Dolina trwogi, w innym przekładzie Dolina strachu Artur Conan Doyle (audiobook)
Kolejna książka o przygodach Sherlocka Holmesa. Wydana niemal sto lat temu (ok 1915 r.). Holmes po raz pierwszy pojawił się w powieści Studium w szkarłacie. Conan Doyle napisał łącznie o Holmesie cztery powieści (z których trzy już poznałam; Studium w szkarłacie, Pies Baskerwillów i Dolina Trwogi, została mi jeszcze Znak czterech) i 56 opowiadań.
Do Holmesa i jego nieodzownego pomocnika Watsona przychodzi zaszyfrowany list od Freda Polocka podwładnego Moriatiego (określanego przez Holmesa geniuszem zbrodni). Dzięki inteligencji detektywa drogą dedukcji odkrywa on, że niejaki John Douglas zostanie wkrótce zamordowany. W chwilę potem mieszkanie na Baker Street odwiedza inspektor Scotland Yardu i informuje o śmierci pana Douglasa. Jeśli sądzicie, że zdradziłam puentę to jesteście w błędzie. Niebawem się okazuje, że nic nie jest takim, jakim się być wydaje. Bohaterowie przenoszą się na miejsce zbrodni, gdzie błyskotliwy detektyw wkrótce odkrywa kto i jak, pozostaje jedynie pytanie dlaczego. Przy okazji po raz kolejny możemy obserwować butę i zarozumiałość stróżów prawa, żeby nie powiedzieć pewien rodzaj głupoty, który każe im ogłaszać z fanfarami każdy kolejny trop, by za chwilę się z niego wycofać.
Dolina trwogi, podobnie, jak wcześniej poznane Studium szkarłatu to dwie powieści w jednej; część pierwsza przedstawia kulisy zbrodni aż do momentu złapania „winnego”, druga to retrospektywna opowieść o jej genezie (zbrodni). Zwolenników Holmesa może rozczarować fakt, iż w tej drugiej (o wiele dłuższej i treściwszej) opowieści Holmes występuje jedynie, jako osoba stawiająca kropkę nad „i”. Mnie jednak ta druga część podobała się bardziej, pozbawiona była żmudnych etapów pracy policji i ich kolejnych pomyłek. Muszę przyznać, że dość szybko odgadłam, kto był "ofiarą" w części pierwszej i kto był nowo przyjętym członkiem Stowarzyszenia Masonów, w części drugiej. I tutaj pojawia się odwieczny dylemat, czy skoro ja – osoba, która nie potrafi nie tylko odgadnąć mordercy w niemal żadnym z czytanych przez siebie kryminałów, a nawet zapamiętać go i czytając po raz kolejny wciąż się głowi, kto zabił, czy skoro taka osoba odgaduje zarówno w pierwszej, jak i w drugiej części niemal wszystkie elementy układanki, to czy jest to wynik chwilowego olśnienia umysłu, czy też powieść jest nieco słabsza. Pozostając jednak nadal pod urokiem kryminałów Doyle uznałam, że był to fuks. Ponadto, to co najistotniejsze czyli finał okazał się i dla mnie nieprzewidywalny.
Druga część, której akcja dzieje się w działającej pod przykrywką Masońskiego Stowarzyszenia – mafii, jak nic przypomina mi Gomorrę Roberta Saviano, choć nie ma w niej tak drastycznych opisów zbrodni, to mechanizm początków mafii jest przedstawiony całkiem realistycznie.
Książkę wysłuchałam w ramach wyzwania Trójka E-pik (powieść zachodniego autora z dreszczykiem).
No to ukończyłam wyzwanie :) a teraz lecę piec keksa :)
Kolejna książka o przygodach Sherlocka Holmesa. Wydana niemal sto lat temu (ok 1915 r.). Holmes po raz pierwszy pojawił się w powieści Studium w szkarłacie. Conan Doyle napisał łącznie o Holmesie cztery powieści (z których trzy już poznałam; Studium w szkarłacie, Pies Baskerwillów i Dolina Trwogi, została mi jeszcze Znak czterech) i 56 opowiadań.
Do Holmesa i jego nieodzownego pomocnika Watsona przychodzi zaszyfrowany list od Freda Polocka podwładnego Moriatiego (określanego przez Holmesa geniuszem zbrodni). Dzięki inteligencji detektywa drogą dedukcji odkrywa on, że niejaki John Douglas zostanie wkrótce zamordowany. W chwilę potem mieszkanie na Baker Street odwiedza inspektor Scotland Yardu i informuje o śmierci pana Douglasa. Jeśli sądzicie, że zdradziłam puentę to jesteście w błędzie. Niebawem się okazuje, że nic nie jest takim, jakim się być wydaje. Bohaterowie przenoszą się na miejsce zbrodni, gdzie błyskotliwy detektyw wkrótce odkrywa kto i jak, pozostaje jedynie pytanie dlaczego. Przy okazji po raz kolejny możemy obserwować butę i zarozumiałość stróżów prawa, żeby nie powiedzieć pewien rodzaj głupoty, który każe im ogłaszać z fanfarami każdy kolejny trop, by za chwilę się z niego wycofać.
