Park Łazienkowski |
I znowu Warszawa. To nie tylko punkt docelowy moich wypadów, to także doskonały przystanek w drodze na wschód (Białystok) czy południe (Kraków) kraju. Tylko przez Warszawę kursuje Pendolino, jedyny pociąg, który dysponuje wagonem zwanym strefą ciszy. Niestety nie jestem Szolemem Alejchemem, a podróżowanie pociągami drugiej klasy, wdawanie się w dyskusje z przypadkowymi podróżnymi nie leży w mojej naturze, w dodatku nie mam talentu wyżej wspomnianego autora ciekawego opisania tychże obserwacji. Po ostatniej podróży do Bydgoszczy, kiedy to przez całą drogę na oparciu mojego fotela opierał się pewien młodzieniec, obok siedziały dwie nastolatki, które popiskiwały na temat muzycznego idola, mężczyzna w średnim wieku przez całą drogę prowadził rozmowy quasi biznesowe, a gadatliwa babcia telefonicznie sprawowała opiekę na wnuczętami doradzając wypicie kakałka (czort wie jak to się pisze). Głowę miałam spuchniętą niczym balon. Dlatego lubię ciszę i spokój podróży (choć i w strefie ciszy zdarzają się odstępstwa).
A zatem Warszawa. Tym razem przystanek w drodze do Krakowa. W programie znalazły się wystawa Anny Bilińskiej w Muzeum Narodowym, spektakl Trzy siostry w Teatrze Narodowym i tradycyjny spacer w Łazienkach (nie Narodowych, a królewskich. Uff co za ulga) .
Wystawa prac Anny Bilińskiej. Z tą artystką spotykałam się kilkakrotnie, jednak obrazy które do tej
Nad morzem |
pory oglądałam nie
powodowały szybszego bicia serca i nie wywoływały tej radości, jaką daje
okrywanie nowych lądów. Artystka najbardziej znana jest była ze sztuki
portretowej. Jej Murzynka, Półakt męski, czy Portret kobiety z różą w ręku, nie
wspominając serii autoportretów są rozpoznawalne i doskonałe technicznie. Bilińska jako uczennica akademików (w
Warszawie Gersona, w Paryżu przygotowującej do studiów na Akademii Sztuk
Pięknych Akademii Julien) malowała z dbałością o szczegóły, w sposób
realistyczny, powszechnie akceptowany. Dlatego też była jedyną Polką, która
osiągnęła sukces na arenie międzynarodowej. Jej obrazy odpowiadały gustom
epoki. Salonowe i dopieszczone portrety zdobywały medale na wystawach i
oficjalnych Salonach paryskich. Bilińska gardziła impresjonizmem. Przynajmniej
na początku swej drogi artystycznej. Jednak z czasem świadomie, czy też
nieświadomie część jej obrazów poszła w kierunku impresjonizmu. Właśnie te zwróciły
moją uwagę.
Na reklamującej wystawę ulotce znajduje się fragment obrazu Nad morzem. Na pierwszym planie widoczni są siedzący na ziemi kobieta z dzieckiem. Odwróceni do widza plecami, ona obserwuje dziecko, a ono najprawdopodobniej się bawi. Obraz powstał w Normandii, gdzie Bilińska po śmierci bliskich (ojca, przyjaciółki Klementyny Krassowskiej i narzeczonego Wojtka Grabowskiego) udała się z inną przyjaciółką Marią Gażycz (też malarką). To właśnie ona najprawdopodobniej wraz ze swoim kilkuletnim synkiem są przedstawieni na obrazie. Obraz musiał być szczególnie bliski Annie, bowiem jego fotografia zawsze stała na biurku w jej paryskiej pracowni. Może połączyło ją z Marią wspólne doświadczenie utraty (synek Marii zmarł w wieku kilku lat a niewiele później zmarł jej mąż). I choć niebo na tym obrazie nie jest pogodne, barwy są raczej zimne emanuje spokojem i nostalgią. Jest tu prostota i naturalność a także niedopowiedzenie charakterystyczne dla impresjonizmu, tak różne od doskonale wycyzelowanych portretów malarki.
W oknie |
Kolejnym obrazem który mnie
zainteresował jest W oknie. Kolejny temat brany na warsztat przez
impresjonistów - widok z okna. Bardzo lubię przedstawienia nie tylko te widoki z okna, ale i wyglądających przezeń ludzi. Fascynuje mnie zarówno
to, czy jest w zasięgu wzroku osoby przedstawionej na obrazie, jak i to co jest
skryte w półmroku. Taki obraz niesie za
sobą tajemniczość.
Można imaginować sobie, co znajduje się w polu
widzenia, a czego my nie zobaczymy. Namalowana w półmroku po prawej stronie
półka z książkami także budzi przyjemne skojarzenia. Dla bibliofila już sam
widok książek powoduje radosne podniecenie. Tak sobie myślę, że to najczęściej
kobiety wyglądają przez okna, to one czekają na kogoś, na coś, albo po prostu
kontemplują widoki. Nie przypominam sobie (może ktoś z was) wygalającego przez
okno chłopca/ mężczyznę. Intrygująca jest też postać, która odbija
się w szybie. W dodatku błękitna
sukienka nastraja mnie optymistycznie (mój i Stryjeńskiej ulubiony kolor. Celowo
napisałam to stwierdzenie, bowiem przypomniało mi mojego wykładowcę prawa
rolnego, który z ogromnej dziedziny jaką zgłębia student prawa uważał, że nie
prawo cywilne, konstytucyjne, czy karne, ale właśnie rolne jest królową nauk prawnych
i on to napisał w swym skrypcie, coś w rodzaju, .. ani Marks, ani Engels, ani Lenin ani ja nie uważamy…… Taka mała dygresja na
marginesie).
