Mimo krótkiej formy (250 stron) Zazdrośni wymagają sporego skupienia, które jednak odpłaca czytelnikowi z nawiązką.
Peter Garren porzuca intratną posadę i wraca w rodzime strony, aby razem z rodziną czuwać u łoża umierającego ojca.
Dwie części opowieści to dwa odrębne światy.
Świat nowoczesności reprezentowany przez bezdusznego Emmanuela, który daje ludziom wszystko poza poczuciem wolności. Jego pracownicy (a może raczej poddani?) żyją niczym w złotej klatce. Z pozoru nikogo się tutaj nie więzi, a jednak każdy czuje się zniewolony. Zapewne dlatego Peter od dawna marzy, aby wreszcie wygarnąć swemu pryncypałowi „wszystko”, a owo wszystko zawiera się w dwóch słowach „dosyć” i „odchodzę”. Rzecz dzieje się w latach trzydziestych ubiegłego wieku, co jednak nie ma większego znaczenia. Opis stosunków międzyludzkich ma wymiar uniwersalny i równie dobrze mogłyby to być czasy współczesne. Świat Emmanuela jest odhumanizowany, wszystko jest w nim sztuczne, a relacje pomiędzy ludźmi powierzchowne. Jest to świat pozbawiony korzeni, zawieszony w próżni. Emmanuel udziela się w organizacjach pacyfistycznych, a jednocześnie produkuje śmiercionośną broń i uczestniczy w wojnach.
Emmanuel chciał być dobry, ale w ostatniej chwili zawsze drżała mu ręka; czasami dawał więcej niż wypadało, skutkiem czego, ten kogo obdarował, skonfundowany i urażony kłaniał się uniżenie, jak ktoś, kto czuje, że coś jest nie w porządku, że może pogardzają nim z jakiegoś powodu, albo zastawili na niego pułapkę. (Str.65) Emmanuel uważał, że ludzie są samotni z powodu braku różnych rzeczy, a „dobry kupiec wypełnia tę samotność przedmiotami użytku codziennego, luksusem, marzeniami i zobowiązaniami”. Tyle, że marzenia dla Emmanuela miały całkiem wymierny wymiar. W otoczeniu Emmanuela nikt nie mógł się czuć całkiem bezpiecznie. Nie odprawiał współpracowników bez powodu, starał się być sprawiedliwy, wybaczał pomyłki, hojnie nagradzał pomysły, a jednak bano się go niczym wypadku przy pracy. (str. 67)
Świat rodzinnego domu/miasta Petera to świat końca pewnej cywilizacji reprezentowanej przez mieszczański układ wartości, w którym tradycja odgrywa bardzo ważną rolę. To ona scala ten świat, podobnie, jak nestor rodu; Gabor Garren, będący uosobieniem tych wartości. Cała rodzina zjeżdża do domu w poszukiwaniu odpowiedzi na nurtujące wszystkich pytanie o przyszłość, które jak to u Maraia, nie ma wymiaru jednostkowego.
Ojciec [Gabor Garren] wiedział o świecie, wysiadując w swoim pokoju, wiedział coś, czego nie wiedzieli inni, którzy kręcili się po giełdach, pracowali w zakładach chemicznych Emmanuela, w chłodniach, w fabrykach zbrojeniowych i krążyli na parkietach sal tanecznych. Ojciec wiedział o świecie coś osobistego i pewnego, coś, czego oni nie wiedzieli. Żył w małym świecie, w najwęższym kręgu; ale trwał w łączności z wielkim prawdziwym światem. (str.115).
Rodzina, w której wychował się Peter w mieście nazywana była rodziną artystów, choć nikt nie wiedział w jakiej dziedzinie sztuki specjalizowali się Garrenowie. Mieli sklep, w którym niczego nie sprzedawali, mieli też drukarnię muzyczną, ale nie po to, aby w niej drukować nuty.
