Łączna liczba wyświetleń

piątek, 20 czerwca 2025

Hurtowo o książkach i nie tylko (Twarz pokerzysty Hen, Jądro ciemności Conrad, Victoria Hamsun i Skóra Malaparte)

Dar Pomorza (tu wystawiane jest pod pokładem Jądro ciemności)

W natłoku niecodziennej codzienności – zachwytów nad pięknem świata pisanie o książkach zeszło już na plan tak daleki, że niemal całkiem niewidoczny. I tylko co miesięczne
losowanie u Ani budzi wyrzuty sumienia, że przeczytawszy nic nie zanotowałam, a potem wrażenia umykają za horyzontem i za miesiąc, dwa, czy trzy zaczynam się zastanawiać o czym to było. Dlatego bardzo krótko sobie dla pamięci, a może komuś dla przypomnienia czy zainteresowania.
Twarz pokerzysty. Książkami Hena zachwycam się od czasu kiedy po raz pierwszy przeczytałam jego dzienniki. Bardzo lubię te notatki z codzienności, pełne zdarzeń i celnych podsumowań. Twarz pokerzysty to kryminalna zagadka, której rozwiązaniem na zlecenie urzędu bezpieczeństwa zajmował się były Ak-owiec. A wszystko na tle powojennej skomplikowanej rzeczywistości, w której nic nie jest jednoznaczne. Klimatem przypomina mi Toast Hena (zekranizowany pod tytułem Prawo i pięść). Jest tu coś z westernu, małe, prowincjonalne miasteczko, hulający po ulicach wiatr, cwaniaczki i hochsztaplerzy i ci, z pozoru trzymający pieczę nad bezpieczeństwem i sprawiedliwością społeczną przedstawiciele nowej władzy. Nie wiadomo, kto jest dobry, a kto jest zły. Krótka forma, sporo treści, świetnie się czyta. Bardzo to prawdziwe.
Jądro ciemności (książka, film, sztuka) Moje wspomnienia związane z lekturą przeplatają się trochę z filmem, a trochę z oglądaną niedawno sztuką na Darze Pomorza. Choć z fantastycznej ekranizacji z Marlonem Brando pamiętam jedną, jedyną scenę, tę w której rodzice odrąbują dzieciom ręce, aby nie mogły przyjąć szczepionki. Scena drastyczna, ale jakże wymowna (czyżby „inspiracją” [złe słowo] było obcinanie dłoni rdzennym mieszkańcom Konga przez Belgijskich kolonistów. Skojarzenie nasuwa się samo).
Narrator Marlow – wspomina swoją podróż w głąb afrykańskiej dżungli, kiedy jako kapitan małego stateczku płynął z misją odnalezienia i przywiezienia do kraju pewnego człowieka. W czasach największego rozkwitu kolonializmu w belgijskim Kongo działy się rzeczy tak okrutne, że nawet opowiadać o nich straszno. Kurtz wysłany tam w celu zorganizowania rynku handlu kością słoniową radził sobie tak dobrze, iż stał się najlepszym dostawcą towaru na europejski rynek. Przebywanie w surowych warunkach afrykańskiej dżungli wśród jej rdzennych mieszkańców sprawiło, iż ogarnięty szaleństwem stał się okrutnym tyranem niebezpiecznym nie tylko dla otoczenia, dla siebie, ale i dla swoich mocodawców. Wychodzą zeń najgorsze demony. A on roi sobie, iż jest już nie człowiekiem, ale Bogiem, panem życia i śmierci ludzi, którymi zarządza w swoim wyimaginowanym królestwie.
Marlow dociera do Kurtza i z przerażeniem obserwuje zmiany, jakie zaszły w człowieku pod wpływem okoliczności, które stały się jego udziałem. Upał, umierający w łańcuchach niewolnicy, brak kontaktu z ojczyzną, choroby sprawiają, iż z inteligentnego człowieka zamienił się w bestię.
