Łączna liczba wyświetleń

sobota, 21 września 2024

Komu widokówkę z podróży, czyli już za niedługo lecę

Jakiś czas temu Monika z bloga Trzymając się chmur pytała swoich czytelników czy chcieliby otrzymać od niej kartkę z podróży. Bardzo mi się to pytanie spodobało, bowiem dawny zwyczaj wysyłania widokówek jest dziś w zaniku. Przesyłamy sobie dziesiątki zdjęć i filmików na whatsappie, publikujemy na facebooku, bo to o wiele prostsze i wygodniejsze, nie trzeba nigdzie iść w poszukiwaniu poczty, znaczka, czy skrzynki. A jednak, przynajmniej mnie taka kartka sprawia o wiele większą radość, bo wiem, że ktoś włożył  nieco więcej wysiłku w wysyłkę takiej pocztówki. Ponieważ Monika przysłała mi już kilka kartek z różnych przepięknych miejsc pomyślałam, że może wśród moich czytelników jest więcej chętnych do dzielenia się radością z podróży. Przygotowałam nawet specjalną tablicę, na której będą prezentowały się kartki z różnych stron świata i każda czy to z daleka, czy bliska będzie mi równie miła. Jeśli są chętni na widokówki proszę o przesłanie na maila (guciamal@wp.pl) swoich adresów. Pierwsza kartka powinna dotrzeć już wkrótce. Co prawda poczta nie idzie z duchem czasów, a kartki podróżują często o wiele dłużej niż my sami, jednak prawie zawsze w końcu docierają. Monika pisała ostatnio o kartce, która do adresata dotarła po dwóch latach. Nie chcę na razie zdradzać kierunku podróży - będzie to jeden z europejskich krajów, w którym jeszcze nie byłam. Tym większe jest moje podekscytowanie i ciekawość. 
Tu moja skromna na razie tablica

Odpowiem - to jest potwierdzę każdy otrzymany mail. Będę też sprawdzać spam przez dwa tygodnie. Bo różnie to czasami bywa.

środa, 4 września 2024

W poszukiwaniu cienia- Park Oliwski


Ze względów zdrowotnych mój organizm kiepsko toleruje wysokie temperatury dlatego latem, w upalne dni staram się wychodzić z domu albo wcześnie rano albo późnym popołudniem i najchętniej wybieram miejsca, w których można znaleźć trochę cienia. 
Jednym z ulubionych miejsc letnich wędrówek jest Park Oliwski. Bardziej rozległy i dla niektórych ładniejszy jest park oruński, ja jednak mam większy sentyment do tego pierwszego.
Parę ciekawostek z historii Parku.
Jego historia związana jest nierozłącznie z opactwem cystersów, który to zakon sprowadzono do Oliwy w XII wieku. Wokół zakonu powstawały alejki, łąki, stawy, nasadzenia. Kształt ogrodu został nadany otoczeniu klasztoru dopiero w XVI wieku. Spotykały się tutaj ważne osobistości tamtego okresu (z królami włącznie), a na terenie opactwa podpisano pokój oliwski kończący wojny polsko – szwedzkie. Dla zwiedzających park otwarto pod koniec XVIII wieku. Inicjatorem budowy rokokowego pałacu z barokowym ogrodem był Opat Jacek Rybiński, któremu pozostawiono do dyspozycji rezydencję opactwa mimo konfiskaty majątku po I rozbiorze Polski (kiedy Oliwa przypadła Prusom).
Kolejnymi zarządcami opactwa byli biskupi i jednocześnie opaci klasztorni z rodu Hohenzollern-Hechingen. Pierwszy z nich Karol rozpoczął przebudowę ogrodów w stylu angielsko – chińskim. Postać jaką wówczas nadano ogrodom z pagórkami, zbiornikami wodnymi, grotami szeptów, kaskadą wody istnieje w dużej mierze do dziś. Dla przypomnienia ogród w stylu angielskim to ogród nieuporządkowany, sprawiający wrażenie dziko rosnącego.
W zakątku roślin egzotycznych 

