|
Widok na ruiny teatru rzymskiego oraz Zamek Św. Piotra widziany z Ponte San Pietro |
Z góry przepraszam za długość wpisu. Moją lutową włoską podróż zakończyłam w Weronie. Krótki pobyt był drugim spotkaniem z miastem, które większości kojarzy się z fabułą Szekspirowskiej sztuki. Turyści przybywają tutaj, aby zobaczyć balkon na którym Julia wysłuchiwała miłosnych wyznań Romea. Jest to w pewien sposób urocze, kiedy literaccy bohaterowie tak mocno zakorzeniają się w naszej wyobraźni, że chcemy podążać ich szlakiem. Sama podróżowałam kiedyś szlakiem bohaterów książek Dana Browna (po Paryżu, Londynie czy Rosllyn).
|
Na dziedzińcu Domu Capellich |
Jak podają źródła Szekspir zainspirował się dziełem swego rodaka (Arthura Brooke`a), a także Włocha Gherardo Boldieriego, który napisał powiastkę pod tytułem Nieszczęśliwa miłość dwojga lojalnych kochanków Julii i Romea. Czy zwróciliście uwagę, iż Włoch na pierwszym miejscu stawia Julię, a nie Romea. O ile jest szansa, iż Włoch mógł bazować na ustnych przekazach o autentycznej historii miłosnej, o tyle nie ma możliwości, aby dom przypisywany rodzinie Julii był domem bohaterki. Ale czy to ma jakiekolwiek znaczenie.
Dom, znajdujący się przy via Capello (nieopodal Piazza delle Erbe) należał pierwotnie do rodu Dal Capello, co władze miasta umiejętnie wykorzystały bazując na podobieństwie nazwisk (Cappello i Capuletti). Albo jestem mało romantyczna, albo już zbyt wiekowa, aby fikcyjna historia sprawiła, że będę przepychać się w tłumie turystów po to, żeby dotknąć piersi stojącego tu posągu Julii. Jestem przekorna i tam, gdzie się wrzuca monety, obraca przez lewe ramię, idzie na kolanach, siada na tronie ja nie wrzucam, nie obracam, nie idę i nie siadam. Ja po prostu wracam w owe miejsca, jeśli mam na to ochotę bez magicznych zaklęć i czynów. Wychodzi ze mnie racjonalistka.
|
Posąg Julli na dziedzińcu Domu Capellich |
Piątkowe deszczowe popołudnie nieco przerzedziło tłumy spacerowiczów, co skłoniło mnie do zajrzenia na podwórko „domostwa Julii”. Udało się nawet wykorzystać jedną z niewielu sekund, podczas której nikt nie chwytał Julii za pierś i zrobić zdjęcie.
Dom Capellich to gotycka rezydencja z XIII wieku, pierwotnie spełniająca poza mieszkalną też funkcję obronną, jak wiele domów bogatych Włochów. Na początku XX wieku przekształcono siedzibę rodu Cappello w Dom Julii Capuletti, co okazało się doskonałym pomysłem reklamowym. Wejście doń prowadzi przez dziedziniec, na którym dziś gromadzą się tłumy, znajduje się posąg Julii i mieszczą sklepiki z pamiątkami. Kiedy już znalazłam się pod balkonem Julii (mogąc każdego zainteresowanego zapewnić, iż widziałam to, co w Weronie zobaczyć wypada) mogłam się oddać poznawaniu innych ciekawych, choć zapewne mniej znanych obiektów.
|
Arena Weroński amfiteatr |
Niewątpliwie do najbardziej rozpoznawalnych werońskich must see należy Arena. Przypomina rzymskie Koloseum, choć to ona mogła być pierwowzorem rzymskiego amfiteatru. Arena powstała prawdopodobnie w pierwszej połowie I wieku. Budowla początkowo znajdowała się poza murami miasta, dopiero w III wieku została włączona w jego obszar. Potężna konstrukcja z betonu i i kamieni spełniała funkcje obronne pozwalając odpierać ataki najeźdźców. Arena ma kształt elipsy i jest drugim po rzymskim pod względem wielkości amfiteatrem. Nie miałam okazji wejść do środka, po prostu nie wpadło mi do głowy, że jest to możliwe (a szkoda, bowiem nie było kolejek do wejścia, jakie znajdują się pod rzymskim koloseum). Marzyłoby mi się obejrzenie jednego z przedstawień operowych, jakie od ponad stu lat odbywają się w teatrze pod chmurką. To tutaj zadebiutowała we Włoszech Maria Callas w roli Giocondy w operze Ponchillego. Nazwisko Ponchinniego nie jest dobrze znane (choć, jako ciekawostkę podam, iż jest on twórcą opery będącej adaptacją Konrada Wallenroda Adama Mickiewicza pod tytułem Litwini), za to Marii Callas nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Przedstawienia odbywały się już w czasach antycznych, tyle, że początkowo były to walki gladiatorów i polowania na zwierzęta. Kiedyś widownia mieściła trzydzieści tysięcy widzów, dziś mieści ich piętnaście tysięcy. Jest to niezwykle widowiskowa budowla, zarówno z uwagi na jej wielkość, jak i kształt. Dobrze się prezentuje za dnia, a jeszcze lepiej wieczorami w świetle ulicznych latarni. Znajduje się przy ogromnym placu Bra, największym werońskim placu. Wspominałam już o manii wielkości u Włochów. Tu wszystko jest ogromne i monumentalne.
