Jej wysokość królowa Wiktoria Carolly Erickson, czyli co pozostało z lektury
Mam zgryz. Lubię książki historyczne, lubię też biografie. Za tę zabrałam się po ostatniej wpadce z epoką wiktoriańską, kiedy to powieści Jane Austin umiejscowiłam w epoce królowej Wiktorii. Książkę przeczytałam miesiąc temu, a w głowie pustka. Autorka rzetelnie przygotowała się do pisania; sięgając do źródeł. Spora część cytatów dotyczy korespondencji samej Wiktorii oraz osób z jej otoczenia. To czyni książkę bardziej interesującą i żywą. Jednakże napisana jest ona w sposób (moim zdaniem) mało pasjonujący. Sama Wiktoria jawi się, jako osoba zapatrzona w siebie, chimeryczna o zmiennych nastrojach, z jednej strony brzydząca się kłamstwem, a z drugiej strony nieszczera wobec siebie samej. Czytając fragmenty listów odnoszę wrażenie, jakby pisząc je kierowała się autocenzurą; brzmią bowiem sztucznie i nienaturalnie. Niezbyt sympatyczny okres dzieciństwa Wiktoria wspomina i rozpamiętuje niemal przez całe życie, dopiero, kiedy sama zostaje matką nawiązuje nieco serdeczniejsze stosunki z babką swoich dzieci. Jednak w konfrontacji ze swoimi poprzednikami Wiktoria jawi się, jako dobra i mądra władczyni.
Plusy: Fragmenty listów, fotografie, wzbogacenie wiedzy na temat epoki.
Minusy: mało pasjonujący styl, w jakim napisana została książka.
Moja ocena 4-/6*
Zaginiony symbol, czyli panie Brown czuję się rozczarowana
Ci, którzy tu zaglądają znają moją słabość do Dana Browna (o której pisałam tu i tu), aczkolwiek nie ślepe zapatrzenie w autora (o czym pisałam tu) wiedzą, iż chętnie i bez wstydu przyznaję się do znajomości z książkami pisarza. Na Zaginiony symbol czekałam z niecierpliwością, a nawet zamówiłam go w przedsprzedaży. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że byłam świeżo po rzymskich wakacjach, których częścią była wycieczka śladami Berniniego i jego aniołów. Nie oczekiwałam literatury wybitnej, ale miłego spędzenia czasu i może kolejnych impulsów w kierunku sztuki. Po pierwszym czytaniu książka, choć bez ekstazy, ale spodobała mi się. Co prawda ilość absurdów i naciąganych teorii przekracza dopuszczalne normy, ale powodowało to raczej zadziwienie nad „kreatywnością” autora niż irytację. Niedawno sięgnęłam po raz drugi i to był błąd, bowiem ledwie dobrnęłam do końca. Książka zaczęła mnie nudzić, a nawet irytować; powtarzalnością stosowanego schematu oraz absurdalnością pewnych rozwiązań a także nadmiarem filozoficznych pseudo-mądrości. To, co było ciekawe (dla mnie) w dwóch wcześniejszych lekturach tutaj nie przemawiało, a to co miało być wartością dodaną (pierwiastki związane ze światem sztuki) okazało się nie dość inspirujące do dalszych poszukiwań. Reasumując nie ciągnie mnie do czytania nowej książki autora. Obawiając się, iż moja sympatia przerodzić mogłaby się w znużenie wolę pozostawić sobie miłe wspomnienia Aniołów i Kodu. I jeśli cokolwiek byłoby w stanie nakłonić mnie do dalszej lektury byłby to fakt założenia konta przez anonimowego blogera jedynie po to, aby odwieść mnie od przeczytania Inferno.
Moja ocena- po pierwszym czytaniu przyznałabym 4+/6, dzisiaj jedynie 3/6, a co byłoby dalej wolę nie sprawdzać.
