Francuska kawiarenka literacka

niedziela, 2 czerwca 2019

Jekyll and Hyde w Poznaniu, Dzwonnik w Gdyni, Trojanki w Gdańsku, czyli teatralny maj


Dwa z tytułowych spektakli stanowią kolejne spotkania z tytułem. Z poznańskim przedstawieniem miałam przyjemność spotkać się po raz trzeci, z Quasimodo po raz … szesnasty.  
zdjęcie własne
Katedra Notre Dame w Paryżu, albo Dzwonnik z Notre Dame
Ponieważ o Dzwonniku pisałam już tu i tu i tu i tu podsumowanie zostawię sobie na listopad, kiedy to z ogromnym żalem przyjdzie mi rozstać się z tytułem. Na osłodę  bilety na pewien koncert, który, jestem przekonana, będzie dla mnie rekompensatą owego rozstania leżą już w szufladzie.
Króciutko wspomnę tylko, że spotkanie w dniu 26 maja z  wokalistami Teatru Baduszkowej należało do jednego z lepszych (choć w mojej subiektywnej ocenie nie było wykonań słabych, były tylko nieco słabsze od pozostałych). Jeśli w poprzednim spektaklu (w którym uczestniczyłam w lutym) zabrakło mi trochę mocy, zaangażowania i tego przyjemnego dreszczyku, jaki przejmuje widza - to przedstawienie nie pozostawiło żadnych niedomówień, wykonanie było profesjonalnie, nie było problemów z nagłośnieniem, a ja i moi goście wychodząc z teatru znajdowaliśmy się w stanie lewitacji. Staram się za każdym razem zabierać na przedstawienie, a tym samym rozszerzam krąg widzów. Największą radość sprawiają mi ich rozanielone twarze, a jeśli ktoś powraca na przedstawienie to moja radość nie ma granic.
Zdjęcie ze strony
Jekyll i Hyde w Teatrze Muzycznym w Poznaniu
W tym miesiącu szczęścia miałam jeszcze więcej, bowiem, mimo zapowiedzi o pożegnaniu z tytułem (jakiś rok temu) trafiłam na wzmiankę o kilku przedstawieniach Jekylla i Hyde w Poznańskim teatrze Muzycznym. Tylko tak opętani musicalami szaleńcy, jak ja, będą w stanie poczuć stan, w jakim znalazłam się zakupiwszy bilet.  Musical skradł moje serce dzięki odtwórcy głównej; podwójnej roli. Występujący w niej Janusz Kruciński jest moim wokalnym guru, jeśli idzie o ten gatunek muzyczny. W podwójnej roli doktora/zbrodniarza występuje także Damian Aleksander, najwspanialszy Upiór paryskiej opery. Wspominałam o nim przy okazji wpisu na temat koncertu Tribute to musical. Śpiewał tam między innymi utwór z przedstawienia Jekyll and Hyde To jest ten moment. A wykonał go przepięknie.  Rola Jecylla/Hyde to rola w przedstawieniu najważniejsza. Gdyby została ona wykonana zaledwie dobrze, to nawet starania całego zespołu nie pomogłyby w uratowaniu przedstawienia. I odwrotnie pewne niedociągnięcia zespołu nie mogłyby zaszkodzić całości, jeśli tytułowy bohater wykonałby swoje zadanie jak należy. Dlatego też znając obu panów byłam spokojna o swe doznania. Nie chcę tu odmawiać zasług całemu zespołowi poznańskiego teatru, który spisał się bardzo dobrze. Po raz kolejny zachwyciłam się Moniką Bestecką w roli Lucy. Byłam jedynie nieco rozczarowana Ksenią Matsuk w roli Emmy (która jest dobrą wokalistką), ale bardziej pasuje mi wokalnie do tej roli Edyta Krzemień. W roli doktora/zbrodniarza wystąpił ku mojej ogromnej radości Janusz Kruciński. Widziałam młodego człowieka, którego informacja na temat obsady tak ucieszyła, iż zaczął podskakiwać z radości. Byłam gotowa się do niego przyłączyć.
Przedstawienie było jednym pasmem radosnej ekstazy. To są takie chwile, kiedy człowiek czuje, że żyje. Można za bohaterem zaśpiewać chce mi się żyć. To chwila, kiedy wierzy się w nieśmiertelność i zwycięstwo nad nicością. Krótko przed spektaklem zakupiłam książkę Tablica z Macondo Stanisława Barańczaka i poczułam się,  niczym poeta, kiedy tworzy wiersz. Nie usuwając bólu- bierze odwet na tym, co wywołuje ból. I tak, jak każdy dobry wiersz, zdaniem poety samym swym pojawieniem się i istnieniem psuje-zabawę Historii, narusza jej pewność siebie i dobre samopoczucie. Historia każe nam myśleć, że jednostka to zero, że jej indywidualny pogląd na życie nie ma znaczenia dla kierunku, w którym zmierza świat, że liczą się tylko liczby i statystyczne prawidłowości; a jednak poezja upiera się przy swoim pierwszoosobowym monologu- i na przekór obowiązującym w zewnętrznym świecie prawom mimikry- im bardziej idiosynkratyczny jest brzmiący w niej głos poety, tym większe ma szanse na przetrwanie w pamięci czytelników.  (str.16). Tak ja, słuchając śpiewu, pozwalając, aby cudowne dźwięki przenikały do moich trzewi czułam się silna i brałam odwet, na tym co wywołuje ból, ból istnienia. 
I bez znaczenia jest to, że poznańska scena kompletnie nie nadaje się do musicalowych przedstawień.
Trojanki w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku
Zdjęcia ze strony teatru


