Francuska kawiarenka literacka

sobota, 20 lutego 2016

Bez ramiączka John Sargent i upadek Madame X Deborah Davis

Zafascynowana czarną suknią z obrazu Johna Sargenta producentka filmowa Deborah Davis poszukując informacji na temat malarza i jego modelki napisała książkę Bez ramiączka John Sargent i upadek Madame X.

Po raz kolejny (nie wiem, już który, na pewno nie ostatni) muszę się przyznać do niewiedzy. Nie słyszałam nazwiska malarza wcześniej, a nawet jeśli słyszałam to nie łączyłam osoby z malarstwem. 

Urodzony we Florencji, zmarły w Londynie, z pochodzenia Amerykanin rozpoczął swą karierę we Francji i to tam osiągnął sukces. Tam też o mało nie skończyła się jego przygoda z malowaniem.  Nauki pobierał u Charlesa Emille1a Duranda, a także u Leona Bonnata. Uczęszczał do Ecole des Beaux-Arts (wyższej szkoły sztuk pięknych w Paryżu). 
W czasie kiedy malarstwo akademickie ścierało się z nowatorskim, reprezentowanym najpierw przez realistów, a potem impresjonistów Sargent musiał dokonać wyboru sposobu malowania. 
… kiedy Sargent chłonął nowe poglądy dotyczące koloru i ruchu, dowiadywał się, że sztuka jest także wielkim interesem. Sam talent rzadko sprawiał, że artysta szybko osiągał sukces. Artysta żyjący w Paryżu w okresie Trzeciej Republiki, musiał mieć wyostrzony instynkt handlowy i dokładny biznes plan. (str. 81). Sargent musiał zarabiać pieniądze, jego rodzina w coraz większym stopniu stawała się od niego uzależniona… Chcąc sprostać tym wymaganiom musiał żądać pokaźnych honorariów. Postanowił zająć się malowaniem portretów. (str. 82)
Malował portrety osób majętnych i znanych. Miał duży talent, dzięki czemu potrafił wydobyć prawdę o osobie, którą malował. Udało mu się zyskać zarówno przychylność klientów, jak i uznanie wśród członków jury Salonu. To sprawiło, iż stał jest artystą modnym i pożądanym.
Podmuch wiatru 
Na paryskich salonach królowała wówczas niejaka Amelie Gautreau, córka emigrantów z Ameryki, wydana za potentata w branży handlu … guanem, znana z intrygującej urody, bogactwa i tego, że jest znana. Dziś nazwalibyśmy ją celebrytką XIX wieku. Uchodziła za niezwykłą piękność i przyciągała spojrzenia. Jej niesamowicie biała skóra była przedmiotem podziwu panów i zazdrości pań. Podejrzewano, iż stosowała białą emalię albo mikro drobinki arszeniku dla uzyskania skóry o odcieniu macicy perłowej. 
I wtedy zrodziła się myśl, aby Sargent namalował jej portret. 
Malarz długo poszukiwał idei. Będąc pod urokiem modelki chciał stworzyć dzieło niepowtarzalne, chciał oddać zarówno piękno, jak i prawdę. Nie było to zadanie łatwe. Amelie nie znosiła pozowania (zwłaszcza, iż musiała długie godziny stać w niezwykle niewygodnej pozycji z lekko odwróconą w tył głową, opierając się jedną ręką o stół). Portret nazwano Portretem Madame X. Sargentowi udało się uchwycić jej klasyczny profil, ujmujące piękno, grację, narcyzm. Amelie jest na tym obrazie typową przedstawicielką belle epoque wyższych sfer; kobietę światową, elegancką, ale zimną i obojętną. 
Madame X była nie tylko portretem kobiety, obraz stanowił odzwierciedlenie całego społeczeństwa. Obraz taki jak ten jest dokumentem. …(str. 192) …jest wizerunkiem kobiety, którą ukształtowała nienaturalna cywilizacja, żywiąca mniejsze upodobanie do świeżych kwiatów, niż do kwiatów buduaru. … Obraz Amelie był naprawdę portretem- i być może oskarżeniem paryskiego społeczeństwa. Jej wizerunek, arogancki i narcystyczny, wyrażał postawę tańca na wulkanie, tak charakterystyczną dla Belle Epoque. (str. 193).
Obraz z domalowanym ramiączkiem
Jednak to nie tak doskonałe oddanie wizerunku sprawiło, iż wystawienie obrazu na Salonie w 1884 roku stało się skandalem. Na portrecie jedno ramiączko mocno wydekoltowanej czarnej sukienki (nawiasem mówiąc przepięknej) osunęło się w dół. Obudziło to zgorszenie, podobne do tego, jakie wcześniej budził obraz Olimpii Maneta. Nagość na obrazach była dopuszczalna, a nawet pożądana, pod warunkiem, iż dotyczyła scen religijnych, mitologicznych, historycznych, alegorii, a modelka nie była osobą znaną i rozpoznawalną. Zapyta się ktoś, jaka nagość, przecież Amelia niczego nie pokazuje poza nagim ramieniem. A jednak. Opuszczone ramiączko wywołało skandal. Sugerowało w opinii krytyków i widzów intymną zażyłość malarza z modelką, nie liczenie się z opinią publiczną. Wyrazem nieprzyzwoitości było ukazywać znaną i szanowaną żonę i matkę w sposób tak wulgarny. Flirt, romans bywały na porządku dziennym, często były tajemnicą poliszynela, ale sugerowanie ich w sposób otwarty było policzkiem wymierzonym społeczeństwu. Z przeanalizowanych przez autorkę dokumentów nie wynika, jakoby między malarzem a modelką doszło do intymnej relacji, ale przekonania są ważniejsze od faktów.  
Profil jest spiczasty, pisał Houssaye (krytyk), „oko mikroskopijne”, usta niezauważalne, kolor biały, szyja muskularna, prawe ramię sprawia wrażenie, jakby nie miało stawu, a dłoń wydaje się pozbawiona kości. Dekolt góry sukni nie styka się z biustem- zdaje się umykać przed jakimkolwiek kontaktem z ciałem (str. 186). Czyli, jakby dziś powiedziała pewna pani - obraz nie tylko był nieprawdziwy, ale i był słaby artystycznie. 
Wychodzono wówczas z założenia, iż sztuki nie należy utożsamiać
Odpoczynek gondolierów
z fotografią, która odzwierciedla rzeczywistość, sztuka ma ją upiększać. 
Obraz stał się powodem wielu karykatur, w których sukienka opadała odsłaniając biust (i nie tylko), wielu niewybrednych wierszyków czy nagonki medialnej. 
Dla malarza cieszącego się dotąd poważaniem był to ogromny szok. Wiele lat zajęło mu odbudowanie utraconej pozycji. Portret Madame X uznany za arcydzieło znajduje się dzisiaj w Metropolitan Museum w Nowym Yorku. 
Kiedy obejrzałam w internecie reprodukcje obrazów malarza zdecydowanie bardziej spodobał mi się portret innej znajomej malarza (Judith Gautier) Podmuch wiatru (czyżby dlatego, iż ona była z kolei muzą Wiktora Hugo), czy portret Doktora Pozzi w jego domu a także impresje - obrazki z podróży do Wenecji. 
A modelka? Jej portret namalowany przez modnego i znanego artystę miał się stać kolejnym sukcesem. Chciała zostać muzą, kusicielką, boginią, umocnić już i tak wysoką pozycję społeczną. Obejrzawszy obraz Amelie była zadowolona. Podobała się sama sobie i już widziała się bohaterką zarówno Salonu jak i salonów. Jednak po skandalu, jaki wywołał zażądała od malarza wycofania obrazu z wystawy. Sargent się nie zgodził, czego potem żałował. 
Amelie Gautreau na długo pozostała w cieniu obrazu, a straconej pozycji nigdy już nie udało się jej odzyskać.

