Kościół Św. Katarzyny z 72 metrową wieżą |
Wśród moich ulubionych świątyń gdańskich kolejną jest Kościół Św. Katarzyny. Niewiarygodne jest to, jak późno go odkryłam mieszkając tu od urodzenia. A jest to jeden z najstarszych kościołów parafialnych na Starym Mieście w Gdańsku, przy czym należy pamiętać, że dawne Stare Miasto nie było tożsame z tym obszarem, który dziś nazywamy Starym Miastem, czyli potocznie starówką. Stare Miasto w czasie powstania świątyni to obszar obejmujący Bramę Oliwską, obszar dzisiejszego dworca głównego, Ratusza Starego Miasta, Osieku (tereny położone między ul. Stolarską i Igielnicką, Podwalem Staromiejskim, Kanałem Raduni a Zamczyskiem. Z dawnego zamku krzyżackiego dziś zachował się niewielki fragment murów vis a vis Kładki na Ołowiankę). Historycy i archeologowie spierają się o datę pierwszej lokacji świątyni w miejscu, w którym dziś wznosi się Kościół św. Katarzyny. Nasz rodzimy pasjonat historii miasta i jego zabytków profesor Andrzej Januszajtis skłania się ku teorii która umiejscawia pierwszą świątynię w tym miejscu w przedziale czasowym koniec X – XII wiek, a to z uwagi na zachowane tutaj (odkryte pod południową nawą świątyni) szczątki ludzkie pochowane w wydłubanych z pni drzew trumnach. Pan profesor zastrzega jednak, iż nie przeprowadzono dokładnych badań dendrologicznych trumien, jednak jeśli założenia dotyczące ich datacji są słuszne to przy chrześcijańskim cmentarzu musiała istnieć kaplica, być może zbudowana z okazji wizyty Św. Wojciecha w Gdańsku (997 r.).
Najczęściej za datę założenia w tym miejscu świątyni przyjmuje się wiek XII lub początek XIII. Jeśli przyjmiemy datę późniejszą to fundatorem świątyni mógłby być Świętopełk II Wielki (książę pomorski). Istnieją dokumenty, które stanowią, iż za jego wolą przekazano dominikanom świątynię Św. Mikołaja w zamian za Św. Katarzynę, a zatem świątynia musiała już istnieć przynajmniej w pierwotnym zarysie.
Filar Jana Heweliusza z epitafium ufundowanym przez prawnuka |
Wśród kamieni milowych historii świątyni należy wymienić takie wydarzenia, jak: (prawdopodobne) wystawienie ciała zmarłego księcia Świętopełka w świątyni (1266 r.), sprawowanie sądów przez Władysława Łokietka (1298 r.), rozpoczęcie budowy kościoła w miejscu istniejącej kaplicy (prawdopodobnie w 1379 r.), zakończenie budowy i poświęcenie nowo wybudowanego kościoła (na Zielone Świątki 1432 r.), przejęcie świątyni przez protestantów (od 1556 r. do zakończenia II wojny światowej), obecność Jana Heweliusza i jego rodziny w Świątyni. Tu pochował swą pierwszą żonę, wziął ślub z kolejną (młodszą o 36 lat Elżbietą Koopman, która będzie jego asystentką i pierwszą astronomką w Polsce), ochrzcił czwórkę dzieci, tu został pochowany (wszystko to ma miejsce w II połowie XVII wieku), zajęcie świątyni przez Francuzów na wozownię i warsztaty kołodziejskie a następnie uszkodzenie jej podczas oblężenia Rosjan i powrót pod pruskie panowanie (1812-1813 r.), spłonięcie od uderzenia pioruna wieży kościoła (1905 r.).
Największe zniszczenia przyniosła II wojna Światowa; w wyniku działań wojennych i zajęcia miasta przez wojska sowieckie, a także pożaru zniszczeniu uległ dach, hełm wieży, połowa sklepień, okien, drzwi i wyposażenia wnętrz. Dzięki wcześniejszej ewakuacji uratowano około połowy wyposażenia wnętrza. Po wojnie (1947 r.) ruiny kościoła przekazano ojcom karmelitom z Krakowa. Odbudowa zniszczeń trwała latami i choć w 1987 r. oddano do użytku prezbiterium to świątynia nadal wymaga wielu napraw, czemu nie przysłużył się pożar dachu w 2006 r.
