Francuska kawiarenka literacka

sobota, 4 października 2014

W cieniu Łuku Triumfalnego


O książce pisałam tutaj, jednak zamieszczona u Marlowa recenzja niejako sprowokowała do kolejnego wpisu.
Upływ czasu często zaciera w pamięci fabułę i postaci bohaterów, tym co po lekturze pozostaje jest jej klimat. A klimat tej powieści to największy jej atut. Książkę mam na świeżo w pamięci, przeczytałam trzy tygodnie temu spacerując uliczkami, po których wędrowali jej bohaterowie.
Ravic, niemiecki chirurg, weteran wojenny, uciekający przed faszystowskim totalitaryzmem trafia do Paryża. Tutaj spędza czas pomiędzy szpitalem a podejrzanej konduity spelunkami, gdzie raczy się litrami calvadosu próbując zagłuszyć w sobie traumatyczne wspomnienia. 
Ranni, jeden obok drugiego, leżeli rzędami na tarasie, który nurzał się w księżycowym świetle. Dzieła tego dokonało kilku niemieckich i włoskich samolotów. Dzieci, kobiety, chłopi, rozdarci na strzępy odłamkami bomb. Dziecko bez twarzy, ciężarna kobieta z brzuchem otwartym aż do piersi, starzec cierpliwie ściskający w ręku oderwane od drugiej ręki palce, sądził bowiem, że da się je przyszyć. (str. 109)
Wojna, więzienie, tortury, ucieczka, ukrywanie się, życie pod przybranym nazwiskiem, utrata tożsamości. Ucieczka przed samotnością, bywanie w miejscach, gdzie dużo ludzi, bo cisza jest zbyt przerażająca.
Za głośno? Za głośne? Tylko cisza. Cisza, w której człowiek rozpada się, jak w próżni (str.21).
Gdy drzwi zamknęły się za doktorem B, w pokoju zrobiło się naraz cicho. O wiele ciszej, niż powinno było się zrobić po wyjściu jednego człowieka. Zdawało się, że hałas samochodów z ulicy odbija się o ścianę ciężkiego powietrza i przedostaje przez nią z trudem (str. 32)