|
Arena z większej perspektywy |
Plac jest najczęściej pierwszym miejscem, które odwiedzamy w Weronie idąc od strony dworca kolejowego. Wchodzi się nań przez Portoni della Bra. Są to łukowe bramy będące częścią murów obronnych wzniesionych pod koniec XIV wieku za rządów Gian Galeazza Viscontiego. Obok bramy zdobionej zegarem znajduje się pięciokątna Wieża Torre Pentagona. Na środku placu niewielki skwerek uświetniony został pomnikiem konnym Wiktora Emanuela II (pierwszego od VI wieku króla niepodległych, zjednoczonych Włoch. Jego pomniki są chyba najczęściej spotykanymi pomnikami we Włoszech, poza pomnikami papieży, no i Garibaldiego). Nieopodal znajduje się pomnik Partyzanta. Nie wszyscy pamiętają historię Włoch. Do drugiej połowy XIX wieku mimo wspólnej kultury i języka nie istniało jedno państwo włoskie, a szereg niezależnych od siebie księstw i republik, niektóre podlegające obcym rządom. Jednym z narodowych bohaterów włoskich dążących do zjednoczenia Włoch i wyzwolenia ich spod wpływów Austrii i papiestwa był Giuseppe Garibaldi. Jego słynne zawołanie „Roma o morti” Rzym, albo śmierć upamiętnia tabliczka na ścianie jednej z kamienic na palcu Bra.
|
Piazza Bra |
Obok Areny znajduje się Pallazo Barbieri (dzisiejsza siedziba władz miasta - czyli Ratusz). Pochodzi on z pierwszej połowy XIX wieku i był wzorowany na rzymskich świątyniach z otaczającymi go kolumnami i trójkątnym tympanonem nad wejściem głównym. Niemal cały plac od strony wejścia przez Portoni della Bra dekorują stoliczki i markizy kawiarenek i restauracji. Jest to ogromny punkt gastronomiczny na świeżym powietrzu. Ogrom przestrzeni sprawia, iż nawet przy dużej liczbie turystów plac nie robi wrażenia zatłoczonego.
|
Na Piazza delle Erbe |
Piazza Bra jest najbardziej znanym z werońskich placów, ale to Piazza delle Erbe jest moim zdaniem najładniejszym z werońskich placów. Otaczające go kamienice najpełniej oddają charakter miasta. Na środku odbywa się targ warzywno – owocowy. Ozdobą placu jest XV wieczny edykul w centrum, tzw. Berlina, służąca dawnej, jako miejsce do nadawania urzędów publicznych. Piazza delle Erbe, czyli Plac Ziół jest najstarszym werońskim placem. Tutaj w starożytności mieściło się centrum życia polityczno - społeczno - gospodarczego. Dziś średniowieczne kamienice i pałace otaczające plac są nieco zaniedbane, jednak nadal znajdujące się na nich freski są piękną malarską dekoracją tej części miasta. Najładniejsze freski zachowały się na domu Mazzantiego. Jest to dom przyozdobiony XVI wiecznymi freskami Antonio Cavalliego (ucznia Giullio Romano). Dziś to mniej znane włoskie nazwiska, nie mniej freski są bardzo ładne i dekoracyjne. Przedstawiają scenki mitologiczne. Ciekawych kamienic przy Placu Ziół jest tak wiele, że początkowo trudno skupić wzrok na jednej, bo ta przyciąga uwagę kolorowymi malunkami, inna wysokością, czy historią, a jeszcze inna architekturą. Niezwykle interesujący jest Dom Kupiecki Domus Mercatorum (piętrowy budynek z czerwonej cegły z podcieniami i blankowanym szczytem (blanki o rozdwojonych zębach, przypominające jaskółczy ogon, zwane krenelażem typu gibelińskiego). Pierwowzór pochodził z początku XIV wieku z czasów Alberta I Scaligera. W trakcie przebudowy i prac renowacyjnych prowadzonych w XIX wieku jego romańskie kształty zostały zniekształcone.
|
Dom kupiecki na Placu delle Erbe |
Skoro mowa o Scaligeri to należałoby tu wspomnieć, iż ród ten mimo że panował w Weronie około stu dwudziestu lat był tym dla miasta, czym byli Medyceusze dla Florencji, a Sforzowie dla Mediolanu.
Rządy rodu rozpoczęły się w 1262 r. z chwilą przyznania Leonardinowi della Scala, zwanemu Mastino tytułu kapitana ludu. Jego następcą został Albert, a potem jego synowie Bartolomeo, Alboino i Can Francesco. Ostatni z nich mianowany został dożywotnim władcą Werony w 1308 r. Cangrande I, bo taki przyjął tytuł mocno się zasłużył dla miasta. Za jego panowania zdobyte zostały niemal wszystkie terytoria regionu Veneto, jako wikariusz cesarski uczynił z miasta ostoję gibelinizmu, ściągał na swój dwór wielu utalentowanych ludzi, między innymi przybył tu wygnany z Florencji Dante, który swemu przyjacielowi i opiekunowi zadedykował Raj (III część Boskiej Komedii). Po śmierci Cangrande I w 1329 r. rozpoczął się upadek Werony. Po ucieczce z miasta ostatniego z rodu Antoniego della Scala miasto znalazło się w rękach Gian Galleazza Viscontiego, który w 1404 przekazał je Carraresim, a rok później dostało się Wenecji. Okres panowania Scaligerich był najlepszym okresem w dziedzinie kultury i sztuki w Weronie.
|
Dom Mazzantiego z freskami Cavalliego |
Ale wróćmy na Plac Ziół. W jego głębi stoi Palazzo Maffei wzniesiony w II połowie XVII wieku. Zwieńczony loggią z sześcioma postaciami bóstw antycznych ze znajdującą się po lewej stronie pałacu wieżą Torre del Gardello (XIV w.) stanowi piękne zamknięcie placu. Przed budynkiem wznosi się na kolumnie uskrzydlony lew (mnie przypominający weneckiego lwa. Lew Św. Marka czyżby na pamiątkę weneckiego panowania nad miastem?). Torre del Gardello to nie jedyna wieża na Placu Ziół. Kolejną jest niezwykle urokliwa - najwyższa w mieście wieża Lambertich. Ta 82 metrowa wieża wznoszona była od drugiej połowy XII wieku.
|
Palazzo Mafei, Torre del Gardello, Lew Św. Marka |
Wieża Lambertich przylega do Palazzo del Comune (siedziba biur sędziowskich, zwana też pałacem gminy), obie budowle ładnie ze sobą harmonizują dzięki elewacji w biało ceglane pasy (kamień przeplatany cegłą). Wewnętrzny dziedziniec Pałacu zdobi ciekawa klatka schodowa wsparta na arkadowych filarach.
|
Fragment dziedzińca Palazzo Comune z arkadową klatką schodową |
Gdybym chciała napisać o wszystkich ciekawych budowlach w Weronie wpis liczyłby kilkanaście stron. Na potrzeby tego bloga i mojej ulotnej pamięci piszę jedynie, a raczej wspominam zaledwie te, które wywarły największy wpływ na moją wyobraźnię i poczucie estetyki. Piszę o tym, co najwyraźniej zapisało się na kartach pamięci.
|
Dante na Piazza Signori |
Od Placu Ziół w bok na wysokości Pallazzo del Comune znajduje się malutki a jakże miły memu sercu placyk o dumnej nazwie Piazza dei Signori. Nie ma on nic wspólnego z florenckim placem starszyzny. Mam wrażenie, iż ten placyk powstał, aby stanowić godną oprawę pomnika Dantego, co jest oczywiście nieprawdą, bowiem pomnik na tym średniowiecznym placyku, którego początki sięgają XIII wieku jest znacznie późniejszy. Wychodząc z gwarnego placu ziół trafiam na bardzo spokojny placyk nad którym pieczę sprawuje poeta. Poeta, którego przyjął w Weronie z otwartymi ramionami jej władca. Otaczające pomnik budowle są warte chwili zatrzymania. Nie będę jednak emanować nadmiarem szczegółów.
|
Grobowiec Cangrande I Scaligera (na pierwszym planie) |
Mnie zachwyciły pomniki nagrobne dedykowane rodowi Scaligerów. Na pierwszy z nich natchnęłam się nieopodal placyku Signori. Przed stojącym tu kościołem Santa Maria Antica (sięgającym swymi początkami VII wieku) znajdują się trzy przepiękne strzeliste grobowce. Znajdujący się bliżej placu grobowiec jest miejscem spoczynku Cangrande I Scaligera. Gotycki baldachim w kształcie piramidy, wzniesiony na kolumnach z licznymi dekoracjami osłania trumnę z prochami księcia. Na szczycie baldachimu znajduje się konny pomnik księcia trzymającego w jednej dłoni tarczę, w drugiej miecz (? nie znam fachowej nazwy uzbrojenia), odzianego w zbroję ozdobioną czymś co mnie przypomina husarskie skrzydła (w rozmiarze mini). Koń, na którym zasiada książę także przyozdobiony jest uroczyście, jakby obaj wybierali się na turniej. Pomnik księcia stoi tak wysoko nad ziemią, iż szczegóły jego wykonania widoczne są dopiero na zdjęciu zrobiony z lotu ptaka. Ten grobowiec jest niezwykle majestatyczny, jakby zmarły górował nad miastem nawet z zaświatów. Ten rodzaj nagrobków bardzo mi się podoba, występują i u nas podobne na starych nekropoliach, choć oczywiście pozbawione elementów świeckich.
|
Most Scaligerów |
Kiedy przygotowywałam się do wizyty w Weronie musiałam dokonać wyboru tego, co chciałabym zobaczyć. Mój piękny bedekerowski przewodnik na stu dwudziestu stronach proponuje ponad sto atrakcyjnych obiektów, z których każdy jest niezwykle interesujący. Mnie zauroczył most Scaligerów. Jego murowane z czerwonej cegły boki (po których częściowo można spacerować) oraz wieża znajdująca się w części łączącej most z zamkiem Castelvecchio są blankowane charakterystycznymi jaskółczymi ogonami. Miałam okazję być tam w deszczowe piątkowe popołudnie, kiedy pogoda nie rozpieszczała turystów, było pochmurnie i wilgotno, co z jednej strony eliminowało nadmiar ludzi, a z drugiej nadawało klimat. Nie wiem, jakim cudem udało mi się zrobić dwa zdjęcia w jednym ujęciu, na pierwszy rzut oka wygląda to jak zdjęcie prześwietlone, nieudane, ale mnie się niezwykle podoba. Jest jakieś tajemnicze, może nieco niepokojące, ale intrygujące.
|
Most Scaligerów i widok na rzekę Adygę w jednym |
W zamku Castelvecchio, który jak się możemy domyślać powstał za panowania jednego z Scaligerów mieści się dziś muzeum Civico di Castelvecchio. Niestety mój pobyt w tym muzeum przypadł na dziesiątą godziną spacerowania po mieście (dzień przed wylotem samolotu o godzinie dwudziestej drugiej był ciężkim dla mnie dniem, w którym skumulowało się zmęczenie całodzienną wędrówką połączone z początkiem rozwijającej się infekcji) dlatego też oglądanie eksponatów owej galerii było wielce powierzchowne. Niemniej moje bystre oko wyłuskało wśród mnóstwa obrazów Madonnę della Pasione pędzla znanego mi (z National Galery) Carlo Crivellego. Pierwsze spotkanie z siniorem Crivelli sprawiło, iż odtąd nie mogę przejść obojętnie wobec jego dzieł. O skutkach pomylenia ogórka z tykwą pisałam
tutaj. Nie są one może szczególnie wybitne, niemniej zaintrygowały mnie znajdującymi się na nich płodami ziemi. Pisałam kiedyś o ogórku na obrazie Zwiastowanie ze św. Emidiuszem, natomiast na obrazie Madonna della Pasione nad postacią Najświętszej Panienki wisi sznur owoców, dorodnych jabłek (symbol grzechu pierworodnego), gruszek (słodyczy miłości), winogron (eucharystycznego wina) oraz innych, których symboliki nie odgadnę. Być może to po prostu element dekoracyjny, a może symbol bogactwa natury. A może Crivelli był także ogrodnikiem. I choć zmęczona i obolała nie żałuję wizyty w galerii, która to wizyta, po raz kolejny wzbogaciła moje MW (muzeum wyobraźni- pożyczyłam sformułowanie od pana WŁ).
