Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 27 listopada 2023

Wiedeńskie obrazki - sztuka obrazu kontra sztuka cukiernicza

W muzeum historii sztuki w Wiedniu
Do Wiednia wybrałam się po raz drugi po ponad trzydziestu latach od pierwszej wizyty. Dlaczego? Z poczucia niedosytu spowodowanego nie odwiedzeniem Muzeum Historii Sztuk Pięknych (Kunsthistorisches Muzeum). Jest to o tyle dziwne, iż wówczas (lata temu) sztuka nie leżała w kręgu moich zainteresowań.

Podczas dwóch dni pobytu w mieście dostałam do dyspozycji półtorej godziny wolnego czasu, które przeznaczyłam na wypicie kawy i zjedzenie ciastka (zapewne był to tort Sahera i pamiętam jedynie, że nie specjalnie mi smakował). Kiedy stawiłam się na miejscu zbiórki wyznaczonym pod pomnikiem Marii Teresy znajdującym się pomiędzy dwoma identycznymi budynkami muzeów jeden z uczestników wycieczki zapytał, czy byłam w Muzeum Sztuki. Jeśli nie, to zaproponował, aby wejść przynajmniej do holu i rzucić okiem na klatkę schodową. 
Klatka schodowa z rzeźbą Tezeusz i Minotaur Canovy
Nie pamiętam nic z wystroju wnętrza z tamtego okresu, ale pamiętam to wrażenie; mieszankę zachwytu i niesprecyzowanego personalnie żalu, iż zamiast oglądać takie wspaniałe wnętrze wybrałam prozaiczne jedzenie ciastka. Uderzyło mnie piękno, choć bardziej bogactwo (ono wówczas robiło na mnie większe wrażenie) wystroju (marmury, rzeźby, kolumny, freski na suficie, zdobienia, sztukaterie, balustrady i to wszystko czego nawet nie potrafiłam nazwać). 
Pracownia artysty Vermeera
Jednak wizyta w tym muzeum wymaga odrębnego wpisu. Tutaj jedynie wspomnę, iż do mojej osobistej kolekcji muzeum wyobraźni dołączyłam kolejnego Vermeera - Pracownię artysty. Było to jedno z kolejnych marzeń i spełnienie danej sobie obietnicy, iż po nieudanej próbie odwiedzenia amsterdamskiej wystawy dzieł Holendra obejrzę przynajmniej te znajdujące się w Europie. Jednak bogactwo zbiorów gromadzonych przez pokolenia Habsburgów jest tak wielkie i różnorodne, że można w tym muzeum spędzić cały dzień.

Wizyta w Wiedniu przebiegała pod znakiem odwiedzin Galerii Sztuki oraz degustowania ciast.
Cafe Central Wiedeń
Idealnym dla mnie sposobem zwiedzania jest jedna galeria, jedna wizyta w parku. Ponieważ jednak wiedeńskie parki nieco mnie rozczarowały, bo albo one są mało interesujące, albo ja nie potrafiłam odkryć tych ciekawych wizyty w galeriach przeplatałam wizytami w kawiarniach. Zatem i wpis będę przeplatała wrażeniami z tych odwiedzin. Jeśli Muzeum Historii Sztuki jest jedną z najbogatszych galerii wiedeńskich to niewątpliwe jedną z najbardziej znanych wiedeńskich kawiarni jest Cafe Central. Jest ona niczym Cafe Florian w Wenecji, czy Cafe El Greco w Rzymie, albo Cafe Les Deux Magots w Paryżu. To tam zbierała się śmietanka towarzyska i artystyczna Wiednia z początku XX wieku. Sam budynek, w którym mieści się kawiarnia powstał w 1860 roku w stylu włoskiego renesansu. Nie miałam jednak okazji przyjrzeć mu się dokładnie, bowiem tego dnia mocno padał deszcz, a ja myślałam tylko o jednym, aby znaleźć miejsce wewnątrz, bowiem wyczytałam, iż z uwagi na popularność kawiarni do wejścia ustawiają się długie kolejki. Miałam jednak szczęście przybywając do kawiarni wcześnie rano (około godziny dziewiątej) znalazłam wolny stoliczek.
W Cafe Central

Ale zanim weszłam drzwi otworzył mi pan z obsługi, przy wejściu przywitała mnie postać Petera Altenberga – austriackiego pisarza, księgarza i członka cyganerii z końca XIX i początku XX wieku. Wystrój wnętrza jest tak bogaty, iż ogromna sala wygląda niczym obiekt muzealny z kolumnami, żebrowym sklepieniem, pianinem, obrazami najjaśniejszego pana i jego cesarskiej małżonki. To tu bywali Freud, Zweig, Kokoscha i wielu innych znanych wiedeńczyków. Bywał także Trocki, Lenin, Stalin i Hitler. Ten ostatni był Austriakiem, o czym często się nie pamięta. Klimt wolał Cafe Tivoli. Wrażenia estetyczne w moim przypadku zdecydowanie wygrały z wrażeniami smakowymi. Zamówiłam cafe melange - wiedeńską specjalność (kawa ze spienionym mleczkiem, coś podobnego do włoskiego cappuccino) oraz apfelstrudel. Najbardziej smakowała mi … woda, którą w Wiedniu serwuje się zawsze razem z kawą (każdym rodzajem kawy, nie tylko espresso).
Apfelstrudel i Cafe Melange

