Łączna liczba wyświetleń

piątek, 1 października 2021

Wakacje (etap I Kraków)

Wawel o poranku
Po dwóch latach oczekiwania na możliwość wyjazdu pobyt w Krakowie miał być zarazem intensywny i leniwy. Nie jest to łatwe do pogodzenia, ale dla chcącego .....

Tradycyjnie, był on przeplatany spacerami na łonie natury, wizytami w przybytkach sztuki, doznaniami kulinarnymi oraz tym razem spotkaniami ze znajomymi i rodziną. Okazało się, że ten ostatni czynnik wniósł nową jakość do mojego podróżowania i poznawania. Zawsze człowiek dowiaduje się czegoś więcej, czasami najwięcej o sobie samym, a to także jest wartość dodana wyjazdu.

Jak co roku planuję poświęcić nieco więcej czasu ważniejszym odkryciom kulturalno - rekreacyjnym, a co z tego wyjdzie czas pokaże. Być może część z nich pojawi się za rok, kiedy (jak mam nadzieję) będę już wolnym człowiekiem (ale mogą to być jedynie złudne nadzieje). Gdybym miała dokonać gradacji na skali odkryć to na pierwszym miejscu umieściłabym moje przeżycia teatralno - kabaretowe. Pierwsza to wizyta w Teatrze Stu, okazała się kompletnym zaskoczeniem; spektakl wybrałam trochę przez przypadek, ani Teatr Stary ani Teatr Słowackiego nie oferował przedstawień, które mnie interesowały, a spektakl w Teatrze Stu był reklamowany, jako spektakl muzyczny, więc jako taki budził ciekawość. Tytuł przedstawienia  Błękitne krewetki z wywoływał żadnych skojarzeń. 

Chwytaj dzień

Ale już nazwisko autora tekstów dawało rękojmię dobrego poziomu. A był nim Jacek Cygan. Jego zabawa słowem, do tego treści utworów, ich puenty są dla mnie ze wszech miar satysfakcjonujące. Spektakl był muzycznym dialogiem dwóch aktorek, dwóch różnych, a jakże podobnych osób, doświadczonej, która nie darzy sympatią młodej, przebojowej koleżanki i stażystki, której jedynym osiągnięciem było amatorskie udawanie orgazmu przez sąsiadami zleceniodawcy –geja. Młodsza zazdrości starszej koleżance pozycji w branży, starsza zazdrości tej drugiej młodości. Z biegiem czasu okazuje się, że są one swoim lustrzanym odbiciem. Ich teatralne role  (Gertrudy i Ofelii w Hamlecie) są odbiciem ról odgrywanych w życiu. Kiedy  poznają się lepiej nabierają do siebie szacunku. W roli Gertrudy wystąpiła fantastyczna Beata Rybotycka, w roli Ofelii młoda obiecująca aktorka Joanna Pocica. Reżyserował Krzysztof Jasiński, a twórcami muzyki byli tak znakomici kompozytorzy, jak Seweryn Krajeński, Ryszard Rynkowski, Grzegorz Turnau, Zbigniew Wodecki. Piosenki wykorzystane w przedstawieniu były mi po części znane z wcześniejszych wykonań innych artystów, jak choćby Przeglądam się w lustrze czy Przemija uroda w nas. Podczas jednego z utworów (Niedocieszeni) poleciały łezki, a z kolei finałowy Chwytaj dzień (ostatni nie nagrany utwór Wodeckiego) był doskonałą puentą, bo wszak już stoicy wiedzieli, że Chwytać dzień trzeba z całej siły, aby czuć jego smak, nie martwić się o swój finał i klarować swe wina.