Po kasacie zakonu Cystersów (1831 r.) majątek opactwa przeszedł na rzecz króla Prus Wilhelma I. Ten po niemal czterdziestu latach podarował park wraz z pałacem swojej kuzynce a zarazem bratanicy ostatniego opata oliwskiego Josepha Hohenzollerna - Hechingena księżnej Marii. Księżna do 1830 roku mieszkała w Klecewie, kiedy to przyjechała do Gdańska i zamieszkała najpierw przy Długim Targu, a potem przy ulicy Szerokiej. Wraz z matką zajmowały się dobroczynnością głównie na rzecz szpitala, domów opieki a także muzeum miejskiego. Były członkiniami Towarzystwa Przyjaciół Sztuki. Księżna Maria nigdy nie wyszła za mąż. Po otrzymaniu opuszczonych i podupadłych pałaców (starego parterowego i nowego - dzisiejszej siedziby Muzeum Narodowego wraz z przyległym doń parkiem) księżna zamieszkała w posiadłości i zajęła się jej odnowieniem. Zatrudnieni przez nią specjaliści sprowadzali i aklimatyzowali egzotyczne gatunki roślin, założyli alpinarium oraz palmiarnię. Park w 1924 r. przeszedł pod zarząd miasta, a pałacowi nadano funkcję muzealną i pełni ją do dziś. Miałam okazję oglądać tam między innymi niezwykle ciekawą wystawę mniej znanych obrazów impresjonistów, a także wystawę obrazów Fangora uważaną za największe kulturalne wydarzenie ostatnich lat na Pomorzu, a kto wie, może i w Polsce (Fangor wyjść poza obraz)
Palmiarnia
Spacer po parku
Najprzyjemniejsze w parku Oliwskim jest to, że można tam znaleźć ustronny zakątek, żeby posiedzieć na ławeczce. Można pospacerować pomiędzy szpalerem drzew lipowych, czy platanów. Podelektować się widokami, zapachami i śpiewem ptaków. Poobserwować wiewiórki, których nie ma tam tak wiele, jak w Łazienkach, ale zdarzają się, popatrzeć na kaczki na wodzie czy łabędzie na stawie. Oczywiście trzeba wybrać się w trakcie tygodnia, albo o odpowiedniej porze dnia. Niestety w weekendy po godzinie dziesiątej robi się tu tłoczno i hałaśliwie. Ale nic w tym dziwnego, ci którzy chcą ciszy i spokoju nie mogą spać zbyt długo.
Mnie zawsze dużą przyjemność sprawia spacer alejkami biegnącymi wzdłuż kanałów. Drzewa dają cień, na ścieżki poprzez gałęzie przedostają się plamki słonecznego światła tworzące ciekawą mozaikę, a świetlne refleksy odbijają się w wodzie, podobnie, jak cała nadbrzeżna roślinność. Można patrzeć na świat w odbiciu wodnym, nieco impresjonistyczny, rozmyty, a jakże ciekawy.
Alejki z ławeczkami
Kiedy już odbędę mój rytualny spacer alejkami lubię zajrzeć vis a vis palmiarni do zakątka roślin nieco bardziej egzotycznych. Ja najbardziej lubię magnolie, które nawet po przekwitnieniu prezentują się okazale. Ich powykręcane gałęzie tworzą ciekawe kompozycje. Czuję się tu jak w takim mini buszu. 
Jeśli mam niedosyt kolorów udaję się przed Pałac Opatów (tzw. Nowy pałac, gdzie znajdują się najbardziej okazałe klomby pełne sezonowych kwiatów) bądź do tzw. Paradisum (parteru ogrodowego). Tutaj w cieniu drzew schowany stoi pomnik wieszcza, którego imię nosi park Oliwski.
Wielbiciele sztuki znajdą coś dla siebie w Pałacu Opatów pełniącym funkcję oddziału sztuki współczesnej gdańskiego muzeum. 
Ale wróćmy do parku, nieopodal Pałacu Opatów znajduje się kawiarenka, gdzie na świeżym powietrzu można napić się kawy przy małym co nieco. Osobiście wolę kawiarenkę znajdującą się w budynku Palmiarni. 
Klomby i kwietne dywany w Paradisum

Palmiarnia dziś nie przypomina tej z lat mojej młodości, nie tak okazałej, a o wiele bogatszej w okazy roślin egzotycznych. Dzisiejsza palmiarnia to budynek niezwykle ciekawy, przeszkolony, przepięknie prezentujący się na zdjęciach i pięknie podświetlony po zmierzchu. Niestety jej wyposażenie jest bardzo skromne, wręcz ubogie. Zdaje się, że parę (paręnaście) roślin nie przetrwało remontu i przebudowy. Dziś największą atrakcją  jest wspomniana kawiarenka w kształcie nieco szerszego przedziału kolejowego, gdzie w otoczeniu zieleni i rzeźby można odpocząć, poczytać  lub porozmawiać.
Ewa i Adam Sławoj Ostrowski
Park Oliwski mimo niewielkich rozmiarów jest ciekawie zakomponowany. W przestrzeni leśnej gdzie dominuje roślinność wysokopienna znalazło się miejsce dla rzeźby współczesnej. Wielokrotnie wspominałam o mojej niekompatybilności ze sztuką współczesną. Jednak ta ustawiona w przestrzeni miejskiej – najlepiej wśród zieleni odpowiada moim estetycznym odczuciom i nie razi, a często nawet cieszy oko. A może to jest trochę, jak z tym znanym cytatem z Rejsu, że najbardziej podobają się nam piosenki, które dobrze znamy - a w tym przypadku rzeźby (czy bardziej współcześnie instalacje). W parku bywam co najmniej kilka razy do roku a zatem zdążyłam się z nimi zaprzyjaźnić i polubić.
Wiosenny widok na szachulcowy domek (letnie zdjęcia robione pod słońce nie wyszły dobrze)