Większość akcji dzieje się nocą (bo nocą każda rzecz nabiera innych barw), bo wówczas życie wydaje się bardziej odrealnione, nierzeczywiste. I nieprzywiązywanie się do rzeczy i do ludzi.
Pokój, parę walizek, kilka drobiazgów, kupka sfatygowanych czytaniem książek - tyle tylko trzeba człowiekowi, aby żył. Lepiej nie przyzwyczajać się do wielu rzeczy, kiedy życie jest tak niespokojne. Ciągle je trzeba gdzieś zostawiać, albo ktoś je zabiera. Trzeba być w każdej chwili gotowym do drogi. (str. 132)
Oddawanie się pracy, właściwie jedynie ona i chęć zemsty na gestapowskim oprawcy trzymają Ravica przy życiu. Tymczasem pojawia się kobieta. Joanna, to jedna z bardziej irytujących postaci kobiecych w literaturze. Chce żyć wygodnie z tym, kto będzie w stanie takie życie zapewnić.
Schludne małe mieszkanko i schludne, małomieszczańskie życie. Schludne, małe bezpieczeństwo nad brzegiem przepaści to marzenia Joanny.
Ravic zdaje sobie sprawę, jaki będzie finał ich znajomości, a jednak brnie w ten dziwny związek. Coś go do niej ciągnie. Próbowałam zrozumieć Joannę, chciałam w niej widzieć głupiutką, cwaną, przerażoną nadciągającą wojną młodą kobietę, która zachowuje się irracjonalnie, chce wygody i stabilizacji, a jednocześnie pragnie gorącego uczucia, a przede wszystkim chce żyć, przeżyć życie, zanim zacznie się wojna. Ale być może to moja nadinterpretacja.
Nagłówki gazet straszą nowymi tytułami. Zerwane rozmowy, nowe pakty, kolejne miliony wydane na zbrojenia.
Przy sąsiednim stoliku kilku Francuzów sprzeczało się o swój sprzedajny układ i rząd monachijski. Ravic ledwie słuchał. I tak każdy wiedział, że świat apatycznie zdąża ku nowej wojnie. Nikt nie próbował temu przeciwdziałać. Zwłoka, może jeszcze rok, to wszystko o co zdołano walczyć. (str. 98)
Francuzi przy sąsiednim stoliku ciągle mówili o rządzie i o tym, że Francja zawiodła. O Anglii. O Włoszech. O Chamberlainie. Słowa. Słowa! Czyny były po drugiej stronie. Tamci nie byli silniejsi, tylko bardziej zdecydowani. Nie byli też odważniejsi, ale wiedzieli, że ci nie chcą walki. Gra na zwłokę- ale co z tego przyjdzie? Czy się uzbroją, dopędzą tamtych, wezmą się w garść? Przyglądają się zbrojeniom tamtych i biernie czekają na nową zwłokę. (str. 100)
Każdy wie, że będzie wojna, tylko nikt nie wiem, kiedy. Każdy czeka cudu. … Nigdy nie było tylu mężów stanu wierzących w cuda, ile jest teraz w Anglii i Francji. I nigdy tak wielu w Niemczech. (str.137)
Z nastrojem bohaterów współgra pogoda. Ona również buduje klimat powieści.
(…) pojechał ku wilgotnej, ciemnopołyskliwej Avenue George V (str. 6),
(...)  na tle dżdżystego nieba pojawiła się mglista i ciemna masa Łuku Triumfalnego. (str. 7)
Doszli do Etoile. Przed nimi rozpościerał się plac, szary, wielki i nieobjęty. Mgła zagęściła się, nie było widać rozchodzących się ulic. Nie tylko ten plac, oświetlony rzadkimi, smutnymi księżycami ulicznych latarni, i ten monumentalny kamienny łuk, który ginął we mgle, jakby podpierał melancholijnie niebo i osłaniał samotny, słaby płomień na Grobie Nieznanego Żołnierza, wyglądając jak mogiła ludzkości pośród nocy i opuszczenia. (str. 10-11)
No i jest Paryż, z jego uliczkami, kawiarniami, hotelami, z jego atmosferą. Tajemniczy i mroczny, złowrogi i piękny. Pośród wielu drobnych zdarzeń, będących udziałem Ravica szczególnie zapadła mi w pamięć jego wizyta w Luwrze. Kiedy wszystko dookoła zdaje się walić, on idzie do muzeum, aby popatrzeć na piękne rzeźby. 
Gdybym miała napisać o książce jednym słowem, napisałabym klimatyczna.
Nie wiem, czy sprawiła to obecna sytuacja polityczna, czy dar
pisarza, ale poczułam się tak, jakbym sama znalazła się w przededniu wojny. Odczuwałam atmosferę przerażenia, strachu, beznadziei, wyczuwany gdzieś podskórnie lęk, którym podszyte było każde nawet najbardziej irracjonalne zachowanie bohaterów. Ich picie, wizyty w spelunkach, burdelach, seks,  chęć wyciśnięcia z życia, ile się da w jak najkrótszym czasie, bez myślenia o jutrze, bez odkładania czegokolwiek na później było niczym granie orkiestry na Titanicu. Beznadziejność sytuacji sprawiająca, iż człowiek znajduje się w potrzasku, bo jak długo i jak daleko można uciekać, kiedy nie ma dokąd uciec, a wiedząc, że nie ma odwrotu człowiek karmi się złudną nadzieją na cud.
Podczas drugiego czytania zdziwiła mnie spora ilość banalnych refleksji snutych przez głównego bohatera; pewną ich część cytuje Marlow.
Przyznaję, iż momentami postępowanie Joanny tak mnie irytowało, że gotowa byłam ją udusić gołymi rękoma. Fakt, iż literacki bohater budzi tak skrajnie negatywne emocje zawsze mnie zastanawia i nie mogę się zdecydować, co to oznacza dla jej oceny, bo raz z tego powodu mi się nie podoba, a innym razem uważam, że jest fantastyczna wykreowana.
Dopóty nie przeczytałam książki okolice Łuku Triumfalnego były dla mnie tylko miejscem. Ciekawym, ale niewiele znaczącym, żadnego szybszego bicia serca, żadnych emocji. Nie zachwycały Pola Elizejskie, Łuk był tylko kolejnym przejawem manii wielkości jednego człowieka, nie miałam  ochoty ani wdrapywać się na jego szczyt, ani zaglądać, co mieści się z drugiej strony. Dwa lata temu dzięki Holly poznałam okolice Łuku od strony uliczek, którymi chadzał Ravic. Z klimatu podejrzanych spelunek i nędznych hotelików niewielu tu zostało. Uliczki pełne są kawiarenek oraz co najmniej trzy gwiazdkowych hoteli z wygrawerowanymi na mosiężnych tablicach nazwami. Nie znalazłam ani hotelu International ani klubu nocnego Szeherezada, ani Koloseum, ani Ozyrysa.  Kawiarnia Fouqueta istnieje, nieświadoma faktu jej historycznej i literackiej roli odwiedziłam ją podczas pierwszego pobytu w mieście zostawiając tam całą gotówkę w postaci siedmiu euro na kieliszek wina.  
Podczas niedawnych wakacji czytanie książki w cieniu Łuku, wieczorny spacer pobliskimi uliczkami zakończony wizytą w knajpie na lampce calvadosu, nawet zaczepiający nieudolnie językiem Morozowa facet (który wziął mnie chyba za jedną z dziewczyn Rolandy) na długo pozostaną w pamięci, jako jedno z milszych przeżyć podczas tego pobytu.