To oczywiście kwestia gustów kulinarnych, ale dla mnie ciasto było zbyt słodkie, i zamiast jabłek wyczuwałam cukier i cynamon, zaś w kawie czułam jedynie puchatą piankę mleczną (a jak wspomniałam lubię słabą kawę). Niemniej otoczenie, klimat takiej mieszczańskiej kawiarni na bogato, ilość artystycznych ciast w gablotce sprawiał, że pobyt w tym miejscu był całkiem sympatyczny.


Pokrzepiona dużą ilością cukru udałam się do kolejnej galerii sztuki. Była nią Albertina. O ile w Kunsthistorisches Muzeum możemy podziwiać sztukę najbardziej klasyczną z klasycznych (Bruegel, Durer, Caravaggio, Rubens, Tycjan, Canaletto, Durer, Memling, Arcimboldo i wielu, wielu innych znakomitych malarzy) o tyle do Albertiny idziemy głównie po to, aby obejrzeć obrazy Picasso, Chagalla, Klimta a także impresjonistów i postimpresjonistów. Znakiem rozpoznawczym muzeum jest akwarela Albrechta Durera przedstawiająca Zająca. Niemniej jest tam więcej grafik i obrazów Durera. Mnie zauroczyły trzy obrazy Signaca. Zapewne to sentyment, jaki wywołało wspomnienie pierwszej wystawy tego malarza, jaką mogłam lata temu oglądać w mało znanej galerii sztuki w Martigny w Szwajcarii.
Paul Signac Wenecja Różowa chmura
Po raz pierwszy wówczas spotkałam się z nurtem malarskim, jakim jest puentylizm. Zobaczyłam i można powiedzieć przepadłam. Spodobało mi się tak bardzo, że od razu nabyłam parę reprodukcji w muzealnym sklepiku, które do dziś wiszą w mojej sypialni. Tym razem radość była jeszcze większa, bowiem trafiłam na dwa obrazy przedstawiające widoczki z Wenecji. A Wenecję lubię (mało powiedziane) w każdej postaci (w słońcu, deszczu, we mgle, opustoszałą tę najbardziej i pełną gwaru karnawałowego). Oczywiście wszyscy biegną do Picassa, bo to najbardziej znane dzieło w Albertinie (Kobieta w zielonym kapeluszu).
Picasso Sleeping Drinker
Nie jest tajemnicą, iż Picasso nie należy do moich ulubionych malarzy, jeśli jednak miałabym wybrać ulubionego Picassa w Albertinie to byłby to Sleeping Drinker (tłumaczona w niektórych przekładach, jako śpiąca pijaczka, w innych, jako pijąca absynt i to drugie tłumaczenie bardziej mi się podoba, od razu przychodzi na myśl Henri Toulouse Lautrec i jego Pijaczka (z Suzanne Valadon) jakże odmienny w wyrazie.
Paul Delvaux Krajobraz z latarniami
Zaciekawiły mnie prace Franza Sedlacek (neoromantyka), który jak się okazało miał niechlubną historię członkostwa w NSDAP. Zafascynował mnie obraz Krajobraz z latarniami Paula Delvaux – belgijskiego surrealisty. Jest niezwykle tajemniczy. Poraża pustką, niepokoi ta znajdująca się w dalszym planie para z noszami, wzrusza jakimś nieprzeniknionym spokojem, jaki bije od kobiecej postaci z pierwszego planu. Po takiej dawce sztuki należy się ciastko. 
Cafe Hawełka
Tym razem udałam się do kawiarni o znajomo brzmiącej nazwie Cafe Hawełka. W tej kawiarni gromadziła się elita kulturalna w latach pięćdziesiątych XX wieku. Na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie dość obskurne, jest ciemna, meble pochodzą chyba z połowy zeszłego wieku, ale ma swój klimat zakurzonej przeszłości. Czytałam o niesympatycznej obsłudze nonszalancko traktującej gości, wymuszającej napiwki i każącej na siebie długo czekać. Ja miałam szczęście kelner podszedł dość szybko, a zamówienie otrzymałam w pięć minut i nikt ode mnie niczego nie wymuszał. Zamówiłam tym razem tort Sahera (pełna obaw o to, czy mnie nie zemdli z nadmiaru słodkości, generalnie nie przepadam za tortami, a już czekoladowymi w szczególności) oraz na wszelki wypadek herbatkę.
Tort Sahera w Cafe Hawełka

Nie mam pojęcia, czy był to reprezentatywny przedstawiciel tego gatunku, ale mnie smakował wyśmienicie. Ciasto było wilgotne, nieprzesłodzone, przełożone cieniutką warstwą morelowej konfitury i polane  warstewką czekolady. Było delikatne i wysublimowane, zupełnie nie przystające do mojego wyobrażenia o austriackiej kuchni. Taki torcik Sahera to mogłabym jadać częściej. Na wspomnienia, aż mi się kąciki ust podnoszą do góry. Znalazłam taki ciekawy filmik w internecie kręcony w Cafe Hawełka.

