Wątpliwości Salaiego to literacka fikcja z historycznym tłem napisana w postaci zbioru listów. Przedmowa sugeruje, iż dokonano sensacyjnego odkrycia listów, jakie pisywał z Rzymu do Florencji uczeń i przybrany syn Leonarda da Vinci, zwany Salaiem. Adresatem listów miał być sam Machiavelli, a ich treścią doniesienia dotyczące podwójnego śledztwa. Salai złodziej, kłamca, uparciuch i obżartuch śledzi swego mistrza, a oboje razem śledzą kulisy powstania czarnego PR papieża Aleksandra VI, czyli Rodriga Borgii.
Przyznam, iż poczułam się dziwnie czytając o odkryciu, które byłoby naprawdę sensacyjnym, gdyby było prawdziwym. Czytając książkę nie mogłam oprzeć się wrażeniu, iż coś mi tu nie gra. Postać Salaia była dla mnie tak nieprzekonywująca, że zdumiało mnie powierzenie temu kłamcy i fantaście roli „szpiega”. Być może niesłusznie, gdyż autorzy piszą w wyjaśnieniach, iż Salai, który był autentyczną postacią zajmował się działalnością szpiegowską, z tym, że nie pracował dla Machiavellego. Intuicja podpowiadała mi, iż ktoś próbuje mnie nabić w butelkę. I nie uwierzyłam ani w listy, ani w prowadzone przez Leonardo i Salaia śledztwo. Okazało się, iż mój sceptycyzm był słuszny. Posłowie wyjaśnia, że cała historia to jedynie fikcją, która ma pokazać, jak łatwo jest czytelnika wyprowadzić w pole. Drugi powód powstania książki to próba obalenia czarnego mitu papieża Borgii.
Z mitami bywa jednak tak, że ciężko je obalić, zarówno te o rzekomym bohaterstwie, jak i te o skrzywdzonej niewinności.
Nie jestem historykiem, nie znam na tyle materiałów źródłowych, aby wypowiadać się w kwestii prawdziwości, czy fałszu czarnej legendy Papieża Aleksandra VI. Dowodzenie historycznej prawdy pozostawiam historykom. Troszkę mało przekonywujące jest dla mnie te sprzysiężenie się całego świata (w tym samych Włochów) na argumenty i odkrycia poczynione przez księdza Petera de Roo, ale to tylko moje zdanie. Na pewno zarówno sam papież Borgia, jak i Cezar czy Lukrecja (niezależnie od tego, czy to były dzieci czy siostrzeńcy, jak się ich powszechnie przedstawiało) zostali potraktowani przez historię bardzo niesprawiedliwie.
Intuicja podpowiada mi, że prawda leży gdzieś pośrodku. Jedno jest pewne (jeśli po kilku wiekach coś może być pewne) Aleksander był dobrym władcą, a jego polityka jednoczenia rozproszonych państewek była początkiem na długiej drodze ku zjednoczeniu Włoch.
Książkę przeczytałam z zainteresowaniem, a to z powodu okresu, który był jej tłem(renesans), miejsca akcji (Rzym), osób bohaterów (Leonardo da Vinci, Bramante, Kopernik, Aleksander). Zabrakło mi trochę osoby Leonardo. Wykreowany przez Salaia geniusz epoki przedstawiony został, jako samotnik, nieudacznik i człowiek mało rozgarnięty. Obraz ten wydaje mi się nieco przejaskrawiony. Choć z drugiej strony można powiedzieć, to przecież tylko literacka fikcja, więc nie należy dopatrywać się nieścisłości historycznych. Wyjaśnienia dokładnie przedstawiają, która z opowieści jest prawdziwa, a która jest fikcją.
W lekturze raziło mnie, iż ponad połowa książki dotyczy opisu seksualnych wyczynów Salaia. Uwiarygodnia to postać jurnego cwaniaczka, jednak mnie raczej znużyło niż rozbawiło. Ileż można czytać o „nadziewaniu na ruszt” kolejnych panienek.
Poza tym przeszkadzało mi w czytaniu, to co jest oryginalnym pomysłem i zaletą książki; pisownia stylizowana na pisownię niedouka prostaczka; a w szczególności brak znaków interpunkcyjnych.
Książka zasiała we mnie wątpliwości, dotyczące nie tyle tego, czy Aleksander Borgia był ojcem Cezara i Lukrecji, czy chciał wprowadzić reformy w kościele, czy nie, co wątpliwości, na ile można ufać historii, jako takiej. Wszak historię piszą zwycięzcy, a zwyciężeni nie mają prawa głosu.
Z mitami bywa jednak tak, że ciężko je obalić, zarówno te o rzekomym bohaterstwie, jak i te o skrzywdzonej niewinności.