Jako wielbicielka wszelkich akwenów wodnych największą przyjemność odczuwam nad stawem. Chłonę widoki świata odwróconego, zanurzonego w wodzie. Jednak najładniejszy dla mnie widoczek to widok znajdującego się za kolejnym ze stawów szachulcowego domku - widok godny pędzla malarza. Usiąść na ławce i tylko patrzeć i patrzeć i nie trzeba niczego więcej. Można oczywiście otworzyć dobrą książkę, albo mieć pod bokiem miłą sercu osobę czy czworonożnego przyjaciela.
Zieleń tu, zieleń tam, woda, słońce, spokój
Pisałam o alejkach wzdłuż kanałów, którymi lubię spacerować, ale chyba jeszcze większą przyjemność sprawia spacer alejką prowadzącą od budynku nowego pałacu do budynku starego pałacu, gdzie gałęzie niskopiennych drzew niemal spłatają się nad głowami tworząc coś w rodzaju pergoli. Doznanie niemal równe temu jaki miewam na Placu Św. Piotra w Rzymie - takie poczucie spokoju i bezpieczeństwa, otoczona tam ramionami kolumnady,  tu splecionymi gałęziami drzew.  
Kolejna z ulubionych alejek (od Nowego do Starego Pałacu)
Całkiem niedawno odkryłam zupełnie nieznaną mi wcześniej część parku mieszczącą się za ogródkiem japońskim -część zagospodarowaną przez prywatnego inwestora (firmę Doraco). Mizerny ogródek japoński z dwoma architektonicznymi elementami i paroma rachitycznymi drzewkami może kiedyś zostanie ozdobą parku - dziś niestety nie zachwyca. Być może potrzeba czasu, aby roślinność nabrała bujności. Możemy za to pójść kawałek dalej w kierunku dawnego Dworku Ogrodnika, nazwanego od jednego z ostatnich ogrodników Dworkiem Saltzmana. Na końcu niewielkiej alejki za fontanną znajduje się ławeczka z postacią siedzącej dziewczyny. Trzyma ona na kolanach książkę z napisem Witaj smutku. Taki melancholijny smutek ma w sobie dla mnie piękno, takie może nieoczywiste, a jednak. Może dlatego tak lubię podejść do ławeczki i przywitać się ze smutną panienką, która na chwilę oderwała wzrok od lektury. 
Smutna panienka 

Za dworkiem znajduje się ogródek francuski barokowy. Choć lubię w zieleni chaos, nieuporządkowanie i przypadek to jednak francuskie ogrody barokowe, te zielono przycięte w różnorodne esy floresy krzaczki przyciągają wzrok i zapraszają do sfotografowania.  

Barokowy ogród francuski

Największy zaś sentyment odczuwam stojąc na drewnianym mostku, z którego widać i słychać oliwski wodospad. Jedno z najwcześniejszych zdjęć z czasów dzieciństwa mam zrobione właśnie tutaj. W mojej dziecięcej wyobraźni wodospad był ogromny, a szum wody strumyka spadającej kaskadą z dwumetrowego wzniesienia był ogromnym hukiem. :) Mimo, iż jest to wodospad w wersji mini do dziś przyciąga turystów i miejscowych. Każdy chce mieć zdjęcie nad lub pod wodospadem.
Oliwski wodospad

Pisząc o ciekawostkach nie wspomniałam o jednym ważnym gościu Oliwskiego Parku, którego upamiętnia tablica znajdująca się obok altanki. Był to austriacki poeta Rainer Maria Rilke, który wraz z przyjaciółką Lou Andreas Salome (rosyjską arystokratką i pisarką) stworzyli tutaj fragment wiersza.
Polecam Park Oliwski jako miejsce wytchnienia od tłumów na starówce (która starówką nie jest, ale i tak wszyscy ją tak nazywają).
Tablica pamiątkowa stojąca obok altanki


Jeśli prawdą jest go głosi napis na tablicy wiersz powstał w tym miejscu (jedyne zdjęcie altanki wiosenne)

I parę zdjęć z Parku
Sadzawka z nenufarami 


Baśka nie bardzo chciała zapozować


Za to piękna pani - ozdoba parku z okazji Mozartiany (festiwalu Mozartowskiego) i owszem

I jeszcze trochę świata odwróconego


Groty szeptów (wiosna)


Małe co nieco w kawiarni Palmiarni (z uwagi na obecność moich koleżanek na zdjęciach - są one nieco okrojone i niewiele widać)

Pomnik Adasia - niezbyt urodziwy, ale ponoć poeta urodą nie grzeszył (w każdym razie każdy rozpozna)


Jedna z ulubionych rzeźb Ptak Irena Zabłocka

Staw łabędzi z widokiem na aleję lipową

Pałac Opatów od strony parteru ogrodowego (jak widać sąsiaduje z Katedrą Oliwską)