42 komentarze:

  1. Dwa pozostałe paryskie łuki dają trochę inny cień :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. To prawda. Do Caroussel mam szczególny sentyment, natomiast Arc Grande - no cóż nie budzi żadnych emocji , podobnie, jak spora część nowoczesnej architektury, ale jako ciekawostkę warto zobaczyć. No i ten daje niezły cień:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z bliska rzeczywiście La Defence sprawia wrażenie trochę już przechodzonego ale z daleka to super futurystyczny krajobraz, który chyba nie ma równego sobie.

      Usuń
    2. Tak wszystko zależy od perspektywy. Tak jakoś skojarzyło mi się to z obrazami puentylistów; z bliska zbiór kropek, kresek, punkcików, z daleka bywa że piękny obraz :)

      Usuń
  3. Pierwsze spotkanie z paryskim Łukiem to było szukanie polskich nazwisk. Zaskoczeniem zaś był ruch uliczny wokół. Książkę pamiętam słabo. Tylko wspomnienie calvadosu wywołało uśmiech w Normandii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słyszałam, że ruch uliczny wokół Łuku jest niezwykle skomplikowany. Szukanie poloników też mi towarzyszy podczas podróży. Calvados- gdybym piła go gdziekolwiek indziej pewnie bym się krzywiła (nie lubię tego rodzaju alkoholu), w zasadzie piłam go tylko dwa razy w życiu i to dwa razy pod Łukiem :) I tam mi smakował.

      Usuń
  4. Akurat ta powieść nie weszła we mnie tak głęboko, ale mam i ja swoje tropy literackie, którymi podążam w innym mieście. Jakież emocje temu towarzyszą :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że osoby, które w podróży nie mają potrzeby wędrowania śladami postaci historycznych, czy literackich wiele tracą. W Paryżu wędruję tyloma tropami (i literackimi i malarskimi i musicalowymi....), że mimo, iż jadę sama nigdy nie jestem osamotniona, czasami nawet bywa dość tłoczno :)

      Usuń
    2. Masz rację:) Byłam w Paryżu dwa razy, ale musiałabym być jeszcze ze dwadzieścia, żeby zobaczyć to, co chcę. Tyle tropów...