Belweder. Być w Wiedniu i nie zobaczyć Pocałunku Klimta to tak jakby nie być tam wcale. Ta najbardziej rozpoznawalna reprodukcja dominująca na kubkach, talerzykach, filiżankach, torbach i wszelkich muzealnych gadżetach pamiątkowych króluje nie tylko w Wiedniu, ale mam wrażenie w całej Europie. Kto wie, czy nie jest popularniejsza od Gałązki Migdałowca, czy Słoneczników Van Gogha. Oczywiście do 2006 roku byłby to Portret Adeli Bloch-Bauer znany jako Wiedeńska Mona Lisa. Najwięcej obrazów Klimta znajduje się w Belwederze. Zbudował go książę Eugeniusz Sabaudzki - nazywany zakulisowym cesarzem. Był on uczestnikiem walk w bitwie pod Wiedniem (1683 rok) i głównodowodzącym wojskami austriackimi w zwycięskiej bitwie pod Zentą (kiedy to w 1697 roku ostatecznie wyparto Turków z Europy). Kompleks budynków Belwederu (Górny i Dolny Belweder) łączą tarasy ogrodowe, które zafascynowały Bernarda Bellotto (jego Widok z Belwederu wisi w Muzeum Historii Sztuki).
Sala Terrena w Belwederze Górnym (z atlantami w roli podpór)
Pałac miał być letnią rezydencją księcia. Z powodu ograniczonej ilości czasu odwiedziłam jedynie Górny Belweder, który służył do celów reprezentacyjnych, a w którym dziś mieści się galeria sztuki. I pomimo ich bogactwa i tak niemal każdy biegnie do sal Klimta, w których znajdują się najbardziej rozpoznawalne obrazy (Pocałunek, Judyta z głową Holofernesa, liczne pejzaże, portrety kobiet, których nazwiska dziś niewiele nam mówią, a które w jego czasach należały do towarzyskiej socjety Wiednia). Miałam szczęście, iż jeden ze zrabowanych rodzinie Bloch-Bauerów obrazów przyleciał na konserwację do Wiednia i został wystawiony w Belwederze. Mogłam więc bez wycieczki za ocean obejrzeć Adelę, jakże inną od tej kapiącej złotem, wyzywającej, śmiałej, choć może nie do końca spełnionej kobiety z pierwszego portretu.
Gustaw Klimt Avenue in the Park of Schloss Kammer
Poza obrazami Klimta (kilka zdjęć zamieściłam w poprzednim poście) jest tam wiele innych ciekawych dzieł; w tym Kokoschki i Schielego. Znajdują się obrazy przedstawiające Adama i Ewę pędzla Hansa Makarta. Makart był przedstawicielem akademizmu, malował schlebiając gustom odbiorców, eksponując luksus i zmysłowość. Do  jego wielbicieli należał Adolf Hitler, który jak wiemy (niestety dla dziejów ludzkości nie został przyjęty do Akademii Sztuk Pięknych).
Adam i Ewa Hansa Makarta
Ciekawostką jest ekspozycja rzeźb głów Franza Xaviera Messerschmidta. Ten XVIII wieczny niemiecko - austriacki rzeźbiarz znany był z kolekcji głów o wyrazistej, niemal groteskowej mimice. Wyglądają nieco karykaturalnie, ale też niezwykle interesująco. W zalewie klasycznych rzeźb o idealnych rysach twarzy jest to coś innego. Oczywiście Belweder ma przepiękny wystrój wnętrz, nie odbiega w tym od innych książęcych pałaców (sztukaterie, freski, lustra, rzeźby, obrazy, posągi, tapety, wyścielane bogatymi materiami meble, kominki, plafony, zero prostoty, sam przepych).
Głowy Messersmidta

Ale i tak tym, co zapamiętam będą obrazy i rzeźby, jak rzeźby atlantów w sali Terrena (i pomyśleć, że genezą ich powstania były wady konstrukcyjne budowli, które wymagały podparcia sufitu). Mnie zauroczył też taki romantyczny obrazek Olgi Wisinger – Florian zatytułowany Spadające liście. Jeśli nawet ktoś nie lubi jesieni to taki widoczek większość z nas przyjmie z przyjemnością i z chęcią zanurzy się w takim krajobrazie barw, zapachów i szelestów.
Olga Wisinger - Florian Spadające liście
A skoro jestem w Belwederze to po takiej porcji wrażeń idę na kawę i niestety na ciastko też. Ponieważ moja znajomość języków obcych woła o pomstę do nieba wybieram to ciasto, którego nazwę rozumiem Tort Węgierski, a do tego cafe latte. Kawiarenka muzealna jest całkiem pozbawiona jakiegokolwiek klimatu, a ciasto jest przeciętne (nie jest złe, ale też nie jest grzechu warte, a dla mnie niestety jedzenie słodkości z powodów zdrowotnych jest grzechem). Tak więc wychodzę upojona sztuką i opita kawą (bardzo dobrą) oraz dosłodzona porcją tortowego ciastka.
Tort węgierski w muzealnej Cafe Belwederu