Pałac Opatów od strony wejścia do Muzeum

Zdjęcia są przeplatane letnio- wiosenne
Nie wiem, dlaczego czcionka pod koniec wpisu zmieniła się na bardzo dużą, a odległość między zdjęciami urosła, nie chcę już kombinować, bo cały wpis będę musiała poprawiać. Trudno - albo moja nieudolność, albo zostałam pokonana przez blogera

poniedziałek, 26 sierpnia 2024

Mętne szkło Donna Leon


Wydawnictwo Noir sur blanc rok 2010
Po dość kiepskim kryminale Śmieci S. Dixona z przyjemnością wróciłam do lektury kryminałów Donny Leon. Tęsknota za Wenecją, a może za komisarzem Brunettim; męskim ucieleśnieniem wyśnionego stróża prawa, co to i rozwiąże tajemnicę śmierci stróża nocnego i w międzyczasie zajdzie do kościoła obejrzeć piękny obraz, poczyta coś z klasyki i jeszcze żonie kupi pierwsze wiosenne kwiaty. Czy taki facet w ogóle istnieje? W każdym razie w powieści Donny Leon owszem i ma się dobrze. Pomyślałam, że komisarz mógłby być ideałem, gdyby jeszcze pomagał żonie w pracach domowych, ale to chyba byłoby zbyt wiele. Nawet Paola nie wymaga tego od swego mężczyzny. 
Komisarz jest smakoszem i brak dobrego posiłku może wystawić jego cierpliwość na próbę. O czym doskonale wie żona. Kiedy wróciwszy po ciężkim dniu w pracy zamiast żony i obiadu na stole komisarz zauważa karteczkę z informacją o lazani w piekarniku i sałacie w lodówce, do której trzeba dodać oliwy i octu zaczyna narzekać pod nosem „przeszedł pół miasta żeby samotnie zjeść podgrzewaną potrawę z piekarnika, przypuszczalnie jakiś półprodukt nie wiadomo z czego, z dodatkiem tego obrzydliwego pomarańczowego amerykańskiego sera- kiedy przeczytał ostatnie zdanie Paoli: Przestań marudzić. Zrobiłam według przepisu Twojej matki i bardzo lubisz takie lazanie”. Wobec perspektywy jedzenia w samotności Brunetti najpierw zatroszczył się o właściwą lekturę. Dobry byłby jakiś tygodnik, ale skończył już czytać ostatni numer „Espresso”. Gazeta codzienna zajmuje za dużo miejsca na stole. Książkę w miękkiej oprawie trudno utrzymać otwartą bez złamania grzbietu, co potem powoduje wypadanie kartek. Albumy są dość duże, ale grożą im plamy z tłuszczu. Brunetti poszedł na kompromis i przyniósł sobie ze stolika przy łóżku Gibbona, którego ze względu na styl musiał czytać we włoskim przekładzie. Wyjął lazanie, pokroił i położył na talerzu. Nalał kieliszek pinot grigio i otworzył Gibbona w odpowiednim miejscu, opierając go o dwie książki, które Paola zostawiła na stole. Dla utrzymania książki otwartej z obu stron użył deski do krojenia i dużej łyżki. Zadowolony z siebie usiadł i zaczął czytać. Przeniósł się na dwór cesarza Heliogabala, jednego ze swych ulubionych potworów. Ach, ten brak umiaru, przemoc, totalna korupcja wszystkich i we wszystkim…. Dzielił stół ze zdekapitowanymi senatorami, wrednymi doradcami, barbarzyńcami, którzy chcieli zniszczyć cesarstwo...Pojawił się cesarz przebrany za słońce. Wszyscy musieli bić pokłony i głosić jego chwałę i łaskawość. Dwór był wspaniały do przesady, był miejscem, gdzie, jak zauważył Gibbon: kapryśna rozrzutność zastępowała potrzebę smaku i elegancji. (str. 141). I tak to Brunetti przeplatał rozkosze smaku z rozkoszami lektury. Czytanie w rodzinie komisarza jest tak powszechne, że kiedy raz widzi on żonę bez książki, gazety, ani żadnego pisma przygląda się jej długo, świadom, że coś jest z nią nie w porządku, ale w pierwszej chwili nie potrafi powiedzieć co, zanim dojdzie zrozumie, że to właśnie, iż nie czyta tak go zaskoczyło. Oczywiście Mętne szkło nie jest książką li tylko dla bibliofili, choć dwoje jej bohaterów właśnie czytaniem chciałoby wypełniać cały wolny czas. 
Tym razem komisarz Brunetti chcąc pomóc przyjacielowi inspektora Vianello – zapalonemu ekologowi trafia na przestępczą działalność fabrykantów szkła na wyspie Murano.
Mętne szkło nie zostanie moim ulubionym kryminałem Donny Leon, jednak czytało się to lekko, a lektura była odprężająca. Osobiście wolałabym jednak więcej Wenecji niż fabryk na Murano. 

Na koniec dla przepracowanych i niezadowolonych ze swych przełożonych mały fragment książki. Może też macie ochotę zrobić z nimi (przełożonymi), to co komisarz Brunetti chciałby zrobić swemu przełożonemu Pattcie. Brunetti postanowił zejść na dół i porozmawiać z Pattą, choćby z perwersyjnej chęci udowodnienia sobie, że miał rację w ocenie przełożonego. [jakby po tak długiej współpracy z szefem nie mógł być tego pewien] Celestyn V odrzucił papiestwo, aby uniknąć władania urzędem. Odwrotnie niż Patta, który odrzucił każdy aspekt swojej pracy oprócz władzy i korzyści wynikających z jej sprawowania. Przegnanie nagiego Patty przez pole robaków i czerwi, płaczącego i krwawiącego [skojarzenia z lekturą Boskiej komedii, którą Brunetti przeglądał w toku śledztwa], byłoby może nadmierną karą za zaniedbania w pracy, jednakże takie wyobrażenie zajęło umysł Brunettiego w drodze do biura przełożonego. (str. 208).
Przeczytane w ramach stosikowego losowania u Anny.