Autorka zgromadziła sporu materiału, aby odtworzyć zarówno życiorysy bohaterów, jak i tło społeczno-obyczajowe. Paryż z końca wieku XIX jest wdzięcznym przedmiotem opisu i sam w sobie stanowi niezwykle interesujący obraz. Dlatego, nawet, jeśli podane w książce fakty nie są niczym odkrywczym, czyta się je z ciekawością. Ja w każdym razie mogę bez końca czytać o przebudowie miasta przez barona Haussmanna, o narodzinach handlu, o paryskich modnisiach, o początkach metropolii czy o mekce artystów.

Życiorysy głównych bohaterów opowieści są tak bogate i interesujące, iż mogłyby stać się osnową dla fascynującej opowieści. Wydaje mi się, iż autorce zabrakło pomysłu, albo umiejętności, jak wykorzystać zebrany materiał i jaką przyjąć konwencję. Jest dużo ciekawostek, dużo informacji, historia bohaterów momentami gubi się w historii innych osób lub opisie obyczajów. Powstał collage; połączenie faktów, myśli, zdarzeń, obyczajów, bez myśl przewodniej. Nawet trudno mi zakwalifikować książkę do jednego gatunku literackiego; nazwanie jej romansem byłoby krzywdzące, nazwanie biografią czy dokumentem nieuprawnione. A jednak zaliczę do biografii. Z zebranego materiału można by stworzyć nie jedną, ale kilka świetnych opowieści. 
Ze względu jednak na dużą wartość dokumentalno-poznawczą uważam lekturę za godną polecenia.    