Ostatnią stricte Galerią sztuki, jaką odwiedziłam w Wiedniu było Muzeum Leopolda. To najważniejszy zbiór nowoczesnej sztuki austriackiej z największą ilością dzieł Egona Schielego. Jest tu też sporo dzieł Oskara Kokoschki. Oba nazwiska jeszcze miesiąc temu były mi kompletnie obce. Sztuka nowoczesna jest przeze mnie przyswajana wybiórczo. Zdarza się, że coś mnie zachwyci, ale nie jest to częste zjawisko. Staram się jednak w celach poznawczych odwiedzać i takie galerie. Tej, przyznam nie miałam w planie. W końcu co za dużo to niezdrowo. Ktoś mądry (czy to nie Szymborska) powiedział kiedyś jeden obraz dziennie- tyle jest w stanie przyswoić człowiek, jeśli chce dobrze zapamiętać. Tyle, że jestem zachłanna, jeśli idzie o pewien rodzaj sztuki, więc jak już zacznę trudno mi się ograniczać.
Egon Schiele Autoportet

Muzeum odwiedziłam z powodu dość mocno padającego deszczu, który uniemożliwił mi wizytę w Parku wokół Hofburga. Miałam szczęście trafiając na dzień bezpłatnego wstępu. Mogłam dzięki temu poznać obrazy tych dwóch obok Klimta najbardziej znanych wiedeńskich malarzy. Schiele malował sporo portretów i to malował je w sposób niezwykle charakterystyczny, lekko karykaturalny. Nie wszystkie mi się podobały, ale autoportret przedstawiający Egona jako łobuzerskiego chłopaczka z zadziornym spojrzeniem przypadł mi bardzo do gustu. Intrygujący jest też obraz Kobieta w żałobie.
Kobieta w żałobie Egon Schiele

Natomiast postacie namalowane przez Kokosche są takie zdeformowane i rozmazane, że w tak dużym natężeniu, w jakim się jawią w Muzeum Leopolda są męczące. Jego pejzaże, czy weduty podobały mi się o wiele bardziej. Tym co przyciągnęło moją uwagę była porcelana w stylu art deco. Może z uwagi na od dawna żywioną miłość ku porcelanie (będącej tak kruchą, a tak wykwintną materią), a może z uwagi na ciekawe wzornictwo, prostotę, która jest ponadto niezwykle ładna i ciekawa.
Porcelana w stylu art deco -Josef Hoffmann (Muzeum Leopolda)

Tu przypomina m się wiersz Barańczaka Porcelana
Oczywiście mogłabym  opisać bardziej szczegółowe wrażenia z pobytu w każdym z odwiedzonych miejsc, bo każde jest tego warte, ale wnioskując po objętości tekstu i mając świadomość, o ilu jeszcze miejscach chcę napisać poprzestanę na tym jedynie wspomnieniu paru eksponatów, które chciałabym zapamiętać.

Cafe - Konditorei L. Heiner
A na zakończenie zapraszam na eklera w Café - Konditorei L. Heiner. Miałam do wypisania trzy pocztówki i chciałam gdzieś spokojnie zrobić to przy stoliczku i kawie. Niestety po drodze wzrok napotkał na szklaną gablotkę z ciastkami i ekler, którego smak odkryłam całkiem niedawno w Gdańskiej cukierni zwanej Eklerownią skusił mnie skutecznie do zamówienia ciasteczka. Nie sądziłam co prawda, iż sprosta on wyzwaniu zaspokojenia mojego smaku na eklera rodem z gdańskiej ciastkarni, a tymczasem nadzienie rozpływało się w ustach, było delikatne, nieprzesłodzone, wysublimowane.

Mogę spuentować to tak, iż w Wiedniu zaspokoiłam swe artystyczne gusta z nawiązką i udało mi poznać ciekawe smaki cukiernicze.
Ależ to było smaczne ciacho

środa, 22 listopada 2023

Złota dama Anne Marie O`Connor

Portret Adeli Bloch Bauer jedyne zdjęcie z internetu

Podtytuł książki brzmi niezwykła opowieść o arcydziele Gustawa Klimta, portrecie Adeli Bloch-Bauer.

Złota dama jest debiutem pisarskim adeptki malarstwa i dziennikarki zamieszkałej w Jerozolimie, debiutem niezwykle udanym.

Powieść przedstawia historię bogatej rodziny zasymilowanych żydów Bloch-Bauerów, żyjących do czasu wybuchu II wojny światowej w Wiedniu. Przedstawia też losy jednego z najbardziej znanych obrazów Gustawa Klimta – portretu Adeli, który naziści chcąc ukryć jego żydowskie konotacje nazwali mianem Złotej Damy.

