Francuska kawiarenka literacka

niedziela, 13 stycznia 2013

Nie nadążam, czyli pomiędzy Krakowem, a Warszawą

Chochoły Wyspiański Muzeum Narodowe Warszawa
Nie nadążam z opisywaniem wrażeń z przeczytanych książek. A to przecież jedynie malutka część tego, czym chciałabym się dzielić. Moje życie jest o wiele bogatsze niż tylko czytanie książek. Jest w nim muzyka, podróże, teatry, wystawy, no i jest to co nie na sprzedaż (czyli prywatność). Tymczasem końcówka starego i początek nowego roku skutecznie uniemożliwiły mi dokonywanie jakichkolwiek wpisów. Uziemienie w łóżku, które czasami jawi się szczytem marzeń (poczytam sobie i poodpoczywam) okazuje się pasmem cierpień fizycznych i duchowych. Kolejnego dnia chorowania, w którym na leki nie mogę już patrzeć, tabletki wywołują odruch wymiotny, spanie zaczyna przerażać, bo zapowiada kolejną bezsenną noc, książkę odkładam po dwóch niedoczytanych zdaniach zaczynam marzyć o powrocie do pracy, której nie lubię, a która pozwala czynić moje życie bogatszym. I wtedy okazuje się, że właśnie praca i splot okoliczności zmusza mnie do powstania z łóżka i kolejnego wyjazdu. Kiedy zaglądam na bloga ze zdziwieniem zauważam, że liczba wejść podczas mojej tu nieobecności rośnie o wiele szybciej niż podczas systematycznego pisania. A zatem może powinnam przestać pisać. Jeszcze nie zdążyłam podzielić się wrażeniami z pobytu w Paryżu, jeszcze nie opisałam pobytu w Krakowie, a już śmigam po Warszawie i chłonę Wielką i Małą Kulturę. I nie mam tu na myśli służbowych spotkań na szczycie. Choć te mogą napawać optymizmem, bo kiedy widzę, że paru przełożonych  podchodzi do  pracy z pasją i wiarą, to zastępuje mi ona brak pasji i wiary w sens bezsensownej roboty i staram się wtedy ze wszystkich sił wykonywać dobrze to, w co nie wierzę. Czy to ma sens? Nie wiem. Ale to tak na marginesie. 
Autoportret Wyspiański Muzeum Narodowe Warszawa
Wizyta w stolicy pozwoliła w niewielkim zakresie nadrobić zaległości teatralno-muzealne. Udało mi się obejrzeć Mazepę w Teatrze Polskim (z rewelacyjną rolą pana Daniela Olbrychskiego) oraz Deszczową piosenką w ukochanej Romie (niestety wrażenia nienajlepsze, o czym piszę we wczorajszym poście). No i w końcu udało mi się odwiedzić muzeum Narodowe, w którym zostałam oczarowana zbiorami młodopolskich malarzy. Ponadto miałam okazję obejrzeć wystawę czasową Sztuka i kultura w Europie Środkowej za Jagiellonów. Pisałam już wcześniej, iż sztuka średniowieczna nie jest tym, co lubię najbardziej, ale na fali rozszerzania zainteresowań obejrzałam ją z przyjemnością, choć bez ekstazy. Natomiast oglądanie dzieł takich malarzy, jak Wyspiański, Michałowski, Gierymski, Mehoffer, Weiss, Boznańska, czy choćby Chełmoński lub Malczewski to była ogromna radość. Nie doceniałam wcześniej zbiorów Muzeum Narodowego, ilekroć zastanawiałam się nad jego odwiedzeniem znajdowałam informację na temat znajdujących się tutaj obrazów Matejki i jednego obrazu Botticellego. Matejko nie należy do moich ulubionych malarzy, a oglądanie jednego obrazu Sandra i to nie najlepszego, kiedy widziało się już tyle innych nie wydawało się wystarczającym powodem odwiedzin.