Przeczytałam zainspirowana przez nemeni autorkę nieczynnego od dawna bloga Notatnik bibliofilki.

18 komentarzy:

  1. Pięknie opowiedziałaś tę historię.
    Powiedziałabym, że opuszczone ramiączko jest bardziej seksi niż sukienka pozbawiona ramiączek. Jest to jakby zapowiedź....a to bardziej podnieca niż nawet nagość, która dla niektórych jest aseksualna.
    Dlatego nie dziwię się, że tyle emocji ten obraz wywołał w tamtym czasie......

    Cieszy mnie Twoja opinia, bo książka czeka u mnie na czytanie. A nabyłam sobie po przeczytaniu tego co napisał o niej Marta z bloga Mój jest ten kawałek podłogi.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pasjonująca historia, nigdy nie słyszałam o panu Johnu Sargencie, a sądząc na podstawie opublikowanych przez Ciebie obrazów, był rzeczywiście bardzo uzdolniony. Uwielbiam jego portrety Wenecji! Nie wiem, czy zajrzę do książki, ale warto wiedzieć, że jest:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest mi bardzo miło, że mogłam zainteresować osobę tak obeznaną w sztuce nową postacią. :) I tak sobie myślę, ile jeszcze jest ciekawych osobowości, zdolnych artystów, których poznanie przed nami. A ilu nie poznamy nigdy. Ale to, że świat oferuje nam tyle piękna do odkrycia jest przeciwwagą dla całej niegodziwości jaką dodaje w pakiecie.

      Usuń
  3. Jaka ładna konkluzja. Miło jest kiedy wzajemnie się inspirujemy, czasami polecane książki nie do końca nas zadowolą, ale ich czytanie zawsze nas wzbogaca.

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo lubię poznawać historie w ten sposób... Swego czasu trafiłam także na notkę, która rozprawiła się (w drugą stronę) z książką Maupassanta: http://czas-bezpowrotnie-miniony.blogspot.com/2016/01/uwodziciele.html

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuję za ten namiar, bardzo ciekawy wpis i zachęcił mnie do przeczytania Bel ami, choć wcześniej się z tym ociągałam, obawiałam się zbyt wiele romansu w romansie :) A takie malarskie skojarzenie bardzo mi się podobają, czemu dałam wyraz na blogu czas bezpowrotnie miniony

    OdpowiedzUsuń
  6. Zaciekawiłaś mnie tym wpisem. Przyznam szczerze nie znam tego malarza, a po książkę sięgnę z ogromną ciekawością.
    Pozdrawiam:)*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja także nie znałam. Teraz już troszkę tak:) Książka mogłaby się Tobie spodobać, tak sądzę, na tyle, na ile poznałam twoje gusta.

      Usuń
  7. Ty to potrafisz zaciekawić człowieka :)
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :) cieszę się, bo taki miałam zamiar, zaciekawić parę osób. Pozdrawiam także

      Usuń
  8. Małgosiu, czytając Twoją recenzję czułam, że ta książka bardzo mi się spodoba. Swoją drogą zaliczyłaś ją do biografii a ja lubię tego rodzaju książki. Nazwisko malarza nie było mi znane i nic mi nie mówiło. Bardzo zainteresowałaś mnie książką i wczoraj sprawdziłam czy jest w mojej bibliotece. Na szczęście była. Jakąś godzinę temu odebrałam. Korci mnie i to bardzo by zacząć ją czytać ale mam sprawę do załatwienia.
    Serdecznie pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O:) tego się nie spodziewałam, że wpis będzie tak inspirujący:) Oby się spodobało, ale nawet, jeśli książki nie ocenisz wysoko, już sam fakt, iż poznasz ciekawą historię- myślę wart jest przeczytania. Książeczka nie jest objętościowo specjalnie duża. Może dasz znać jak przeczytasz, jakie były twoje wrażenia.