Innym obrazem, który skradł moje serce był widok Ulicy Unter den Linden w Berlinie. Nigdy nie
Ulica Unter der Linden |
byłam w Berlinie, ulicy owej nie widziałam, podobno Aleja lip jest turystyczną atrakcją i jedną z najładniejszych w mieście. Patrząc na ten obraz wierzę, że tak jest. Widok rozpływa się we mgle i świetle. Rozmyte kształty drzew i budynków, perspektywa typowa dla impresjonistów (znowuż widok z okna) wszystko to sprawia, iż chciałabym się znaleźć w tym oknie, z którego patrzyła na ulicę Lipową Anna. I znowu jest tu i tajemniczość i niedopowiedzenie i świetlistość.
Z wystawą wiąże się jeszcze jeden obraz, na który zwróciła moją uwagę bee (z którą spotkałyśmy się we Wrocławiu). Obraz ten znajduje się w zbiorach tamtejszego muzeum. Nie rozumiem, jak to się stało, że nie zrobiłam jego zdjęcia. Bretonka na progu domu przedstawia typową dla impresjonistów pogodną scenerię plenerową. Zdjęcia nie wykonałam również będąc pięć lat temu we Wrocławiu, co oznacza, iż będę musiała wybrać się co najmniej raz jeszcze do Wrocławia, aby to zaniedbanie usunąć. Poniżej zdjęcie internetowe (sami ocenicie, czy warte ponownej podróży).
Bretonka na progu domu |
Wystawa muzealna była przyjemnym sposobem spędzenia czasu, ale najmilszym wydarzeniem okazał się pobyt w Łazienkach, gdzie z okazji Dni Dziedzictwa Kulturowego udostępniono bezpłatne zwiedzanie takich atrakcji: jak Pałac na Wodzie, Stara Pomarańczarnia i Biały Domek. Myślę, że o ile wszyscy (prawie wszyscy) słyszeli, a wielu odwiedziło dwie pierwsze budowle, o tyle Biały Dom jest mało znany. A szkoda, bo jest to jedyne miejsce zachowane niemal kompletnie wraz z dekoracją wnętrz i częścią wyposażenia, co w zniszczonej wojenną pożogą Warszawie jest wyjątkiem. W dodatku jest to miejsce niezwykle ciekawe i piękne. O ile Pałac na Wodzie był siedzibą przeznaczoną do wyłącznej dyspozycji Stanisława Augusta Poniatowskiego (tu odbywały się oficjalne i mniej oficjalne spotkania dyplomatyczne), o tyle Biały Domek (La Maison Blanche) był siedzibą prywatną rodziny i był głównie przeznaczony dla sióstr monarchy. Był skromniejszy, mniej dekoracyjny i bardziej kobiecy. Był pierwszą budowlą powstałą w Łazienkach na zlecenie Stanisława Augusta. Patrząc z zewnątrz jest to budynek zbudowany na planie kwadratu niczym szczególnym nie wyróżniający. Brak jakichkolwiek dekoracji powoduje, iż mijamy go obojętnie. A wystarczy wejść do środku, aby przenieść się w inny świat. Wszystkie pomieszczenia w Białym Domu zarówno te przeznaczone dla Króla na parterze, jak i te na piętrze przeznaczone dla jego sióstr (Izabeli Branickiej, Ludwiki Zamoyskiej oraz bratowej - matki księcia Józefa Poniatowskiego) są urokliwe, ale największe wrażenie robi pokój stołowy - pierwszy od którego zaczynamy odwiedziny. Ten bogato zdobiony malowidłami ściennymi z motywami roślin, zwierząt, postaci fantazyjnych pokój pełen symboliki i odniesień (rządzą tu cztery żywioły; woda, ogień, ziemia, powietrze, dwie por dnia; dzień i noc oraz zwierzęta symbolizujące cztery pory roku słoń-Afryka, wielbłąd – Azja, koń- Europa i struś - Ameryka). Ale i tak, kiedy wzrok nasyci się pastelami barw i dekoracji niepodzielnie w pomieszczeniu króluje posąg Wenus. Król zakupił posąg w Rzymie, pochodzi on z II w. n.e. i
Pokój stołowy w Białym Domu |
Oryginalny stół-biurko króla Stanisława Augusta |
Oryginalne królewskie łoże |
Prywatne pokoje sióstr królewskich z rycinami z Metamorfoz Owidiusza |
Garderoba (gotowalnia) |
Kolejny prywatny pokój (poczekalnia?) z piękną bankietką (ława tapicerowana) |
Biały Dom |
Biały dom ze względów konserwatorskich jest dostępny do zwiedzania w sezonie letnim.
Nie piszę o Trzech siostrach w reż. Englerta w Narodowym, bo nie czuję się na siłach. Przedstawienie mi się podobało, najbardziej odpowiadały mi role Olgi (Dominika Kluźniak), męża Maszy - Kołygina (Grzegorz Małecki), Wierszynina (Jan Frycz). Sztuka warta obejrzenia, zrobiona tradycyjnie i bez unowocześnień, co dla mnie jest raczej zaletą, niż zarzutem. Siostry doskonale oddają nasze ciągłe i chciałabym i boję się, więc siedzę i wspominam, marzę, gadam i nic nie robię. A jednak zabrakło mi czegoś, co by sprawiło, że spektakl mnie porwie.
Mam wrażenie, że im więcej piszę o wakacjach, tym więcej zostało mi do opisania. Kolejne etapy podróży obejmowały Wrocław i Poznań. A już planuję to, co guciamal lubi najbardziej, czyli Italio słodka Italio moja miłość ku Tobie jest bezgraniczna i już mi się gęba śmieje na samą myśl o tobie.