…było coś uspokajającego i podniosłego w fakcie, że w mieście działa – a dokładniej, mogłaby działać, gdyby tego chciano i gdyby było na nią zapotrzebowanie – drukarnia nut. … Gabor Garren był bez wątpienia artystą, choć nie lubił czytać, szczególnie zaś czytać nut; sztukę karmił własnym sercem i nerwami, a nade wszystko był człowiekiem niemetodycznym. (Str.134)
Oba te światy są nieco odrealnione, nieco poetyckie i tajemnicze, choć nie brak w nich całkiem realistycznych opisów. Jakże pięknych i niezwykle obrazowych opisów. Drukarnię nut ojciec urządził przed ponad dwudziestu laty w dwóch obszernych pomieszczeniach parterowego skrzydła, pod łukowatymi sklepieniami stało kilka niskich szaf z orzechowego drewna, wypełnionych kolorowymi barwnikami chemicznymi, gładko wyszlifowanymi tablicami z kamienia i cyny, stalowymi dłutami i cennymi płytkami miedzianymi; były tu nawet pojedyncze egzemplarze dawnych nut, które zecer ustawiał w drewnianej ramce. (Str.190).
Artyści tej epoki nie muszą tworzyć, wystarczy że istnieją, są niepokojącym zjawiskiem, czymś niezdefiniowanym, są tym, co poprzedza epokę człowieka o jednolitych pragnieniach. Dziełem Garrenów było ich życie. Cały świat tej rodziny jest także nierealny; trudno powiedzieć skąd wzięła się ich pozycja społeczna i ekonomiczna.
Autor często posługuje się metaforami, co w połączeniu z obrazowymi opisami tworzy niesamowity klimat.
Największym atutem są niezwykle wyraziście przedstawione portrety członków rodu Garrenów. Mimo, iż każdy z nich przedstawiony został, jako człowiek niepozbawiony wad i dziwactw to budzą oni sympatię; staramy się ich zrozumieć, a nawet współczujemy. Bohaterowie są niejednoznaczni; Tamas, który pragnie na siebie zwrócić uwagą zamykając się w sobie, Albert odnajdujący w domu rodzinnym rzeczy będące własnością innych i wykorzystujący czas oczekiwania na śmierć ojca jako czas beztroskich wakacji, Anna pełna kompleksów samotna kobieta czekająca na miłość, czy Edgar uważający, iż należy mu się od życia wszystko, co najlepsze. I to wszystko połączone rodzinnym tabu, iż nie mówi się o wadach i ułomnościach w rodzinie.
Zazdrośni są kolejną częścią cyklu Dzieła Garrenów, myślę jednak, iż można przeczytać książkę jako odrębną całość. Tak też było w moim przypadku.
Nie nazwałabym Zbuntowanych najlepszą książką Maraia, choć z opisu na okładce (o ile można mu wierzyć) sam autor uważał ich za swoje największe dokonanie, ale jest to książka godna polecenia, choćby z uwagi na piękny język Maraia (a może i tłumacza pani Teresy Worowskiej) oraz niezwykle ciekawe portrety bohaterów.
Książka przeczytana w ramach stosikowego wyzwania u Anny.
Tej książki Maraia nie czytałam. Dzięki twojej recenzji sięgnę po nią.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)*
Warto, polecam
UsuńPrzypomniałaś mi, jak dobrze mi się czytało Wyznania patrycjusza. To pewnie przez ten portret rodziny, tam również obecny. Musze wreszcie wrocic do Maraia, bo na nim raczej nie sposób się zawieść.
OdpowiedzUsuńTak, ja również na Maraiu się nie zawiodłam, bywają pozycje dobre i bardzo dobre, na słabą nie trafiłam.
UsuńNajgorzej o to skupienie. Ja teraz czytam książki, które go nie wymagają i cały czas liczę na to, że się to wkrótce zmieni i będę mogła przeczytać posiadany "Dziennik" Maraiego. Ale na razie jakoś nawet warunki domowe mi tego nie umożliwiają.
OdpowiedzUsuńWydawałoby się, że ścieranie tych dwu światów z książki Maraiego jeszcze u nas trwa, ale ten drugi coraz bardziej przegrywa z tym pierwszym powodując z czasem co raz większe osamotnienie jednostki, pozbawionej rodzinnego zaplecza a przez to bardziej narażonej na frustracje.