Dolina trwogi, podobnie, jak wcześniej poznane Studium szkarłatu to dwie powieści w jednej; część pierwsza przedstawia kulisy zbrodni aż do momentu złapania „winnego”, druga to retrospektywna opowieść o jej genezie (zbrodni). Zwolenników Holmesa może rozczarować fakt, iż w tej drugiej (o wiele dłuższej i treściwszej) opowieści Holmes występuje jedynie, jako osoba stawiająca kropkę nad „i”. Mnie jednak ta druga część podobała się bardziej, pozbawiona była żmudnych etapów pracy policji i ich kolejnych pomyłek. Muszę przyznać, że dość szybko odgadłam, kto był "ofiarą" w części pierwszej i kto był nowo przyjętym członkiem Stowarzyszenia Masonów, w części drugiej. I tutaj pojawia się odwieczny dylemat, czy skoro ja – osoba, która nie potrafi nie tylko odgadnąć mordercy w niemal żadnym z czytanych przez siebie kryminałów, a nawet zapamiętać go i czytając po raz kolejny wciąż się głowi, kto zabił, czy skoro taka osoba odgaduje zarówno w pierwszej, jak i w drugiej części niemal wszystkie elementy układanki, to czy jest to wynik chwilowego olśnienia umysłu, czy też powieść jest nieco słabsza. Pozostając jednak nadal pod urokiem kryminałów Doyle uznałam, że był to fuks. Ponadto, to co najistotniejsze czyli finał okazał się i dla mnie nieprzewidywalny.
Druga część, której akcja dzieje się w działającej pod przykrywką Masońskiego Stowarzyszenia – mafii, jak nic przypomina mi Gomorrę Roberta Saviano, choć nie ma w niej tak drastycznych opisów zbrodni, to mechanizm początków mafii jest przedstawiony całkiem realistycznie.
Książkę wysłuchałam w ramach wyzwania Trójka E-pik (powieść zachodniego autora z dreszczykiem).
Opowieści o Sherlocku to były moje pierwsze "dorosłe" historie detektywistyczne czytane gdzieś na kolonii. Ten dedukcyjny sposób dochodzenia do sprawcy bardzo mi odpowiadał.
OdpowiedzUsuńSłodkiego keksa:)
U kogoś (chyba u Montgomerry) już pisałam, że właściwie to ja nie przepadam za kryminałami; czytałam sporo Agaty, potem jeszcze parę kryminałów i jakoś mnie do nich nie ciągnie. Ale w powieściach (a zapewne i opowiadaniach) Doyle jest coś co sprawia, że sięgam po kolejne.
UsuńA keks pięknie wyrósł, a czy słodki to się okaże na święta.:)
Nie ma to jak odpoczynek przy Holmesie:)
OdpowiedzUsuńTak, to dobrze i mile spędzony czas. :)
UsuńSkojarzenie Sherlocka Holmesa z Gomorrą - tu mnie zaskoczyłaś!
OdpowiedzUsuńKiedy ja ostatni raz czytałam Conan Doyle'a, o rety? To było chyba coś 20 lat temu (a mam chyba wszystko). Niewiele pamiętam, oprócz tego że bardzo mi się podobało i też chciałam tak dedukować jak Holmes (tę część poniekąd zrealizowałam:P)
Wiesz może mało czytałam na temat mafii (poza Ojcem chrzestnym i Gomorrą chyba nic więcej) - stąd pewnie takie skojarzenie. 20 lat temu- no proszę i znowu wychodzi moje zapóźnienie. A wydawało mi się, że sporo czytałam, a czytając inne blogi odnoszę wrażenie, że dopiero odkrywam Amerykę. :(
UsuńJa chciałam podróżować i poniekąd to robię :)choć nie zawodowo
Guciu, ja też nie siedzę w kryminałach ale chętnie bym sobie takiego Conan-Doyla przeczytałam (jestem bowiem okropnie roztargnionym słuchaczem) w ramach przerwy. Tymczasem z belletrystyki nawet przeklęci królowie stoją w miejscu, dnie i kawałki nocy spędzam z Marcelem Duchampem (jego dziełem i życiem oczywiście, nie literaturą;), to przez niego!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i smacznego keksa ;)
Bo to tylko potwierdza moją tezę, że potrzeba nam różnorodności, no tylko, że ten, co to go brak wciąż nam rzuca kłody pod nogi. A dnie i noce z MD to musi być szalenie frustrujące, dla mnie by było, bo jakoś zupełnie do mnie nie przemawia jego sztuka.
UsuńKeks wyszedł niezły - nie wytrzymałam i spróbowałam- muszę wiedzieć, co podam gościom:)