płytkich rynsztokach, 1`występował z brzegów zalewając chodniki, kolorowymi falami, aż po wydeptane progi niezliczonych sklepików, ziejących z zabłoconych wnętrz brudem i zgnilizną, zapachem śledzi, jarzyn gnijących lub alkoholu. Domy stare, obdarte, brudne, poobtłukiwane z tynków, świecące niby ranami nagą cegłą, miejscami drewniane, albo ze zwykłego pruskiego muru, który pękał i rozsypywał się przy drzwiach i oknach, o krzywych obsadach futryn, pokrzywione, wyssane, zabłocone, stały ohydnym rzędem domów-trupów, pomiędzy którymi wciskały się nowe, trzypiętrowe kolosy o niezliczonych oknach, jeszcze nie tynkowane, bez balkonów, z tymczasowymi oknami, a pełne już ludzkiego mrowia i stuku warsztatów tkackich, jakie pracowały bez względu na niedzielę, turkotu huczącego maszyn szyjących tandetę, na wywóz i przenikliwego zgrzytu kołowrotków, na których zwijano przędzę na szpulki do użytku ręcznych warsztatów. (str. 112-113)
Widok jak na Powiślu w Lalce Prusa; brud, nędza, zdziczenie, aż strach się tam zapuścić.
Ale przecież każdemu wydawało się, że i on dojdzie do majątku, jak któryś z królów bawełny, czy choćby pomniejszych łódzkich książąt. Były to przecież czasy, kiedy kariera od tkacza do właściciela fabryki nie była niemożliwą, wystarczyła pracowitość i trochę szczęścia. A wówczas można było postawić sobie nawet pałacyk.
…. po obu stronach ulicy, ciągnącej się olbrzymią linią aż do Bałut, stały zbitą masą domy, pałace podobne do zamków włoskich w którym były składy bawełny; zwykłe pudła murowane o trzech piętrach, poobdzierane z tynków; domy zupełnie stylowe o złoconych balkonach żelaznych barocco, powyginane, wdzięczące się, pełne amorków we fryzach i nad oknami, przez które widać było szeregi warsztatów tkackich, malutkie, drewniane, pogięte domki o zielonych omszałych dachach, za którymi wznosiły się w dziedzińcach potężne kominy i korpusy fabryk, tuliły się do boku pałacu, o ciężkim renesansowo-berlińskim stylu, z czerwonej modelowej cegły i wszystkich odrzwiach i futrynach z kamienia, z wielką płaskorzeźbą na frontonie, przedstawiającą przemysł, o dwóch bocznych pawilonach zakończonych wieżami, a rozdzielonych od głównego korpusu prześliczną żelazną kratą, za którą w głębi wznosiły się kolosalne mury fabryki; domy ogromem i wspaniałością podobne do muzeów, a które były składami gotowego towaru; domy przeładowane ozdobami w różnych stylach, bo na parterze renesansowe kariatydy podtrzymywały murowany ganek w staroniemieckim stylu, nad którym drugie piętro a` la Louis XV wdzięczyło się falistymi liniami w obramowaniu okien, a zakończały piękne facjatki pękate, podobne do pełnych szpulek, domy które z powagą świątyń wznosiły mury ogromne, ozdobione surowo, pełne majestatu, na którym złociły się litery ryte w tablicach marmurowych; Szaja, Mendelsohn, Herman Buholc itd. (str.108).
Niestety łut szczęścia dopisywał nielicznym, pozostali, jeśli chcieli dojść do bogactwa musieli być przebiegli i cyniczni, oszukiwać, kraść, defraudować, a sumienie zostawić w lombardzie. Jest taka fantastyczna scena, kiedy Moryc Welt idzie do swego partnera biznesowego, od którego otrzymał dużą ilość pieniędzy i mówi mu, iż nie odda pieniędzy, bo on sam potrzebował ich do uruchomienia interesu. Argumentacja Moryca aż zatyka czytelnika, a co dopiero wczorajszego wspólnika. Maurycy Welt za bardzo był łódzkim „Gründerem”, żeby mógł mieć jakie wahania sumienia, przeszkadzające mu zrobić dobry interes chociażby na skórze przyjaciół, jeśli ten interes sam szedł mu w ręce. (str.109) Tak, bo w Łodzi nie można było być uczciwym i rzetelnym w prowadzeniu interesów. Przynajmniej do czasu, aż dorobiono się pierwszych milionów. Potem można było się bawić w dobroczynność, zakładać szpitale, ochronki, kasy pożyczkowe, czy inwestować w kulturę lub  dbać o bezpieczeństwo. Ale zanim to nastąpiło:
Łódź była brudna, źle oświetlona, źle zabrukowana, .. domy waliły się corocznie na głowy mieszkańców,.. w bocznych ulicach w biały dzień zarzynali się ludzie scyzorykami. … Tysiące ludzi marło z głodu, tysiące ludzi ginęło z nędzy, tysiące ludzi walczyło całym wysiłkiem o nędzny byt, a ta walka cicha i straszna przez swoją ustawiczność, walka prowadzona nawet bez nadziei zwycięstwa, zżerała więcej ludzi rocznie niźli najgroźniejsze epidemie. (str. 280).
Ale jak tłumaczył jeden z bohaterów (Halpern) to była cena rozwoju, to był koszt, jak należało ponieść, aby stworzyć miasto przyszłości, bogate i piękne.