      Usuń
    3. Taaa. ja lecę po raz n-ty i wciąż kiedy sobie planuję trasy brakuje mi czasu :), ale lepiej choć trochę zobaczyć, niż wcale, więc wracam i wracam

      Usuń
  5. Spacer w cieniu jednej z moich ulubionych książek.
    Calvadosu nie miałam przyjemności pić (dzięki za zdjęcie, teraz wiem, że podają jak koniak, choć to w końcu tak naprawdę wódka z jabłek; a jak do tego pasują oliwki?).
    Zostawię sobie przyjemność zamówienia calvadosu na kiedyś, może jeszcze będę w Paryżu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uwielbiam takie spacery w cieniu powieści albo postaci :) Calvados, jak wyczytałam w wiki to winiak/ brandy (a to chyba rodzaj koniaku), choć specjalistą nie jestem, na alkoholu się nie znam. W smaku przypominał mi koniak, za którym nie przepadam, ale był trochę "delikatniejszy"?- choć może to tylko wrażenia. Oliwki pasowały mi wyśmienicie, ale czy innym pasują głowy nie dam. Życzę, aby przyjemność spełnienia równała się przyjemności oczekiwania :)

      Usuń
  6. Pięknie to uczyniłaś :) Ja jakoś ani za tym autorem ani za książką nie przepadam. Nie wiem, może zaczęłam za wcześnie i zraziłam się? Pewnie tak było.

    serdeczności

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :-) Nie wiem, czy w tym przypadku wiek może mieć znaczenie, może tak, a może po prostu to nie twój typ :)

      Usuń
  7. To musiało być dla Ciebie przeżycie, takie porównanie tego co stworzyła wyobraźnia i realnych kształtów widzianych na Placu Zgody. Dla mnie Łuk najładniej wygląda w nocy. Tak go widziałem po raz pierwszy i potem za dnia dużo stracił ze swojej magii. Dlatego bardzo mi się spodobało Twoje zdjęcie.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie tak było, uwielbiam takie podróżowanie :-). Rzeczy widziane nocą wywierają zupełnie inne wrażenie, noc ukrywa wady i niedostatki, a iluminacja dodaje dodatkowego blasku. Muszę tylko sprostować twoje przejęzyczenie- nie Plac Zgody, a Plac Gwiazdy zwany dziś Placem Charlesa de Gaulle`a. Sama często myślę o czym innym, a mówię lub piszę co innego :) Ja oglądałam w odwrotnej kolejności, więc Łuk u mnie tylko zyskał. Pozdrawiam także

      Usuń
    2. Rzeczywiście, plac Zgody jest po drugiej stronie Pól Elizejskich. Aż z ciekawości sprawdziłem, czy w moim poście nie napisałem błędnie. Ale nie, użyłem aktualnej nazwy.
      Pozdrawiam :)

      Usuń
    3. :) mnie się takie pomyłki zdarzają często

      Usuń
  8. Jak zwykle z dużą przyjemnością przeczytałam to co napisałaś. To bardzo interesujący post a "Łuk...
    to moja ulubiona książka. Marlow swoim zwyczajem dokonał suchej analizy "Łuku....i pewno trzeba mu przyznać rację w tym co napisał, ale no właśnie - ta książka ma niesamowity klimat, który się chłonie za każdym razem tak samo. Ja lubię czytać Remarque'a i "Łuk... mam ochotę przeczytać jeszcze raz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie się wydaje,że my podchodzimy bardziej emocjonalnie i po babsku, a Marlow trzeźwo -po męsku :)

      Usuń
    2. Tak, masz rację. Też tak myślę. My bardziej sercem niż u umysłem odbieramy i dlatego jednak Remaeque'a czytać będę.

      Usuń
    3. Co za seksistowskie ustawienie sobie interlokutora :-) Nie podejrzewałem, że jesteście "siostrami w feminizmie" Kingi Dunin :-) ale zawsze człowiek dowiaduje się czegoś nowego :-)

      Usuń
    4. Marlow, nie rozumiem dlaczego od razu wyjeżdżasz z tym seksizmem, no przecież to jasne, że się różnimy zasadniczo w odczuciach. A Kingi Dunin ja przynajmniej poza nazwiskiem i tej ostatniej afery nie kojarzę i jej poglądy są mi zupełnie nieznane.