Nie sposób odczytać Jądra ciemności w oderwaniu od znajomości historii Belgii. Leopold II, który zakupił sobie (a potem przekazał Belgii w spadku) kawałek ziemi osiemdziesiąt razy większej od jego Belgii (Kongo) miał na rękach (sumieniu) krew milionów jej rdzennych mieszkańców. Marzenia bohatera, aby posiąść skrawek ziemi na mapie świata wydają się niewinnymi, młodzieńczymi marzeniami o podróżach i ideach, a stają się koszmarną rzeczywistością okaleczanych, torturowanych, zabijanych.
Jądro ciemności na Darze Pomorza miało bardziej uniwersalny wydźwięk. Reżyser (Babicki) przy współudziale znanego gdańskiego pisarza Pawła Huelle stworzyli przedstawienie które dotyka istoty zła, narzucania człowiekowi swojej woli w imię niesienia zdobyczy cywilizacji. Okrucieństwa kolonializmu przyrównane są tutaj do starożytnego podboju krajów północnych przez Rzymian, ale przecież możemy tu sobie dopowiedzieć dziesiątki, a nawet setki podobnych barbarzyńskich zachowań ludzi (bestii) niosących zagładę jednej cywilizacji w imię ochrony innej. Przedstawienie wystawione pod pokładem żaglowca w ciasnej przestrzeni i z minimalistyczną scenografią, z postaciami Parek, które tkają człowieczy los, jak im się nitka nawinie i co rusz przecinają ową nić dodatkowo potęguje gęstą atmosferę. Owo ananke, które steruje ludzkim losem daje tu o sobie znać. Ale czy naprawdę nie mamy na nic wpływu. Czy to okrucieństwo jakiemu poddaje się człowiek to tylko wynik splotu okoliczności, czy też drzemiących w nim demonów, które pod wpływem (tychże okoliczności) wychodzą na światło dzienne. Czy naprawdę tak łatwo przeistoczyć się w bestię. Wystarczy spojrzeć na otaczający nas świat. Jądro ciemności to tylko z pozoru rzecz o okrucieństwie kolonializmu. Owo okrucieństwo pojawia się zawsze tam, gdzie pojawia się słabość jednych wobec drugich (Conrad pisał Siła zdobywców jest tylko przypadkiem biorącym się ze słabości innych). Marlow twierdził, że Zdobywanie ziemi, polegające przeważnie na tym, że się ją odbiera ludziom o odmiennej cerze lub trochę bardziej płaskich nosach, nie jest rzeczą piękną, jeśli się w nią wejrzy zbyt blisko. Odkupia ją tylko idea. Idea tkwiąca w głębi; nie sentymentalny pozór, tylko idea; i altruistyczna wiara w tę ideę — coś, co można wyznawać i bić przed tym pokłony, i składać ofiary…
Tyle, że żadna idea nie odkupi ogromu okrucieństwa zadanego drugiemu człowiekowi (zadanemu milionom ludzkich istnień) Czyżby Marlow tego nie rozumiał, czy uległ fascynacji Kurtzem. A przecież dostrzegał rozpasane niszczycielstwo. Nam wydaje się, że to wiemy, ale czy aby na pewno?
Jądro ciemności należy do tych klasyków, które mnie onieśmielają i trudno mi o nich pisać, kiedy wydaje się, że wszystko już na ten temat zostało napisane. Mogę jedynie polecić lekturę osobom, które lubią sobie stawiać pytania i zastanawiać się istotą drzemiących w człowieku demonów, które Dostojewski nazwałby biesami.
Victoria Knut Hamsun
Knut Hamsun (noblista z 1920 r.) znany jest jako autor Głodu. Victoria to nowelka. Jej bohaterów poznajemy jako kilkuletnie dzieci, a żegnamy, jako osoby dojrzałe. On syn młynarza, biedny, choć inteligentny, ona panienka z dobrego domu, niby się kochają, ale jednak nie mogą się związać. Oboje zbyt słabi, aby przeciwstawić się konwenansom i społecznym oczekiwaniom. On pełen kompleksów związanych z pochodzeniem z nizin społecznych, ona zbyt słaba, aby przeciwstawić się oczekiwaniom rodziny. Najpierw on wzdycha i cierpi, a potem ona wzdycha i płacze. Czyta się dobrze, ale dziś temat wydaje się jakby nieaktualny.