Szkło z Murano (wcale nie takie mętne jak mi się wydaje)


środa, 21 sierpnia 2024

Mela Muter Gorączka życia Karoliny Prewędzkiej oraz moje spotkania z obrazami Muter

Wydawnictwo Fabuła/Fraza w-wa 2021 r.
Nie jest to typowa biografia, choć elementów biograficznych w niej sporo. Są to krótkie kilkustronicowe rozdziały poświęcone malarce na tle znajomych, rodziny, ukochanych, no i przede wszystkim obrazów.
Autorka poszukuje prawdy o Melanii poprzez stosunek otoczenia do malarki a także analizę jej dzieł. To bogate źródła informacji o człowieku, zarówno tym, który spoza ram portretu spoziera, jak i tym, który stoi przed sztalugą.
Jest tu bardzo ciekawe tło artystyczne, czasami mam wrażenie, że autorka troszkę odchodzi od tematu, bo tło wysuwa się na pierwszy plan, a sama Melania ukryta jest gdzieś z tyłu. Nie jest to jednak zarzut w stosunku do książki, bo czyta się ją z dużym zainteresowaniem. Początkowo raził mnie nieco styl autorki, jednak z czasem się doń przyzwyczaiłam. Oszczędny, reportażowy, czasami równoważniki zdań.
Opowieść zaczyna rozdział poświęcony Ignacemu Łopieńskiemu, który jako jeden z pierwszych malował Muter. Czytałam z przyjemnością, na co wpływ miała zapewne moja wizyta w 2019 r. na wystawie poświęconej temu malarzowi, grafikowi i rysownikowi, a zatytułowanej Wystawa, której nie było. Miała się odbyć we wrześniu 1939 r. w Muzeum Narodowym w Warszawie, jako wystawa poświęcona pięćdziesięcioleciu pracy twórczej Ignacego Łopieńskiego. Z wiadomych względów nie doszła do skutku. Odbyła się osiemdziesiąt lat później. Wśród eksponatów przeznaczonych na wystawę znalazły się dwie grafiki - portrety Meli Muter. Zaginione w czasie wojny powróciły do Polski po latach. Na pierwszym Mela jest bardziej wyrazista, realna, drugi to raczej jej zarys- szkic wskazujący ulotność artystki.

Dwa portrety Meli autorstwa Ignacego Łopieńskiego (z wystawy, której nie było w Muzeum Narodowym Warszawa 2019 r.)

Mela (ur. w 1876 r.) pochodziła z bogatej żydowskiej rodziny Klingslandów, jej ojciec był właścicielem domu handlowo-spedycyjnego przy ulicy Marszałkowskiej 129. Lubił i cenił sztukę, wspierał młodych literatów. W jego domu przy ulicy Leszno 28/12 bywali Staff, Reymont i Kasprowicz. Melania była już mężatką od czterech lat, kiedy namalowała portret Staffa. Połączyło ich głębokie uczucie. Twarz poety wyłania się z ciemnego tła, a poza nią jedynym jasnym punktem jest maska pośmiertna paryskiej samobójczyni (ma ona rysy Meli w nawiązaniu do źle ulokowanego uczucia). Znajomość trwała kilka lat, finalnie malarka postanowiła ratować małżeństwo.
Portret poety zdjęcie z książki
Mela miała sporo szczęścia, ani jej ojciec, ani potem mąż (Michał Mutermilch) nie sprzeciwiali się karierze malarskiej. Uczęszczała na kursy do Szkoły Rysunku i Malarstwa Miłosza Kotarbińskiego w Warszawie, jedne z pierwszych, na których mogły kształcić się także kobiety.
Pierwszy swój autoportret namalowała w stylu podziwianego Jamesa Whistlera. Autoportret w świetle księżyca jest taką romantyczną wizją dziewczyny w białej długiej, prostej sukni nad jeziorem oświetlonej księżycowym blaskiem.
Pani Karolina Prewędzka bardzo pięknie oddaje klimat warszawskiej
W świetle księżyca (zdjęcie z książki)

dzielnicy żydowskiej podzielonej na dwa światy; ten lepszy zamieszkany przez najpobożniejszych i konserwatywnych żydów, rabinów i bogobojnych wyznawców judaizmu i tamten drugi, gwarny, hałaśliwy, otwarty na świat. W tamtym świecie był nieustanny rejwach. Mieszały się języki, przenikały kultury, bieda z bogactwem, religijność z nowymi prądami politycznymi. I w tym drugim świecie dorastała Mela.
Podobnie było w Paryżu. Małżonkowie żyją w otoczeniu paryskiej bohemy, spotykają się w kawiarniach, na wystawach, na uczelniach i na kursach, wszyscy żyją obok siebie i czerpią od siebie na wzajem. Mela początkowo uczęszcza na zajęcia do Akademii Colarossiego (gdzie studiowała też Camille Claudel), później do Akademii Grande Chaumiere, gdzie uczyła Boznańska. Wynajęła pracownię na Montparnasse. W tym czasie jej portret namaluje Bolesław Nawrocki, człowiek z którym będzie przyjaźniła się całe życie, człowiek którego syn i synowa zaopiekują się malarką w ostatnim okresie jej życia i zadbają o spuściznę po malarce.

