Francuska kawiarenka literacka

poniedziałek, 21 września 2020

Urlop zawsze za krótki (Gdańsk i tylko Gdańsk)

widok od strony Bramy Św. Ducha
Tak jak się obawiałam, mimo pozostania w domu, nie udało się zrealizować nawet połowy zamierzeń. Przez dwa urlopowe tygodnie przeczytałam siedem książek (nie mało, ale nie wyczerpało to mego apetytu na lekturę), obejrzałam trzy koncerty. Na koncercie Gregorian miałam być w kwietniu w Ergo Arenie w Gdańsku, obejrzałam go na płycie. Wprawiło to mnie w tak dobry humor, że udało mi się przy okazji „odpracować całotygodniowe prasowanie” śpiewając i pląsając równocześnie. Obejrzałam też musical, który miałam oglądać w Teatrze Muzycznym w Gdyni w maju. Miałam oglądać Skrzypka na dachu w teatrze ze znajomymi, obejrzałam sama, co miało ten plus, iż nie musiałam powstrzymywać chlipania i mogłam bez przeszkód przepłukać sobie oczy. Oczywiście oglądanie koncertów czy spektakli na monitorze własnego telewizora nie dorówna emocjom, jakie tworzą się na widowni, ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma. Wybierając w bibliotece książki wydawało mi się, że robię to bez żadnego klucza. Cóż może łączyć Nad Niemnem, Podróże do Polski Iwaszkiewicza i Notatki komiwojażera Szolema Alejhema. Okazało się, że jednak są one połączone osobą Iwaszkiewicza, które we wstępie do Notatek odnosi się do Orzeszkowej. 
Przedproża

Przyjemność, jaką czerpię zanurzając się w świat literatury oraz radość jaką daje przeniesienie się w świat muzycznych doznań wystarczyłyby, abym uznała urlop za dobrze spędzony. Nie zamknęłam się jednak w czterech ścianach własnego mieszkanka. Korzystając z ładnej pogody niemal każdy dzień rozpoczynałam odwiedzeniem jednej z knajpek na Pobrzeżu. Takie śniadania z widokiem na kamieniczki, stateczki i Żuraw sprawiały, że dzień rozpoczynałam w dobrym humorze i pełna energii. Potem były spacery wyludnionymi o tej porze uliczkami. 
Udało mi się spotkać z dawno nie widzianymi znajomymi i spędziłam z nimi trzy miłe przed i popołudnia. Niestety moje plany porządkowania zdjęć nie przyniosły większych rezultatów, poza skatalogowaniem jednego folderu (spośród kilkunastu) praca nie posunęła się naprzód. Tym sposobem urlop został spędzony przyjemnie i nie mogę powiedzieć, abym się nań nudziła. Nie byłabym szczerą, gdybym twierdziła, iż wolę to od moich ukochanych podróży, wszak navigare necesse est, vivere non est necesse (dla niewtajemniczonych podróżowanie jest koniecznością [czymś niezbędnym], życie nie jest koniecznością [czymś niezbędnym]). Niemniej jest mi tak dobrze, że chętnie przedłużyłabym urlop do końca roku. 
Śniadanie z widokiem

Podczas każdej podróży staram się dokonywać nowych odkryć, często jest to nieznany wcześniej malarz, którego obraz mnie zainteresuje, niebanalne miejsce, ciekawa świątynia czy oaza zieleni. Poszukując mniej zatłoczonych uliczek trafiłam na klimatyczną ulicę Świętego Ducha. Wspominałam o niej podczas opisu Gdańskich wspomnień młodości Johanny Schopenhauer, której życie związane było właśnie z tą ulicą. Tyle razy wcześniej tamtędy przechodziłam, a miałam wrażenie, jakbym zobaczyła ją po raz pierwszy. Niewątpliwie powodem  była modernizacja, podczas której odbudowano parę kamieniczek, położono nową nawierzchnię brukową, posadzono drzewka. Ulica zyskała nowe życie. Dzięki sporej liczbie ogródków kawiarnianych, zamknięciu ulicy dla ruchu samochodowego, sporej ilości ławek, odnowionym fasadom kamienic i sporej ilości zieleni po prostu chce się tu być. A jeszcze nie jest tutaj tak tłoczno, jak na Mariackiej czy Długim Targu. 
Moja ulubiona płaskorzeźba chłopiec z psem
Pierwsze wzmianki o ulicy świętego Ducha pojawiły się w XIV wieku. Nazwa jej pochodzi prawdopodobnie od Szpitala Świętego Ducha, dziś już nieistniejącego, najstarszego szpitala w Gdańsku prowadzonego początkowo przez Zakon Krzyżacki. Ulica Świętego Ducha zaczynała się Bramą Ludwisarską (od strony Targu Drzewnego) i kończyła Bramą Świętego Ducha (od strony kanału Motławy). Dziś nie ma żadnej z nich, tak jak nie ma już Szpitala czy kamienic, o których wspominają przewodniki (tych, w których urodziła się Johanna Schopenhauer, Artur Schopenhauer, tej, w której mieszkał Paweł Beneke, czy tej, gdzie mieścił się Dom Żeglarzy). Istniejące dziś kamieniczki powstały na miejscu swych poprzedniczek, albo są ich odwzorowaniem. Śródmieście w 1945 roku zostało w 90 procentach zniszczone. W miejscu Bramy Świętego Ducha jest niewielkie przejście pod kamieniczkami na Pobrzeże wychodzące wprost na zwodzoną kładkę prowadzącą na Wyspę Spichrzów. Spacer ulicą Świętego Ducha rozpoczyna się od zaplecza Teatru Wybrzeża. Pierwszą najbardziej okazałą kamienicą, która zwraca na siebie uwagę dziś swą białą fasadą i bogatymi zdobieniami nadokiennymi jest kamienica pod numerem 19. Kiedyś znajdował się tutaj dom zamieszkiwany przez znanego kapra i żeglarza Pawła Beneke (zwanego Gdańskim Jackiem Sparrow). Miastu przysłużył się „pozyskaniem” obrazu Sądu Ostatecznego Hansa Memlinga. Najprościej rzecz ujmując dokonał zaboru mienia znajdującego się na galeonie Święty Mateusz (o jego burzliwych losach pisałam tutaj). Pierwotnie zdobiący Bazylikę Mariacką obraz przebywa dziś w Muzeum Narodowym w Gdańsku, będąc jego największą atrakcją. Z doświadczenia (pracy w tymże muzeum) wiem, że tak jak niektórzy turyści będąc w Muzeach Watykańskich oglądają jedynie Kaplicę Sykstyńską, tak przybywający do Gdańska turyści często za cel obierają sobie właśnie obraz Hansa Memlinga. 
Kaplica Królewska z Bazyliką Mariacką w tle

Najbardziej znane kamieniczki na ulicy świętego Ducha znajdują się dziś pod numerami 45/47 oraz 111/113. W miejscu pierwszej mieściła się kiedyś kamienica w której urodził się Artur Schopenhauer, a wcześniej zamieszkiwał ją Karol Fryderyk Gralath, który poślubił prawnuczkę Heweliusza - Beatę Szarlotę z Davissonów. Dziś kamienica nie wyróżnia się niczym szczególnym, nie ma tu nawet charakterystycznych dla ulicy przedproży. Na domu znajduje się tablica pamiątkowa informująca, iż urodził się tu Artur Schopenhauer. Natomiast pod numerem 111/113 znajduje się Dom pod Żółwiem, o którym pisałam tutaj. Wśród pozostałych kamieniczek wyróżnia się zarówno wysokością, jak i zdobieniami znajdujący się tuż obok Dom Żeglarzy. Zdobi go piękny portal za statkiem i morskimi stworami, posągami najprawdopodobniej żeglarzy, a zwieńczeniem fasady jest Święty Jakub - ich patron. Pierwotnie mieściła się w tym miejscu siedziba gildii szyprów (XIV wiek). Przed wojną ulica Świętego Ducha posiadała zabudowę po obu stronach ulicy. Dzisiaj część ulicy ciągnąca się od strony Bramy Świętego Ducha została odbudowana jednostronnie, zaś naprzeciwko znajdują się jedynie pozostałości przedproży. Przedproża są najciekawszą ozdobą gdańskich kamieniczek. Niewiele ulic może się dziś nimi chlubić. Przytoczę raz jeszcze cytowany już wcześniej fragment wspomnień Johanny Schopenhauer:
Fragment portalu Domu Żaglarza
Nie można nazywać tych przedproży balkonami. Są to raczej przestronne, dosyć szerokie tarasy, wyłożone wielkimi płytami kamiennymi, ciągnące się wzdłuż fasad domów. Prowadzą do nich szerokie wygodne schody, a kamienne ogrodzenia zabezpieczają od ulicy. Pomiędzy przylegającymi do siebie przedprożami sąsiadujących domów wznoszą się przymurki cztery do pięciu stóp wysokie, stanowiące ich rozgraniczenie. Na tych przymurkach spoczywają w kamiennych korytach rury blaszane, zbierające z dachów wodę deszczową, wypływającą na zewnątrz przez paszcze ogromnych, nieraz prawdziwie artystycznie wykutych z kamienia głów delfinów lub wielorybów.
 
Przedproża zdobią płaskorzeźby znajdujące się na balustradzie odgradzającej taras od ulicy, przedstawiono na nich scenki biblijne, alegorie, motywy roślinne, czy postacie mitologiczne. Nie znalazłam informacji, czy płaskorzeźby nawiązują do tych przedwojennych, ale trzeba przyznać, że są niezwykle dekoracyjne. Moja ulubiona płaskorzeźba to chłopiec z psem, jakoś przypomina mi historię Tobiasza, Archanioła Rafaela i psa, choć archanioł się nie załapał. Przedproża pozwalały dawnym mieszkańcom kamieniczek na wypoczynek na świeżym powietrzu, w mieście o ciasnej zabudowie nie było za wiele miejsca, gdzie można by spędzać czas na powietrzu. 
Idąc ulicą Świętego Ducha nie można nie zauważyć Bazyliki Mariackiej, która do ulicy co prawda nie przylega, ale którą najlepiej objąć obiektywem właśnie stąd stając na przedprożach jednej z kamieniczek. Nie da się również przeoczyć idąc ulicą Kamienicy Królewskiej. Charakterystyczna pomarańczowa fasada z seledynowymi drzwiami i oknami i niezwykle bogatymi zdobieniami powstała jako miejsce modlitwy dla katolików, podczas gdy Bazylika Mariacka stanowiła miejsce kultu luteran. Powstała przy wsparciu Jana III Sobieskiego. Nad wejściem głównym znajduje się kartusz z herbem Rzeczpospolitej z czasów króla pogromcy Turków. Barokowa kaplica została zwieńczona trzema kopułami; jedną dużą i dwoma mniejszymi w kolorze seledynowym. Jako ciekawostka nieopodal Kaplicy parę metrów dalej w kierunku Pobrzeża znajduje się miejsce wyznaczone, jako historyczny środek miasta Gdańska. Miejsce to oznaczono kamienną tablicą.
Kamienny środek Gdańśka

Z ulicą Świętego Ducha wiąże się też nazwisko gdańskiego malarza Daniela Chodowieckiego. Początkowo podawano, iż urodził się na tej ulicy, później jednak twierdzono, iż mieszkał tutaj jako dziecko. 
Tutaj swój dom miał twórca zegara astronomicznego, Hans Duringer  a także tworzył  pierwsze dzieła wielki rzeźbiarz europejskiego baroku Andrzej Schluter. Obecnie rok rocznie podczas odbywającego się Jarmarku Św. Dominika na ulicy świętego Ducha znajdują się kramy artystów ręcznych, rzeźbiarzy, ludzi sztuki i grafiki.
Poza urokliwymi ogródkami kawiarnianymi na ulicy Świętego Ducha odnalazłam słodki urok Paryża - odkryłam  sklepik - cukiernię z prawdziwymi francuskimi makaronikami. Zazdroszczę Marcelowi umiejętności opisu magdalenki, gdybym miała jego dar stworzyłabym dalszy ciąg poszukiwań straconego czasu. Mogłaby to być powieść o poszukiwaniu prawdziwych francuskich makaroników, długim, mozolnym, błądzeniu i szczęśliwym zakończeniu. Są to dwa kruche a jednocześnie puszyste, delikatne ciasteczka wielkości małych biszkopcików przypominające w smaku marcepanowe bezy połączone rozpływającym się w ustach kremem. Ledwie zaczęłam o nich pisać, a już wsiadłabym w autobus i pojechała do Monsier Armanda po pastelowe ciasteczko. 
Słodka pokusa
Urlop zbliża się do końca, snopki nadal niepowiązane, zdjęcia niepoukładane, książki nie przeczytane, koncerty nieobejrzane, miasta nie odwiedzone. Ale może to dobrze, że mamy wciąż jakieś plany, że tyle przed nami. A teraz trzeba będzie wrócić do codzienności. Kolejny urlop już za jakiś czas.

14 komentarzy:

  1. O, właśnie, to chciałam napisać, ale mnie ubiegłaś w ostatnim akapicie: "to dobrze, że mamy wciąż jakieś plany, że tyle przed nami". Ja też czasem łapię się na tym, że myślę jak to mi czas przez palce przecieka, tyle miałam zrobić, a nie zrobiłam... Ale zaraz przychodzi refleksja, że fajnie jest móc żyć trochę wolniej, zjeść ulubione ciastko popijając dobrą kawą, pogapić się na mewy czy na koty baraszkujące w ogródku. I pomarzyć sobie, zaplanować kolejne wakacje, albo najbliższy weekend.
    Miałaś piękny urlop, a Gdańsk jest pięknym miastem! My nad polskie morze ostatnio jeździmy bardziej na zachód, ale mam takie marzenie, żeby spędzić tydzień właśnie w Gdańsku, nawet był plan,że w tym roku, ale przez Covid wszystko nam się pokićkało. Może za rok :). Bo marzenia i plany trzeba mieć!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest komfort w tym, że można sobie pozwolić na brak pospiechu i to mi się podobało w moim urlopie. Co prawda od soboty mam wrażenie, że życie nabrało przyspieszenia, ale co było wcześniej to moje. Komfortem jest też brak konieczności planowania, czy patrzenia na zegarek. To egipskie - mam czas, w przeciwieństwie do Europejczyka, który nie ma czasu, a ma zegarek. Oczywiście na dłuższą metę taki brak zadań, wyznaczania sobie celów mógłby rozleniwić, ale będąc w moim wieku człowiek coraz mniej musi, a coraz więcej może. A do Gdańska zapraszam, najlepiej poza sezonem, czyli właściwie sama nie wiem kiedy, bo sezon trwa coraz dłużej. W każdym razie nie polecam latem, jest tu taki tłok, że najchętniej zwiewałabym wtedy, gdzie pieprz rośnie. No chyba, że jesteś rannym ptaszkiem i wystarczyłyby ci wczesne spacery.

      Usuń
    2. Na urlopy od dawna jeździmy poza tzw. wysokim sezonem, najchętniej jesienią, ale byliśmy w Świnoujściu także w okresie sylwestrowym, akurat była piękna mroźna, śnieżna i słoneczna zima, po prostu ideał :). Rannym ptaszkiem zdecydowanie nie jestem, rozkręcam się powoli, właśnie z kawą na tarasiku... :). A potem długie spacery, dużo spacerów!

      Usuń
    3. A zatem wybór terminu nam się pokrywa, pory dnia niekoniecznie. Jako skowronek nie sowa cieszę się, że tych pierwszych jest albo zdecydowanie mniej, albo mają kompletnie inne zainteresowania i potrzeby. Pozdrawiam.

      Usuń
  2. Marzy mi się takie śniadanie z widokiem:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim śniadaniu widok jest najważniejszy. Samo śniadanie nie powaliło, ale przepływające stateczki, słońce, woda, kamieniczki i klimat późnego lata, aż się buzia raduje na wspomnienie. Przyjedź do Gdańska, a znajdziesz tu jeszcze parę literackich śladów. Sporo zostawił np. Ginter Grass, choć nie wiem, czy interesuje cię Gdańszczanin, który nie był Polakiem. Sama miałam już tyle razy wybrać się jego śladem. Choć chyba bardziej jego literackich bohaterów. Ale musiałabym przypomnieć sobie jego książki (choćby te dwie dla mnie najważniejsze Blaszany bębenek i Wróżby kumaka), a nie byłby to przykry obowiązek.

      Usuń
  3. Zazdroszczę nie tylko śniadań z widokiem ale też braku porannego pośpiechu. Gdańsk jest cudowny i sam chętnie bym pospacerował po mieście. W tym roku urlop dopiero przed nami, co prawda będzie to morze, ale tym razem zachodnie wybrzeże. Ciekaw jestem jesiennego urlopu nad morzem. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zazdroszczę, że wciąż jesteście przed urlopem i życzę ładnej pogody (bezdeszczowej). Byłam raz w Szczecinie, ale tak dawno temu, że nawet nie mam żadnych zdjęć z tamtego krótkiego wypadu, a wybrzeże zachodnie to dla mnie terra incognita, więc z chęcią pooglądam twoją fotorelację.

      Usuń
  4. Świetną "wycieczkę" zaprezentowałaś, skorzystałam chętnie, tyle ciekawostek, pewnie jeszcze poczytam o nich. Teraz kiedy wyjazdy są utrudnione taka garść ciekawostek jest bardzo cenna. Dobrze wypełniony czas urlopowy w Twoim wydaniu. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak, urlop spędziłam niezwykle przyjemnie i tak jak lubię (choć, jak wspomniałam lubię wyjazdy, ale...) Marzyłam, aby czas poza biurem przedłużyć, a życie to moje marzenie spełniło w sposób niezupełnie taki, jak bym sobie życzyła (opieka nad chorą mamą). Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Dla mnie tez urlop, byl troche za krotki. Marzylo nam sie zostac na Podlasiu o te pare dni dluzej. Zakochalismy sie w Podlasiu, a te 5 dni to stanowczo za krotko.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  7. Wydaje mi się, że ile by nie trwał, to zawsze byłoby za mało. Jedynie osoby żyjące pracą nie mogą doczekać się powrotu, a podczas niego cały czas "siedzą" na telefonie i w internecie.

    OdpowiedzUsuń
  8. Gdy p latach odwiedziłam Twoje miasto Gdańsk zakochałam się w nim na zabój. To niezaprzeczalne, że Twoje miasto jest jednym z najładniejszych i najciekawszych miast w Polsce, które oczaruje każdego swym pięknem. Prawdopodobnie powtarzam się ale zazdroszczę (w pozytywnym znaczeniu) Ci porannych, spokojnych spacerów niemal pustymi ulicami. No i te śniadania z uroczymi widokami.
    Muszę Ci powiedzieć, że i ja w tym roku pokochałam taki urlop. Zero wojaży zagranicznych, krótkie wypady po Polsce z omijaniem czerwonych stref.
    Małgosiu, życzę Ci dobrego, zdrowego tygodnia:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Zawsze wiedziałam że mam szczęście mieszkając właśnie w takim miejscu, ale z wiekiem doceniam to jeszcze bardziej i uczę się mojego miasta, jakbym odkrywała go na nowo. Dziś kupiłam sobie kolejną książeczkę o Gdańsku, choć kilka cegieł leży na półce. Za życzenia zdrowia dziękuję, przydadzą się, bo to będzie dla mnie ciężki tydzień (opieka nad chorą). Tobie również zdrówka życzę.

    OdpowiedzUsuń

Jestem bardzo rada z każdego komentarza, ale nie będę tolerować komentarzy agresywnych, wulgarnych, czy obrażających moich gości (innych komentatorów).