|
Madonna della Pasione |
Wizyta w Muzeum była ostatnim etapem pobytu w Weronie, wcześniej jednak odwiedziłam Kościół Św. Anastazji. Wybrałam sobie tę właśnie świątynię wśród wielu innych, równie ciekawych, a może i ciekawszych z uwagi na: wygląd sklepienia świątyni, kropielnice oraz fresk święty Jerzy ratujący księżniczkę.
|
Wnętrze kościoła Św. Anastazji ze sklepieniem
|
Sklepienie świątyni na zdjęciu w przewodniku wygląda niezwykle ładnie, jest skromne, nie przeładowane, ozdobione kolorowymi motywami roślinnymi na białym tle (tak to przynajmniej wygląda na zdjęciu, a także widziane z dołu z poziomu posadzki). Z tym rodzajem zdobień spotkałam się po raz pierwszy (we Włoszech), albo też wcześniej nie zwróciłam nań uwagi. Najczęściej widywałam sklepienia bez ozdób, sklepienia ze świętymi figurami, albo przedstawiające nieboskłon z gwiazdami (dotąd moje ulubione, jak w kościele Mariackim w Krakowie, czy rzymskim Santa Maria Sopra Minerwa).
|
Kropielnica z garbusem autorstwa Gabriele Caliari |
Kropielnice świątyni są w kształcie podtrzymujących ich na plecach garbusów (co mnie skojarzyło się z gargulcami w paryskiej Notre Dame a tym samym z Quasimodo, a to znający mnie wiedzą niezwykle sympatyczne dla mnie skojarzenie). Kropielnicę zamieszczoną na zdjęciu (chrzcielnicę) wyrzeźbił Gabriele Caliari ojciec Paolo Veronese, znanego z ogromnego płótna Wesele w Kanie Galilejskiej w Luwrze. Płótna, na które mało kto zwraca uwagę, bowiem przegrywa rywalizację z małym obrazem Mona Lisa Leonardo da Vinci.
No i w końcu święty Jerzy ratujący księżniczkę wg Pisanello. Oczywiście Św. Jerzy (patron mojego taty) był mi od zawsze bliskim świętym, bo waleczny i rycerski, ale w tym fresku na pierwszy plan wysuwa się koński zad. Niemal jedna czwarta obrazu to widok konia od tyłu. Byłam go niezmiernie ciekawa. A okazało się, że ciekawość będzie trudno zaspokoić, bowiem fresk znajduje się na wysokości ca. dziesięciu metrów nad ziemią. Na szczęście obok kaplicy znajduje się ekran, na którym prezentowany jest fresk w całej okazałości. Można więc obejrzeć dokładnie to, co jak się zadrze wysoko ku górze głowę można zobaczyć z większej perspektywy.
|
Święty Jerzy ratujący księżniczkę ze strony |
|
A tak wygląda fresk oglądany z dołu |
Napisać tyle tylko o Świątyni Św. Anastazji w Weronie, to jakby nic nie napisać, znajduje się tam mnóstwo ciekawych ołtarzy i kaplic. Może (złudna nadziejo) wrócę do tematu świątyni. Wchodząc zakupiłam bilet wstępu, dzięki któremu dostałam mały folder w języku polskim z opisem wszystkich kaplic i ołtarzy. To bardzo miłe, bowiem przewodników w języku polskim jest niezwykle mało, a już przewodnik po świątyni to naprawdę rzadkość. Taka mała dygresja; we Włoszech kilkakrotnie zdarzało mi się dostawać takie ulotki/przewodniki w rodzimym języku po uiszczeniu niewielkiej opłaty. Ja wiem, że za granicą każdy grosz się liczy, ale myślę, że naprawdę warto wysupłać kilka euro bo pamiątka zostaje na długo.
Wpis jest już bardzo długi więc jeszcze tylko kilka zdjęć z Werony.
|
Berlina na Piazza delle Erbe |
|
Piazza delle Erbe i Torre dei Lamberti
|
|
Stragany na Piazza delle Erbe |
|
Ponte San Pietro nad Adygą |
|
Palazzo Comune od strony Piazza Signoria
W Weronie spotkało mnie pewne niepowodzenie. Nie udało mi się dotrzeć do Ogrodów Giusti (mój gps wskazywał, że jestem na miejscu, kiedy byłam na środku ulicy na której nie było żadnego wejścia do jakichkolwiek ogrodów. Być może ogrody w lutym nie wyglądały tak pięknie jak na zdjęciach w przewodniku, tym niemniej szkoda. Zobaczyłam jednak całkiem sporo. Na tle sporo, aby wiedzieć, że jeśli trafi się okazja to chętnie tam powrócę obejrzeć jeszcze więcej. A byłam około półtora dnia. |