A tymczasem życie codzienne toczyło się swym nieprzerwanym biegiem. Na Starym Mieście odbywał się targ. Opis niczym w Brzuchu Paryża u Zoli. Jest gwarno, tłoczno, kolorowo, trochę brudno, trochę nędznie i bardzo różnorodnie. Wrzaskliwy chaos przewalał się jak falą z jednej strony rynku na drugi. Nad tym rojowiskiem głów, włosów rozwianych, rąk wzniesionych, łbów końskich, toporów rzeźnickich, połyskujących nagle w słońcu, podnoszonych nad rozrąbywanym mięsem, olbrzymich bochenków chleba, niesionych z powodu tłoku nad głowami, żółtych, zielonych, czerwonych, fioletowych chustek, powiewających niczym sztandary na kramach garderoby; czapek i kapeluszy, wiszących na kołkach, butów, szalików bawełnianych, co jak węże kolorowe trzepotały się na wietrze i uderzały w twarze przeciskających się; blaszanych naczyń błyskających w słońcu; stosów słoniny, kup pomarańcz, poukładanych na straganach w pryzmy, kul, świecących jaskrawo na tle czerni ludzkiej i błota, które gniecione, rozrabiane, tratowane, mieszane, rzygało strumieniami spod kół na stragany i na twarze, i wylewało się z Rynku do rynsztoków i na ulice, z czterech stron okalające targ, którymi toczyły się wolno olbrzymie wozy piwowarskie, pełne antałków. (ten przepiękny opis ciągnie się na stronach 114-115 i wart byłby cały przytoczenia).
Po raz kolejny wpadłam w zachwyt czytając Reymontowską Ziemię obiecaną. Można ją odczytywać na wiele sposobów. Tym razem skupiłam się na wizerunku miasta i jego mieszkańców, ale to tylko jeden z wielu tu poruszonych aspektów. Jest tu wspaniała plejada postaci, bardzo różnorodnych, w większości bohaterów, z którymi nie chcielibyśmy się identyfikować. Od królów bawełny poczynając mamy tu panów Bucholca i Szaję. Ich pierwowzorami byli odpowiednio Karol Scheibler i Izrael Poznański. W fabryce Poznańskiego dzień roboczy trwał nawet szesnaście godzin a pracowano także w część dni świątecznych. Dzisiejsza Manufaktura Łódzka to miejsce dawnej fabryki Poznańskiego. Można obejrzeć też Pałac Poznańskiego i Pałac Herbsta – zięcia Scheiblera, pełniący dziś funkcję Muzeum Narodowego z bogatą galerią zbiorów. Przy okazji polecam film Ziemia obiecana Wajdy z fantastyczną sceną porzucania pracy przez Horna (Piotr Fronczewski). Horn w tej scenie filmowej jest nieco bardziej wyrazisty niż jego literacki pierwowzór. Ta scena to marzenie każdego sfrustrowanego pracownika o rozwiązaniu stosunku pracy, kiedy w końcu można powiedzieć szefowi, co się o nim myśli. O myśli się z reguły, to co wyartykułował filmowy Horn. Szaję zaś dobrze charakteryzuje scena, w której domaga się od pracowników zapłaty za korzystanie z jego gazu przy gotowaniu wody na herbatę, albo propozycja przeznaczenia zysku wypracowanego przez robotników na zakup nowego wyposażenia domu fabrykanta (będzie im przyjemnie, że w moim domu taka piękna rzecz się znajdzie).
Są tu także inteligenci, artyści, drobni ciułacze, cwaniaczki, zbiedniała szlachta, średniozamożni żydzi, inżynierowie, naiwne dziewczątka. Jest też paru uczciwych; Trawińscy, ojciec Maksa Bauma, Anka narzeczona Karola Borowieckiego i jego ojciec, a także Myszkowski. 
Myszkowski, który twierdził:
Dbam o pieniądze, jak o dzień wczorajszy. … Dlatego, aby zarobić rubla więcej niż potrzeba, nie wstanę pięć minut wcześniej niż mi się chce, a dlatego, aby zarobić nawet miliardy- nie poświęcę przyjemności pełnego człowieczego życia, nie wyrzeknę się patrzenia na słońce, spacerów po powietrzu. Swobodnego oddychania, myślenia nad trochę większymi rzeczami niż miliardy, kochania, itd., itd.
Ja nie będę robił, robił, robił! Bo ja chcę żyć, żyć, żyć! Nie jestem bydlęciem pociągowym ani maszyną, jestem człowiekiem. Tylko głupiec chce pieniędzy i dla zrobienia milionów poświęca wszystko, życie i miłość, i prawdę i filozofię, i wszystkie skarby człowieczeństwa, a gdy się tak już nasyci, że może pluć milionami, cóż wtedy?
Zdycha na materacu wypchanym tytułami własności. Wielka pociecha, zupełnie tej samej wartości, jak gdyby zdychał na gołej ziemi. A gdyby go później spytano, jak żył? Powiedziałby” Robiłem. Po co? Zarobiłem miliony! Na co? No, żeby mieć miliony, żeby ludzie podziwiali, żeby jeździć powozem i imponować głupcom i żeby zdechnąć w połowie życia, zdechnąć z wycieńczenia pracą. (str. 276-277)
Do tego samego wniosku dochodzi Bucholc w swych ostatnich chwilach, kiedy stary i schorowany czuje się opuszczony przez wszystkich i Karol Borowiecki, kiedy osiągnie wszystko do czego dążył, a co nie dało mu to ani spełnienia, ani szczęścia ani spokoju.
Cytaty pochodzą z Ziemi obiecanej Wydawnictwo SBM Sp. z o.o. rok wydania 2021.
Jestem ponownie pod wrażeniem wyśmienitej prozy Reymonta. 
Wyjątkowo bez zdjęć, bo Łódź w moich planach jest w marcu. 