Pozostałości empory pod małymi organami |
Wchodząc do kościoła ma się wrażenie, że jest on nieukończony, jeden z obrazów Wjazd Chrystusa do Jerozolimy stoi na posadce, część ścian jest nieotynkowana, brak kaplic, organów, sporej części wyposażenia. Z uwagi na to, co zdołano ocalić przed bezpowrotną utratą oraz dobrą dokumentację tego, co zaginęło czy też zostało zniszczone są duże szanse na przywrócenie świątyni jej dawnego blasku. Potrzeba na to jednak i czasu i środków. Jednak nawet ta istniejąca dziś skromna w swym wystroju a jakże bogata historycznie świątynia sprawia, że lubię ją odwiedzać. Jak wspomniałam odkryłam ją dla siebie dość późno, ale pokochałam od pierwszego wejrzenia. Lubię przechodząc obok wejść do środka i po raz kolejny oglądać świadectwo jej trwania, świadectwo dane przez zleceniodawców, budowniczych, wiernych a nawet wandali, którzy próbowali ją zniszczyć. Może to paradoksalne zabrzmi, ale takie niewykończone świątynie, nadgryzione zębem czasu, świątynie po przejściach jakoś silniej oddziałują na moją wrażliwość, estetykę postrzegania piękna niż te idealnie wykończone, kapiące złotem aniołków, świeczników, lamp, obramowań obrazów i wszelkim dekorum. Może w tych przepięknych bogatych świątyniach, które cudownym zrządzeniem losu przetrwały w nienaruszonym stanie przez wieki zabrakło owej pokory, jaką mają te ocalałe z wojennej pożogi, a może niewykończone ściany i kaplice pozwalają lepiej wyobrazić sobie sam proces twórczy. Nie umiem tego wytłumaczyć, ale to kolejne miejsce, w którym czuję się dobrze mając możliwość przebywania oko w oko z historią i sztuką.
Wjazd Chrystusa do Jerozolimy B. Milwitza |
Większość odwiedzających wchodząc do kościoła szuka miejsca pochówku Jana Heweliusza. O ile nazwiska van den Blocke czy Möller mało komu co mówią o tyle Jan Heweliusz jest szerzej znany. Przecież to drugi po Koperniku najbardziej znany Polakom astronom. Był niemieckojęzycznym piwowarem, a także matematykiem i wynalazcą. Jemu zawdzięczamy wynalezienie pierwowzoru peryskopu (polemoskopu). Urodził się w Gdańsku, tu się kształcił, pracował, prowadził życie rodzinne a także badania naukowe, do świątyni Katarzyny uczęszczał na nabożeństwa. Przez 47 lat pełnił obowiązki przełożonego gminy protestanckiej. Swoje badania i obserwacje często prowadził z wieży kościoła. Jeszcze za życia wykupił rodzinny grobowiec w posadce prezbiterium, zlecił wykonanie płyty grobowej z napisem Błogosławieni są zmarli, którzy umierają w Panu. Miejsce pochówku znajduje się przy lewym filarze za ołtarzem. Prawnuk astronoma Daniel Gotllob Davisson ufundował pamięci przodka epitafium na filarze (1780 r.).
Płyta nagrobna Jana Heweliusza |
O historii już wspomniałam, czas na sztukę, choć przecież trudno te dwie dziedziny oddzielić od siebie.
Jeszcze zanim się wejdzie do środka możemy podziwiać bryłę świątyni z charakterystyczną 76 metrową wieżą zwieńczoną barokowym hełmem Jakoba van den Blocka (z 1634 r.). Jakob van den Block pochodził z rodziny utalentowanych architektów i malarzy (syn Wilhelma, brat Abrahama i Izaaka). Sam Jacob był cieślą i budowniczym, brał udział w budowie i renowacji wielu gdańskich budowli sakralnych i świeckich. Mnie najbardziej zainteresowała wiadomość, iż był twórcą Nowej Szkoły Fechtunku w Gdańsku, tej na której miejscu dziś posadowiono Teatr Szekspirowski. W wybudowanej przez Jacoba wieży Kościoła Św. Katarzyny umieszczono konstrukcję carillonu. Jest to instrument muzyczny (zespół dzwonów wieżowych, na których można wygrywać melodie za pomocą specjalnej klawiatury sercami dzwonów), pochodzi z Flandrii z początku XVI w. W polsce najbardziej znane są gdańskie carillony koncertowe, tu na przełomie lipca i sierpnia co roku odbywają się Festiwale Carillonowe. Pierwszy prawdziwy carillon znajdował się właśnie w kościele Św. Katarzyny (zamontowany w XVIII w. przetrwał do pożaru z 1905 r.). Obecny pochodzi z końca XX wieku.
