Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 28 września 2023

Dwie wystawy Beksińskiego (Muzeum Archikatedralne w Warszawie i Teatr Szekspirowski w Gdańsku)

Muzeum Archikatedralne Warszawa (MAW)

Od czasu przeczytania Portretu podwójnego Beksińskich autorstwa (już miałam napisać pióra, ale zabrzmiałoby to jakoś anachronicznie) Magdaleny Grzebałkowskiej zainteresowałam się obrazami Beksińskiego seniora. Nie mniej jednak nie byłam w stanie przekonać się do tego rodzaju sztuki. Nawet oglądanie niewielkiego albumu z jego dziełami przerwałam po kilku stronach. Wydały mi się nazbyt mroczne, niepokojące, straszne. Nie trafiły w moją estetykę sztuki wysublimowanej. Dlatego też, kiedy w Gdańsku pojawiła się wystawa obrazów Zdzisława Beksińskiego nie byłam przekonana, czy chcę ją obejrzeć, mimo namów ze strony znajomych. Czekałam na właściwy moment, licząc że nadejdzie zanim wystawa zostanie zamknięta.
Moment ten nadszedł, tyle, że w Warszawie. Przechodząc obok Zamku natrafiłam na plakat reklamujący wystawę w Muzeum Archikatedralnym. Nagle poczułam, że jestem gotowa zmierzyć się z tematem. Szłam z mieszanymi uczuciami, z jednej strony coś mnie tam ciągnęło, a z drugiej pełna obaw, że mi się nie spodoba. Głupio by było, skoro tak wiele osób zachwyca się tymi obrazami nic w nich nie dostrzec. Choć przyznaję, iż nie jestem admiratorką dzieł ani Picassa, ani Fangora, ani (już z innej kategorii) Jacka Malczewskiego, a przecież to wielcy i uznani twórcy. 
MAW

Kiedy dochodziłam do podwójnej salki, w której powieszono obrazy Beksińskiego usłyszałam muzykę; niepokojącą, mroczną, coś alba śpiewy zakonne połączone z ceremonią pogrzebową. Przynajmniej dla mnie tak to brzmiało. Ona była ciemna, tajemnicza, monumentalna, ostateczna, ale fascynująca w swojej prostocie i wymowie. Ta muzyka jak magnes przyciągała mnie do obrazów, które razem z nią tworzyły harmonijną całość. Obrazy pustki, dojmującej samotności, kalectwa, obawy, lęków - obrazy mroczne, ale fascynujące. Ponieważ Beksiński nie nazywał swoich obrazów, ani też ich nie analizował nie będę i ja tego robić. Ot pustka i samotność, strach, lęk, poczucie skończoności, człowiek patrzący pustym wzrokiem, katedra bez ludzi, pustynia, szkielety, morze, drzewo. Pustka niezmierna i nieogarniona rozciągająca się poza obraz, wchodząca w oglądającego. Takie swoiste memento mori. Widać, że ich twórca miał niesamowitą wyobraźnię, nawet, jeśli kroczyła ona w jednym obsesyjnym kierunku lęku przed śmiercią. One przerażają, a jednocześnie fascynują.
MAW
Czy fascynowałoby samo, bez towarzyszącej mu muzyki? Nie mam pojęcia. Bardzo żałuję, że nie zdążyłam nagrać tych najbardziej moim zdaniem współgrających z wystawą części, ale stałam, jak zahipnotyzowana, chodziły tylko oczy, które ślizgały się od obrazu do obrazu. Mam wrażenie, że nadal mam je pod powiekami, a w uszach tę muzykę. To przypominało mi odwiedziny w jakiś średniowiecznych kryptach, w których chowano zakonników, szereg mnichów ze świecami, kapturami na głowach, śpiewających na pożegnanie jednego z braci.