A wszystko to na bogatym tle ówczesnego życia kulturalno-towarzyskiego początków XX wieku. Młodość Adeli przypada na okres rządów cesarza Franciszka Józefa. Wyemancypowana Sisi ucieka od konwenansu dworskiej etykiety w liczne podróże, cesarz spotyka się z aktorką Kathariną Schratt, wybudował dla niej willę w Ischl. Przepisy dotyczące statusu żydów ulegają liberalizacji, sam cesarz zachęca ich do inwestowania w budowę linii kolejowej i fabryk nadając arystokratyczne tytuły. Ich populacja z sześciu tysięcy w połowie XIX wieku wzrasta do niemal stu pięćdziesięciu tysięcy na początku XX wieku i stają się najliczniejszą populacją żydowską w zachodniej Europie.

Zamożni przedstawiciele tej populacji byli  wielbicielami wiedeńskiej kultury. Wypełniali nowe teatry, opery i szkoły cesarstwa w większym stopniu, niż wynikałoby to ze statystyki. Dzieci żydowskiego pochodzenia stanowiły w Wiedniu mniej niż dziesięć procent, jednak żydowska młodzież zajmowała trzydzieści procent miejsc w szkołach średnich. Wiedeńscy Żydzi byli entuzjastami nowych gałęzi nauki i medycyny. Chętnie wspierali młodych artystów, intelektualistów i najnowsze polityczne prądy. Stali się tak ważnymi mecenasami kultury, że powieściopisarz i dziennikarz Stefan Zweig stwierdził; "Kto chciał wprowadzić coś nowego” bądź przyjechał na gościnne występy i szukał w Wiedniu zarówno zrozumienia, jak i audytorium, ten był zdany na burżuazję żydowską (str. 34).
Wraz ze wzrostem znaczenia bogatych i wykształconych rodzin szedł antysemityzm, który uderzał w ubogich przedstawicieli żydowskich rodzin. Jednak Adela Bloch Bauer miała szczęście. Przyszła na świat w rodzinie poważanej, rodzinie, której przedstawiciele zajmowali się mecenatem sztuki. Mogła się kształcić w najlepszych szkołach. 
Judyta z głową Holofernesa
W przeciwieństwie do swojej matki, czy siostry jej ambicją nie było dobre zamążpójście i urodzenie dzieci. Adela chciała studiować. Niestety status materialny tu nie wystarczył. Na przełomie wieków XIX i XX tylko garstce kobiet udało się wstąpić na uniwersytet i mogły one studiować jedynie filozofię. Rewolucyjną była decyzja cesarza Franciszka Józefa o dopuszczeniu kobiet do kształcenia na wydziale medycyny. Mimo to, kiedy Emil Zuckerkandl - pionier anatomii wprowadził na zajęcia z anatomii swoją protegowaną Gertrude Bien (w męskim ubraniu i bez możliwości zadawania pytań) musiał wezwać ochronę, kiedy słuchacze zorientowali się, że herr Bien to fraulein Bien. Kilka lat później została ona pierwszą wiedeńską pediatrą-kobietą.

Adeli nie udało się podjąć studiów. Wydana została za mąż za bogatego przemysłowca, sporo od niej starszego Ferdynanda Blocha, który był dobrym człowiekiem, ale zupełnie różnym od Adeli, mieli inne temperamenty i zainteresowania. Ich małżeństwo przypominało małżeństwo Franciszka Józefa z Sissi, tyle, że Adeli nie wiązały konwenanse i dworska etykieta.
To Ferdynand zamówił portret Adeli u Klimta. Malarz miał opinię uwodziciela, a jego obrazy odsłaniając ciało modelki odsłaniały o wiele więcej (temperament, sekrety, pragnienia). Klimt był modny wśród bogatej klienteli, ale był też kontrowersyjny, malował po nowemu, nie były to akademickie portrety. Zamówienie świadczy o odwadze Ferdynanda, który chciał, aby jego żona została unieśmiertelniona, nawet jeśli portret wzbudzi sensację. Może miało to wynagrodzić Adeli brak potomka.
Dzieci były podstawą rodzinnego życia. Dla kobiet były przepustką do świata. Pozwalały uczestniczyć w życiu wielopokoleniowych rodzin zbierających się w wiejskich rezydencjach, gdzie młode matki rozmawiały, podczas gdy dzieci się bawiły. Bezdzietność oznaczała ciche, puste mieszkanie rozbrzmiewające tylko głośnym tykaniem złotego zegara, podczas gdy Ferdynand był zajęty w cukrowni. Bezdzietność była też uszczerbkiem na kobiecości, niepełnym człowieczeństwem, a nawet powodem drwin…. Dla zamężnej kobiety brak dzieci oznaczał katastrofę, utratę osobistej i społecznej tożsamości (str. 78-79).