Ołtarz główny z Ukrzyżowaniem Möllera |
Kościół słynie z pięknego renesansowego ołtarza głównego. Jego zasadniczą częścią jest ostatnie dzieło Antona Möllera gdańskiego malarza Ukrzyżowanie na tle panoramy miasta Gdańska. Dzieło zostało ukończone po śmierci mistrza przez Izaaka van den Blocke (brata wspomnianego wyżej Jacoba). Na obrazie Maria omdlewa, Magdalena obejmuje krzyż, żołdacy grają w kości o szatę Jezusa, a Gdańsk symbolizuje Jerozolimę. Gdańsk nie po raz pierwszy pojawia się na obrazach Möllera. Jego najbardziej znany obraz to Apoteoza Miasta Gdańska znajdujący się w sali czerwonej (Wielkiej sali Rady) w Ratuszu Gdańskim. Pod obrazem ołtarzowym na predelli znajduje się Ostatnia Wieczerza, ciekawy wizerunek towarzyszy Jezusa nie tyle siedzących przy stole, co raczej znajdujących się w pozycji półleżącej (jak na rzymskiej uczcie), przy czym jeden z biesiadujących wyraźnie przysypia.
Predella z Ostatnią Wieczerzą |
Kończący obraz ołtarzowy Izaak van den Blocke pochodził w artystycznej rodziny. Ojciec Willem był architektem i rzeźbiarzem, który przybył do Gdańska zaopatrzony w rekomendacje króla Stefana Batorego. Był twórcą między innymi przepięknej Bramy Wyżynnej. Brat Abraham podobnie jak ojciec architekt i rzeźbiarz zasłużył się dla Gdańska najbardziej z całej rodziny van den Blocke; wykonał przepiękny ołtarz w kościele Św. Jana, dekoracje Wielkiej Zbrojowni, był wykonawcą Złotej Bramy, Fontanny Neptuna i Złotej Kamieniczki, a także fasady Dworu Artusa.
Zachował się monumentalny obraz Bartłomieja Milwitza Wjazd Chrystusa do Jerozolimy. I tutaj można doszukać się fragmentów architektury miasta Gdańska (Zbrojownia, Złota Brama, fortyfikacje miejskie, Radunia) a także znanych wówczas gdańszczan, między innymi Jana Heweliusza. Malarz z upodobaniem malował weduty (czy to na Obrazie Pożar na Długim Targu, Wjazd Marii Ludwiki Gonzagi do Gdańska czy Kościół Mariacki w Gdańsku, na którym to obrazie umieścił miniaturową kopię Sądu Ostatecznego Memlinga). Obraz zamówiono pod emporę małych organów.
Epitafium Henningów H. Hana |
Uwagę zwracają liczne epitalia. Moją zwrócił portret epitafijny Henningów. Miałam wrażenie, że już gdzieś go widziałam. Okazuje się, iż mogło tak być. Portret namalowany przez Hermana Hana jest kopią dzieła znajdującego się w gdańskim Muzeum Narodowym (choć właściwiej byłoby napisać oryginał portretu znajduje się w Gdańskim Muzeum Narodowym, w świątyni zaś znajduje się kopia). Przedstawia głowę rodu Christopha Henninga rajcę miejskiego i dwie kobiety w patrycjuszowskich strojach (kolejne małżonki). Owalne miniaturki przedstawiają dzieci Henningów. Christoph zginął z rąk piratów na morzu śródziemnym. Nad portretem epitafijnym znajduje się ledwie widoczny z poziomu posadzki obraz autorstwa (prawdopodobnie) Milwitza przedstawiający scenę egzekucji zabójców (rozrywanie końmi). Obraz jest mało widoczny z poziomu widza.
Baptysterium |
Baptysterium jeden z boków |
Najcenniejszym (najstarszym) zabytkiem świątyni jest pochodzący z II połowy XV wieku fragment polichromii przedstawiający scenę zabójstwa św. Stanisława. Biskup stoi przy ołtarzu z uniesioną do góry hostią, za nim klęczą dwaj duchowni, a dalej stoi z wyciągniętym mieczem zabójca.