14 komentarzy:

  1. Jakże to co napisał Reymont odzwierciedla dzisiejsze czasy. Dziś też żeby coś osiągnąć człowiek musi być cynikiem czy cwaniakiem czy nawet w pewnym sensie '' oszustem ".
    Pozdrawiam:)*

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak właśnie też sobie pomyślałam, że jest w tym duży uniwersalizm. Nie wiem, czy tak się dzieje też w innych krajach, ale u nas w Polsce, mam wrażenie, że nie możemy wyjść z tego wczesnokapitalistycznego okresu, gdzie człowieka pracy wyciskało się jak cytrynę i gdzie jedynie wszelkiej maści cwaniaki robiły karierę i pieniądze. Może dlatego tak bardzo mi się spodobały słowa Myszkowskiego, że on woli żyć, cieszyć się życiem, niż zbijać fortunę, co mógłby zrobić bo był wynalazcą.

    OdpowiedzUsuń
  3. Prawdy uniwersalne, które warto sobie czasem przypomnieć. Może nie wszyscy muszą, ale niektórzy powinni :). A wiesz, że całkiem niedawno myślałam o tej książce, że chętnie bym ją znowu przeczytała, szukałam jej nawet w swojej biblioteczce, gdzie być powinna, ale nie znalazłam. Muszę poszukać zatem w księgarni.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wspaniała książka i niezapomniany film. Cieszę się, że jedziesz do Łodzi i pokażesz nam fotorelację. Moja znajoma a właściwie koleżanka mojej Marty (też Marta zresztą) była tam niedawno i przysłała mi mnóstwo zdjęć, min. z Pasażu Róży, z którym wiąże się niesamowita i bardzo piękna historia o optymistycznym zakończeniu. Jeśli słyszałaś o nim to nie wątpię, że tam zajrzysz, tym bardziej, że to jest na tyłach Piotrkowskiej, a jeśli nie słyszałaś zobacz w internecie bo jest sporo na jego temat. Ja w Łodzi byłam kilka razy w dużych odstępach czasu i miałam okazję prześledzić zmiany, jakie tam zaszły. Za pierwszym razem miałam chyba 11 lat, Łódź wyglądała niemal jak za czasów Reymonta, była typowym przemysłowym zadymionym miastem, bo wszystkie te wielkie fabryki pracowały, więc w ich okolicy potwornie cuchnęło chemikaliami. Ale były też enklawy pełne zieleni, jak Park Źródliska z Palmiarnią i Ogrodem Botanicznym i wiele innych, czy odkryty basen otoczony ogromnymi topolami. Dobrze pamiętam fabryki, które wyglądały niczym gotyckie zamki a także ozdobne wille i pałace fabrykantów. Później wszystko zaczęło się zmieniać lawinowo a teraz to jest zupełnie inny świat. Życzę udanej wycieczki, i czekam na opis Twoich wrażeń z Łodzi!

    OdpowiedzUsuń
  5. Znów jakiś problem z kolejnością komentarzy, więc do Małgosi- książki Reymonta czyta się tak dobrze (no może poza licealistami, bo oni nie lubią czytać w ogóle, a dzisiejsi w szczególności) bo dotyczą spraw, które są aktualne i które się nie starzeją z biegiem lat. Tego, że praca ma sens, o ile jest tym, co lubimy robić i też bez zatracenia się w niej. A już to dążenie do majątku za wszelką cenę, zdrowia własnego, życia innych, zatracenia swego człowieczeństwa- no tak, ale komu to tłumaczyć, ci którzy to wiedzą takiej wiedzy nie potrzebują, może jedynie utwierdzają się we własnych przekonaniach, a ci którzy myślą inaczej, najczęściej muszą to doświadczyć na własnej skórze i najczęściej może być dla nich na morał zbyt późno, choć Borowieckiemu być może się jeszcze uda coś zmienić.

