Niech zakwita, niech oczyszcza, niech kształt nada
Tam, co w nas tkwi gdzieś na dnie samym
Niech się wznosi, niech się wznosi
Aż zabłyśnie tęczą
Do krainy łagodności bramą.*
Kraina Łagodności - to nie miejsce na ziemi, ale stan ducha, jaki można odnaleźć w sobie. Niektórzy, aby go znaleźć nie potrzebują nigdzie wyjeżdżać, innym wystarczy wyjść za próg domu, a jeszcze inni potrzebują oddalić się od domu o kilka, kilkanaście lub kilkaset kilometrów.
Ponieważ mój wewnętrzny spokój został przywalony tonami złych emocji potrzebowałam trochę większego dystansu dla ponownego jego odzyskania. Padło na Kraków, miasto bliskie sercu, miejsce, w którym mimo zgiełku wielkiej aglomeracji łatwiej jest odnaleźć stan wyciszenia, harmonii, spokojności. Poszukiwania zwieńczone zostały powodzeniem. Czas pokaże, na jak długo.
To były piękne święta obfitujące w czas, spokój, refleksję. Spacery, spacery i jeszcze raz spacery, przerywane lekturą, koncertem, kinem, teatrem i smakowaniem Krakowa.
Takie święta bez pośpiechu, bez poczucia zawiedzenia czyichś oczekiwań, bez przejedzenia (a jednak z uczuciem sytości), bez żalu, że znowu coś umknęło, że się nie zdążyło, nie odpoczęło, nie odwiedziło, nie kupiło, nie podało, nie sprzątnęło, nie zrobiło, nie pospało, albo pospało za długo...
Aby jednak nie było tak całkiem idyllicznie muszę wrzucić mały kamyczek do tego Ogródka Łagodności.
Gdyby ktoś dziś mnie zapytał o radę w sprawie świąt poza domem, odpowiedziałabym, że jeśli nie odczuwa się obawy przed byciem ze sobą to polecam, ale nie w kraju, a przynajmniej jeszcze przez jakiś czas nie w Polsce.
Kiedy rok temu spędzałam święta w Amsterdamie miałam wrażenie, że całe otoczenie świętuje; ludzie życzliwi, radośni, spokojni, uśmiechnięci. Amsterdam to miasto otwarte dla mieszkańców i dla gości. Miasto dzielące się swymi bogactwami. Otwarte restauracje, kawiarnie, muzea i galerie, a zapewne i teatry. Zarówno turysta, jak i tubylec może wykorzystać wolny czas na wspólne z rodziną czy przyjaciółmi wyjście z domu. Nie dyskryminuje się ludzi, którzy nie chcą spędzać dwunastu godzin pod telewizorem bądź zamknięci w czterech ścianach własnego mieszkania.
W Krakowie w okresie 24-26 grudnia pozamykane były prawie wszystkie muzea, galerie i teatry. Pozamykana była też większość kawiarni i restauracji. Kartkę z takim napisem (jak na zdjęciu obok) można było znaleźć na dwóch trzecich (jeśli nie więcej) tego typu lokali. W samo Boże Narodzenie otwartych było zaledwie kilka procent ogółu lokali gastronomicznych. Wygłodzonych turystów ratował Bożonarodzeniowy Jarmark serwujący na świeżym (mroźnym) powietrzu bigos, pierogi, pieczone kiełbaski, czy golonkę.
Mnie się udało znaleźć kilka miejsc oferujących smaczny i ciepły świąteczny posiłek, ale wielu nie miało takiego szczęścia.
Ale, żeby nie było tak pesymistycznie napiszę, iż i tak jest dużo lepiej niż parę lat temu, co mogę stwierdzić czytając wpis u buksy (na podstawie książki Zagajwskiego Lekka przesada).
Humor dopisywał i nawet jeśli marzły stopy i dłonie, wiał silny wiatr, w oczy zacinał deszcz lub oślepiało słońce (pogoda zaprezentowała całą gamę możliwości) to rekompensowały to piękne widoki, poczucie nieskrępowanej wolności, klimat miejsca i niesamowite doznania towarzyszące odwiedzinom na kilku wystawach (przed i po świętach) czy wysłuchaniu przepięknego koncertu w kościele Piotra i Pawła (jednej z niewielu atrakcji, jaką miasto oferowało w Dniu Bożego Narodzenia).
Można też było się ogrzać przy ognisku obok kościoła Franciszkanów, gdzie odbywała się żywa szopka i wspólne śpiewanie kolęd. Cieszę się, że spędziłam tutaj kilka dni, bo odwiedzając miasto w okresie świąt mogłabym nie znaleźć Mojej Krainy Łagodności.
* fragment piosenki Wojtka Bellona Pieśń łagodnych