Polichromia Zabójstwo Św. Stanisława |
W bocznej kapliczce (na lewo) od wejścia znajduje się obraz Matki Boskiej Bołszowickiej (nie mylić z Bolszewicką). Pochodzi z Sanktuarium w Bołszowicach w dawnym województwie stanisławowskim. Sanktuarium znajdujące się na wschodnich rubieżach dawnej Rzeczpospolitej; zniszczone po najazdach Kozaków, Szwedów, Turków i Tatarów odbudowano po ponad stu latach, wtedy też dokonano koronacji obrazu Matki Boskiej (1777 r.). Zgodnie z przekazywaną przez wieki legendą obraz miał odnaleźć w rzece wracający z niewoli tureckiej hetman Kazanowski, przekazał go do kościoła i stal się obiektem licznych pielgrzymek ze Lwowa, Stanisławowa i okolicznych wsi, ponieważ zgodnie z przekazami miał czynić cuda. Zniszczenia spowodowane kolejnym kataklizmem I wojny światowej odbudowano w 1938 ro. Po II wojnie światowej, zmianie granic i wysiedleniu Polaków z ziemi bołszowickiej kościół zamknięto, urządzając w nim skład zboża i nawozów sztucznych, a budynek klasztoru przekształcono w chlew dla świń i stajnię dla bydła. Po II wojnie światowej obraz został wywieziony z obawy o jego profanację pod sowiecką władzą. Od tej pory przebywa w kościele Św. Katarzyny, a w Bołszowickim Sanktuarium (odbudowanym na początku XXI wieku) znajduje się kopia obrazu.
Matka Boska Bołszowicka |
Dla wielbicieli czasomierzy i wspinaczek wysokościowych- w wieży kościelnej mieści się Muzeum Zegarów Wieżowych. A na wierzy w 2011 r. zamontowano zegar pulsarowy.
detal z ambony |
Jakość zdjęć kiepska, bo telefonem dobrem zdjęcia to tylko przy dobrym oświetleniu i obowiązkowo na zewnątrz pomieszczeń.
Przy opracowywaniu wpisu korzystałam z książki O kościele Św. Katarzyny prawie wszystko pana profesora Andrzeja Januszajtisa a także mini przewodnika z kościoła Św. Katarzyny.
Trzy razy skracałam wpis a jak widać i tak się trochę tego uzbierało.
Pięknie i obszernie napisałaś Guciamal o tym kościele. Tyle wspaniałych detali Pokazałaś. Mimo, że odbywa się tutaj ciągły remont to i tak kościół ma swój niepowtarzalny urok. Chciałabym kiedyś usłyszeć grę na tym instrumencie carillony. Interesujący jest Ołtarz - skromny a jakże wiele mówiący. Dziękuję i pozdrawiam
OdpowiedzUsuńA wiesz, że ja też bym posłuchała takiego koncertu. Słyszałam oczywiście setki razy carillonem wygrywane melodie z ratusza, bo mieszkając tyle lat w mieście nie sposób nie słyszeć, ale koncertu nie słyszałam. Muszę się wybrać do Katarzyny podczas Festiwalu.
UsuńŚwietne zdjęcia Gosiu. Moją uwagę także przyciągają epitafia.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)*
Epitafia zawsze uświadamiają mi naszą przemijalność, trochę jak płyty nagrobne w świątyniach. Swoją drogą kiedyś odrysowywałam je sobie w kajeciku, w czasach, kiedy chciałam zostać archeologiem.
UsuńCiekawa historia i kościół bardzo interesujący. Lubię takie zabytkowe budowle, które nie zostały odrestaurowane totalnie i nadal widać na nich ten ząb czasu :).