Nie jestem historykiem, nie znam na tyle materiałów źródłowych, aby wypowiadać się w kwestii prawdziwości, czy fałszu czarnej legendy Papieża Aleksandra VI. Dowodzenie historycznej prawdy pozostawiam historykom. Troszkę mało przekonywujące jest dla mnie te sprzysiężenie się całego świata (w tym samych Włochów) na argumenty i odkrycia poczynione przez księdza Petera de Roo, ale to tylko moje zdanie. Na pewno zarówno sam papież Borgia, jak i Cezar czy Lukrecja (niezależnie od tego, czy to były dzieci czy siostrzeńcy, jak się ich powszechnie przedstawiało) zostali potraktowani przez historię bardzo niesprawiedliwie.
Intuicja podpowiada mi, że prawda leży gdzieś pośrodku. Jedno jest pewne (jeśli po kilku wiekach coś może być pewne) Aleksander był dobrym władcą, a jego polityka jednoczenia rozproszonych państewek była początkiem na długiej drodze ku zjednoczeniu Włoch.
Książkę przeczytałam z zainteresowaniem, a to z powodu okresu, który był jej tłem(renesans), miejsca akcji (Rzym), osób bohaterów (Leonardo da Vinci, Bramante, Kopernik, Aleksander). Zabrakło mi trochę osoby Leonardo. Wykreowany przez Salaia geniusz epoki przedstawiony został, jako samotnik, nieudacznik i człowiek mało rozgarnięty. Obraz ten wydaje mi się nieco przejaskrawiony. Choć z drugiej strony można powiedzieć, to przecież tylko literacka fikcja, więc nie należy dopatrywać się nieścisłości historycznych. Wyjaśnienia dokładnie przedstawiają, która z opowieści jest prawdziwa, a która jest fikcją.
W lekturze raziło mnie, iż ponad połowa książki dotyczy opisu seksualnych wyczynów Salaia. Uwiarygodnia to postać jurnego cwaniaczka, jednak mnie raczej znużyło niż rozbawiło. Ileż można czytać o „nadziewaniu na ruszt” kolejnych panienek.
Poza tym przeszkadzało mi w czytaniu, to co jest oryginalnym pomysłem i zaletą książki; pisownia stylizowana na pisownię niedouka prostaczka; a w szczególności brak znaków interpunkcyjnych.
Książka zasiała we mnie wątpliwości, dotyczące nie tyle tego, czy Aleksander Borgia był ojcem Cezara i Lukrecji, czy chciał wprowadzić reformy w kościele, czy nie, co wątpliwości, na ile można ufać historii, jako takiej. Wszak historię piszą zwycięzcy, a zwyciężeni nie mają prawa głosu.
Ja mam trochę odmienne wrażenia. Podobała mi ta stylizacja i mimo, że Salai to "jurny cwaniaczek" to od początku jednak wzbudza sympatię (przynajmniej moją). Poza tym przedstawienie pewnych wydarzeń, właśnie z punktu wiedzenia takiego prostego chłopca, któremu jednak nie można było odmówić sprytu, ubawiło mnie. W skali do sześciu, ja bym postawiła 5. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńGosiu, mimo dosyć wysokiej oceny książki, wiem, że nie poświęcę czasu na jej czytanie.
OdpowiedzUsuńLubię biografie a nie literackie fikcje...
Sara-Maria
@Bibliofilko czytałam twoją opinię i opinię Agnes. To one zachęciły mnie do przeczytania i że żałuję. Wyznam, że troszkę obawiałam się wyrazić swoją nieco mniej entuzjastyczną opinię. Doszłam jednak do wniosku, iż nie miałoby sensu prezentowanie opinii, do których nie mielibyśmy przekonania, dlatego, aby sprawić przyjemność koleżankom i kolegom. :)
OdpowiedzUsuń@Saro-Mario Dobra fikcja nie jest zła, ale oczywiście, co kto lubi. Na dobrą sprawę powieści biograficzne także wzbogaca literacka fikcja, bo bez niej byłyby to jedynie suche fakty
Oczywiście miało być - i nie żałuję :)
OdpowiedzUsuńZ chęcią przeczytam tą książkę jeżeli będzie w bibliotece. Bardzo jestem jej ciekawa.
OdpowiedzUsuńAleż kochana, nigdy przenigdy nie obawiaj się wyrażania swojej własnej opinii!
OdpowiedzUsuńOwszem, ja się przyznaję bez bicia, że mnie Salai śmieszył i czytałam z uciechą. Ty miałaś swój punkt widzenia, mam wrażenie, że jesteś bardziej świadoma historycznie i miałaś inny punkt widzenia.
Obie mamy rację, tak sądzę :)
@Moniko- teraz ja napiszę, jak Agnes, jeśli chcesz mogę ci pożyczyć (przesłać do przeczytania, a ty odeślesz, za jakiś czas)- jeśli tak napisz na maila guciamal@wp.pl
OdpowiedzUsuń@Agnes- uspokoiłaś mnie :) Co do tej świadomości historycznej - to chyba jednak nie mam jej większej. Troszkę się tym okresem interesowałam, ale historykiem nie jestem. I oczywiście, że obie mamy rację, a nawet więcej wszystkie mamy rację, bo podobanie jest kwestią gustu (co z tego, że truizm :)