Nie wiem, jak to się dzieje, ale nieodmiennie napawa mnie radością  oglądanie Portretu Helenki namalowanego przez Wyspiańskiego, którego reprodukcja wisi u mnie w pokoju.  
 
Portret Helenki Wyspiański
Z powodów rodzinno-sentymentalnych, ilekroć na niego patrzę czuję ciepło na sercu; jest uosobieniem dziecięcych marzeń, tęsknot i wspomnień. Ponieważ jest kilka jego odmian "chodzi on za mną". Pisałam już kiedyś, iż oglądałam go w Krakowskim Oddziale Muzeum Narodowego na wystawie poświęconej temu malarzowi. Tym razem obejrzałam inną jego wersję w sali poświęconej Wyspiańskiemu w Muzeum Narodowym w Warszawie. Jeśli dobrze zauważyłam Wyspiański to poza Matejką jedyny malarz, który doczekał się własnej sali. Portrety dzieci są urokliwe. A te namalowane przez Wyspiańskiego w szczególności. Są zarazem liryczno-poetyckie, jak i naturalistyczne. A najbardziej podobają mi się ich niewystudiowane pozy, naturalne gesty, baśniowe, pastelowe barwy, zamyślenie i zaduma na dziecięcych twarzyczkach. Oprócz wspomnianej Helenki znajdują się tu dwa obrazy zatytułowane macierzyństwo. Oba piękne i oba chwytające za serce.

 Macierzyństwo
Jednak malarzem, którego odkryłam na swój własny użytek jest Aleksander Gierymski. Żeby nie przeciągać tego wpisu w nieskończoność napiszę tylko o jednym obrazie, przed którym stałam, jak zahipnotyzowana.  
Opera paryska w nocy Aleksandra Gierymskiego
Jest w nim coś z impresjonizmu, jest coś z tajemnicy nocy, rozmyte kształty, świetlne punkciki, ledwie dostrzegalny zarys budynku. Jest coś, co sprawia, że chciałoby się tam znaleźć; wejść do obrazu. Można by dopisać tu całą opowieść o gentelmenie w cylindrze na pierwszym planie oraz damie w czerwonej spódnicy, na której połyskliwej materii odbija się nocne światło, o pędzącym powozie ciągniętym przez parę pięknych koni i o wojskowym towarzyszącym innej damie z parasolką w ręku.


Bardzo żałuję, że nie mogę zamieścić tu lepszego zdjęcia. Malutka miniaturka reprodukcji (w dodatku dość marnej jakości) nie oddaje całej ekspresji i uroku obrazu. Trudno tu dostrzec oświetlone witryny nocnych lokali, zarysy rzeźb na budynku Opery Garnier, ledwie dostrzegalne przez okna opery foyer. Gierymski narzekał na trudność w pracy nad obrazem, jaką sprawiało elektryczne oświetlenie, jakie zainstalować kazał architekt Opery, a które każdej nocy nadawało całości inny odcień światła.  
Obraz posiada niesamowity nastrój, budynki nabierają barw i kształtów, zaczynają żyć. Jednocześnie jest w  tej scenerii coś niepokojącego, coś czai się w ciemności i zamgleniu wnęk. Pełno tu ludzi, a jednocześnie wyczuwa się ich samotność, jakby ciemność odgradzała ich od otoczenia niewidzialną zasłoną. 
Stałam sobie i patrzyłam i już nie było mnie w Warszawie, już byłam w Paryżu w 1891 roku (w tym roku namalowany został obraz). 
Po trzech godzinach zwiedzania doszłam do wniosku, że zbiory tego Muzeum muszę koniecznie obejrzeć jeszcze kilka razy. A oglądanie obrazów malarzy młodopolskich było dopełnieniem grudniowych wizyt na wystawie Zawsze Młoda oraz w Domu Mehoffera w Krakowie.

