Na przełomie 1988 i 1989 roku pracowałam na terenie Stoczni Gdańskiej. Po ukończeniu studiów nie spieszyłam się, ze znalezieniem stałej pracy. Postanowiłam wówczas przedłużyć młodość uzyskując zgodę na pracę w Studenckiej Spółdzielni Pracy. Praca w niej była przywilejem studentów. Przywilejem, bowiem zarobki w Technoservice były niezłe. Z założenia student pracował dorywczo, więc jego godzinowa stawka odbiegała od stawek większości grup zawodowych. De facto byli tacy delikwenci, którzy pracowali w spółdzielni tygodniami, a nawet miesiącami. Dołączyłam do tej grupy szczęśliwców po uzyskaniu tytułu magistra prawa i przez kilka miesięcy pracowałam codziennie. Teoretycznie nie było to możliwe, bowiem aby pracować kolejnego dnia trzeba było dzień wcześniej zapisać się dzwoniąc do biura. O godzinie ósmej numer był zajęty, a pięć minut później nie było już miejsc. Oczywiście o telefonach komórkowych nawet wówczas nie słyszeliśmy. Jednak my, Polacy, umiemy obchodzić przeszkody i nawet tak niepotrafiąca rozpychać się łokciami dziewczyna, jak ja, znalazła sposób na dołączenie do grona szczęśliwców i umawiała się bezpośrednio u brygadzistów (mieli oni pulę miejsc „dla swoich”. Wystarczyło rano szepnąć słówko i robota czekała). A była to ciężka praca. Wynieść kilkadziesiąt wiader złomu w ciągu zmiany z samych zęz na znajdujący się poza statkiem pojemnik nie było zajęciem lekkim, zwłaszcza dla dziewczyny. Nasze robocze ciuchy przesiąknięte były potem, lepiły się od brudu, a w ciała wbijały się igiełki szklanej waty, którą wykładano grodzie statku. Należąc do grupy wybranych miałam przywilej pracowania we własnych ciuchach, miałam też własną szafkę.
Praca była ciężka i wydawała się syzyfową, co dzień od nowa sprzątaliśmy tę stajnię Augiasza. Jednak dziś z perspektywy lat i życiowego doświadczenia mogę z pełnym przekonaniem napisać, że miała ona więcej sensu, niż zajęcie które wykonuję obecnie.
Lata 1988 - 1989 obfitowały w ważne wydarzenia. Byliśmy wówczas świadkami kilku stoczniowych strajków. Kiedyś nawet udało nam się „uczestniczyć” przez chwilę w jednym z nich, zanim bowiem się rozpoczął my zdążyliśmy wcześniej wejść na teren stoczni. Siedzieliśmy wtedy z robotnikami na styropianie. Później, w okresie strajków nie było zapisów do pracy dla studenckiej braci.
Czy wtedy wierzyłam w jakiekolwiek zmiany? Chyba już nie.
Po euforii sierpnia osiemdziesiątego roku, kiedy podpisanie porozumień czciłam na Placu (wówczas jeszcze nie Solidarności) z tysiącami mieszkańców, po odsłonięciu pomnika Trzech Krzyży, którego widokówkę otrzymaliśmy od naszej polonistki na znak przebaczenia nieodpowiedzialnego zachowania, jakim było nasze uczestnictwo w Juwenaliach (brzmi to dziś niewinnie, ale jak mówiła wówczas nasza pani profesor - w tych ciężkich czasach nie należało dawać władzy pretekstu. Kilku kolegów zostało spisanych przez milicję a szkoła została powiadomiona o zajściu), po słynnej lekcji historii, na której kolega Wojtek zrobił nam wykład na temat równości pomiędzy stalinizmem i faszyzmem, po ogłoszeniu stanu wojennego, braku studniówki (z powodu godziny milicyjnej), aresztowaniach, kłamstwach, prześladowaniach, cenzurze i telewizyjnych wiadomościach - młodzieńczy entuzjazm znacznie ostygł.
Podczas tamtych wyborów czerwcowych nie wierzyłam w zwycięstwo solidarności. A potem się stało. Nieoczekiwane. Niespodziewane. Niezwykłe.
Nie miałam świadomości konsekwencji tamtych zdarzeń i tego, że na naszych oczach upadł komunizm.
Po euforii sierpnia osiemdziesiątego roku, kiedy podpisanie porozumień czciłam na Placu (wówczas jeszcze nie Solidarności) z tysiącami mieszkańców, po odsłonięciu pomnika Trzech Krzyży, którego widokówkę otrzymaliśmy od naszej polonistki na znak przebaczenia nieodpowiedzialnego zachowania, jakim było nasze uczestnictwo w Juwenaliach (brzmi to dziś niewinnie, ale jak mówiła wówczas nasza pani profesor - w tych ciężkich czasach nie należało dawać władzy pretekstu. Kilku kolegów zostało spisanych przez milicję a szkoła została powiadomiona o zajściu), po słynnej lekcji historii, na której kolega Wojtek zrobił nam wykład na temat równości pomiędzy stalinizmem i faszyzmem, po ogłoszeniu stanu wojennego, braku studniówki (z powodu godziny milicyjnej), aresztowaniach, kłamstwach, prześladowaniach, cenzurze i telewizyjnych wiadomościach - młodzieńczy entuzjazm znacznie ostygł.
Podczas tamtych wyborów czerwcowych nie wierzyłam w zwycięstwo solidarności. A potem się stało. Nieoczekiwane. Niespodziewane. Niezwykłe.