      Usuń
    5. No popatrz, jak ty nic nie rozumiesz - że tak zacytuję Maksa z Seksmisji :) Kinga Dunin ? nie znam, a powinnam? Wiem, że mogę sobie wygooglować, ale odnoszę wrażenie, że nic nie tracę nie znając kobiety.

      Usuń
    6. Mężczyźni i kobiety chyba w ogóle są skazani na wzajemne niezrozumienie vide casus Ravica i Joanny.
      Dunin Kingi też nie znałem i w zasadzie nic się w tej sprawie nie zmieniło, ściśle rzecz ujmując tyle, że jakby ostatnio głośniej o niej się zrobiło ale myślę, że za tym stoją niecni mężczyźni :-). Efekt jest taki, że zbieram siły na jej "Czytając Polskę".

      Usuń
    7. Ano właśnie dlatego tak trudno czasami się nam porozumieć :)
      Czyli pisarka. No proszę, przyznaję się, że nie słyszałam nazwiska, choć już nazwisko pana w związku z którym wokół sprawy zawrzało jest mi znane. Ponieważ na najbliższą pięciolatkę nie przewiduję lektury książki z chęcią przeczytam twoje wrażenia.

      Usuń
  9. "Łuk..." czytałam w tym roku i nie potrafię sklecić recenzji - podoba mi się i już;)
    Co do samego obiektu, to mój synek kojarzy łuk bardziej niż wieżę, i na każdym rondzie na dywaniku stawia taki łuk z drewnianych klocków.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznam się, iż ja także miałam trudności z napisaniem wrażeń; raz z powodu dłuższej przerwy od pisania, dwa, że nie potrafiłam opisać tak pięknie swoich wrażeń, jak bym chciała. Prawdę mówiąc bardziej jestem zadowolona z pierwszej swojej "recenzji". A twój synek to pewnie najmłodszy wielbiciel Łuku :) a może w przyszłości i jemu spodoba się książka. :)

      Usuń
  10. Szkoda, że jednak nie zadzwoniłaś i nie wypiłyśmy tego Calvadosu razem. Ja, jak wiesz, uwielbiam Remarque'a, przeczytałam chyba wszystko, co napisał...Troszkę przeraził mnie Twój tekst, oby się nie sprawdziły przepowiednie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też żałuję. Wiem, że uwielbiasz i trochę i mnie nakręciłaś na niego i to dzięki Tobie wpadłam na pomysł tego spontanicznego spaceru w okolice Łuku. Chcę wierzyć, że się nie sprawdzą :) I cieszmy się dniem dzisiejszym i każdą chwilą.

      Usuń
    2. Jednak najbardziej się cieszę, że wyprawa tegoroczna się udała i już niedługo będę mogła czytać, co zobaczyłaś i gdzie byłaś...Życzę wszystkiego dobrego! Mam nadzieję, że wróciłaś w pełni sił i energii do życia! Pozdrawiam serdecznie i do następnego razu!

      Usuń
    3. Napisałam do ciebie krótkiego maila :) a propos spotkania. Wyprawa udana, tylko powrót do nienormalności życia codziennego niekoniecznie, ale powoli wracam do siebie. Wpisy przewidywane.

      Usuń
  11. Może kiedyś ujrzę Łuk Triumfalny. Marzę o tym. Jak na razie muszę zadowolić się jedynie fotografiami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marzenia dobrze realizować, ale też dobrze je mieć, czekanie też jest przyjemne:) I życzę, aby się spełniło.