OdpowiedzUsuńTo mamy podobnie, bo i ja bardzo lubię takie świątynie, gdzie może skromność została wymuszona przez historię, a z drugiej strony olbrzymie bogactwo w zbiorach sztuki. :)
OdpowiedzUsuńMnie jest trochę szkoda, że skracałaś wpis, bo pewnie coś nas ominęło? Ale i tak podałaś wiele interesujących szczegółów. Gdańskie kościoły generalnie są bardzo ciekawe i wiele się w nich zmieniło, na lepsze oczywiście, bo pamiętam te zaniedbane, puste i ciemne wnętrza tak, jak wyglądały w latach 60- tych. Teraz to się zmieniło, ale z tego co widziałam nie ma w tym przesady i raczej zachowały swój charakter. Święta Katarzyna ma bardzo piękną, harmonijną bryłę mnie osobiście bardzo się podoba jej wieża z prześlicznym hełmem. W środku nie byłam nawet próbowałam w latach 80- tych, ale było zamknięte, być może z powodu remontu, o którym piszesz. Ciekawa jestem czy są w planie dalsze zmiany, co do obrazu stojącego na podłodze jestem za, bo z racji gabarytów można go w tej chwili dokładnie obejrzeć co na ścianie byłoby trudne. Świetnie, że przypomniałaś Heweliusza, to ciekawa postać choć niezbyt popularna poza Gdańskiem. Ja w dzieciństwie miałam książkę z pięknymi gdańskimi historiami, między innymi była tam opowieść o Heweliuszu, zegarze z kościoła Mariackiego i o tym dlaczego lwy gdańskie nie patrzą w tę samą stronę. Natomiast podzielam Twoje zdanie o patynie czasu i wyświeconych do niemożliwości zabytkach, taką samą refleksję miałam w przypadku kościoła San Gottardo o czym pisałam na moim blogu. Jednak to są dylematy konserwatorów bo chyba trudno jest zachować równowagę pomiędzy konieczną renowacją a pozostawieniem śladów upływającego czasu.
OdpowiedzUsuńGeneralnie mam dość rozwlekły styl i meandruję nazbyt daleko od meritum. To wszystko oczywiście wiąże się z treścią w sposób bardziej lub mniej dostrzegalny, ale bywa czasami trudne w odbiorze. Moja koleżanka pisze mi czasami, że musi kilka razy wczytywać się, aby zrozumieć, co autor miał na myśli. Dlatego staram się skracać i zdania i całość dla uproszczenia. Wychodzę też z założenia, że nasze sterane wiekiem, a nie oszukujmy się, młodzież rzadko tu gości, mózgi nie są w stanie przyswoić większej dawki informacji. A to przypomina mi mojego ulubionego księdza Jerzego z kościoła Piotra i Pawła (tak, kiedyś bywałam w kościele i to nawet systematycznie), który twierdził zawsze, że msza święta nie powinna przekraczać 45 minut, a w związku z tym i kazanie winno być syntetycznie przedstawione, bowiem przez większą ilość czasu człowiek uczęszczający do kościoła (a i tam przeważają seniorzy) nie będzie umiał się skupić. Ale oczywiście czytam z ciekawością wszystkie informacje, jakie zdołam wynaleźć. Zamknięte kościoły to problem nie tylko gdański, jakże często natrafiałam na zamknięte włoskie świątynie, ile razy musiałam próbować kilkakrotnie podchodzić. Trochę to rozumiem, znajdują się tam z reguły bezcenne skarby i pozostawienie ich bez opieki, narażenie na zniszczenie, czy kradzież wiąże się z ogromną obawą i odpowiedzialnością, a z drugiej strony mamy prawo oglądać zgromadzone tam dzieła, bo to my mieszkańcy jesteśmy ich darczyńcami, albo spadkobiercami tych, którzy łożyli w różny sposób na możliwość upiększania świątyń. Myślę, że zanim obraz Milwitza zawiśnie pod emporą organów minie trochę czasu zważywszy na dzisiejszy wygląd tejże empory i chroniczny brak funduszy na renowację kościołów. Jak się spojrzy na świątynię w której wisiał Obraz Matki Boskiej Bołszowickiej, która po licznych zniszczeniach z XVIII wieku odbudowała się w 1938 r., aby zaraz paść znowu ofiarą wojennych zniszczeń, czy dewastacji to nachodzi taka refleksja, iż kościoły buduje się, po to aby je zburzyć mógł najeźdźca, a potem jej odbudowuje, aby ... i tak się to toczy wciąż i wciąż, a jednak nieliczne mają szczęście przetrwać różne nawałnice dziejowe. Zresztą patrząc na Katarzynę wieża objęta pożarem w 1905 r. ponownie staje w ogniu w 2006 r. Minęło sto lat i jeden rok, aby znowu zagrozić jej istnieniu. Jak patrzę na czas, który upłynął od zakończenia wojny i stan odbudowy kościołów to mam obawy, czy zdążymy, przed kolejną (tfu, tfu... pluję przez lewe ramię..).
OdpowiedzUsuńAle jak piszemy takie wymuszone nawet okresy odbudowy dają nam okazję do innego spojrzenia na obiekt. I pozwalają może przez chwilę uczynić świątynię skromną bożą służebnicą, a nie kapiącą złotem dumną ...