Portret Adeli najbardziej złoty ze wszystkich obrazów Klimta nie był jedynym jej portretem namalowanym przez malarza. To jej twarz widnieje na obrazie Judyta z głową Holofernesa. Na obu Adela została przedstawiona taką, jaką była naprawdę, albo, jaką mogłaby być, gdyby kobieta była traktowana na równi z mężczyzną. Portrety przedstawiają kobietę śmiałą, wyzwoloną, rozbudzoną erotycznie, czyli zupełne przeciwieństwo kobiety, jaką stawiano wówczas na piedestale życia rodzinnego. Portret Adeli z czasem stał się dobrem narodowym Austrii, zwano go austriacką Moną Lisą. Habsburgowie wypożyczali obraz na wystawy, aby reprezentował wspaniały wizerunek cesarstwa - nowoczesnego i wytrawnego. Nic dziwnego, że uzyskawszy obraz podstępem latami nie chciano zwrócić go prawowitym właścicielom - spadkobiercom Adeli i Ferdynanda. Inkrustując Adelę tajemnicą i złotem jak bizantyjską mozaikę, Klimt przedstawił ją jako dumną, wyniosłą władczynię z wysokim podbródkiem i oczami zdradzającymi aspiracje. (str.113). Sama Adela zmarła przed wybuchem wojny w wieku czterdziestu trzech lat. 
Portret Adeli Bloch Bauer II
W książce Złota Dama autorka przedstawia tragiczne losy żydowskich krewnych i przyjaciół Adeli i Ferdynanda. Ci bogatsi, którzy nie zdążyli wyjechać po anszlusu Austrii byli zmuszani szantażem do przepisania całego majątku na okupantów, ci biedniejsi byli wywożeni do obozów zagłady. Kilku dzięki sprytowi i pieniądzom udało się przeżyć wojnę, jednak majątków nie udało się im odzyskać, utracili zamki, kamienice, fabryki, złoto, pieniądze, drogocenne dzieła sztuki. O odzyskanie Złotej damy oraz kilku innych obrazów siostrzenica Adeli Maria Altmann toczyła sądową batalię do 2006 roku.

Przerażającą była historyczna amnezja. Po wojnie trudno było Blochom-Bauerom odzyskać pozostałości ich dawnego życia. Nikt nie czuł się winny. Austria użalała się nad sobą. Wiedeń leżał w ruinach….. W roku 1946 oficjalnie unieważniono wszystkie transakcje zawarte w czasach rządów nazistowskich jako niemające mocy prawnej, w rzeczywistości jednak bardzo trudno było dostać z powrotem zajęte domy i mieszkania,które zaryzowano podczas wojny. Rodzinom, które starały się o zwrot dzieł sztuki, mówiono, że najbardziej wartościowe przedmioty stały się „narodowym dziedzictwem” i proszono je, by „przekazały” te prace w zamian za prawo wywozu z kraju mniej ważnych dzieł. Żydzi, którzy ocaleli i wrócili do kraju w tym ponurym powojennym okresie, byli zmęczeni i smutni. Przyjaciele i rodzina zostali wymordowani, w ich domach mieszkali obcy ludzie, używając ich zastaw stołowych i sprzedając na czarnym rynku ich pamiątki rodzinne. Austriaccy urzędnicy nawet nie silili się na uprzejmość i zrozumienie. (str. 300)

A może jeszcze bardziej przerażające jest to, że tak wielu nazistów odpowiedzialnych za wojenne zbrodnie nie tylko nie poniosło za nie  odpowiedzialności, ale żyło w bogactwie i pełniło odpowiedzialne stanowiska polityczne.
Pocałunek

Książkę przeczytałam w ramach stosikowego losowania u Anny. Szczęśliwie się złożyło, że miałam okazję krótko po lekturze zagościć w Wiedniu, który był scenerią wydarzeń opisanych w książce. Nie mogłam z oczywistych względów obejrzeć Złotej damy, która po jej powrocie do prawowitych spadkobierców poleciała za ocean. To z punktu widzenia nas - ciekawych obrazu widzów- ogromna szkoda, ale sprawiedliwości dziejowej w tym chociaż przypadku stało się zadość. Miałam okazję za to obejrzeć Portret Adeli Bloch-Bauer zwany II portretem Adeli (namalowany został kilka lat po namalowaniu tego najbardziej znanego). Jest on zupełnie inny w wyrazie. Adela jest na nim starsza i pogodzona z faktem, iż nie spełni swoich marzeń i pragnień, jakby zrezygnowana. Portret przyleciał do Wiednia celem wykonania konserwacji i obecnie jest wystawiony w Belwederze, tam, gdzie znajduje się także Pocałunek, do którego, jak twierdzą niektórzy też pozostała Adela (inni wskazują Emilię Flöge), Judyta z głową Holofernesa czy parę innych obrazów Klimta. 
Poniżej kilka obrazów Klimta z Galerii Belweder.
Fritza Redier

Panna młoda

Avenue to schloss kammer

Amalie Zukerkandl

Adam i Ewa
Złota dama nie jest typową biografią, choć zawiera wątki biograficzne zarówno Adeli, jak i członków jej rodziny, a także samego malarza. Jest historią obrazu przedstawioną na bardzo szerokim tle historyczno-społeczno-biograficznym. Na podstawie książki powstał film. Zaraz będę szukała, czy można go gdzieś obejrzeć. Wszystkie zdjęcia poza pierwszym są mojego autorstwa.

sobota, 4 listopada 2023

Wenecja awangarda bez granic

Wenecja z Galerii Peggy G.
Kolejny z filmów z serii Sztuka na ekranie bohaterką uczynił Wenecję. Miasto jedyne w swoim rodzaju, miasto wyrosłe z marzeń jej twórców, niepowtarzalne. Miasto będące dziełem sztuki. To miejsce niezwykłe, trudno je dziś pokazać unikając banału, bez doskonale znanych widoków, miejsc wręcz kultowych. Nie ma takiego drugiego miejsca na świecie, nie ma Wenecji północy, polskiej, holenderskiej, greckiej, czy jakiejkolwiek innej Wenecji. Wenecja jest jedna, ta położona we Włoszech, miasto na palach, pełne kanałów, mostów, baśniowej architektury, poczucia dumy, wolności, oryginalności i awangardy.

