Dekadę
temu założyłam bloga Moje podróże. Wcześniej prowadziłam go na innej platformie
i nosił nazwę Z dziennika grafomanki w
średnim wieku. Wydaje mi się, iż była ona bardziej adekwatna do jego treści.
Dziś pochlebstwem byłoby zaliczanie się do grupy wiekowej średniaków. Pierwszy
wpis powstał w lipcu i dotyczył książki, której treści nie pamiętam. Ale już
kolejne wpisy to cykl wspomnień z włoskich podróży. Początek zachwytów i radości z odkrywania nowych lądów,
pierwsze samodzielne podróże.
Chyba
każdy z blogowych dinozaurów zastanawia się po dekadzie pisania czy jest sens
kontynuowania tej przygody.
Moim
zdaniem, dopóki pisanie sprawia nam
przyjemność (choć czasami sam proces „twórczy” bywa drogą przez mękę, do czego
doszłam po latach) i dopóty jest choć jedna osoba, która od czasu do czasu u
nas zagości warto to robić. No i, o
zgrozo, coraz częściej robię to dla siebie, traktuję bloga, jako dysk zapasowy
pamięci, do którego z przyjemnością wracam. Jeszcze kilka lat temu byłam oburzona
stwierdzeniem pewnej pisarki, iż pisze ona dla siebie. Wydawało mi się wówczas,
iż pisać powinno się dla czytelników. Dziś uśmiecham się do własnych sądów.
Zamierzam
dalej się w to bawić i wbrew temu co napisałam wyżej jest mi niezmiernie miło,
jeśli jest jakaś reakcja na to moje pisanie.
Przez
te lata zdążyłam zawrzeć kilka wirtualnych znajomości z osobami o pokrewnych zainteresowaniach
i osobami o pokrewnych duszach. Z paroma osobami udało mi się spotkać i były to
bardzo miłe spotkania (z Gosią vel Czarą, z Joasią vel Holly, które pokazały mi
swój Paryż, z Dorotą, vel Bee, która oprowadziła mnie po Wrocławiu, z Ewą, wychodzącą codziennie naprzeciw szczęściu, która pokazała mi Białystok i Supraśl, z Iwoną vel
Kaye, z którą rozmawiałyśmy przy kawce i małym co nieco w Gdańsku i Warszawie.
Do dziś aktywne są trzy dziewczyny; dwie paryskie koleżanki ku mojemu
zasmuceniu przestały nadawać. Holly jakże tęsknię za twoimi relacjami
kulturalnymi, zapowiedziami wystaw, lub reportażami z tychże, Czaro, jakże mi
brak twojego rozcinania pomarańczy, błyskotliwych miniaturek, których tak ci
zazdrościłam.
Nie
miałam okazji poznać osobiście Lirael, poznałam natomiast kilkanaście
poleconych przez nią książek, które stały mi się bardzo bliskie. Przez jakiś
czas gościła w moim życiu Ada z bloga Kraków i okolice, której wpisy o
młodopolskich artystach przeplatane cytatami z Marka Aureliusza czytałam po
kilka razy (i choć to byłoby naganne, żałuję, że sobie ich nie skopiowałam), jej
śladami wędrowałam po Krakowie (szukając
pamiątek po Wyspiańskich czy Mehofferze). Takich osób które w jakimś momencie
przygody z prowadzeniem bloga były mi bliskie było dużo więcej. Szkoda, że zaprzestały
pisania. Na szczęście są inni wierni towarzysze tej wędrówki, których blogi z
przyjemnością odwiedzam (lista po lewej stronie).
Miałam też okazję poznać Renię vel Paren, która zaprosiła mnie do klimatycznej poznańskiej knajpki na sympatyczną pogawędkę i której zawdzięczam dzisiejszy obrazek.
Nie
będę pisała, ile powstało wpisów, ile osób zajrzała, część pewnie zabłądziła,
ile było komentarzy. Wszystkim zaglądających i komentującym dziękuję i
zapraszam nadal mimo pandemii bez limitów odwiedzin.
A kto już zaszczepiony zapraszam pod stół z książkami na herbatkę z ciasteczkami. Dopisane po komentarzu Mo- aby nie było że wykluczam, czy łamię konstytucyjne prawa, to niezaszczepionych zapraszam na krzesełko, trzeba tylko zdjąć zeń książki.
I życzę wszystkim ciągłej radości z pisania.