Maj zakończyłam uczestnictwem w przedstawieniu Trojanki w gdańskim teatrze Wybrzeże. Ostatnimi czasy teatr, w którym rozpoczęłam swą edukację teatralnego widza jakieś kilkadziesiąt lat temu odwiedzam dość rzadko. Nie mam szczęścia do repertuaru, wciąż trafiałam na produkty teatropodobne. Albo są  to komedyjki, które mnie nie śmieszą, albo nastawione na pozyskanie publiki dramaty pełne wulgaryzmów, agresji i nagości. W wygłoszonym w Parlamencie Europejskim przemówieniu Krzysztof Warlikowski powiedział o tym, co i mnie jest szczególnie bliskie, a dotyka zagadnienia upadku dzisiejszego teatru w szczególności (a kultury i sztuki w ogóle). Jego poglądy wyrażają także moje opinie i obawy. Niepostrzeżenie zaczęto podmieniać kulturę na popkulturę i rozrywkę. Obrócono znaki. Powolne procesy kulturotwórcze błyskawicznie straciły sens i znaczenie. Zamiast krytyki i opinii pojawiły się rankingi. Systemy ocen, gwiazdek, like'ów. Twórcy, bo trudno nazwać ich artystami, okazali się nieodporni na korupcję wolnego rynku. Tylko nieliczni zachowali odpowiedzialność za swoich widzów i nie chcieli dawać im papki, na którą tamci czekali lub wmawiano im, że czekają. Myślę, że wytworzyliśmy osobliwy przemysł pogardy, w którym twórcy zamiast brać odpowiedzialność za widzów, zaspokajali ich najgłupsze pragnienia. (fragment z przemówienia, którego całość można znaleźć tutaj). 
Przedstawienie Trojanki (sztukę Eurypidesa) wyreżyserował Jan Klata. Pisałam kiedyś o Królu Learze tego reżysera w krakowskim Teatrze Starym. I to pisałam dość krytycznie. Zabrakło mi wówczas Szekspira w Szekspirze, a wypowiadane przez aktorów kwestie odebrałam (i nie tylko ja), jako niezrozumiałe, zagłuszone hałasami, dźwiękami, brakiem tego, co w teatrze najważniejsze- słowa (którego nie było w przedstawieniu słychać). 
Nie wiem, czy wystawiając Trojanki pan reżyser wziął pod uwagę moją opinię (to oczywiście żart, gdzieżby taki znany i niepoddający się krytykom i krytyce pan reżyser brał pod uwagę opinię takiego amatora, szaraczka, jak ja), ale w Trojankach nie było żadnych problemów z tekstem. Dykcja aktorów nie budziła zastrzeżeń a głośne dźwięki muzyki nie zagłuszały tekstu.
Po zburzeniu Troi Grecy biorą odwet na pozostałych przy życiu kobietach i dzieciach. Upokarzają, niewolą, gwałcą, zabijają, a wszystko to uzasadniają wolą innych: Bogów, poddanych, władców, a nawet ofiar. Można odnieść wrażenie, że oni nie chcą tego czynić, ale im kazano, takie fatum historii. Troja została zniszczona, jak zamki z piasku, które rozdeptują w prologu Bogowie. Pozostał piach i wystające zeń ludzkie torsy. Ascetyczna scenografia i czarno-białe kostiumy, owinięty w folię spuszczony na linie półnagi Polydor i drażniąca zmysły muzyka (momentami przechodząca w jazgot zagłuszający myśli) sprawiają, że widz czuje się niekomfortowo. I tak właśnie ma się poczuć. Jest obserwatorem zagłady. Tytułowe Trojanki to siedem kobiet; Hekabe żona zamordowanego władcy, jej córki i inne bliskie jej kobiety ubrane są w jedną wspólną szatę - czarną suknię – worek, z której wydostają się idąc każda za swoim przeznaczeniem. Ich strój przypomina worek, w jaki pakuje się nieboszczyka. Maski na twarzach oprawców (z wizerunkami antycznych filozofów), koszulki prezentujące nagie muskularne torsy, skórzane kurtki i długie włosy wskazują, że mamy do czynienia z barbarzyńskimi najeźdźcami o twarzach mędrców.