W piwnicznej kawiarni
Wizyta w Kabarecie Piwnicy pod Baranami to kolejny wieczór oczyszczających wrażeń. Polityczna satyra, śpiewana poezja w połączeniu z groteskowymi numerami pozwoliły po raz kolejny przenieść się z morza bestialstwa, cynizmu, głupoty i nietolerancji na wysepkę normalności, małą, ciasną, duszną, ale własną i niepowtarzalną. Na piwnicznych występach byłam po raz piąty. Jest to zawsze miły sposób spędzenia czasu i takie duchowe katharsis, ale tylko w Piwnicy ma niepowtarzalny nastrój i klimat, jakby w tych murach unosiły się duchy przeszłości, jakby tam wciąż rozbrzmiewały głosy jej dawnych lokatorów. Jest w tych przedstawieniach jakaś ciągłość, bo choć pojawiają się wciąż nowe utwory, żarty, teksty to nie zapomina się o tych granych od lat, które (w niektórych przypadkach - niestety) nadal są aktualne.

Nieco rozczarowania przyniosły krakowskie muzea, a raczej brak rzetelnej informacji na stronach internetowych Muzeum Narodowego oraz Kamienicy Szołayskich. Zapomniano tam podać, iż nieczynne są wystawy stałe, a w przypadku Kamienicy jakiekolwiek wystawy. Nie zawiodła natomiast wystawa Cranach na Wawelu. Było tam tylko pięć obrazów Lucasa Cranacha Starszego, ale i tak wszyscy szli obejrzeć Madonnę pod jodłami z wrocławskiego muzeum archidiecezjalnego. To dzieło budzi ogromne emocje nie tylko z powodu jego urody, ale i historii. Przedstawia Madonnę z dzieciątkiem w chwili intymnej sceny niemego porozumienia matki z dzieckiem. Postać Madonny jest niezwykle subtelna, uosabia istotę lub nasze wyobrażenie istoty macierzyństwa. Ten delikatny woal na włosach to kolejne podkreślenie zwiewności i eteryczności postaci. To najwartościowsza z prac europejskich malarzy, która zaginęła po wojnie i została odzyskana. Po zakończeniu wojny  przekazano obraz niemieckiemu duchownemu Siegfriedowi Zimmerowi. Madonna została wywieziona do Niemiec celem dokonania konserwacji (podczas wojny przełamana została w dwóch miejscach deska, na której namalowano obraz) Duchowny dokonał kopii obrazu i zostawiwszy sobie oryginał, do Wrocławia odesłał kopię. 

fragment Madonny pod jodłami Cranacha
Przez lata w pałacu biskupim w Ostrowie Tumskim (Wrocław) znajdowała się kopia. Dopiero w 1961 roku polska badaczka konserwator Daniela Stankiewicz odkryła falsyfikat. Dzieło udało się odzyskać dopiero w 2012 r. dla Muzeum Archidiecezjalnego we Wrocławiu. Po raz pierwszy udało mi się obejrzeć Madonnę na wystawie czasowej na Wawelu i zrobił ten obraz na mnie o wiele większe wrażenie niż Dama z gronostajem Leonarda da Vinci w Muzeum Czartoryskich. No, ale też nigdy nie byłam wielką admiratorką tego akurat dzieła da Vinci. 
Pałac Czapskich
Replika pokoju Józefa Czapskiego w Maison Laffitte

Kolejną odwiedzoną przeze mnie wystawą była wystawa obrazów Józefa Czapskiego z prywatnej galerii z Kurozwęk znajdująca się w Pawilonie Czapskiego. W Pawilonie  znajduje się korespondencja Józefa i jego siostry Marii, szkicowniki, notatniki, dokumentacja dotycząca poszukiwań prowadzonych przez Józefa Czapskiego zaginionych w Starobielsku i Katyniu oficerów (wymordowanych przez Sowietów), odtworzony został pokój artysty z Maisons – Laffitte oraz wystawy czasowe jego obrazów. Nie jestem szczególną admiratorką twórczości malarskiej Czapskiego, ale spodobały mi się niektóre jego obrazy. Jak mawiał do Jarosława Abramowa - Newerlego malowanie sprawia mu przyjemność, a jeśli jeszcze się komuś to podoba to bardzo go cieszy. Nie mogę znaleźć cytatu, ale taki był sens wypowiedzi którą przytaczał autor książki W cieniu paryskiej kultury. Lubię sam Pawilon i jego położenie, znajduje się on w sąsiedztwie Pałacu Czapskich należącego do dziadka Józefa i Marii  - Emeryka Hutten - Czapskiego, największego w Polsce kolekcjonera numizmatów, któremu w pracy nad katalogowaniem zbiorów pomagała żona Elżbieta. Z ciekawości odwiedziłam znajdujące się tu Muzeum Numizmatyczne. Nie interesuję się starymi monetami, ale ogrom tych zbiorów przekroczył moje wyobrażenia i wywołał podziw dla kolekcjonera, jego pasji, zaangażowania, ilości pracy, jaką włożył w skatalogowanie zbiorów. Kilka ogromnych sal z tysiącami egzemplarzy monet od najstarszych z okresu pierwszych Piastów  aż po monety z międzywojnia. Do tego ogromne ilości katalogów, gdzie mikroskopijnym pismem, przepięknie wycyzelowanym, wykaligrafowanym opisano każde znalezisko, odrysowano je z awersem i rewersem. Niemal widziałam siedzących w pięknych komnatach pałacu Emeryka i Elżbietę, jak pochyleni nad stołem ze szkłem powiększającym oglądają swoje skarby, a potem Emeryk je opisuje, a Elżbieta odrysowuje. Poza monetami znajdują się w Pałacu sale księgozbiorów, starodruków, map. Ciekawy jest też sam budynek XIX wiecznego Pałacu w stylu toskańskim. Wokół Pałacu znajduje się urokliwy ogródek, w którym przechowywane są fragmenty krakowskich budowli gotyckich. 

Planty nawet w deszcz mają swój urok
Oczywiście nie ma Krakowa bez Plant, więc codziennie robiłam spacer  zielonymi alejkami, przysiadając na ławeczkach i podziwiając licznie usytuowane tam pomniki. Szczęśliwie w Krakowie spotkał mnie zaledwie jeden deszczowy dzień. Ilekroć idę plantami mam przed oczyma wczesny poranek, kiedy alejką mkną rozbawieni, wczorajsi artyści, kończąc nigdy niekończącą się dyskusję na temat najnowszych dzieł Przybyszewskiego,Wyspiańskiego, Matejki, Mehoffera. A wśród nich przemykają urzędnicy miejscy gaszący gazowe lampy, po bruku stukają kopyta dorożek, a suknie pań zbierają uliczny brud.

Nie odpuszczę sobie ani wizyty na Wawelu, ani w Kościele Mariackim, ani u Franciszkanów, ani na Kazimierzu.

Lubię klimat Kazimierza, lubię chodzić ulicami Bożego Ciała, Józefa, Meisnera, Miodową, Szeroką, oglądać synagogi, lubię Rynek z Okrąglakiem, który grał w Nocach i dniach Kaliniec, no i knajpki ukryte gdzieś w zaułkach uliczek, na dziedzińcach, w ogródkach. A jak Kazimierz to oczywiście kościoły Bożego Ciała i Paulinów na Skałce. W tym roku po raz pierwszy udało mi się odwiedzić Narodowy Panteon (kryptę na Skałce, gdzie pochowano między innymi Wyspiańskiego). Być może dzięki Dniom Dziedzictwa Kulturowego Krypta była udostępniona do zwiedzania, podobnie, jak niewielki ogródek ojców Paulinów (na co dzień niedostępny). Udałam się pod Kładkę Bernatka i spacerowałam nad Wisłą. Wiszące na niej rzeźby-postacie Jerzego Kędziory (niestety już tylko cztery) pięknie dekorują połączenie Kazimierza z Podgórzem. Nawiasem mówiąc dopiero teraz doczytałam, iż pan Kędziora jest również twórcą Przechodzącego przez rzekę (który tak mi się spodobał w Bydgoszczy).

Kazimierz nocą wygląda jeszcze piękniej niż za dnia

Dzięki noclegom pod Wawelem miałam sporo okazji do oglądania wzgórza w różnych porach dnia i nocy, przy różnym oświetleniu.