Lubię zwiedzać kościoły pod wezwaniem świętej Katarzyny. Sprawdziłam której Katarzyny. Ten gdański jest Aleksandryjskiej. Obrałam sobie tę Święta na patronkę podczas bierzmowania. Może jeszcze kiedyś wpadnę do Gdańska i obowiązkowo odwiedzę tę świątynię, bo zaiste jest tego warta. Niegdyś zwiedziłam w Gdańsku kilka kościołów, a ponieważ nie miałam wtedy lustrzanki tylko zwykły aparat na kliszę (była to dość droga zabawa ze względu na zdjęcia papierowe) to robiłam niewiele zdjęć.
OdpowiedzUsuńP.S.Nie wiem czy mogę? Prawidłowe nazwisko jak mi się wydaje to Daniel Gottlieb Davisson.
Pozdrawiam serdecznie :)
Oj tej informacji o wezwaniu zabrakło, masz rację. Jakoś została usunięta podczas skracania, jako mniej istotna, a przecież dla osób wierzących to może mieć znaczenie. Tak masz rację Katarzyna Aleksandryjska. Jeśli wpadniesz do Gdańska to koniecznie daj znać (oczywiście, jak będziesz miała ochotę i czas, bo wiem, że różnie to bywa. Sama wpadnę niedługo do Białegostoku, ale wpadnę jak po ogień, bo przyjeżdżam prosto na musical Jesus Christsuper star, który to musical bardzo lubię i zaraz wracam). Co do prawnuka to spotkałam obie nazwy i Gottlob - jako niem. imię i Gottlieb jak mniemam nazwisko, jak Maurycy- malarz, uczeń Matejki. Nie miałam pojęcia, które w tym przypadku jest właściwe, a ponieważ w przewodniku po kościele wydanym przez oo. karmelitów podano Gottlob sądziłam, że oni wiedzą najlepiej. Choć za twoją sugestią przemawia to, iż po Gottlob, czy też Gottlieb widnieje myślnik co sugerowałoby część nazwiska. Czy możesz? zawsze możesz. Ja co prawda nie zwracam nikomu uwagi, ani przy pomyłkach, ani przy przejęzyczeniach (nigdy nie wiadomo, czy komuś nie sprawię przykrości), ale nie mam z tym problemu. A może zapamiętam:)
OdpowiedzUsuńNa musicalu Jesus Christ Superstar w naszej podlaskiej operze byłam w lutym 2020 roku. O ile pamiętam Ty przyjeżdżałaś na Doktora Żywago. Oba musicale godne uwagi. Dwa tygodnie temu byłam na Baronie Cygańskim, a dzisiaj wróciłam z koncertu Zespołu Pieśni i Tańca Śląsk. To również ciekawe wydarzenie muzyczne. Szkoda, że tak szybko opuścisz Białystok. Jakby się coś zmieniło daj znać.
UsuńNa imię Gottlieb natrafiałam w rożnych publikacjach dlatego zwróciłam uwagę na Gottlob.
Pozdrawiam :)
Ja Gottlieb znam jedynie, jako nazwisko rodziny malarzy; Maurycego- ucznia Matejki i Leopolda jego brata też malarza. A swoją drogą zajrzałam właśnie do wiki i widzę, że pochowany w Krakowie przy Miodowej, chętnie się wybiorę i poszukam. Ja na Jezusie byłam wieki całe temu w Gdyńskim teatrze Muzycznym, jeszcze w wersji z Piekarczykiem i Ostrowską. To był czad. Potem po latach widziałam wersję z Damianem Aleksandrem też w Gdyni. Trochę mnie odstraszał pan Wocial (na którego mam alergię, ale posłuchałam go w najważniejszym utworze i brzmi nieźle, a nawet lepiej niż nieźle. A on może grać Jezusa (śpiewać). A tak byłam wówczas na Żywago i żałuję, że tak rzadko grają, bo to jedno z lepszych przedstawień musicalowych, na jakich byłam, a trochę ich widziałam. Niektóre po kilkanaście razy (no jak się ma fioła to nic nie poradzisz). Baron Cygański też mnie ciekawi, ale to wolałabym oglądać bliżej swego miejsca zamieszkania. Z pewnych powodów (nazwijmy to zdrowotnych, o których nie chcę się rozpisywać na forum) muszę oszczędzać moje cztery litery :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń