Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 6 września 2020

Gdańskie wspomnienia młodości Johanna Schopenchauer


Ulica Św.Ducha od strony bramy wiodącej na Długie Pobrzeże
Nazwisko Schopenhauer kojarzymy raczej z niemieckim filozofem, niż z literaturą, tymczasem zarówno Johanna - matka Artura, jak i jego siostra Adela parały się literaturą. Urodzona w Gdańsku Johanna po zajęciu miasta przez Prusy wyemigrowała do Hamburga, a po śmierci męża osiadła w Weimarze i tam prowadziła salonik literacko - artystyczny. Przyjaźniła się z Goethem. W Polsce znana jest z napisanych pod koniec życia wspomnień, w których z nostalgią wspomina miasto swego urodzenia.
Zazwyczaj zbyt późno spostrzegamy wszystko, czym nas natura szczodrze obdarza. …. Czym dla Szwajcara Alpy z korzennym zapachem ziół, tym dla nas urodzonych nad brzegiem morza, jego świeży powiew, widok wiecznie poruszającej się, niezmierzonej przestrzeni i niemilknący szum fal. Z dla od morza nie opuszcza nas tęsknota. (str. 53-54).
Dobiegająca kresu ziemskiej podróży wspomina pisarka miasto swego urodzenia z jego architekturą, mieszkańcami, obyczajami. We wspomnieniach z lat dziecięcych Gdańsk jawił się jako dobrze prosperujące hanzeatyckie miasto z bogatym mieszczaństwem, które zaczęło podupadać z chwilą I rozbioru. Urodzona w Kamienicy pod żółwiem przy ulicy Świętego Ducha maluje otoczenie w jasnych barwach. Bo przecież … temu co bolesne, czas przytępił raniące kolce….. natomiast dni szczęśliwe, zwłaszcza te z lat dziecinnych, zjawiają się nam w rozjaśnionej, wszystko upiększającej, słonecznej dali. (str.8).
Ul. Świętego Ducha od strony Kościoła Mariackiego
Spod kamienicy Pod Żółwiem do Bramy prowadzącej na Pobrzeże było parę kroków zaledwie. A stamtąd rozciągał się widok na Wyspę Spichrzów, Żuraw, Motławę, pokrytą ławą z trudem poruszających się statków. O kamienicy pod żółwiem pisze, iż nie był dom ten ani duży, ani mały, ani piękny, ani brzydki i nie wyróżniał się niczym od wnętrz sąsiadów, ale był dla ich rodziny wygodny i dosyć przestronny. Żadna gwiaździsta lira, nie znaczyła naszego dachu przed moim urodzeniem. Jedynym znakiem, którym mógł się on pochwalić, a który zapewne jeszcze posiada, jest ten, że zamiast bożków, aniołów, waz, orłów, koni i innych zwierząt, które tam z wysokości innych dachów spoglądają na ulice, u najwyższego szczytu leży na brzuchu metalowy żółw. Kiwa się on i trzepocze mocno pozłacanymi łapami i głową na wszystkie strony świata, kiedy tylko wiatr silnej zawieje. (str. 38).
Jak większość gdańskich kamieniczek, tak i ta wyposażona była w przedproże, ten rodzaj zwieńczenia budynku, jakiego nie spotka się nigdzie indziej w Polsce, a i rzadko w Europie.
Nie można nazywać tych przedproży balkonami. Są to raczej przestronne, dosyć szerokie tarasy, wyłożone wielkimi płytami kamiennymi, ciągnące się wzdłuż fasad domów. Prowadzą do nich szerokie wygodne schody, a kamienne ogrodzenia zabezpieczają od ulicy. Pomiędzy przylegającymi do siebie przedprożami sąsiadujących domów wznoszą się przymurki cztery do pięciu stóp wysokie, stanowiące ich rozgraniczenie. Na tych przymurkach spoczywają w kamiennych korytach rury blaszane, zbierające z dachów wodę deszczową, wypływającą na zewnątrz przez paszcze ogromnych, nieraz prawdziwie artystycznie wykutych z kamienia głów delfinów lub wielorybów. (str.30). Były one wymarzonym placem zabaw dla dzieci, gdzie mogły bezpiecznie przebywać pod okiem matek szyjących, czy haftujących w oknach.
Autorka podkreśla wielonarodowość Gdańska, w którym przeważali Polacy, Żydzi i Niemcy, ale odwiedzali je chętnie Rosjanie, Anglicy i inne nacje wspomina pewnego Murzyna, który służył a także jego liberalizm wyznaniowy, protestanci sąsiadowali z katolikami, czasami nawet w tej samej świątyni. Sama Johanna była Niemką, posługiwała się językiem niemieckim, a Gdańsk będący do czasu II rozbioru miastem polskim uważała za swoje miasto ojczyste.
Kamienica pod żółwiem*
W moim mieście rodzinnym, wyznającym religię luterańską, panowała całkowita swoboda wyznania. Pochodzący z Holandii, przeważnie bardzo zamożni menonici … posiadali swoje domy modlitwy, a nieuczeni wyznawcy tej wiary … sprawowali obowiązku kaznodziei i budowali swych wyznawców w serdecznych niedzielnych kazaniach.
Katolicy posiadali żeńskie i męskie klasztory, bez żadnych ograniczeń, jak gdyby żyli w kraju katolickim. Musieli się jedynie zrzec zaszczytnych stanowisk, jak wszyscy ci, którzy nie wyznawali wiary luterańskiej. Nie mogli być nawet nocnymi stróżami.
A jednak papież wykonywał w naszym luterańskim wolnym mieście z dawna wprowadzoną, ale jednak w naszych czasach niepojętą władzę. Nie dość, że pozostający w zbyt bliskim pokrewieństwie protestanci musieli się starać o otrzymanie dyspensy na ślub w rzymskiej Stolicy Apostolskiej, to w środku miasta mieszkał z tytułem oficjała, ktoś w rodzaju nuncjusza papieskiego. …. Udzielał on zakochanym parom, czy to protestanckiego, czy katolickiego wyznania- kościelnego błogosławieństwa w przyległej do swego mieszkania kaplicy królewskiej bez rodzicielskiego pozwolenia i bez oficjalnego wywoływania zapowiedzi. (str. 78)

Gdańsk był też miastem przeciwstawień, gdzie bogaty odziany w malowniczy i wspaniały strój narodowy Polaków pan napotykał nędznych obdartusów odzianych w spodnie i kabat z najgrubszego, niebieskiego płótna, podwiązanego krajką, przy których galernik z Tulonu wyglądał niczym dandys. 
Przedproża ul. Długi Targ
Mała Johanna otrzymała staranne wychowanie, a dzięki wrodzonym zdolnościom miała dużą łatwość w przyswajaniu wiedzy. Jako ciekawostkę podaje, iż nauczono ją jako dziecko języka polskiego, mimo, że nie posługiwali się nim jej rodzice. Wychodzili oni z założenia, że jeśli dziecko przyswoi tak trudny dla cudzoziemca język, to nie będzie miało problemów z nauką innych języków. I tak też się stało.
Sielskie dzieciństwo zakłócone zostało niezrozumiałym dla niej wydarzeniem, a był nim I rozbiór Polski, w którym szczególną rolę odegrały Prusy. Tak wspomina, dzień, w którym rodzice dowiedzieli się o decyzji zaborców.
Tego poranku spadło nieszczęście jak wampir na moje miasto rodzinne, przeznaczone na zagładę, i wysysało z niego szpik przez długie lata aż do zupełnego wyniszczenia! Podział Polski postanowiony w Rosji w 1772 roku, został przeprowadzony niezwykle szybko, a chociaż Wolne Miasto Gdańsk, tylko z zastrzeżeniem pozostawało pod polską opieką, to jednakowoż nadzwyczaj ważna część została mu odjęta. Straszliwa ironia losu wykluczyła je przy grabieży najbliższego otoczenia. Również jakby na urągowisko pozostawiono wolnemu, niegdyś potężnemu miastu hanzeatyckiemu z dawna nadany republikański ustrój, zamykając równocześnie źródło dobrobytu, który stale się kurczył. Na krótki czas pozostały jeszcze tylko pozory życia, zanikające nieuchronnie z każdym dniem. (str.100-101). Zarówno rodzice Johanny, jak i później jej małżonek byli zwolennikami polskich rządów w mieście.
Przedproża na Św. Ducha

Poza rozdziałem W pruskim potrzasku i kilkukrotnym wspomnieniem dewastującej miasto polityki zaborcy Johanna opisuje swoje dzieciństwo i młodość, zajęcia dorastającej panny z dobrego mieszczańskiego domu, modę, architekturę czy zwyczaje panujące w XVIII wiecznym Gdańsku.

Buty noszono jedynie w czasach niepogody. Nawet najstarsi mężczyźni chodzili codziennie w trzewikach i jedwabnych pończochach bez obawy zaziębienia. Pokazywanie się w butach w towarzystwie pań byłoby brakiem dobrego tonu. (str. 211)
Zabawne było, jak fantazja matek miała szerokie pole do popisu, jeśli chodzi o wygląd zewnętrzny synów. Córki ubierano z pewną odmianą panującej mody, ale synowie biegali do szóstego lub siódmego roku życia przebrani cudacznie po karnawałowemu. …. Najbardziej noszony był polski strój narodowy i dla chłopców najwygodniejszy, jeśli tylko nie wpadano na pomysł przebrania sześcioletnich chłopaków za starostów. Istnieli jeszcze miniaturowi husarze, mali Chińczycy, Węgrzy, Tyrolczycy. Dwój spośród moich krewnych wyróżniało się strojem. Jeden jako holenderski marynarz, drugi przebrany za wielkiego sułtana. (str. 211)
Dla mnie, Gdańszczanki z urodzenia, lektura była podróżą w czasie przebytą znajomymi uliczkami. Dużą zaletą książki są ilustracje w przeważającej mierze autorstwa Daniela Chodowieckiego, gdańskiego polsko-niemieckiego malarza i rysownika, a także przypisy Tadeusza Kruszyńskiego (tłumacza). To one pozwoliły zlokalizować miejsca, po których poruszała się Johanna. Dzięki nim kościół Szarych Zakonników okazał się bliskim memu sercu Kościołem Św. Trójcy, do którego uczęszczałam jako młode dziewczę. Ciekawy jest opis spowiedzi, którą odbywało się w specjalnie do tego przeznaczonym pokoju, zwanym izbą pocieszenia. Do pokoju tego stały całe zastępy ludzi skromniejszych stanów, czekające nieraz długie godziny, aby za groszową daninę odbyć spowiedź i otrzymać rozgrzeszenie.
Daniel Chodowiecki Ulica Długa (dziś bez przedproży i drzew - przez to wydaje się szersza)
Zostali odsunięci, bo drzwi otworzyły się dla nas trojga. Nasz duszpasterz siedział jak na tronie w miękkim, wygodnym krześle. Przyklękając na stojącym przed nim klęczniku, odmówiliśmy naszą spowiedź. Ojciec mój ujął ją w krótkie, węzłowate słowa, matka wybrała wiersz z pieśni kościelnej, a ja urywek z Ody Gellerta. (str. 162)
Pobożny nastrój, z którym wstępowałam do Izby pocieczenia, ku memu żalowi zniknął prawie zupełnie, bo choć byłam młoda, to jednak nasuwała mi się wątpliwość, co do słuszności i skuteczności tej uroczyście zakrojonej ceremonii. Przy silnie wpojonym przekonaniu, że wobec Boga wszyscy są równi, już czekający ludzie, których liczba tymczasem powiększyła się znacznie, oddziałali na mnie niepokojąco. … Najbardziej jednak oburzające wydały mi się dukaty, które mój ojciec skrycie, ale nie bez możliwości zauważenia położył na stole stojącym obok kaznodziei, spojrzenie starszego pana w bok, gdy się przekonał, że z powodu mojej obecności dotychczasowa liczba wzrosła należycie o jednego dukata, i pobożnie namaszczony uśmieszek, którym równie skrycie wyrażał zań wdzięczność moim rodzicom. (str. 164).
Gdańskie wspomnienia młodości to ciekawa lektura napisana przez osobę, którą ukształtowało miejsce urodzenia i która całe życie doń tęskniła.
Przedproże na Korzennej Carl Johan Schulz
Jest rzeczą niezaprzeczalną, że kraj i miasto, w którym urodziliśmy się i wychowali, wywiera potężny wpływ na naszą umysłowość i w ogóle na rozwój całej naszej osobowości. U mnie zachodzi jeszcze ten prawie niewiarygodny przypadek, że jedno i drugie, a nawet cały bieg mego życia został uzależniony od tej drobnej okoliczności, że dom moich rodziców stał właśnie w tym, a nie innym miejscu. Gdyby się znajdował o kilka domów wyżej lub poniżej, nawet przy tejże ulicy, byłoby zapewne wszystko ułożyło się inaczej i ja byłabym inna. (str.33). 
Trudno nie zgodzić się z tym wywodem, gdyby nie Gdańsk i ja i paru jego mieszkańców nie bylibyśmy tym, kim jesteśmy i w tym miejscu, w którym jesteśmy.
I pomyśleć, że pomysł na przeczytanie tej książki pojawił się na spotkaniu wydziałowym w pracy, która nie ma nic wspólnego z kulturą i sztuką. 
* Barokowa kamieniczka zburzona w 1945 roku została odbudowana w 1958 roku, fasada ozdobiona w 1965 r. a pięć lat później zrekonstruowano przedproże w stylu barokowym. Dziś mieści się tu filia biblioteki wojewódzkiej. 