Odwiedziłam klimatyczne kawiarnie Mleczarnia na Kazimierzu, Noworolskiego pod Sukiennicami, Jamę Michalika na Floriańskiej, Kawiarnię Pod Baranami.

Był też kolejny spacer śladem Talowskiego, Wyspiańskiego, Stwosza.  

Jednym słowem wakacje w Krakowie były cudowne. Kraków był tylko jednym z etapów mojej po Polsce podróży, z której wróciłam pełna wrażeń i niestety chora. Ale choroba przeminie, a wspomnienia pozostaną.

Kładka Bernatka z rzeźbami Jerzego Kędziory

Planty rankiem

Rejs po Wiśle

Rzeźba Mitoraja Eros Bendato na Rynku Krakowskim 



W Jamie Michalika

Kamienica pod Śpiewającą Żabą Talowskiego

W Piwnicy Pod Baranami

Witraż Wyspiańskiego Bóg Ojciec u Franciszkanów

Krypta na Skałce

Nie mogłam się powstrzymać ze zdjęciami. Kolejny wpis będzie dotyczył Wita Stwosza w Krakowie.

16 komentarzy:

  1. Mam podobne wrażenie: można do Krakowa (i nie tylko pewnie) dziesiątki tysiąc razy, a jednak za każdym razem zobaczy się i odkryje coś nowego.
    Zdjęcia rozbudzają apetyt, szczególnie spodobało mi się to z rejsu. W której to knajpce można wypić co dobrego, podziwiając z dachu miasto? Ciekawe, czy to jest to samo miejsce, które miga czasem w filmach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam tę przypadłość, że jak raz mi się jakieś miejsce spodoba to chcę doń wracać wciąż i wciąż, od czasu do czasu jadę w nowe miejsce i ono mi się także spodoba i tak mi pączkują kierunki podróży. :) Knajpka mieści się na dachu - tarasie hotelu Pod Wawelem, w którym od dawna chciałam zamieszkać. Restauracja nazywa się Malecon, nie korzystałam z niej poza kawą, deserem i lampką prosecco, więc trudno ocenić, czy jedzenie smaczne, za to widok smakowity. Nie mam pojęcia, czy to miejsce grywa w filmach. Jeśli tak, to zdradź, w jakim grało filmie.

      Usuń
    2. Dziękuję za namiary, na kawę można się wybrać dla widoku.;)
      Nie gwarantuję, że film kręcono akurat w M., bo pewnie jest więcej podobnych knajp z tarasem, ale kojarzę coś podobnego z "Uwikłania" wg Miłoszewskiego. W rzeczywistości to mogła w ogóle nie być kawiarnia, jak to w filmie.;)

      Usuń
    3. Nie oglądałam filmu. Jakoś Miłoszewski mnie nie ujął, choć chyba cieszy się sporą popularnością. :) Ale jak będę miała okazję to obejrzę choćby dla zweryfikowania podobieństwa scenerii.

      Usuń
  2. Zawsze chętnie wracam do Krakowa ale też lubię spojrzeć na to miasto oczyma innych. Porównać wrażenia lub zobaczyć coś nowego. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też tak mam. :) Pozdrawiam

      Usuń
    2. Ja również lubię wracać do Krakowa i też oczyma innych podziwiać miasto po raz kolejny.
      Zrobiłaś sporo zdjęć tym razem.
      Pozdrawiam :)

      Usuń
    3. Zawsze robię sporo zdjęć, ale, że są jakie są (nienajlepsze, bo robione telefonem) nie publikuję ich dużo, zwłaszcza, że nie prowadzę fotobloga, a bloga i chciałabym ten charakter utrzymać, ale jak to kobieta zmienną jestem i czasami zrobię wyłom we własnych zasadach. Nieco więcej zdjęć daję na f-b, ale rozumiem, że nie każdy chce się tam logować, sama od czasu do czasu robię sobie przerwę na fb.