Mika Waltari, Tajemnica Królestwa (audiobook), czyli, o tym, jak za dużo może znudzić
Jak daleko pamięcią sięgam to Mika Watari jawi mi się jako guru, któremu rodzina winna składać pokorne podziękowania, bowiem jego książka Egipcjanin Sinuhe była pierwszą książką, którą moja siostra, będąc dzieckiem (osoba, która nie przeczytała wcześniej żadnej książki w całości) przeczytała od deski do deski.
Lektura ta miała dalej idące konsekwencje w postaci wzięcia udziału w wykopkach archeologicznych. Od tej pory nazwisko autora budziło moją ciekawość, choć jak dotąd nie udało mi się przeczytać ani jednej jego pozycji.
Tajemnica królestwa opisuje poszukiwanie DROGI przez pierwszych chrześcijan. Narratorem jest rzymski patrycjusz Marek Mezencjusz, który poszukuje sensu życia studiując zawarte w świętych księgach przepowiednie i proroctwa o mającym się pojawić Proroku i Zbawcy ludzkości. Znudzony monotonią życia oraz kapryśną kochanką wyrusza w podróż do Aleksandrii, skąd wiedziony pojawiającymi się pogłoskami o nowej sekcie religijnej udaje się do Jerozolimy, do której przybywa, aby zostać świadkiem ukrzyżowania Chrystusa. Od tej chwili Marek rozpoczyna swe poszukiwania dążąc śladami Jezusa i jego uczniów.
Plusy; ukazanie środowiska współczesnych Jezusowi w całej gamie ich słabości i ułomności; ludzi zagubionych, przestraszonych, nieufnych, zadufanych w sobie, wywyższających się, ludzi, co do których odnosi się wrażenie, iż słuchając pięknych nauk Jezusa nic (albo też niewiele) z nich nie zrozumieli. Na tym tle poszukujący drogi odtrąceni przez uczniów Jezusa cudzoziemcy, kobiety, grzesznicy sprawiają wrażenie mądrzejszych, dojrzalszych, wrażliwszych. Charakterystyka pierwszych chrześcijan jest bardziej uniwersalną charakterystyką tych kręgów społecznych, które uzurpują sobie prawo do boskiej nieomylności.
Minusy: zbytnia ilość ewangelicznych czytań, przypowieści, nauk Chrystusa. Czytając czułam się, jakbym uczestniczyła w nigdy niekończącej się mszy świętej. Nawet najpiękniejsza przypowieść staje się nużąca, jeśli towarzyszy je kilkadziesiąt innych. A kiedy jeszcze czytelnik zna je wszystkie na pamięć to znużenie jest tym większe. Gdyby autor podarował sobie nadmiar ewangelicznych cytatów, a skupił się na przeżyciach, rozterkach bohaterów książka zyskałaby na wartości.
Moja ocena 3/6 (o książce pisała też ostatnio tu - książkozaur)
Mam zgryz. Lubię książki historyczne, lubię też biografie. Za tę zabrałam się po ostatniej wpadce z epoką wiktoriańską, kiedy to powieści Jane Austin umiejscowiłam w epoce królowej Wiktorii. Książkę przeczytałam miesiąc temu, a w głowie pustka. Autorka rzetelnie przygotowała się do pisania; sięgając do źródeł. Spora część cytatów dotyczy korespondencji samej Wiktorii oraz osób z jej otoczenia. To czyni książkę bardziej interesującą i żywą. Jednakże napisana jest ona w sposób (moim zdaniem) mało pasjonujący. Sama Wiktoria jawi się, jako osoba zapatrzona w siebie, chimeryczna o zmiennych nastrojach, z jednej strony brzydząca się kłamstwem, a z drugiej strony nieszczera wobec siebie samej. Czytając fragmenty listów odnoszę wrażenie, jakby pisząc je kierowała się autocenzurą; brzmią bowiem sztucznie i nienaturalnie. Niezbyt sympatyczny okres dzieciństwa Wiktoria wspomina i rozpamiętuje niemal przez całe życie, dopiero, kiedy sama zostaje matką nawiązuje nieco serdeczniejsze stosunki z babką swoich dzieci. Jednak w konfrontacji ze swoimi poprzednikami Wiktoria jawi się, jako dobra i mądra władczyni.