Zastanawiałam się, czy to właściwie dobrana muzyka towarzysząca wystawie sprawiła, że malarstwo Beksińskiego przestało mnie napawać lękiem, czy sprawił to jakiś tajemniczy urok dzieł, dzięki któremu mimo dość ponurego ich charakteru mogą zachwycić.
MAW
Oswojona już ze sztuką pana Zdzisława odważnie udałam się na wystawę w Teatrze Szekspirowskim w Gdańsku. A tu od wejścia rozczarowanie. Wystawa podzielona została na dwie sale, z których jedna znajdowała się na poziomie pod ziemią, a druga na piętrze. Mimo, iż w jednej z sal znajdowała się wycieczka młodzieży (50 osób), a w drugiej z sal nie było nikogo, pani wpuszczająca na wystawę skierowała mnie do sali pełnej ludzi i gwaru, wbrew mojej sugestii, że może w takim razie zaczęłabym od sali górnej. Sala była dość mocno oświetlona, co nie sprzyjało klimatowi, pani przewodniczka głośno zachwalała obrazy, czym przeszkadzała mi w odbiorze. Czułam się trochę jak na targowisku, a nie w świątyni sztuki. Młodzież tłoczyła się pod obrazami chcąc zrobić zdjęcia. Muszę przyznać, iż zaskoczyło mnie ich zainteresowanie, w większości oglądali, fotografowali, komentowali. Jedynie parę osób sprawiało wrażenie nie zainteresowanych. Te obrazy myślę, że bardziej by mi się spodobały, gdybym mogła je obejrzeć w ciszy, spokoju, w towarzyszeniu dyskretnej muzyki (rozbestwiona warszawskim doświadczeniem będę już zawsze oczekiwać podkładu muzycznego).
Teatr Szekspirowski
Obrazy ciekawe, interesujące, zastanawiające, ale sposób ich prezentacji pozostawia wiele do życzenia. Chyba zasadnym byłoby wpuszczanie mniejszej ilości osób na jedną salę, a skoro sala jest pełna kierowanie pozostałych do drugiej z sal. Bardziej dyskretne oświetlenie, dopasowane klimatem do klimatu obrazów. W swoim długim życiu odwiedziłam wiele galerii i chyba w żadnej nie czułam się tak mało komfortowo. Nie mniej możemy się cieszyć z możliwości zapoznania z ciekawymi obrazami, które nie wszystkim przypadną do gustu, ale warto je poznać i przełamać obawy. Wystawę w Gdańsku można oglądać do 1 października, przy czym znając realia ostatniego dnia może być szczególnie tłoczno. Natomiast wystawa w Warszawie ma potrwać do czerwca 2024 r. Polecam.
I na koniec kilka obrazów z Gdańska
 

 