23 komentarze:

  1. Współczuję. Nawet nie w sensie kurtuazyjnym, ale bardzo etymologicznym - cierpię wraz z Tobą ;) Już od ponad tygodnia i mam serdecznie dość. To ta niezimowa, ciepła zima. Gdybyż była prawdziwa, tak jak dziś, może z moją odpornością byłoby lepiej. Dlatego dopiero dziś zaglądam - odwiedzanie blogów, pisanie, ba! nawet czytanie, to wszystko teraz dla mnie było zbyt męczące.
    W dodatku piszę jeszcze bardziej nieskładnie niż zwykle, więc ujmę to tak:
    - muszę, koniecznie muszę się wybrać do Warszawy zobaczyć Wyspiańskiego w MN (w warszawskim muzeum widziałam ongiś tylko starożytności)
    - o obrazie Gierymskiego bardzo ciekawy artykuł polecam (wraz z dobrą reprodukcją)
    Gierymski w culture.pl
    - dziękuję za dwa wpisy, które znacząco poprawiły mi nastrój (ten dzisiejszy i ten o Simone Martinim)
    - zdrowiej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja również przez ten czas nie poczytałam, na blogi zaglądałam sporadycznie, o pisaniu nie było mowy. Chęci do życia nie było we mnie, a taka zwykłą sobie grypa przechodząca w zapalenie oskrzeli i ponownie grypę. Brrrr. A ja starożytności pominęłam. Musiałam dokonać wyboru. Wybrałam malarstwo polskie, wystawę oraz przemknęłam przez malarstwo obce. Dziękuję za polecony artykuł. Jak napisałam dopiero odkrywam Gierymskiego. Zakupiłam w Dedalusie dwa cieniutkie albumiki na przystawkę :)

      Usuń
  2. Jak na osobę udręczoną przez życie, wynik w ciągu tych kilku tygodni masz lepszy niż niektórzy przez cały rok:)
    Najbardziej zazdroszczę Ci istnienia tych "paru przełożonych". U nas, przynajmniej na tym szczeblu, tacy chyba nie występują. Ale ja zasadniczo lubię swoją pracę i widzę jej sens, więc pewnie dam radę i pomimo owego braku.
    Pomimo malarskiej ignorancji twórczość Wyspiańskiego akurat znam całkiem dobrze i bardzo lubię. Jego dzieci są niezrównane! Chyba największe wrażenie zrobiły jednak na mnie jego polichromie w kościele ojców franciszkanów w Krakowie. Kiedy jeszcze bywałam w Krakowie, musiałam trafić tam przy każdej wizycie, po to tylko, żeby sobie posiedzieć i popatrzeć.

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj tam, oj tam. Zaraz udręczona. Po prostu zmęczona ciągnącym się choróbskiem i spędzeniem niemal całego pobytu w Krakowie w hotelowym łóżku zamiast zażywania jego atrakcji. Ale rzeczywiście "troszkę" mimo wszystko udało mi się obejrzeć. Tych paru przełożonych to naprawdę pasjonaci i mądrale (w dobrym tego słowa znaczeniu). Wiesz, jak nie cierpię narad, szkoleń i tego typu marnowania czasu i pieniędzy. Otóż, jeśli mam przyjemność słuchania tych paru osób (co niestety zdarza się rzadko) to nie marudzę nawet z powodu konieczności wyjazdu na jeden dzień. Co do lubienia mojej pracy to właśnie zdecydowana większość innych moich przełożonych sprawiła, że przestałam ją lubić. No, ale to zupełnie inna historia. Też mam takie miejsca, które muszę odwiedzić za każdym pobytem :) A teraz dobranoc, bo pobudka za pięć godzin i do roboty - tej z sensem, a może bez sensu.