Plusy: Fragmenty listów, fotografie, wzbogacenie wiedzy na temat epoki.
Minusy: mało pasjonujący styl, w jakim napisana została książka.
Moja ocena 4-/6*
Zaginiony symbol, czyli panie Brown czuję się rozczarowana
Ci, którzy tu zaglądają znają moją słabość do Dana Browna (o której pisałam tu i tu), aczkolwiek nie ślepe zapatrzenie w autora (o czym pisałam tu) wiedzą, iż chętnie i bez wstydu przyznaję się do znajomości z książkami pisarza. Na Zaginiony symbol czekałam z niecierpliwością, a nawet zamówiłam go w przedsprzedaży. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że byłam świeżo po rzymskich wakacjach, których częścią była wycieczka śladami Berniniego i jego aniołów. Nie oczekiwałam literatury wybitnej, ale miłego spędzenia czasu i może kolejnych impulsów w kierunku sztuki. Po pierwszym czytaniu książka, choć bez ekstazy, ale spodobała mi się. Co prawda ilość absurdów i naciąganych teorii przekracza dopuszczalne normy, ale powodowało to raczej zadziwienie nad „kreatywnością” autora niż irytację. Niedawno sięgnęłam po raz drugi i to był błąd, bowiem ledwie dobrnęłam do końca. Książka zaczęła mnie nudzić, a nawet irytować; powtarzalnością stosowanego schematu oraz absurdalnością pewnych rozwiązań a także nadmiarem filozoficznych pseudo-mądrości. To, co było ciekawe (dla mnie) w dwóch wcześniejszych lekturach tutaj nie przemawiało, a to co miało być wartością dodaną (pierwiastki związane ze światem sztuki) okazało się nie dość inspirujące do dalszych poszukiwań. Reasumując nie ciągnie mnie do czytania nowej książki autora. Obawiając się, iż moja sympatia przerodzić mogłaby się w znużenie wolę pozostawić sobie miłe wspomnienia Aniołów i Kodu. I jeśli cokolwiek byłoby w stanie nakłonić mnie do dalszej lektury byłby to fakt założenia konta przez anonimowego blogera jedynie po to, aby odwieść mnie od przeczytania Inferno.
Moja ocena- po pierwszym czytaniu przyznałabym 4+/6, dzisiaj jedynie 3/6, a co byłoby dalej wolę nie sprawdzać.
Mika Waltari, Tajemnica Królestwa (audiobook), czyli, o tym, jak za dużo może znudzić
Jak daleko pamięcią sięgam to Mika Watari jawi mi się jako guru, któremu rodzina winna składać pokorne podziękowania, bowiem jego książka Egipcjanin Sinuhe była pierwszą książką, którą moja siostra, będąc dzieckiem (osoba, która nie przeczytała wcześniej żadnej książki w całości) przeczytała od deski do deski.
Lektura ta miała dalej idące konsekwencje w postaci wzięcia udziału w wykopkach archeologicznych. Od tej pory nazwisko autora budziło moją ciekawość, choć jak dotąd nie udało mi się przeczytać ani jednej jego pozycji.
Tajemnica królestwa opisuje poszukiwanie DROGI przez pierwszych chrześcijan. Narratorem jest rzymski patrycjusz Marek Mezencjusz, który poszukuje sensu życia studiując zawarte w świętych księgach przepowiednie i proroctwa o mającym się pojawić Proroku i Zbawcy ludzkości. Znudzony monotonią życia oraz kapryśną kochanką wyrusza w podróż do Aleksandrii, skąd wiedziony pojawiającymi się pogłoskami o nowej sekcie religijnej udaje się do Jerozolimy, do której przybywa, aby zostać świadkiem ukrzyżowania Chrystusa. Od tej chwili Marek rozpoczyna swe poszukiwania dążąc śladami Jezusa i jego uczniów.