Dużą rolę w artystycznym rozwoju Meli odgrywało środowisko, w jakim dorastała i w jakim potem żyła i tworzyła. Był to konglomerat, w którym przenikały się prądy społeczno-polityczne, nurty artystyczne, różnorodność religijna. To wszystko w połączeniu z indywidualizmem malarki poszukującej własnej drogi, czasami pod prąd powszechnym oczekiwaniom przyniosło jej rozgłos i uznanie środowiska. Miała szczęście spotykając na swojej drodze osoby, które doceniły jej twórczość i organizowały wystawy. Po wystawach w warszawskiej Zachęcie, Krakowie i Lwowie, doszły te w Paryżu, Barcelonie, Gironie, Lyonie, Marsylii, Kolonii, Oslo, San Francisco i Nowym Yorku. 
Nie widać jej na fotografiach z najbardziej znanych wówczas artystycznych kawiarni Le Dome i La Rotonde, wolała poświęcać czas na malowanie, czy bycie z rodziną, spotkania na wystawach. Była bardzo rodzinna, starała się często odwiedzać rodzinę która pozostała w Warszawie, czy też tą która podobnie jak ona podróżowała po Europie.
Kiedy kariera malarska kwitnie jej małżeństwo jest w impasie, każdy z małżonków żyje swymi pasjami, osobno. Mela nie zaniedbuje syna Andrzeja. Nie poświęca mu może zbyt dużo czasu zajęta malowaniem i przygotowaniami do kolejnych wystaw, często pisują do siebie listy.
Uczyła się od najwybitniejszych, jednak zawsze twierdziła, że „częściej niż do szkół chodzi do pracowni innych malarzy, rzeźbiarzy, grafików. Zawsze już będzie mówić, że jest artystycznym samoukiem i najwięcej zyskała dzięki bezpośrednim kontaktom z wielkimi twórcami oraz wyjazdom i zapatrzeniu w krajobraz oraz w zwyczajnych ludzi i ich codzienny świat” (str. 83)
Mela malowała portrety osób, których wygląd ją zaciekawił, którzy nie byli posągowo piękni, ale w których dostrzegała jakieś ukryte piękno, ciekawiły ją osoby, które malowała (jak dziewczynki z sąsiedztwa, z których jedna była ociemniała, niewidomy żołnierz czy olbrzym karzeł). Często maluje portrety, ale kiedy męczy ją nadmiar ludzi i zamówień sięga po inne tematy (drzewa, które uczłowiecza), kwiaty (które uwielbiała, od nich zaczęła się jej znajomość z Rainerem Marią Rilke i na nich zakończyła, kiedy to zasuszone wsadziła do koperty z jego adresem w dniu jego śmierci), woda, skały i schody. Miała bogate życie; osiągnęła sławę i sukcesy, jednak końcówkę życia spędziła w osamotnieniu i niemal nędzy. Tylko staraniom Bolesława Nawrockiego juniora (syna malarza, który namalował je portret w 1903 r.) i jego żony zawdzięczać możemy zgromadzenie sporej kolekcji dzieł malarki. Kolekcji przekazanej na przechowanie różnym przypadkowym osobom zagrażało bezpowrotne zaginięcie. Dziś możemy cieszyć oczy jej pięknymi pejzażami i portretami. Ci, którzy znają jej malarstwo z chęcią uzupełnią wiedzę o Melanii czytając Gorączkę życia, a ci którzy go nie znają być może po lekturze książki zainteresują się obrazami. Książkę przeczytałam w ramach stosikowego losowania u Anny
Po raz pierwszy zwróciłam uwagę na obraz Mutter w Muzeum Narodowym w Poznaniu. Poniżej kilka obrazów Meli z mojej osobistej kolekcji pamięci:
W prowansalskim miasteczku MN Poznań


Kobieta paląca papierosa MN Poznań


Nie jest to piękność, ale twarz, czy też postawa musiały zainteresować Melę na tyle, że chciała ją namalować. 

Snopki siana MN Lublin


Burza w porcie Muzeum Morskie Gdańsk 


Portret starej kobiety Villa La Fleur
Kolejny obraz przedstawiający macierzyństwo (jeden z ulubionych tematów Meli) Villa La Fleur
Schody, które też lubiła malować Villa La Fleur
Kolejna ciekawa postać Dziewczyna z kotem Villa La Fleur
Platany w Awinionie Villa La Fleur
Platany nad rzeką Sorgue Villa La Fleur

Kolejny motyw schodów Villa La Fleur
jeden z wielu obrazów przedstawiający kwiaty Martwa natura ze słonecznikami Villa La Fleur

Matka z dziećmi Villa La Fleur

Jak widać z załączonych zdjęć jeśli chcemy poznać malarstwo Meli Muter najlepiej wybrać się do Villi La Fleur w Konstancinie (o której pisałam już tu i tu). 
To oczywiście zaledwie ułamek zdjęć jakie zrobiłam, a zrobiłam zaledwie kilkanaście w (o ile mnie pamięć nie myli) dwóch salkach poświęconych malarce. 