15 komentarzy:

  1. Gdańsk obecnie i na starych ilustracjach wygląda przepięknie. Małgosiu, Twoje miasto zachwyca! Zazdroszczę spaceru pustymi uliczkami. Kamieniczki przy Długim Targu podobnie jak i przy Długiej są przepięknie odnowione i pozwalają przenieść się w czasie, gdyby ulicami nie płynęła prawdziwa ludzka rzeka.
    Serdecznie Cię pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Łucjo, podobnie jak Ty lubię spacery wczesno-poranne. Zdjęcia są sprzed dwóch tygodni z soboty około godziny ósmej rano (większość), kiedy turyści jeszcze smacznie śpią. Choć jest coraz więcej osób, które lubią takie niezaludnione uliczki. I podzielam twój osąd iż Gdańsk był, jest i mam nadzieję będzie nadal klimatyczny i urokliwy. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Muszę przeczytać tę książkę! Niesamowite, że takie rzeczy pisała kobieta 250 lat temu. Zaintrygowałaś mnie tą historią, a właściwie - postacią. I jej spojrzenie na Gdańsk, i te poglądy... Poszukam, przeczytam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mnie zaskoczyło to, że Niemka, bo przecie córa niemieckiego rodu, a czuła taką więź z polskim miastem nazywając go swoim ojczystym miastem, z Polską jako taką, przecie skrzywdzoną, nawet, jeśli jej obywatele sami się do tej krzywdy przyczynili. Nieprzeciętnie, jak na patrycjuszowską córę wykształcona, utalentowana, miała szczęście trafić na dobrego partnera- małżonka. Zachęcam.
    ,

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo cielawy post. Uzupelnia moją wiedzę o Gdansku Schopenhauerow, o ktorym pisałam tu: https://mojepodrozeliterackie.blogspot.com/2018/01/schopenhauer-w-gdansku.html?m=0

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przed chwilą przeczytałam Twój wpis. Bardzo spodobały się się myśli Artura, którego nie wiedzieć czemu uważałam za ponurego pesymistę.