    OdpowiedzUsuń
  4. Przesympatyczny wpis o (kiedyś) mojej Warszawie. Serdecznie współczuję problemów zdrowotnych, może przydałoby się coś homeopatycznego na wzmocnienie? Ale przechodząc do rzeczy, to mnie Muzeum Narodowe w Warszawie wprawia w depresję. Oczywiście, że jest tam trochę dobrego polskiego malarstwa, ale sam budynek i jego wewnętrzny wystrój jest tak deprymujący, że hoj! Dziękuję za Gierymskiego, cudowny, na pewno pójdę go przy najbliższej okazji obejrzeć a Wyspiański-jak zawsze genialny, może najgenialniejszy z naszych malarzy. Tematycznie przypomina Renoir'a, nie sądzisz?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z homeopatią to jest tak, że pomaga, jak się w nią wierzy, a ja nie wierzę. Próbowałam brać, ale bez skutku. Muzeum Narodowe - robi rzeczywiście przygnębiające wrażenie. Nawet nie zamieściłam zdjęcia tego betonowego kloca. Nie wiem, kto je projektował, ale zrobił to okropnie. Aż szkoda, bo zbiory ma moim zdaniem bardzo ciekawe (jeśli chodzi o malarstwo polskie), a patrząc z zewnątrz raczej odpycha od zwiedzania niż zachęca. Wyspiański - chyba rzeczywiście jeden z najlepszych polskich malarzy. Co do podobieństwa do Renoir`a to sama nie wiem, może troszkę. Mnie się wydaje, że jego styl jest niepowtarzalny, nie lepszy, nie gorszy, ale inny niż styl Augusta. Ale - ja tylko amatorką jestem

      Usuń
  5. I kto tu nie nadąża? Wiadomo, że głodnemu nigdy dość, nawet gdyby doba się sklonowała, ale łączysz te nitki życia z ogromną pasją i pracowitością. Tyle wejść? Podziwiamy cię z lasów i pól, jak ja na przykład:) Miłego dnia w tej sensownej i bezsensownej części:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A Ty Bogusiu nie dość, że pobudka wczesna to jeszcze zdążyłaś zajrzeć do internetu :)Co do wejść to naprostowała mnie Iza, że to spamboty- cokolwiek to oznacza. Rzeczywiście ostatnio sporo spamów reklamowych w komentarzach, które na szczęście nie są widoczne dla czytających. Dziękuję za słowa uznania i kłaniam się przed klawiaturą w podzięce. Dzień okazał się całkiem miły, bowiem dostałam zgodę na rozsądne podejście do pewnej sprawy, dzięki czemu ktoś nie będzie musiał zaciągać olbrzymiego kredytu - co mnie bardzo ucieszyło. Pozdrawiam wszystkich z lasów, pól, na przykład Bogusię

      Usuń
  6. Wędrujesz sobie i dzielisz się z nami wrażeniami - dziękuję Ci za to:) Straszliwie mi wrażeń kulturalnych naocznych brakuje...Przed laty miałam praktyki w MNW w dziale grafiki. Bardzo się cieszyłam, bo muzeum poznałam od drugiej strony, wchodziłam wejściem służbowym w godzinach, kiedy było jeszcze nieczynne, puste i ciche:)Mogłam bez niczego zwiedzać wystawy, co robiłam zresztą parokrotnie w ciągu tych dwóch tygodni...
    Obraz Gierymskiego świetny:) Przypomniałam sobie go nieco
    http://artyzm.com/obraz.php?id=12121 tu jest większa reprodukcja jak chcesz.
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, o czym piszesz. Pracowałam przez dziewięć miesięcy w MNG i też mogłam chodzić pustymi, cichymi salami, tylko ja i obrazy. Niestey wydaje mi się, że nie do końca potrafiłam to docenić i należycie wykorzystać, choć często zdarzało mi się wędrować pustymi salami, krużgankami, zasiadać pod Memlingiem (Sąd ostateczny) i kontemplować obrazy, meble, porcelanę, rzeźbę. Nasze Muzeum ma zbiory może nie tak bogate, jak to warszawskie, ale budynek bez porównania wspanialszy. Zaraz zaglądam na link i może uda mi się go wykorzystać

      Usuń
    2. Świetnie! W MNG często bywałam w czasach studenckich jak się szwendałam:)

      Usuń
    3. Link wykorzystałam, zdjęcie zamieściłam większe- dzięki. Czasy studenckie- piękne czasy, można się było poszwędać tu i tam.