 I jeszcze ostatni rzut oka na salkę 



czwartek, 25 lipca 2024

Muzeum egipskie w Turynie

Sfinks w Galerii Królów

Podczas lutowej wyprawy do Włoch miałam przyjemność po raz drugi odwiedzić Muzeum egipskie w Turynie. Pamiętam ogromne wrażenie, jakie sprawiły na mnie osiemnaście lat temu mumie a także galeria królów. Piękna lustrzana sala z posągami faraonów i bóstw zachwyciła do tego stopnia, że nabyłam przewodnik po muzeum w języku włoskim. No cóż z moją znajomością języka mogę sobie w nim jedynie pooglądać zdjęcia. Lata temu, kiedy oszczędzało się każdą kliszę miało to znaczenie, dziś mam więcej zdjęć niż mieści ów przewodnik, choć nie są tak dobrej jakości.
Muzeum egipskie w Turynie to druga największa po kairskiej galeria poświęcona wyłącznie Egiptowi. Zbiory swe zawdzięcza kolekcji zgromadzonej przez dynastię Sabaudów. W 1824 r. członek domu sabaudzkiego zakupił od konsula generalnego w Egipcie (z czasów Napoleońskich) ponad 5 i pół tysiąca artefaktów. Muzeum wzbogaciło swe zasoby na początku XX wieku eksponatami z wykopalisk odkrytych przez włoskich archeologów w Tebach, Gizie, Dolinie Królów. Natomiast w II połowie XX wieku Republika Egiptu za pomoc w budowie Wielkiej Tamy Asuańskiej podarowała państwu włoskiemu skalną świątynię Totmesa. Galeria mieści się w pałacu projektu Guarina Guariniego pochodzącym z XVII wieku wybudowanym początkowo dla kolegium jezuickiego. W budynku znajdowała się później Akademia Nauk. W tym samym budynku mieści się także Galeria Sabauda.
Sarkofag

Początki cywilizacji egipskiej sięgają ok 3.500 roku p. n. e. Aby zrozumieć Egipcjan trzeba wiedzieć, jak ogromną rolę w ich życiu odgrywała religia. Powiedzieć, że Egipcjanie wierzyli w życie po śmierci to niewiele powiedzieć, oni całe swoje życie doczesne przygotowywali się na to życie, które nastąpi po śmierci. I nie ma w tym żadnej obsesji śmierci, Egipcjanie kochali życie dlatego chcieli żyć wiecznie, a ich kult życia pośmiertnego i balsamowanie zwłok miały być sposobem na zachowanie życia.  Bo wierzyli, że ono nie kończy się wraz ze śmiercią, która jest jedynie przejściem w inny wymiar. 
Ich religia należy do politeistycznych, gdyż wyznawali wielu bogów. Symbolizował ich człowiek z głową zwierzęcia. Przyjmuje się, iż w starożytnym Egipcie czczono około ośmiuset bogów. Faraonowie byli nie tylko ziemskimi władcami ale i wcieleniem boga Horusa (uosabiającego Egipt), a po śmierci sami stawali się bogami. Nie dziwi zatem bogactwo posążków i posągów dedykowanych bogom a także faraonom. Egipcjanie przywiązywali ogromne znaczenie do ceremoniału pogrzebowego. W zasadzie każdy władca zaczynał rządy od zaplanowania swojego pochówku (mówiono, że musiał o to zadbać, bo na następców nie zawsze mógł liczyć). Każdy władca dbał też o odpowiednią propagandę władzy nakazując stawianie swoich posągów, im bardziej okazały i monumentalny tym lepiej. Wystarczy wspomnieć Dolinę Królów czy Świątynię w Luksorze (Karnaku), aby wyobrazić sobie, jak daleko sięgała wyobraźnia twórców ograniczona jedynie możliwościami budowniczych. Mam zdjęcie zrobione pod posągiem Ramzesa II (w Karnaku). Nie sięgam na nim do kolan Nefertari, a jak wiadomo żony faraonów przedstawiano jako malutką kopię w nogach męża.
Ramzes II i Nefertari u jego stóp (Galeria Królów)
Ale nie tylko władcy, czy bogaci Egipcjanie (jak dostojnicy dworscy, kapłani czy skrybowie) dbali o swą przyszłość w zaświatach. Ci ubożsi także w miarę możliwości wyposażali zmarłych na wędrówkę w zaświaty. W jednej z pierwszych sal muzealnych znajduje się grób człowieka pochowanego w pozycji embrionalnej. W owalnym otworze w ziemi (symbolizującym piasek pustyni) obok szkieletu zmarłego znajdują się naczynia, ubrania i narzędzia, a obręcz pod stopami być może jest rodzajem biżuterii. Są tam również kamienne groby mające wygląd wielkich kadzi.
Szczątki biedaka w pustynnym grobie 