      Usuń
  9. Z pewnością jest to książka którą bym przeczytała jednym tchem, bo podobnie jak Ty uwielbiam tę epokę, więc koniecznie muszę się za nią rozejrzeć! Co do meritum, czyli portretu, wydaje mi się naprawdę udany, (chociaż pozostałe reprodukcje jakie tu zamieściłaś dla mnie mają więcej wdzięku) a krytyk bardzo surowy. Co do pozamalarskich wrażeń - w tej epoce jak wiemy nie brakowało podobnych przykładów odsądzania artystów (i nie tylko) od czci i wiary z byle powodu, przy jednoczesnej dużej swobodzie seksualnej praktykowanej pokątnie, podczas kiedy na zwewnątrz obnoszono się z modelową moralnością... Serdecznie pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  10. No właśnie, może pozostałe reprodukcje nie są arcydziełami, nie są wybitne, może nawet wtórne, powielane, ale jakże urocze. A może to moje skrzywienie w stronę impresjonizmu. A świat od wiek wieków wciąż niezmiennie niezmienny, a najgłośniej krzyczą ci, którzy mają coś do ukrycia.

    OdpowiedzUsuń
  11. Lubię malarstwo Sargenta, znałem go od dawna (sporo jego obrazów wisi w amerykańskich galeriach), ale tej historii z ramiączkiem nie znałem i muszę powiedzieć, że z ciekawością przeczytałem Twój wpis.
    To prawda, że "obsługiwał" on malarsko najbogatszych ludzi swojego czasu (bardziej jednak "dorobkiewiczów" w rodzaju Astora, Rockeffellera, Searsa... którzy wykorzystali nowe koniunktury rozwijającego się przemysłu i handlu do zbicia olbrzymich majątków), ale jednak pozostał on artystą par excellenece, który cały czas rozwijał swój talent, doskonalił technikę, ciągle poszukiwał czegoś nowego... To nie było więc tak, że on uruchomił jakąś taśmową produkcję portretów (nota bene nie zatrudniał on żadnych pomocników, wszystko robił sam) i że pieniądze były w tym dla niego najważniejsze. Dlatego w każdym namalowanym przez niego płótnie jest artyzm, który wynika z jego olbrzymiego talentu i wrażliwości.
    (Dla mnie jest on tym, który w udany sposób łączył w swojej sztuce akademizm z impresjonizmem. Ja nie wszystko, co akademickie uważam za złe, przy czym lubię też bardzo impresjonizm, a zwłaszcza post-imprsjonizm, więc pewnie z tego względu malarstwo Sargenta jest memu oku miłe :))



    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zza oceanem chyba jest najwięcej jego obrazów, bo choć zaczynał w Europie to po skandalu z obrazem Madame X ciężko mu było znaleźć tutaj nabywców. To racja, że malował głównie nowobogackich, dla których uwiecznienie wizerunku przez znane nazwisko było rodzajem kolejnego awansu. Przyznaję, iż kiedy czytałam o jego początkowych sukcesach malarskich; jedna za drugą wystawą, żadnych problemów finansowych i porównywałam to z sytuacją impresjonistów to jakoś czułam ... nie wiem, jak to nazwać, może coś w rodzaju urazu, podejrzewając właśnie, iż zaprzągł się w służbę mamony. Jednak czytając dalej zrozumiałam, iż gdyby chciał zbić majątek, wystarczyło powielać sprawdzone wzory, tymczasem Sargent poszukiwał wciąż nowych rozwiązań, starał się, aby każdy z malowanych przez niego portretów był niepowtarzalny, wyróżniający się, oddający charakter osoby, która mu pozowała. Też nie uważam malarstwa akademickiego za złe, po prostu bardziej przemawia do mnie impresjonizm, czy postimpresjonizm, co nie znaczy, iż nie eksploruję coraz to nowych *dla mnie) obszarów i nie powiększam mojego osobistego muzeum wyobraźni.

      Usuń
  12. Aż się nie chce wierzyć, że od naszych komentarzy o Sargencie minęło już dwa lata! ;)

    Ale zapamiętałem ten Twój wpis, bo pomyślałem o nim, gdy tylko dowiedziałem się, że w chicagowskim Art Institute Sargent będzie miał swoją wystawę - największą tego lata.
    Na pewno się wybiorę, a jak będę miał czas i odrobinę weny to być może o niej coś napiszę.

    Pozdrawiam,
    S.

    OdpowiedzUsuń
  13. Jak to miło, kiedy pamięta się tak długo czyjś wpis w blogosferze. Bardzo mnie to cieszy. Też czasami mam takie skojarzenia około-blogowe, kiedy widzę jakąś informację dotyczącą wystawy, książki, przedstawienia.

    OdpowiedzUsuń

Jestem bardzo rada z każdego komentarza, ale nie będę tolerować komentarzy agresywnych, wulgarnych, czy obrażających moich gości (innych komentatorów).