Zarówno scenografia jak i kostiumy doskonale wpisały się w konwencję przedstawienia. W Trojankach odrębnym bohaterem jest muzyka-głośna, drażniąca, ostra, przewiercająca mózg, psychodeliczna, a jednocześnie współgrająca z całością.
Zdjęcia ze strony teatru
Spektakl jest popisem gry aktorskiej pań. To one są bohaterkami dramatu i to one skupiają na sobie całą uwagę. Dorota Kolak, jako Hekabe – tragiczna wdowa po Priamie, matka i babka zabijanych, upokarzanych, dręczonych, niewolonych po kolei córek, synów i wnuka, zagrała (moim zdaniem) swoją najlepszą rolę. Jest uosobieniem rozpaczy, szaleństwa, poddania, zemsty, a jednocześnie pewnego rodzaju dostojeństwa. Katarzyna Figura, jako Helena spętana linami i z maską Hannibala Lectera na twarzy sprawia nieoczekiwane wrażenie. Bardzo dobrze wypadły oszalała wizją swej przyszłości Polyksena (Magdalena Gorzelańczyk) oraz rockowo - szaleńczo - cyniczna Kassandra (Małgorzata Gorol). Niesamowite było współgranie tej ostatniej z muzyką (ostatni trans).
Z panów moją uwagę zwrócił Cezary Rybiński - jego Talthybios to postać negatywna, a jednak okazująca ludzkie odruchy, choć do końca nie wiadomo, czy te odruchy nie są jedynie szyderstwem i drwiną z dramatu kobiet.
Trojanki to niezwykle dramatyczna opowieść o przemocy. Także tej, jakiej dopuszczają się ofiary.
Nie znam tekstu Eurypidesa, więc nie ocenię, na ile sztuka jest jego adaptacją, a na ile wypowiedzią artystyczną reżysera. Jednak Eurypides to nie Szekspir, więc nie budziłyby mojego sprzeciwu pewne przeróbki. Przedstawienie choć trudne w odbiorze, pełne dramatycznych scen i niosące pesymistyczne przesłanie (mnie nie udało się dopatrzeć pozytywnego) warte jest obejrzenia. Poczułam się w teatrze, jak w miejscu, w którym zmusza się widza do myślenia, a nie w miejscu, w którym ktoś pragnie zaspokoić jego  najprymitywniejsze pragnienia. 
Tak było do finału, oklasków, ukłonów i kwiatów.
A potem był epilog, w którym pojawiała się Helena (Figura) w złotym, kiczowatym szlafroczku i złotych szpileczkach, zmanierowana niczym żona Siary rodem z Killera, która w egipskim kurorcie z grającym idiotę mężem Menelaosem (świetnym Grzegorzem Gzylem) oraz Theoklymenosem (Jackiem Labijakiem) prowadzą dialog ośmieszający greckich bohaterów. Takie podsumowanie historii, która prowadzi do karykatury samej siebie?
Przyznam, że nie do końca zrozumiałam zamysł epilogu. Mnie wydawał się on zbędny. Ale może obejrzę raz jeszcze i wtedy znajdę klucz do jego odczytania. W każdym razie było to bardzo ciekawe i dobrze zrobione przedstawienie. Mam nadzieję, że pan Klata na dłużej zagości w teatrze Wybrzeże. 