    OdpowiedzUsuń
  6. A teraz Sukienko (czyli Elu) do Ciebie :) Obie te rzeczy są świetne, film co prawda zwolennikom dokładnego przełożenia fabuły na ekran może się nie spodobać, bo dokonano pewnych korekt Reymonowskiego oryginału, jak w przypadku Trawińskiego, który inny wybrał koniec, niż pożyczka u Bauma, która w książce pozwoliła jego fabryczce przetrwać, czy w przypadku Morica, który odegrał w filmie rolę nie tak czarnego charakteru, jak w książce. Ale sama Łódź, scenografia miasta, kostiumy, świetne role aktorskie, realizm, a nawet pewien naturalizm (zawsze zamykam oczy w dwóch scenach fabrycznych). Zaciekawiłaś mnie Pasażem Róży, koniecznie muszę sprawdzić co to za miejsce i z czym się wiąże i dziękuję za wskazanie miejsc zielonych, bo te odwiedzam zawsze bardzo chętnie, co prawda w marcu może jeszcze nie być zielono, ale jakaś malutka szansa na to jest. Ja byłam w Łodzi jako młoda dziewczyna z rodzicami, czyli były to lata osiemdziesiąte - początek lat osiemdziesiątych, kiedy do Łodzi jeździło się na zakupy. W całej Polsce nie można było kupić nic, a tam sklepy wspaniale zaopatrzone, zwłaszcza w materiały, z których moja mama wyczarowywała sukienki, spódnice i inne części garderoby. Ja z tamtej wycieczki pamiętam jedynie kolekcję miniaturowych szklanych dzbanuszków i menzurek, które sobie przywiozłam. Nie służyły do niczego, poza ozdobą (były zbyt małe, aby je wykorzystać choćby do włożenia kwiatka, no chyba, że trzech stokrotek:). Jestem ogromnie ciekawa tej dzisiejszej Łodzi. I cieszę się, że przeczytałam Ziemię obiecaną, bo troszkę ona mi ową Łódź, nawet już niedzisiejszą ukazała i pozwoli zrozumieć.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja też zamykałam oczy przy tych scenach, to prawda, że Wajda trochę inaczej rozłożył akcenty, ale chyba to sprawiło, że film jest bardziej wyrazisty i dramatyczny. Myślę, że Pasażu Róży nie ominiesz jak się dowiesz o co chodzi, zresztą Piotrkowską też trudno zostawić na boku. Park Źródliska polecam, jeśli pogoda dopisze to pewnie już będą jakieś kwiatki. Ja w ubiegłym roku w marcu byłam w parku Oliwskim i czuło się wiosnę, było już posadzono mnóstwo bratków, więc pewnie w Łodzi też coś będzie kwitło. Poza tym Palmiarnia chyba jest warta zobaczenia, ja byłam w starej, która była dość spora jak na tamte czasy, ale teraz podobno została obudowana nową większą a starą rozebrano bo roślino było ciasno. A tak nawiasem to nowa oliwska też bardzo mi zaimponowała, jest wspaniała, zwłaszcza z zewnątrz robi ogromne wrażenie, nie mogłam się na nią napatrzeć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nasza Oliwska Palmiarnia ładnie wygląda, zwłaszcza wieczorem. Dawno nie byłam w środku, ale wydaje mi się, że jest dość skromna w porównaniu do innych palmiarni, ale może też tak być, że nie docenia się tego, co ma się pod nosem. Choć Park Oliwski bardzo lubię odwiedzać. A z drugiej strony, skoro nie byłam wewnątrz nie powinnam się wypowiadać a temat jej wyglądu wewnątrz. Pasaż Róży zapisuję sobie do odwiedzenia.