sobota, 23 września 2023

Spotkania w drodze

U Ady na Kleparzu
Kiedy wspominam moje podróże poza odwiedzanymi miejscami dużo miejsca zajmują w nich napotkani ludzie. Dzięki prowadzeniu bloga poznałam wirtualnie kilkanaście osób, które wydawały mi się pokrewnymi duszami. Tyle, że czym innym jest taka znajomość wirtualna, zwłaszcza, jeśli dziś niemodna sztuka epistolografii odeszła w zapomnienie i znajomość ta nie ma szansy rozwoju, a czym innym spotkanie w realnym świecie i choćby najkrótsza rozmowa nie będąca kurtuazyjną wymianą grzeczności i komplementów.
Przez długi czas unikałam, jak ognia spotkań z tymi wirtualnie poznanymi osobami obawiając się rozczarowania. Albo tą drugą osobą, albo też tym, że ja okażę się mało interesującą osobą, zbyt przyziemną, nie potrafiącą się ładnie wysławiać, po prostu nudną interlokutorką.
Kiedyś wspomniałam o planowanej podróży do Paryża i odezwała się do mnie Czara (Małgosia) z propozycją spotkania. Nie wypadało odmówić, choć miałam spore obiekcje. Małgosia pisała bardzo ciekawie, miała ogromny zasób słów, czasami musiałam sprawdzać ich znaczenie w słowniku. A cóż ja, osoba o wykształceniu co prawda humanistycznym (prawnik), ale nie oczytana, nieobyta, nieznająca języków, potrafiąca coś tam sklecić i napisać, ale zapominająca języka w gębie w rozmowie nawet ze znajomymi, a cóż dopiero z kimś nowo poznanym.  Małgosia najpierw spotkała się ze mną sama i oprowadziła po Montmartrze, pięknie opowiedziała o dzielnicy i artystach tu mieszkających (to wtedy usłyszałam po raz pierwszy o Suzanne Valadon i jej synu), a kolejnego dnia spotkałyśmy się jeszcze z Joanną (fantastycznie piszącą o kulturze i sztuce, znawczynią teatru i stosunków międzynarodowych).
Przy winnicy na Montmartrze z Czarą
Rozmawiało się nam, jakbyśmy się znały od lat i o dziwo, ja również miałam coś do powiedzenia. W życiu nie prowadziłam tak interesujących rozmów, jak wówczas. A kiedy pod koniec spotkania przyznałam się, iż miałam duże obawy, czy nie rozczaruję swoich rozmówczyń usłyszałam, że dziewczyny też je miały.  Byłam w szoku. One, z taką wiedzą, tak ciekawie piszące miałyby się obawiać spotkania ze mną - która nazywałam się grafomanką i która miałam świadomość tego, jak wiele mam braków w lekturze, czy znajomości kultury i sztuki.
Pod domem, w którym mieszkał Zola z Joanną
Od tego czasu podejmuję wyzwanie, jadąc w miejsce, w którym mieszkają osoby piszące bloga proponuję spotkanie, bądź przyjmuję propozycję. Poza jedną osobą, która po wydawałoby się sympatycznych dwóch spotkaniach przestała się odzywać, wszystkie inne osoby zaistniały w moim życiu na dłużej. To nie ważne, że niektóre przestały prowadzić bloga, niektóre odzywają się raz na parę miesięcy, z niektórymi spotkałam się tylko raz czy dwa i małe szanse na kolejne spotkania, ale poznanie ich było dla mnie wielką przyjemnością. Istnieją one w mojej świadomości, jako pokrewne dusze. Niektóre kojarzę z wpisami na blogach, inne z rozmowami przy kawie, spacerami. Na pewne obiekty patrzę ich oczami.
Z Dorotą w Dzielnicy Czterech Wyznań

Dorota z Wrocławia okazała się i przeuroczą przewodniczką po mieście i przesympatyczną pokrewną duszą. Ja jestem wzrokowcem, a nie słuchowcem, ale mam wrażenie, że zapamiętałam wszystkie, albo większość informacji, jakie mi przekazała na temat pokazywanych obiektów, czy choćby wspominanych wystaw. A w tym roku udało się nam spotkać z moją towarzyszką podróży we trójkę i wszystkie miło spędziłyśmy czas na rozmowie o sztuce i o życiu. Dorota znowu pokazała nam swój kawałek Wrocławia, kiedy już myślałam, że poznałam nieźle to miasto, to okazało się, że ma ono jeszcze wiele do zaoferowania.

Ewa oprowadziła mnie po Białymstoku i zabrała do swojego Supraśla. Opowiedziała mi wiele ciekawostek o mieście. Zawsze, kiedy dziewczyny tyle opowiadają zastanawiam się, czy ja też potrafiłabym pokazać im moje miasto opowiadając na tyle interesująco, aby i one wspominały ten czas z przyjemnością. Ewie jestem szczególnie wdzięczna, bowiem spotkała się ze mną w ciężkim dla siebie czasie. Dzięki niej dotarłam do Supraśla i do Muzeum Ikon. Było to zupełnie nowe dla mnie doświadczenie.
Z Ewą w Białymstoku