Skóra Malaparte
To książka, na której lekturze poległam. Albo nie zrozumiałam jej zamysłu (pewnie tak było), albo trafiła na niewłaściwy czas.
Włoski żołnierz po wkroczeniu aliantów zmuszony jest przywdziać mundur dotychczasowego wroga i walczyć z nim ramię w ramię. Choć może nie tyle walczyć, co stać u jego boku. Utknęłam na 75 stronie, więc wszelkie moje wrażenia dotyczą zaledwie początku książki. Opis na okładce jest zachęcający (jak to opisy na okładce) - wojna jeszcze się nie skończyła, ale jej zakończenie jest przesądzone. Wczoraj nikt nie musiał zastanawiać się, kto jest katem, a kto ofiarą, teraz dobro i zło zamieniły się twarzami. Człowiek w obliczu historii staje się bezbronny i nie ma zbyt wiele do powiedzenia, jednak bohater przechadzający się wraz z Amerykańskim towarzyszem ulicami Neapolu i obserwujący niewiarygodne upodlenie mieszkańców (głód, nędzę i upadek moralny, wszystko, aby tylko uchronić skórę) prowadzi tak zawikłane dysputy ze swym towarzyszem i samym sobą, że ja nie nadążałam. Włosi są biedni, nieszczęśliwi, głodni, ale zdecydowanie bardziej woleli ginąć za kraj, niż żyć, jako pokonani w upokorzeniu. A są upokorzeni, bo są głodni, brudni i wynędzniali. Dlatego ich kobiety, dzieci, a nawet mężczyźni zmuszeni są sprzedawać swe ciała za kilka dolarów. Narrator (Malaparte) nie może zrozumieć, jakim cudem jego amerykański towarzysz nie potrafi dostrzec tego, że oni jako wyzwoliciele przynoszą tym ludziom piekło, bo to oni sprowadzili na Neapol zarazę. Zarazę polegającą na łapczywej chęci donosu na ojca, matkę, dzieci, przyjaciół. A pierwszymi jej ofiarami padły kobiety, które chętnie rozkładały nogi przez wyzwolicielami.
W chwili, gdy dotykała ich zaraza, natychmiast tracili wszelki szacunek do siebie samych; oddawali się najbardziej ohydnym interesom, dopuszczali się najwstrętniejszych podłości, pełzali w błocie, całując buty swoich wybawców (którzy z obrzydzeniem patrzyli na tak wielkie i przez nikogo niewymuszone samoupodlenie), nie tylko po to, by przebaczono im cierpienia i poniżenie przebyte przez całe lata niewoli i wojny, lecz po to, aby dostąpić zaszczytu rozdeptania przez nowych panów, pluli na flagi własnej ojczyzny, wystawiali na publiczny przetarg własne żony, własne córki, własną matkę. A wszystko po to, jak mówili, by ratować ojczyznę. Nawet ci, którzy na pierwszy rzut oka wydawali się wolni od zarazy, poddawali się przyprawiającej o mdłości chorobie, która kazała im czerwienić się na myśl, że są Włochami i że należą do ludzkiej rodziny. (str. 39).
Bohater obwinia za ten stan rzeczy aliantów, obwinia ich za to, że lud ich pokochał, za to, że nie oni nie potrafili zrozumieć tego ludu, za to, że Włosi już nie muszą walczyć z Niemcami i za to, że alianci pogardzają tymi ludźmi.
Wrócę do książki może za jakiś czas, bo dziś nie umiem solidaryzować się z tymi, którzy stanęli po stronie najeźdźców, nawet, jeśli pojedynczy człowiek nie miał na to najmniejszego wpływu, a potem ponosił konsekwencje działań rządzących. Może to wojna za wschodnią granicą determinuje moje myślenie o katach i ofiarach.
I tym sposobem prześlizgnęłam się po czterech książkach wylosowanych w okresie od marca do czerwca w stosikowym losowaniu u Ani. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jestem bardzo rada z każdego komentarza, ale nie będę tolerować komentarzy agresywnych, wulgarnych, czy obrażających moich gości (innych komentatorów).