      Usuń
  6. Bardzo ciekawe wspomnienia i jak pięknym językiem napisane.
    Chętnie bym je przeczytała...muszę się rozejrzeć za książką.
    Masz szczęście Gosiu, że w tak pięknym mieście mieszkasz, które ma na dodatek niezwyle ciekawą historię..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tego co pamiętam, to ty mieszkasz blisko Krakowa, więc też masz piękne i ciekawe miasto pod bokiem. Myślę, że każde miejsce jest ciekawe, jeśli pozna się jego historię i ma oczy otwarte, a w dodatku, to w którym się urodziliśmy z reguły zostaje do końca najbliższe sercu, jeśli naszemu życiu w nim nie towarzyszyły dramatyczne wydarzenia.

      Usuń
  7. Gdańsk piękny i ten dawny i dzisiejszy. Dla nas strasznie daleko, byliśmy tylko kilka razy. Natomiast wspomnienia ciekawe, szczególnie ten pokój pocieszenia trochę mnie zaskoczył. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Jak na strasznie daleko kilkakrotne odwiedziny to i tak sporo. Pokój był pokojem pocieszenia, jak wynikało li tylko z nazwy, gdyż duchowny bardziej zainteresowany był właściwą opłatą za możliwość odbycia spowiedzi, niż dodaniem im otuchy w ich duchowych rozterkach czy słabościach. Ale nazwa ciekawa.

    OdpowiedzUsuń
  9. Ależ ten Długi Tag musiał cudnie wyglądać z drzewami!
    Opisy kapitalne, widać, że autorka kochała Gdańsk.

    OdpowiedzUsuń
  10. I z mimo wszystko mniejszą ilością ludzi :) Parę drzewek na Długim Targu jest, ale zdecydowanie to nie jest to co drzewiej bywało, a na Długiej nie kojarzę ani jednego. Ale jutro się przypatrzę dokładniej. I popatrz jak to jest kiedy chodzi się jakąś trasą tak często człowiek przestaje zwracać na pewne rzeczy uwagę, choć wydaje mi się że z wiekiem osiągam coraz większy stan spokojności i więcej dostrzegam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Święte słowa, po wyrobionej ścieżce chodzi się często na pamięć, nie zwracając uwagi na szczegóły. A np. w terenie zabudowanym kamienicami wystarczy spojrzeć kilka metrów w górę, żeby coś interesującego wypatrzyć.

      Usuń
  11. Byłam wczoraj na Długiej; są tam trzy rachityczne drzewka na wysokości dawnego kina Leningrad, gdzie obecnie znajduje się hotel Hampton by Hilton. Zaobserwowałam, że ostatnimi miesiącami zaczynam postrzegać Gdańsk bardziej intensywnie, uliczki, kamienice, wykończenia, detale ozdobne; to czego nie widywałam latami, bo szłam pośpiesznie z miejsca na miejsce. Może to wiek dojrzały sprawia, że kiedy tempo życia zwalnia mamy czas na dostrzeganie rzeczy, na które nie zwracało się uwagi wcześniej. Od kiedy przeprowadziłam się bliżej historycznego centrum spacery po jego uliczkach są moje prawie codziennością. Wcześniej wyglądało to trochę, jak z tym mieszkaniem nad morzem, co to wszyscy nam zazdroszczą bliskości a my nie mamy czasu nad morzem bywać. Czyli starzenie się ma też swoje zalety.

    OdpowiedzUsuń
  12. Nie umiem wstawiać zdjęć w komentarz, bo wkleiłabym te rachityczne drzewka. Może kolejny wpis o gdańskich spacerach powstanie.

    OdpowiedzUsuń

Jestem bardzo rada z każdego komentarza, ale nie będę tolerować komentarzy agresywnych, wulgarnych, czy obrażających moich gości (innych komentatorów).