Wydawnictwo Muza 1995 |
Wciągająca swymi mackami rzeczywistość pozostawia coraz mniej czasu na to co dla mnie ważne, to bez czego czuję niedosyt istnienia. Może to zbyt duże słowa, ale co tam. W rzeczywistości, w której słowa powszednieją i tracą na znaczeniu, czuję się usprawiedliwiona. Czytam mniej, a jeszcze mniej opisuję rzeczywistość, co sprawia, że umyka mi i lektura i to wszystko, co pozwala na zachowanie dystansu i zdrowia psychicznego. Martwi mnie to, iż tak wiele spraw rozpływa się w mgle niepamięci.
Dlatego tym bardziej cieszą lektury, które mimo upływu czasu pozostawiają trwały ślad we wspomnieniach.
Książkę Iris Murdoch przeczytałam w bardzo miłych okolicznościach, bowiem w trakcie wrześniowego urlopu (spędzanego po części w Londynie, co dodało dodatkowego smaczku lekturze, której akcja tam właśnie się toczy).
Bohater opowieści Bradley Pearson, urzędnik podatkowy to niespełniony literat, który rezygnuje z pracy, aby mieć czas na realizację tego, co całe życie odkładał na później; stworzenie powieści życia. Bradley ma wysokie aspiracje, nie chce pisać, jak jego przyjaciel Arnold, książek poczytnych, acz niedopracowanych. W momencie, kiedy wreszcie udaje mu się stworzyć idealne warunki do pisania (rezygnacja z pracy daje nieograniczoną ilość czasu, a wymarzona samotnia nad morzem - zapewnia miejsce do pracy) na przeszkodzie staje najpierw niezdecydowanie bohatera, który nie potrafi podjąć decyzji w żadnej życiowej sprawie, potem- podejmowanie decyzji pod wpływem emocji.
W chwili, w której spakowany ma wyjechać do swej samotni dzwoni telefon, który uruchamia całą lawinę wydarzeń. Bohater zostaje wplątany w szereg dziwacznych relacji damsko-męskich. Pojawiają się; była żona przejawiająca chęć powrotu, siostra, miotająca się pomiędzy odejściem od męża a powrotem doń, szwagier - pozbawiony uprawnień lekarskich, przyjaciel - twórca poczytnych książek, jego znudzona, marząca o romansie żona oraz ich, rozchwiana emocjonalnie nastoletnia córka. I nagle normalne relacje międzyludzkie zamieniają się w ciąg nieprawdopodobnych zdarzeń; przyjaciele stają się wrogami, a małżonkowie przeciwnikami.
W tej powieści uderzyło mnie to, że wszyscy ze sobą rozmawiają, a tak naprawdę nikt nikogo nie słucha, bo każdy wie lepiej niż jego rozmówca, czego potrzebuje druga osoba. Oni mówią do siebie, ale równie dobrze mogliby wcale się nie odzywać, bowiem nikt nikomu nie wierzy. Sporą rolę odgrywają też listy, które do siebie piszą, pokładając nadzieję, w tym, iż słowo pisane będzie miało większą moc i przekona respondenta o czystości intencji piszącego. Pomiędzy tymi ludźmi panuje temperatura zbliżona do zera, choć z drugiej strony, aż buzuje od emocji.
Czytając, czułam się tak, jakbym oglądała sztukę, której aktorzy odgrywają swe role, farsowe, groteskowe, dziwaczne, a jednak intrygujące.
Akcja powieści wciąga, ale to nie ona jest najważniejszą jej zaletą. To ciekawe portrety psychologiczne bohaterów stanowią o jej zalecie. Ciekawe tym bardziej, iż choć odmalowani bardzo dokładnie, mimo wszystko wymykają się ocenom i tak do końca nie wiemy, jacy są. Zwłaszcza cztery posłowia, w których w rolę narratorów wcielają się pozostali bohaterowie powieści, wywracają do góry nogami wyobrażenia i obraz, jaki sobie wytworzyliśmy w trakcie lektury. Nie wiemy, kto kłamał, a kto mówił prawdę. Żaden z bohaterów powieści nie budzi sympatii, a jednak naszkicowani zostali niezwykle sugestywnie.
Podobnie, jak w innych powieściach Murdoch, momentami przeszkadzał mi nadmiar filozofowania, jaki prezentował Bradley, choć niektóre jego wywody na temat życia, czy sztuki były niezwykle ciekawe.
Jako osoba, dla której muzyka odgrywa w życiu bardzo dużą rolę nie mogłam przeoczyć poniższej wypowiedzi Bradleya.
Jako osoba, dla której muzyka odgrywa w życiu bardzo dużą rolę nie mogłam przeoczyć poniższej wypowiedzi Bradleya.
Bywa, że muzyka mnie wzrusza, trafia do mnie, że mi zadaje tortury. Dociera do mnie, można by powiedzieć, jak złowieszcze mamrotanie, które-podejrzewam, w jakiś przerażający sposób dotyczy tylko mojej osoby. Kiedy byłem młodszy słuchałem muzyki z premedytacją, ogłuszając się bezładnymi emocjami i wmawiając w siebie, że oto przeżywam rzeczy wielkie. Zimny to ogień, prawdziwa przyjemność czerpania ze sztuki. Nie chcę poddawać w wątpliwość, że istnieją ludzie- chociaż jest ich mniej niż można sądzić z wypowiedzi naszych samozwańczych ekspertów- którzy czerpią czystą i matematycznie klarowną radość z tej mieszaniny dźwięków. Mogę powiedzieć tylko jedno „muzyka” była dla mnie sposobnością do osobistych rojeń, przepływem gorących, pogmatwanych wzruszeń, mierzwą mojego mózgu, nagle ujawnioną w dźwiękach. Str. 317 Czarny Książę (Muza S.A rok wydania 1995)
Nieprzypadkowo w dialogach i rozważaniach bohatera pojawiają się nawiązania do szekspirowskich dramatów, w których bohaterami targają emocje, a ich tragizm wynika z podejmowania niewłaściwych decyzji będących wynikiem ulegania namiętnościom.
Są chwile raju, za które warto płacić tysiącami lat piekła, a przynajmniej tak nam się zdaje, tylko, że w danym momencie nie zawsze jesteśmy tego świadomi. Ja byłem w pełni świadomy. Wiedziałem, że nawet gdyby miało się to skończyć ruiną świata, dobiłem korzystnego targu. Str. 332-333 Czarny Książę (j.w)