      Usuń
  3. Kraków ma to do siebie, że zadowoli nawet najbardziej wybredne gusta. Ofertę ma bogatą i każdy znajdzie coś dla siebie. Aby doznać szczęścia w Krakowie nie potrzeba wiele bo już sam spacer bez celu jest atrakcją samą w sobie a zgubienie się w labiryncie klimatycznych ulic to szereg najpiękniejszych doznań. W odróżnieniu od Ciebie muzea odwiedzam rzadko, wyjątek robię tylko dla tych najbardziej znanych i dla skansenów :).
    Pięknego weekendu.

    OdpowiedzUsuń
  4. To prawda, że wystarczy Kraków i bezchmurne niebo nad nim i można się snuć bez celu. Ja z kolei rzadko odwiedzam skanseny. Jesteśmy różni i to jest fajne. Weekendu pełnego wrażeń życzę.

    OdpowiedzUsuń
  5. Kraków jest piękny.
    To miałaś udany pobyt.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Droga Małgosiu!
    Nawet nie wiesz jak bardzo jestem Ci wdzięczna za ten przecudny post o Krakowie, za relaksujące, powolne spacery po ulubionych miejscach. Jak już pewnie wiesz, uwielbiam Kraków- to moje ukochane miasto- od lat jestem w nim zakochana. Wiedziałam, że we wrześniu będziesz w tym mieście. Miałam cichą nadzieję, że ja również przyjadę i w końcu spotkamy się i razem pójdziemy podziwiać obrazy Lucasa Cranacha Starszego na Wawelu. Los czasem bywa złośliwy i pisze dziwne scenariusze. Miałam wiele planów wyjazdowych na sierpień i wrzesień. A tu od 11 sierpnia jestem dosłownie uziemiona w domu. Miałam wodę i zerwane wiązadełka w lewym kolanie. Ból przeokropny i opuchlizna kolana. Co środę wizyta u lekarza i zastrzyk w bolące kolano. Zakaz obciążania nogi i niemal całkowity zakaz siedzenia przy komputerze. Te 10 minut przeznaczam na pisanie postów. Odwiedzanie ulubionych blogów jedynie w telefonie.
    Życzę Ci dużo zdrowia i bardzo serdecznie pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  7. CO się nie udało tym razem, może uda się następnym. Byłoby to - myślę- bardzo miłe spotkanie. Jak dotąd tylko raz rozczarowałam się spotkaniem w realu z blogerem (było to dawno temu), a wiele razy takie spotkania były zaczątkiem dalszej korespondencji, albo dalszych spotkań gdzieś w podróży. No, ale wiadomo, że ze zdrowiem nie ma żartów. Ja wróciłam chora (stąd nieco więcej czasu na bloga - od dziś kaszel męczy nieco mniej), a z powodu choroby musiałam zrezygnować z obejrzenia musicalu Mistrz i Małgorzata, a znasz mnie na tyle, że wiesz, że takich rzeczy nie odpuszczam. Moja ukochana lektura doczekała się wystawienia w gatunku który jest mi tak bliski przez Józefowicza (który być może ma za uszami to co mu zarzucają, co by źle o nim świadczyło, ale jest niezłym fachowcem) i z tekstami Andrzeja Poniedzielskiego, którego jestem wielbicielką. Tak więc przyjdzie mi poczekać na obejrzenie, tak jak tobie na Krakowski wypad. Jak się będziesz wybierała po raz kolejny daj znać- może się uda. Na pewno (o ile cokolwiek w życiu może być na pewno) od 23 roku będę miała dużo czasu na podróżowanie (oby starczyło też sił, zdrowia i środków, no i chęci). Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  8. Łucjo- wystarczy ci dziesięć minut na napisanie postu? To chapeau bas, mnie zajmuje to zdecydowanie więcej czasu. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Małgosiu!
      Nasza wirtualna znajomość trwa już wiele lat. I też sądziłam, że takie spotkanie byłoby bardzo miłe.Ten post pisałam od czwartku po 10 - 15 minut.
      Pozdrawiam serdecznie:)

      Usuń

Jestem bardzo rada z każdego komentarza, ale nie będę tolerować komentarzy agresywnych, wulgarnych, czy obrażających moich gości (innych komentatorów).