Dotąd uważałam, że jedynie Brodskiemu udało się ukazać Wenecję tak dogłębnie, nieszablonowo, podskórnie. Pełen poezji Znak Wodny zauroczył niejednego czytelnika.

Teraz widzę, że film Wenecja Awangarda bez granic jest równie interesującym pokazaniem miasta. Ukazuje je przez sztukę; głównie muzykę stworzoną na potrzeby filmu przez Hanię Rani. Muzykę, która doskonale współgra z przepięknymi obrazami wnętrz weneckich domów, kanałów, placyków czy wysepek, zarówno tych ikonicznych widoków znanych nawet tym, którzy nie mieli szczęścia nigdy jej odwiedzić. Ale równie dobrze współgra z obrazami mało znanymi niemal pustych zakątków. A że takie są mogę zaświadczyć z pełną odpowiedzialnością. Byłam tam nie raz i zdarzało mi się snuć wyludnionymi nabrzeżami, wąskimi przesmykami, mostkami w wersji mikro. Trzeba tylko pozwolić prowadzić się intuicji, a nie podążać za strzałką Ponte Rialto czy Piazza San Marco.

Wenecja jest muzyką, bo tylko ona jest w stanie oddać jej ulotny czar, jej delikatność, kruchość, piękno, a jednocześnie siłę i to niezniszczalne przekonanie, że nawet umierając to miasto jak Feniks z popiołu odrodzi się od nowa, jeszcze silniejsze i jeszcze piękniejsze. Muzyka rozbrzmiewająca w scenerii Canale Grande, wewnątrz pałacowych wnętrz, na deskach teatru czy świątyni jest jedną z bohaterek filmu. Jest ona podobnie jak Wenecja harmonijna, intrygująca i uwodzicielska.
 
Wenecja uwiodła zwłaszcza tych, którzy postanowili spocząć tu na wieczny sen na cmentarnej wysepce San Michele, a także tych, których mieszkańcy uhonorowali pomnikami. 

W tym mieście historia splata się ze sztuką, stąd mamy i dożów i kondotierów i  dyplomatów ale też malarzy, muzyków, rzeźbiarzy. Dzieła Belliniego, Tycjana, Tintoretta możemy podziwiać i w galeriach sztuki, w świątyniach i licznych Scuole. Któż nie zna przepięknych wedut Bernardo Bellotto (zwanego Canalettem). A dziełom klasyków towarzyszą dzieła artystów XX i XXI wieku prezentowane na corocznych Biennale Sztuki (od 1895r), zgromadzone w Galerii Peggy Guggenheim (od 1951 r.) czy nowej w XX wieku dziedziny sztuki – filmu prezentowanej na corocznych Międzynarodowych Festiwalach (od 1932 r.). Wenecja od zawsze była otwarta na awangardę.


Wenecja piękna klasyczną urodą architektury wieków nie stroni od nowości. Na tle romańskiej, barokowej, bizantyjskiej architektury wyśmienicie prezentują się nowoczesne rzeźby monumentalnych dłoni Lorenzo Quinna.

I nawet dla tak konserwatywnej w upodobaniach amatorki sztuki, za jaką uważam siebie - owo połączenie nowości z klasyką prezentuje się niezwykle harmonijnie.

Wenecja jest też tajemnicą – to tutaj ukrywamy się za maską karnawałowego przebrania, aby bez obaw i konsekwencji ulegać szalonej zabawie.
To zdjęcie ze netu (zbyt późno wyciągnęłam aparat)

Wenecja przypomina kobietę - z pozoru delikatną i słabą, tak naprawdę silną i wyzwoloną.
A tak na marginesie nasza kompozytorka i muzyczka Hania Rani też jawiła mi się uosobieniem Wenecji. Zauroczona miejscem, utalentowana dziewczyna stworzyła przepiękną muzykę, będącą hołdem złożonym miastu. Reasumując Wenecja to uosobienie piękna, a wyrażać może je tylko sztuka i wrażliwość.

Miałam zupełnie inne plany na kolejny wyjazd, jednak ... już niedługo będę miała znowu ogromną przyjemność pobytu w tym mieście.
Polecam wszystkim zainteresowanym filmy z serii Sztuka na ekranie, a ten film w szczególności, choć ostrzegam, że Wenecja uzależnia. 

 A jeśli już kogoś skusi, to może w karnawale? Jest co prawda tłoczno, gwarno, trzeba przeciskać się przez tłumy, ale w tym właśnie urok karnawałowej zabawy.