Nie miałam świadomości konsekwencji tamtych zdarzeń i tego, że na naszych oczach upadł komunizm.
Tak sobie to wszystko przypomniałam wczoraj, kiedy stojąc na ulicy mego miasta słuchałam wielu pięknych i pokrzepiających słów. I wtedy przypomniała mi się scena z serialu Dom, w której Klara Stroynowska (wychowana w Związku Radzieckim Polka) oglądając transmisję z wyboru Karola Wojtyły na Papieża mówi, jak dobrze dziś poczuć się Polakiem. Wówczas pomyślałam sobie, jak dobrze być i czuć się Gdańszczanką.
Nawet jeśli lata już nie te, zdrowie trochę szwankuje i takie tam inne (o których sza...) nie napawają optymizmem.
Małgosiu!
OdpowiedzUsuńPrzesyłam szczere gratulacje dla Ciebie i miasta Gdańsk. Święto Wolności I Solidarności było świetnie przygotowane. Dostarczyliście nam Polakom, wielu wzruszeń.
Serdecznie pozdrawiam:)
To zaleta włodarzy miasta. Pozdrawiam również
UsuńPodpisuję się pod komentarzem Łucji- Marii.
UsuńSzacun.
Moc pozdrowień posyłam.
Czyżby początek książki biograficznej?
OdpowiedzUsuńMnie tak dopadło kilka lat temu, dokładnie w lipcu 2011 roku postanowiłam swoje wspomnienia pisać i publikować na blogu. Na początku było to 14 OBRAZÓW, później blog miał już charakter podróżniczy...
W 1981 roku po tym jak zostałam przewodnicząca Solidarności w zakładzie liczącym około 400 pracowników, mąż wywiózł mnie do Paryża...
Tak na marginesie jestem fanką biografii.
Pozdrawiam :)
:) Życie niemal każdego z nas to materiał na książkę, po warunkiem, że trafi się utalentowany biograf. Gdy mnie się trafiła taka Magdalena Grzebałkowska, albo Stone to chętnie bym poopowiadała. :) Tak mnie wczoraj naszło na wspomnienia, kiedy przypomniałam sobie o tym dniu strajku w Stoczni. A i serial Dom pełni ważną rolę w moim życiu. Znam go niemal na pamięć i uważam że jest fantastycznie wielopłaszczyznowy, a bohaterowie pełnokrwiści, i jest o nas- Polakach, niezwykle zróżnicowanych, ale zrobiony z sympatią do ludzi, wszystkich ludzi. Też jestem fanką biografii. A na twoje wspomnienia z ciekawością zajrzę.
OdpowiedzUsuńWidzę, że mamy podobną pracę :P Dopiero co wczoraj powiedziałem, że chciałbym być zdolnym stolarzem, bo przynajmniej coś by po mnie zostało, a i zajęcie miałoby sens :)
OdpowiedzUsuńWypełnianie kolejnej tony papierków z gwizdkiem nad uchem ... Niestety kiedy do końca tego rozdziału zostały trzy lata z haczykiem to może uda się wytrwać :) A z drugiej strony to niezmiernie przykre i pesymistyczne, że coraz rzadziej można dziś spotkać zadowolonego ze swej profesji pracownika. Ostatnio spotkałam pana od instalacji c.o. który z pasją opowiadał o swoim zajęciu, że aż miło było posłuchać.
OdpowiedzUsuńBardzo ładne wspomnienie. Tusk wspominał w przemówieniu chyba właśnie o takim strajku, jaki opisujesz. I też ponoć nie miał nadziei na pozytywne zmiany. A jednak się udało.
OdpowiedzUsuńOglądając obchody w telewizji na Mazowszu i z niesmakiem obserwując zachowanie prawicy, pomyślałam sobie, że o Twoim mieście wciąż można mówić Wolne Miasto Gdańsk. Podoba mi się Wasz duch i zazdroszczę.
Choć nie ukrywam swoich poglądów - zagryzam zęby, aby publicznie (a blog to taka płaszczyzna publiczna) powstrzymywać się od jakichkolwiek komentarzy sytuacji politycznej, bo z racji wykonywanego zajęcia byłoby to nieetyczne, choć kto dziś o etyce pamięta. Ale czasami mi się uleje. I w Gdańsku nie brak przykładów niegodnego zachowania i nie zawsze są to goście ze stolicy :), no cóż chyba cudu nam dziś trzeba, aby ta pęknięta na pół Ojczyzna się połączyła i abyśmy przestali na siebie warczeć. Ale, że w historii zdarzają się cuda trzeba wierzyć i nie tracić nadziei, nawet, gdyby było się tą ostatnią osobą, która myśli inaczej niż reszta.
OdpowiedzUsuńFaktycznie cudu chyba trzeba. Pocieszam się, że wszystko ma swój kres.;)
UsuńTyle zmian w ciągu tych lat. czasami chwile są radosne, ale tak ogólnie, źle się dzieje w stosunkach międzyludzkich tak po prostu.
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Tobą. Co co było nie do pomyślenia, kiedy ja zaczynałam pracę (w 82 roku) dziś jest na porządku dziennym.
OdpowiedzUsuńTo były ciekawe czasy... Człowiekowi czasem się wydaje, że nic wielkiego nie przeżył, a tymczasem jak się tak zacznie wspominać, to się okazuje, że jest co :).
OdpowiedzUsuńTeż tak sobie pomyślałam, że to co wydawało mi się takie zwyczajne z biegiem czasu, zwłaszcza dla młodszych kolegów może okazać się interesujące.
OdpowiedzUsuń