      Usuń
  8. Książka Reymonta jest wspaniała jej adaptacja także. Mieszkałam w Łodzi pięć lat i mam z niej piękne wspomnienia:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się w pełni, obie pozycje są świetne. A co do Łodzi wypowiem się jak odwiedzę.

      Usuń
  9. Łódź od dawna leży i w moich planach. Do tego miasta trafiłam kilkanaście lat temu niechcący, kiedy jechałam z synem w góry i kiedy jeszcze w telefonach nie było GPS. Droga którą jechaliśmy była w budowie lub przebudowie i drogowskaz z objazdem, na pewno źle przeze mnie odczytany, skierował nas do centrum miasta... W Łodzi mieszka mojego męża ciocia (jego chrzestna), bardzo już leciwa i wyobraź sobie, że nigdy jej nie odwiedziliśmy, bo to ona raczej przyjeżdżała w nasze, rodzinne strony. Od dawna śledzę renowację łódzkich zabytków. Na ubiegłorocznym wyjeździe do Turcji poznaliśmy bardzo sympatycznego nauczyciela akademickiego z Politechniki Łódzkiej, który sporo nam opowiadał o tym mieście.
    Ostatnio dużo się mówi o Łodzi.
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Może czas odwiedzić krewną, dopóki jeszcze żyje. Zwłaszcza, że ona was odwiedza, a przy okazji zobaczyłabyś trochę miasta. Mnie - napiszę szczerze do Łodzi przyciągał teatr muzyczny, którego jeszcze nie odwiedziłam. Jak na ironię, w czasie mojego pobytu teatr nie gra nic ciekawego. Ale po przeczytaniu Ziemi Obiecanej i poczytaniu o łódzkich fabrykantach- królach bawełny już czuję, że się z miastem zaprzyjaźnię i już mam swoje typy i miejsca do obejrzenia. Pozdrawiam również

    OdpowiedzUsuń
  11. My się wybieramy do Łodzi jak sójki za morze. Byłem owszem w Łodzi w czasach studenckich w Teatrze Wielkim w Łodzi na "Łucja z Lammermooru" . Wtedy miasto nie było zbyt ciekawe, ale teraz oglądając zdjęcia i wpisy różnych osób miasto zrobiło się ładne i ciekawe. Co do powieści i filmu jedno i drugie bardzo mi się podobało. Ostatnio czytałem książkę po niemiecku "Hotel Savoy" też o Łodzi i znalazłem tam taką samą atmosferę jak w "Ziemi Obiecanej". Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Sam tytuł Łucja z Lammermooru brzmi tak ciekawie, że chciałoby się posłuchać. A czytanie książki po niemiecku - to ja się kłaniam nisko, no może wolałabym czytać w innym języku, ale zazdroszczę znajomości każdego języka obcego.

    OdpowiedzUsuń

Jestem bardzo rada z każdego komentarza, ale nie będę tolerować komentarzy agresywnych, wulgarnych, czy obrażających moich gości (innych komentatorów).