9 komentarzy:

  1. Pocieszyłaś mnie, bo różnie o Trojankach pisano. Chwalono grę aktorską pań, ale samą adaptację już mniej. Może na jesieni wybiorę się zobaczyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak to mówią, ile osób tyle opinii. Mnie naprawdę trudno było ostatnio usatysfakcjonować, jeśli chodzi o teatr nie muzyczny. Parę spektakli mi się podobało, ale takiego wow dawno nie miałam. Trojanki nie były może przedstawieniem moich marzeń, ale były zrobione z pomysłem (podobały mi się zwłaszcza scenografia, kostiumy, warstwa ruchowa, muzyka), dobrze zagrane (więcej niż dobrze przez kilka aktorek i aktorów). Jak napisałam epilog mnie nieco rozczarował- szukam pomysłu na odczytanie (gdyby całość była zrobiona w tym stylu zapewne wyszłabym w antrakcie). Oczywiście publika rżała na durnych dialogach (część publiki), jakby właśnie tego oczekiwano. W pewnym momencie nawet pomyślałam, czy to nie jest taki wentyl bezpieczeństwa - moment, w którym widownia może odreagować nagromadzone emocje. Tylko po co, skoro spektakl już wybrzmiał do końca. Jeśli obejrzysz napisz proszę o swoich wrażeniach.

      Usuń
  2. Ileż pasji w Twoim poście, widać, że kochasz teatr, a raczej to czuć. :) Jeszcze nie byłam w teatrze, a bardzo chciałaby, Byłam na mniejszych przedstawieniach, sama zagrałam w jednym spektaklu. Może to nie teatr, ale poczułam nieco tej specyficznej atmosfery. Mam nadzieję, że zawitam kiedyś w teatrze, oglądając ciekawy spektakl. Pozdrawiam serdecznie. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. :) chciałabym poczuć pasję, z jaką odwiedzałam teatr kilkanaście lat temu. Teraz z pasją odwiedzam głównie teatry muzyczne. Życzę, aby twoja pierwsza wizyta w teatrze była na tyle udana, abyś złapała bakcyla teatromana, bo to bardzo przyjemne uczucie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jakoś nie wyobrażam sobie Figury jako Heleny...

    OdpowiedzUsuń
  5. Z Figurą mam problem, bo jak dla mnie ona gra filmowo, a nie teatralnie. Jako Helena w zasadniczej części spektaklu nie wiele miała do zagrania, króciutką scenkę w duecie z panią Kolak, w której dała radę partnerować Hekabe. Natomiast w epilogu była zblazowaną, zmanierowaną, cwaną seksbombą, ale trudno mieć o to do niej pretensję, bo taki wydaje się był zamysł reżysera. :(

    OdpowiedzUsuń
  6. Jestem ciekawa jej Fedry, choć mam obawy, że będzie schematyczna. Ale dam szansę.

    OdpowiedzUsuń
  7. Małgosiu, miałaś bardzo bogaty teatralnie maj.
    Serdecznie pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Bywały bardziej intensywne miesiące, ale ten nie dość, że bogaty, to jeszcze te wypady były niezwykle satysfakcjonujące.

    OdpowiedzUsuń

Jestem bardzo rada z każdego komentarza, ale nie będę tolerować komentarzy agresywnych, wulgarnych, czy obrażających moich gości (innych komentatorów).