Plusy; ukazanie środowiska współczesnych Jezusowi w całej gamie ich słabości i ułomności; ludzi zagubionych, przestraszonych, nieufnych, zadufanych w sobie, wywyższających się, ludzi, co do których odnosi się wrażenie, iż słuchając pięknych nauk Jezusa nic (albo też niewiele) z nich nie zrozumieli. Na tym tle poszukujący drogi odtrąceni przez uczniów Jezusa cudzoziemcy, kobiety, grzesznicy sprawiają wrażenie mądrzejszych, dojrzalszych, wrażliwszych. Charakterystyka pierwszych chrześcijan jest bardziej uniwersalną charakterystyką tych kręgów społecznych, które uzurpują sobie prawo do boskiej nieomylności.
Minusy: zbytnia ilość ewangelicznych czytań, przypowieści, nauk Chrystusa. Czytając czułam się, jakbym uczestniczyła w nigdy niekończącej się mszy świętej. Nawet najpiękniejsza przypowieść staje się nużąca, jeśli towarzyszy je kilkadziesiąt innych. A kiedy jeszcze czytelnik zna je wszystkie na pamięć to znużenie jest tym większe. Gdyby autor podarował sobie nadmiar ewangelicznych cytatów, a skupił się na przeżyciach, rozterkach bohaterów książka zyskałaby na wartości.
Moja ocena 3/6 (o książce pisała też ostatnio tu - książkozaur)
* Po raz kolejny wyjaśniam, iż moja ocena jest oceną stanu podobania się, a nie oceną wartości książki, co uzasadniam tutaj.
Widzę, że u Ciebie też dzisiaj post zbiorczy:)
OdpowiedzUsuńJeśli chcesz przeczytać dobrą biografię królowej Wiktorii, sięgnij po polskiego autora - Mariusza Misztala. Wydało ją Ossolineum:)
Czytałam twój wpis i zwróciłam uwagę na tę pozycję. Dzięki. Hurtowo, bo znowu się nazbierało, a teraz została mi tylko jedna nowelka z kwietnia i same czerwcowe :)
UsuńCo do stylu Carolly Ericksson - zgadzam się. Czytałam ostatnio dwie biografie Józefiny: jedną jej autorstwa, drugą napisaną przez Sandrę Gulland. Różnica jest ogromna. Carolly nawet z potencjalnie intrygującej tematyki potrafi zrobić flaki z olejem, dlatego - choć podejmuje ciekawe wątki - omijam ją szerokim łukiem.
OdpowiedzUsuń"Zaginiony symbol" wydał mi się udziwniony na siłę, ostatniej książki nie czytałam:)
Pozdrawiam serdecznie!
Miałam dokładnie to samo odczucie czytając dwie książki Ericksson - o Marii Antoninie i o Józefinie. Żadna nie zapadła mi w pamięć, wiem tylko, że się chwilami nudziłam i nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby je sobie kupić. I z czytania dwóch innych jej książek wydanych (skądinąd ślicznie) przez Książnicę zrezygnowałam. Cóż, nie każdy ma dryg do biografii, nie każdy jest Irvingiem Stonem czy La Murem:)
UsuńCieszy mnie, że potwierdzacie moją opinię o mało pasjonującym (coby nie napisać nudnym)klimacie książki pani Erickson. Może nie wpisujemy się w krąg odbiorców jej książek :(, ale zgadzam się, że do Stone czy La Mure jej daleko.
UsuńMiałam jeszcze do Browna się odwołać i zapomniałam... Czytałam wszystko co napisał z wyjątkiem "Zaginionego symbolu" właśnie. Najbardziej podobały mi się "Anioły i demony". "Kod" czyta się dobrze, wciąga, ale nie podobała mi się teza opowieści. Potem było już tylko gorzej, więc do "Symbolu" jakoś mnie nie ciągnęło. "Inferno" intryguje tytułem, ale jeszcze nie zdecydowałam - chcę to, czy tego nie chcę :)
OdpowiedzUsuńJak już piszę, to i o Waltarim muszę (jak ja zacznę o książkach gadać, to końca nie widać). "Egipcjanin" mnie zachwycił, natomiast później sięgnęłam po "Czarnego anioła" przez którego nie byłam w stanie przebrnąć, tak mnie nudził. To jedna z niewielu książek, których nie skończyłam czytać (nie cierpię zaczynać i nie kończyć, niech zaświadczy Tołstoj, bo przebrnęłam przez całą "Wojnę i pokój", choć było bardzo ciężko!). I tym sposobem boję się sięgać po trylogię rzymską, choć słyszę same pozytywne opinie... Po co ja się brałam za tego "Czarnego anioła"! :)
Pozdrówka wesołe!
