Ciekawa jestem, czy znacie to uczucie, kiedy podczas przedstawienia cała widownia pęka ze śmiechu, rży do upadłego, zagłuszając połowę dialogów, a wy zastanawiacie się, co tam robicie. Na spektakl Kolacja dla głupca warszawskiego Teatru Ateneum poszłam, jak w dym. Poszłam, bo ... (uwaga będzie znowu wyznanie) od dziecka kochałam się w panu Piotrusiu (Fronczewskim). Uwielbiam wszystkie jego role, teatralne, filmowe, kabaretowe. Łyknęłam nawet postać Franka Kimono (choć łatwo nie poszło).
Czytałam opinie na temat sztuki; wybitna, majstersztyk, inteligentna komedia, zmuszająca do myślenia.
Nie wiem, co poszło nie tak, ale zupełnie mnie sztuka nie śmieszyła, choć publika pękała ze śmiechu.
Grupa kolegów urządza sobie kolacje, na które każdy przyprowadza nieszczęśliwca uznawanego za idiotę. Główną atrakcją wieczoru są konkursy, w którym wygrywa ten, kto przyprowadzi największego głupka. Pewnego wieczoru na przekonanego o zwycięstwie w konkursie Pierra (Fronczewskiego) spada cała plaga nieszczęść; od wypadającego dysku, poprzez odejście żony, najście kochanki, aż po wizytę kontrolera podatkowego. A wszystko to przy współudziale księgowego z Ministerstwa Finansów (tytułowego głupka), opuszczonego przez żonę nieszczęśliwca, którego pasjonuje robienie makiet znanych budowli. Sztuka jest typową komedią omyłek oraz popisem aktorskim grającego rolę głupka Krzysztofa Tyńca. Włożył on wiele pracy w rozbawienie publiki. Jego gra jest naprawdę fantastyczna. Jedyne, co mi się nie podobało to przypisanie bohaterowi sposobu mówienia niechlujnego i niewyraźnego, przez co trudno było zrozumieć część dialogów. A kiedy doda się do tego fakt, iż sporą część dialogów zagłuszały wybuchy śmiechu to w odbiorze pozostaje mniej niż połowa sztuki. Ale to chyba szczegół, bowiem, jak napisałam publiczność tarzała się ze śmiechu. Bardziej od treści podobała się forma; nerwowe tiki, chód niczym z Ministerstwa głupich kroków, gapiowatość i umiejętność pakowania w kłopoty gospodarza.
Czytałam opinie na temat sztuki; wybitna, majstersztyk, inteligentna komedia, zmuszająca do myślenia.
Nie wiem, co poszło nie tak, ale zupełnie mnie sztuka nie śmieszyła, choć publika pękała ze śmiechu.
Grupa kolegów urządza sobie kolacje, na które każdy przyprowadza nieszczęśliwca uznawanego za idiotę. Główną atrakcją wieczoru są konkursy, w którym wygrywa ten, kto przyprowadzi największego głupka. Pewnego wieczoru na przekonanego o zwycięstwie w konkursie Pierra (Fronczewskiego) spada cała plaga nieszczęść; od wypadającego dysku, poprzez odejście żony, najście kochanki, aż po wizytę kontrolera podatkowego. A wszystko to przy współudziale księgowego z Ministerstwa Finansów (tytułowego głupka), opuszczonego przez żonę nieszczęśliwca, którego pasjonuje robienie makiet znanych budowli. Sztuka jest typową komedią omyłek oraz popisem aktorskim grającego rolę głupka Krzysztofa Tyńca. Włożył on wiele pracy w rozbawienie publiki. Jego gra jest naprawdę fantastyczna. Jedyne, co mi się nie podobało to przypisanie bohaterowi sposobu mówienia niechlujnego i niewyraźnego, przez co trudno było zrozumieć część dialogów. A kiedy doda się do tego fakt, iż sporą część dialogów zagłuszały wybuchy śmiechu to w odbiorze pozostaje mniej niż połowa sztuki. Ale to chyba szczegół, bowiem, jak napisałam publiczność tarzała się ze śmiechu. Bardziej od treści podobała się forma; nerwowe tiki, chód niczym z Ministerstwa głupich kroków, gapiowatość i umiejętność pakowania w kłopoty gospodarza.
Dlaczego mnie sztuka nie bawiła? Chyba z tego powodu, że nie śmieszy mnie wywalanie się na scenie, wylewanie na siebie wody czy ograne numery, w których ktoś bierze żonę za kochankę i na odwrót. Najbardziej gromkie wybuchy śmiechu wywołało ulubione słówko niewybrednej publiczności s...syn. Może ktoś powie, że komedie są właśnie po to, aby się zrelaksować, aby zamiast mózgu pracowała przepona i może będzie miał rację. Dla mnie jednak taki rodzaj rozrywki jest zbyt lekkostrawny.
Komedia wydaje mi się jedną z wielu kalek tej samej naiwnej sztuczki. Kiedy się ogląda pierwszą - człowiek świetnie się bawi, przy drugiej i trzeciewj śmieje się siłą rozpędu, ale kolejne wywołują jedynie znużenie. Może więc przyczyną mojego rozczarowania był nadmiar tego typu komedii. Oczywiście można powiedzieć, że sztuka niosła pewne przesłanie, że ten się śmieje, kto się śmieje ostatni...
Choć może właściwszym byłoby pytanie do widzów - z czego się śmiejecie ....? sami z siebie się śmiejecie.
A tak nawiasem mówiąc liczyłam na nieco bardziej zróżnicowany repertuar na nowej scenie gdańskiego teatru, tymczasem przeważają komedie zbyt lekkostrawne.