      Usuń
  7. Te nadprogramowe wejścia to zapewne spamboty. U mnie tez szaleją nabijając licznik:).
    Pozdrowienia:).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A już myślałam, że taka popularna się zrobiłam :(, a Ty wyprowadziłaś mnie z błędu. A tak szczerze mówiąc, to nie nadążam usuwać anonimowych spamów reklamowych z poczty. Dobrze, że się nie wyświetlają na blogu

      Usuń
  8. Dziękuję za Wyspiańskiego. Nie tylko Ciebie Gosiu męczy choroba, od jakiegoś czasu ja także choruję i nie mam siły prawie na nic.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może to głupie, ale pocieszam się faktem, że wiele osób choruje, bo już myślałam, że ja taka wybrakowana, felerna, czy co. Chorowita Gosia. A tak, kiedy słyszę, że wszędzie ktoś choruje nie czuję się taka osamotniona w tym chorowaniu, o którym mama nadzieję mogę mówić w czasie przeszłym

      Usuń
  9. Małgosiu, któż nadąży za Tobą? Najpierw Kraków teraz Warszawa.
    Z jednej choroby wpadasz w drugą.
    Oj, bardzo dawno byłam w M.N. w Warszawie. Wyspiański też jest mój.Oboje z Mehofferem mają taką cienką linię malowania.
    Mnie też meczy drugi tydzień zapalenie oskrzeli.
    Pobyt w domu wykańcza.
    Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, myślę, że to ja nie nadążam za światem. W Warszawie pierwsze, co rzuca się w oczy to pęd, pośpiech, szybkość, ludzie biegnący we wszystkie strony. Dopiero w sobotę miasto zwalnia tempo i życie toczy się nieco wolniej. No tak, tyle, że większość tych ludzi biegnie w zupełnie innym kierunku niż ja. Choć muszą być i tacy, którzy zmierzają w tym samym. Tyle teatrów i zawsze muszę rezerwować bilety wcześniej, więc chyba biegają nie tylko w pogoni za sukcesem, karierą, ale i sztuką :) Jak pisałam Monice bezwstydnie się cieszę, żem nie osamotniona w chorowaniu i zdrowia życzę. Może powinnaś wyjechać do Warszawy :)

      Usuń
  10. Piękny wpis...pozdrawiam Serdecznie.
    H.P.

    OdpowiedzUsuń
  11. Dziękuję, choć nie wiem komu :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Ja też zawsze miałam wrazenie że warszawskie muzeum jest przytłaczające, ale mam do niedo sentyment z czasów "szczeniackich" kiedy bywałam tam częściej. Co do Wyspiańskiego również bardzo lubię jego malarstwo, jest takie prawdziwe, patrząc na portreciki dzieci nie sposób nie pomysleć że musiał je bardzo kochać. Zazdroszczę Ci tej wystawy, sama bym ją chętnie obejrzała. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przytłacza samo gmaszyszko, ale też wnętrze nie jest zbyt przyjazne. Od teraz ja również będę miała doń sentyment. Dzieci zawsze rozczulają i wzruszają, ale i osoby dorosłe, które sportretował zostały przez niego obdarzone sympatią, jeśli nie przyjaźnią. A wystawy rzeczywiście ułożyły mi się tematycznie młodopolsko :)

      Usuń
  13. Świetny blog :))
    Ciekawy post ;] Podoba mi się !!!
    Życzę miłego weekendu.

    Zapraszam również do mnie :)
    I na moją stronę https://www.facebook.com/pages/In-another-light/413836138693856
    Za polubienie byłabym ogromnie wdzięczna !

    OdpowiedzUsuń

Jestem bardzo rada z każdego komentarza, ale nie będę tolerować komentarzy agresywnych, wulgarnych, czy obrażających moich gości (innych komentatorów).