Ania
Ja wszystkiego nie czytałam; tylko, albo aż tyle, ile "recenzowałam" i jak piszę w tych moich wypocinach najbardziej podobały mi się wspomniane przez ciebie dwie pozycje. Inferno z jednej strony intryguje tytułem, a z drugiej strony wywołuje obawę, aby nie "znielubić" autora i pozostawić sobie miłe wspomnienia z własnej wersji obu książek, bo jak gdzieś już pisałam są dla mnie mieszanką wspomnień z wycieczek (po Rzymie, Watykanie, Casercie, Paryżu, Chartres), mieszanką wrażeń z odbioru filmów (kilkukrotnego) oraz wspomnień z lektury czytanej na schodach pod kolumnadą Berniniego czy w Ogrodach Tulieries :)
UsuńEgipcjanina jestem bardzo ciekawa, tak jak ciekawa byłam Czarnego Anioła, o którym z ogromną pasją opowiadała klienta w zakładzie kosmetycznym, z taką pasją, że aż jestem ciekawa, co może tak zachwycić. Teraz po twojej wypowiedzi ciekawość Czarnego Anioła nieco sklęsła, ale Egipcjanin na pewno przede mną. Co do Trylogii czytałam na zaprzyjaźnionym blogu, że im dalej tym ciekawiej, ja jednak nie jestem przekonana w tej chwili. Poczekam na impuls, który przeważy rzecz na którąś stronę w międzyczasie czytając te ponad sto książek, które leży i czeka. Ja także nie lubię odkładać książek nieprzeczytanych, ale z wiekiem łatwiej się rozgrzeszam mówiąc, że to nie ta książka, albo nie ten czas, albo nie ta czytelniczka.
Pozdrawiam
Waltariego to ja ostatnio bardzo, bardzo w jego kryminałach (trzy części o komisarzu Palmu - ZWL chyba kiedyś o którejś z nich pisał), jednak innych (poza "Egipcjaninem" oczywiście) nie czytałam. I chyba nie przeczytam:)
OdpowiedzUsuńA ja nawet nie wiedziałam, że on pisał też kryminały, kojarzyłam go z książkami osadzonymi w realiach historycznych, co nie przeszkadza osadzeniu akcji kryminału w takowych realiach. Moje zapotrzebowanie na kryminały się wyczerpało (na razie) więc raczej pozostaje mi Egipcjanin.
UsuńChętnie bym się dowiedziała czegoś więcej o Wiktorii ale widzę że autorka tej biografii chyba nie udźwignęła tematu więc odpuszczę. Brown też chyba nieco się wypalił po pierwszym sukcesie, "Anioły i demony" jakoś zrobiły na mnie mniejsze wrażenie a tej ostatniej części nie czytałam. Ale tak jak Ty lubię go za te tajemnicze zakamarki którymi można później chodzić i szukać posągów czy miejsc (choćby wirtualnie. Natomiast Czarnego Anioła i Egipcjanina mogę polecić z czystym sumieniem choć jak wiadomo ostatecznie wrażenie jakie na nas robi książka to rzecz bardzo indywidualna. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńJak widać Czarny anioł budzi skrajne emocje. Mnie intryguje, pomijając to, co napisałam wyżej ten tytułowy anioł, co mi przypomina, że haniebnie zaniedbałam moje anielskie wyzwanie. A przygoda z Brownem lepiej niech pozostanie miłym wspomnieniem:) Pozdrawiam- szalenie zmęczona, po wycieczce z dziećmi w Malborku :), ale dzieciaki zadowolone to i ja także.
Usuń