Renia zaprowadziła mnie do niezwykle klimatycznej kawiarenki U przyjaciół w Poznaniu, gdzie kawę i coś pysznego konsumuje się w towarzystwie pisarzy. Prowadziłyśmy ciekawe rozmowy o nowych pomysłach na bloga. Reni też zawdzięczam poznanie Radia Nowy Świat i odkrycie mojego guru doktora Olafa Kwapisa historyka sztuki, którego audycji historyczno-podróżniczo-kulturalnych mogłabym słuchać godzinami, podobnie jak audycji Andrzeja Poniedzielskiego z najpiękniejszymi melodiami oraz trafnymi komentarzami dotyczącymi sytuacji politycznej w naszym kraju.

Z Renią U Przyjaciół w Poznaniu
Podczas ostatniej wycieczki do Krakowa poznałam Adę, która prowadziła kiedyś blog o Krakowie. Gdyby chciała opublikować to co napisała to ja już się zgłaszam z chęcią zakupu. Poza tym, że to były to teksty erudyty, to jeszcze były one napisane tak poetyckim językiem, że czytało się wyśmienicie i z zazdrością (dlaczego, jak tak nie potrafię). Pamiętam taki tekst o świetlnych refleksach na Wiśle, o ich magii, o tym, że wciągają nas i można się w nich zatracić. Od tej pory, ilekroć jestem pod Wawelem  i ja zatracam się w ich blasku i pięknie, choć nie umiem tak mądrze o tym napisać, to umiem to współodczuwać. I za te możliwość współodczuwania jestem wdzięczna. Pamiętam też tekst o Domu Mehoffera, dzięki któremu odwiedziłam go już trzykrotnie, tekst o witrażach Wyspiańskiego i cytaty z Marka Aureliusza. I bardzo żałuję, że blog zniknął, zanim ja nie zdążyłam go sobie przeczytać, albo nawet podkraść parę informacji czy sformułowań. Z Adą spotkałyśmy się na Kleparskim Rynku, gdzie sprzedaje płody ziemi. Stoisko wygląda najładniej ze wszystkich kleparskich stoisk; lawenda we wszelkiej postaci, bukiety suszonych kwiatów i przetwory z ingrediencji tak nieoczywistych i tak smakowitych, że aż ślinka cieknie. Mimo lekarskiego zakazu spożywania cukru nie mogłam się oprzeć i zakupiłam czarną malinę z porzeczką oraz lawendę z różą.
U Ady na Kleparzu
I choć nie wiem, czy nasze drogi się jeszcze kiedyś przetną to Ada już na zawsze zostanie w mojej pamięci i wspomnieniach, jako ktoś bliski i zawsze też będzie mi towarzyszyła w Krakowie nad Wisłą, w miejscach zdobionych witrażami, czy polichromiami Wyspiańskiego, w Ogrodzie i Domu Mehoffera. Ale towarzyszy mi też w Gdańsku, ilekroć wspominam tę wycieczkę do Krakowa, tak jak towarzyszą mi Małgosia, Joanna, Dorota, Ewa czy Renia, kiedy wracam myślami do miłych chwil w Paryżu, Supraślu, Wrocławiu, Poznaniu, Białymstoku.

Nie publikuję zdjęć dziewczyn, gdyż poza Ewą, żadna z dziewcząt nie robiła tego na blogu, więc szanuję ich prywatność. 

Życie na wolności jest tak cudownie wspaniałe i tak wypełnione (jakże mnie śmieszą te pytania koleżanek i kolegów, co będziesz robić na tym wolnym. W kalendarzu brak wolnych terminów na miesiąc naprzód) że brak czasu na pisanie choćby o niewielkiej części podróży, lektur, wystaw, spotkań...) Może podczas jesiennych i zimowych krótkich dni będzie więcej czasu na pisanie, choć już chyba sama nie wierzę w to, co napisałam.