      Usuń
  12. Bardzo ciekawy post. A jeśli chodzi o książkę, akcja i klimat bardzo mi się podobały, język już niekoniecznie. Jak na mój gust za dużo było różnych złotych myśli. Ja lubię prosty, oszczędny, zwyczajny styl pisania. Joanna nie irytowała mnie aż tak bardzo jak Ciebie :)
    Irytowało mnie natomiast lekkie podejście Ravika do spraw usuwania ciąży. On potrafił rozczulać się nad niedolą prostytutek, chorujących po źle wykonanej aborcji, a zabijanych płodów nie żałował.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy czytałam po raz pierwszy byłam zachwycona i pod wrażeniem języka i przemyśleń autora (banalnych), a nie było to tak dawno temu (około trzech lat). Teraz metaforyczność i banalność miejscami raziły, choć i tak uważam, że parę ciekawych przemyśleń się tam znajduje. Nad kwestią aborcji się nie zastanawiałam, może w ogóle nie przyszło Ravikovi to do głowy, że jest to kwestia wymagająca rozważenia, a może sądził, że odpowiedzialność (za podjęcie decyzji) to sprawa kobiety, a skoro ona tego chce, to i tak to zrobi, a może pisarz też nie zwrócił uwagi na kwestię aborcji traktując, jako coś co było, jest i będzie miało miejsce.

      Usuń
  13. Jak zwykle bardzo ciekawy post. A "Łuk... mi się bardzo podobał. Po niedługim czasie sięgnęłam po niego kolejny raz...
    Cieszę się, że urlop miałaś bardzo udany i ciekawy pod każdym względem. Myślę, że w najbliższym czasie poznamy miejsca Twojego pobytu...Przypuszczam, że jak zwykle miałaś opracowany plan co pragniesz zobaczyć, którymi "ścieżkami" podążać...
    Znam osoby, które jadą nieprzygotowane a potem wracają rozczarowane i mocno znudzone.
    Czy nie lepiej aby pozostały w domu? Nie będą znudzone, zmęczone i zaoszczędzą pieniądze.
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że zdążę zamieścić choć jeden wpis przed kolejną weekendową wyprawą:) Przygotowuję się dość dokładnie do podróży, choć z powodu mizernej znajomości języka i tego, że podróżuje sama, więc zdana jestem wyłącznie na siebie. Ale też nie zawsze kroczę wytyczoną sobie ścieżką, czasami improwizuję, ale jest to improwizacja podbudowana przygotowaniem :) No to się trochę powymądrzałam. Pozdrawiam


      Usuń
    2. Wybacz moją ciekawość. Gdzie tym razem podążasz. Który kraj i miasto będziesz miała wyłącznie dla siebie? A co do improwizacji? te najlepiej się wspomina.
      Jestem pełna podziwu, wszak podróżujesz sama i zdana jesteś tylko na siebie.
      Z drugiej strony tych samotnych podróży odbyłaś już wiele...
      Pozdrawiam serdecznie:)

      Usuń
    3. Wracam :) nad Sekwanę. Znowu. A już dziś korciło mnie szukane korzystnych połączeń lotniczych, lecz zwyciężył rozsądek i wciąż niespłacony debet na karcie.:) Choć podróżuję sama, to towarzyszy mi zawsze cała masa postaci (historycznych i literackich), tylko, że jako silne osobowości nie chcą się mi podporządkować i prowadzą własnymi ścieżkami. Czuję wciąż taki niedosyt Paryża, że chyba powinnam pojechać na cały miesiąc. A ileż tam wystaw, koncertów, wydarzeń, a moje dwie koleżanki, z którymi nie zdążyłam się spotkać... Pozdrawiam

      Usuń
  14. No tak. Paryż zawsze przyciąga. Kto raz go pozna pragnie tam wracać ponieważ ciągle czuje niedosyt...
    Nie jestem zdziwiona, że ciągle tam powracasz. A co do postaci? faktycznie jest ich wiele...
    Też pragnę tam wracać.
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się z tych moich powrotów, a choć zawsze zostaje niedosyt to może tak powinno być. Wyobrażasz sobie, że poznasz jakieś miasto tak dogłębnie i od podszewki, że mówisz, nie muszę już tam wracać. Ja nie.

      Usuń

Jestem bardzo rada z każdego komentarza, ale nie będę tolerować komentarzy agresywnych, wulgarnych, czy obrażających moich gości (innych komentatorów).