środa, 1 listopada 2023

Wenus Zwycięska Antonio Canovy

 

Kiedy ilość zaległych wpisów przekroczyła już liczbę, powyżej której należy się pożegnać z nadzieją spełnienia, kiedy większość blogerów będzie zamieszczała wpisy dotyczące nekropolii (i słusznie, sama szalenie lubię je oglądać, a jeszcze bardziej na nich przebywać) przekornie pomyślałam, żeby sprawdzić, kto urodził się 1 listopada.   Otóż całkiem sporo znanych ludzi, a między nimi w 1757 roku (równo 266 lat temu) przyszedł na świat w małej miejscowości w regionie Wenecji Euganejskiej Possagno Antonio Canova. Choć był też architektem i malarzem świat zapamiętał go jako najwybitniejszego rzeźbiarza XVIII wieku. Po Michale Aniele w wieku XVI i Gian Lorenzo Berninim w wieku XVII nastał czas Canovy. 
W zeszłym roku miałam przyjemność oglądać w Galerii Borghese Wenus Zwycięską, do której to rzeźby pozowała Paulina Bonaparte Borghese. Widziałam ją po raz kolejny, ale miałam wrażenie, jakbym ujrzała ją po raz pierwszy. Zapewne dlatego, iż wcześniejsze wizyty w Galerii skupiały się na rzeźbach Berniniego. Chłonęłam je wówczas tak zachłannie, że mam wrażenie, iż na nic innego nie było już miejsca w sercu i pamięci. Tym razem, kiedy pobyt w Galerii był kolejnym a zatem Berniniowskie sola, duety i tercety już okrzepłe w zwojach pamięci pozwoliły na delektowanie się także innymi dziełami sztuki. Wtedy dojrzałam ją - idealną kobietę - boginię. 
Rzeźba powstała na zamówienie małżonka Pauliny Camillo Borghese. Cóż to była za wspaniałe połączenie rodów; starego, szlacheckiego włoskiego rodu, z którego wywodził się papież Paweł V i znani kardynałowie - mecenasi sztuki z rodem Bonaparte może nie tak starym, ale też szlacheckim, a co ważniejsze już cesarskim. Małżeństwo zostało zaaranżowane z powodów politycznych i nie było szczęśliwym, do czego w dużej mierze przyczyniła się Paulina, osoba dość swobodnych obyczajów.

Wenus Zwycięska przedstawia częściowo nagą boginię w pozycji półleżącej. Opiera się ona na stercie marmurowych poduszek. Bogini jest piękna, jak to bogini, ma klasyczne rysy twarzy i klasyczną fryzurę, w ręku trzyma jabłko (atrybut bogini miłości uzyskany od trojańskiego królewicza Parysa). Ciało Bogini jest wyidealizowane i zmysłowe, a rzeźba pięknie wypolerowana.

Zarówno rzeźba, jak i modelka wzbudziły mnóstwo kontrowersji (rzeźba z powodu przedstawienia aktu znanej osoby, siostry cesarza, modelka z powodu rozwiązłego życia, licznych romansów i sposobu zachowania).

Jednak to nie bogini przyciągnęła  moją uwagę, a materac, na którym opierało się jej boskie ciało. Materac ten bowiem sprawiał tak realistyczne wrażenie miękkiej materii, uginającej się pod kobiecym ciałem, że kilkakrotnie podchodziłam bliżej, aby upewnić się, czy to rzeczywiście jest marmur, czy może cała kompozycja została posadowiona w jakiś niewytłumaczalny sposób na miękkiej materii. To wydawało się wręcz niemożliwe, aby coś o strukturze tak twardej i zwartej, jak karraryjski marmur mogło sprawiać wrażenie czegoś tak delikatnego i miękkiego, jak delikatny i miękki materiał. Dodatkowo sprawiał on wrażenie pokrytego połyskującą materią w rodzaju satyny. 


Nie mogłam oderwać odeń wzroku. I dziś po paru miesiącach, jakie upłynęły od odwiedzin kiedy sięgam pamięcią do tamtego dnia to nie widzę twarzy bogini, jej piersi, wystudiowanej pozycji dłoni, trzymanego w ręku jabłka, czy starannie ułożonych włosów, zarysu bioder, ułożenia nóg, a widzę połyskujący blaskiem uginający się pod leżącą nań postacią kobiety materac. 
Jako ciekawostkę dodam, że łoże, na którym umiejscowiono marmurową rzeźbą wykonane zostało z drewna imitującego marmur, a ciało bogini dla uzyskania właściwej karnacji zostało pokryte warstwą płynnego wosku. Rzeźbę można oglądać ze wszystkich stron podziwiając kobiece wdzięki, czy jak ja urodę materii, na której te wdzięki zostały zaprezentowane. 
To zdjęcie ze strony. Pozostałe zdjęcia mojego autorstwa :)

W dniu zadumy nad tymi, którzy odeszli nie zapominajmy i o tych, którzy uczynili nasze życie piękniejszym dostarczając mu takich ekstatycznych wręcz przeżyć.