Wiek robi swoje-piszę o sobie, ale coraz trudniej mi się skupić np. na czytaniu. Miałam przez ostatnie dwa tygodnie sporo czasu z powodów zdrowotnych, ale jak tylko brałam książkę do ręki, myśli uciekały gdzieś daleko, nie mówiąc już o pisaniu. Kiedy zamykam oczy piszę recenzję niczym poemat, leciutko i zgrabnie, jak tylko siadam do klawiatury wszystko idzie opornie, żeby nie powiedzieć topornie. Teraz jadę podreperować zdrowie więc liczę na bardziej sprzyjające warunki. Ten uniwersalizm u pisarza zawsze ceniłam wysoko. Ostatnio przeczytałam gdzieś takie zdanie, iż ludzie w ostatniej chwili życia najbardziej żałują tego, że nie odważyli się żyć tak na prawdę i tego, że tak mało czasu poświęcali swoim rodzinom, przyjaciołom, pasjom. A my wciąż gnamy w owczym pędzie i mam wrażenie, że nie możemy się zatrzymać, bo ci co pędzą za nami stratują maruderów.
Usuń250 stron nie wydaje mi się krótką formą. Ostatnio odzwyczaiłam się od grubych książek.:) Ten Emmanuel był chyba wielkim hipokrytą, bo jak można jednocześnie udzielać się w organizacjach pacyfistycznych i produkować broń?... Cytaty oraz recenzja bardzo zachęcają do sięgnięcia po powieść.
OdpowiedzUsuńTak trochę przekornie napisałam o krótkiej formie. Może sprawił to także format wydania niewiele większy od szkolnego dzienniczka. Trudno nazwać Zazdrosnych nowelką, ale i na powieść to trochę mało, taka mikropowieść:) Emmanuela znielubiłam od razu, takie kupowanie lojalności jest czymś wstrętnym, a do tego zakłamanie przed samym sobą- udawanie filantropa i dobrego człowieka, bo dało się komuś to co jemu i tak zbywało i do niczego nie było potrzebne. A Maraia warto czytać- piszę to po przeczytaniu pięciu jego książek, a na półce stoi kolejna.
UsuńOd dawna planuję spotkanie z Marai'em. Którą jego książkę uważasz za najlepszą? Nie potrafię zostawić najlepszego na koniec, chciałabym od najlepszego zacząć ;-)
OdpowiedzUsuńZ przeczytanych przeze mnie dotychczas książek najbardziej podobał mi się Żar. Natomiast z racji zamiłowania do podróży bardzo sympatycznie wspominam W podróży. Natomiast nie czytałam jeszcze Księgi ziół, o której blogerzy pisali wiele dobrego, ani biograficznych Dziennika, czy Wyznań patrycjusza, a jako, że ostatnio wszelkie biografie i retrospektywy wiodą u mnie prym - myślę, że mają dużą szansę stać się książkami do których chciałabym wracać, zwłaszcza, że jedna z nich leży na półce.
OdpowiedzUsuńDzięki :-) Trudny to będzie wybór, biorąc pod uwagę bogactwo urodzaju - jak można chyba nazwać spuściznę Marai'a.
UsuńMarai to stylista, nie można nie zachwycić się jego prozą..."Dziełem Garrenów było ich życie" - i mimo iż największym atutem książek autora jest jego język - wyobrażam sobie w jaki sposób nakręcono by ujęcia filmowe o tej rodzinie - obrazki z ich życia, z ich domu, z dukarni - a to wszystko zilustrowane odpowiednią muzyką... Jest coś niepokojącego w Twoim opisie "artystów, którzy nie muszą tworzyć"...
OdpowiedzUsuńTak, to mógłby być wspaniały film, gdyby trafił na dobrego producenta i wykonawców. Niestety jak dowodzi doświadczenie, ekranizacje nie często dorównują oryginałowi. Oglądałam niedawno Zamknięte drzwi na podstawie książki Magdaleny Szabo i choć nie mogę stwierdzić, że mi się nie podobało, to do książki mu jednak daleko. Choć odtwórczyni głównej roli zagrała fantastycznie. Ten niepokój wynika z książki:)
Usuń