Zgodnie z ich wierzeniami życie doczesne było jedynie preludium do życia wiecznego w radości i szczęściu, podróży odbywanej za dnia wraz ze słońcem, aby w nocy powrócić do grobowca. Wierzono, że śmierć to oddzielenie się ciała od duszy, która potrzebuje do egzystencji tego samego, co ciało (pożywienia czy modlitwy). Siła życiowa człowieka nie umierała wraz z ciałem i potrzebowała pożywienia, stąd w grobowcach umieszczano też strawę. Ta siła żywotna nie zjadała owej strawy, a wchłaniała jej wartości odżywcze. W jednej z sal można obejrzeć w siatkowym worku bulwy pochodzące z jednego z grobowców (przypominają … kasztany jadalne).
Pożywienie dla zmarłych w grobowej komorze
Najwięcej o cywilizacji egipskiej mówią nam przedmioty znalezione w grobowcach wielkich dostojników i władców. Chowano ich z przepychem; poza tym co niezbędne każdemu człowiekowi; pożywieniem czy ubraniami i narzędziami umieszczano w grobowcach także meble, biżuterię, posągi, rzeźby (nierzadko przedstawiające całe scenki rodzajowe - np. ludzi przy pracy, czy na łodzi). Ze zmarłym chowano także jego służbę, bo jakżeby taki wielki pani, czy pani mogli obyć się bez pomocy.
Posążki chowane ze zmarłymi
Zmarłych balsamowano, ponieważ wierzono, iż ciało człowieka będzie niezbędne do dalszej egzystencji w zaświatach. A tę umożliwi połączenie siły witalnej z duszą. Ponieważ serce uważano za najważniejszą część ciała człowieka pozostawiano je razem z ciałem mumii, w przeciwieństwie do innych organów, które umieszczano w urnach kanopskich, a te chowano wraz z ciałem i całym dobrodziejstwem inwentarza. Urny były przepięknie zdobione głowami ludzkimi, bądź zwierzęcymi. Chyba najbardziej znane są te alabastrowe z grobowca Tutenchamona zdobne jego wizerunkiem. Ja najlepiej pamiętam urny z głową Anubisa (bóg o głowie szakala łączony z mumifikacją i życiem pozagrobowym.
Urny kanopskie do przechowywania organów ludzkich poza ciałem

Zwłoki wypełniano wonnymi i leczniczymi ziołami, czasem trocinami, które miały chronić ciało przed rozkładem, ręce i nogi wypełniano piaskiem i gliną, owijano je bandażami i przyozdabiano amuletami. Następnie wkładano do kilku trumien (skrzyń). Na każdej z nich umieszczano wizerunek zmarłej osoby, a na koniec umieszczano je w sarkofagu. Na nim również umieszczano wizerunek zmarłego. Dążono do jak najdłuższego zachowania jego ciała. Na wszelki wypadek umieszczano dodatkowo kamienne posągi stworzone na podobieństwo zmarłych, dzięki którym ich dusze miały mieć zapewnione miejsce w Krainie Umarłych.
Jeden z sarkofagów
W muzeum można obejrzeć film, w którym odtworzono ceremoniał balsamowania zwłok. Można powiedzieć, że został doprowadzony do perfekcji. A przepięknie zdobione kolorowo malowane drewniane skrzynie to dzieła sztuki. 
Wizerunek zmarłego
Egipcjanie dużą wagę przykładali do imienia zmarłego. Było ono nieodłącznie z nim związane i robiono wszystko aby przetrwało, jak najdłużej, podobnie, jak jego wizerunek. Utrata imienia oznaczała zapomnienie i niebyt. Dlatego jedną z najsroższych kar było wymazanie kogoś z pamięci, jak to miało miejsce z Amenhotepem IV (Echnatonem) - faraonem, który ośmielił się zmienić religię z politeistycznej na monoteistyczną – wyznającą jednego boga Atona (bóg tarczy słonecznej). Jego imię zostało wymazane ze świątyń, posągów, płaskorzeźb na długie lata. A jednak było to niezwykła rewolucja, o której pamięć przetrwała pokolenia. Imię zapisywano przy tabliczkach mumiowych, a także na ścianach grobowców. Imię wpisywano też do ksiąg umarłych (zwojów papirusów chowanych wraz ze zmarłym).
Ponad 18 metrowy papirus z opisem obrzędów, przepisów i zaklęć
W muzeum można sprawdzić, jak wyglądałoby nasze imię przedstawione w postaci hieroglifów. Moje imię przedstawione w postaci pionowej z trzema literami A (postać siedzącego sępa) i jedną M (postać siedzącej sowy z głową skierowaną w kierunku czytelnika) przedstawia jakby gałąź obwieszoną ptactwem, wężem i leżącym zwierzęciem- może lwem, a może baranem (to oczywiście uproszczone tłumaczenie kiedy hieroglify reprezentują jedną literę, bo są też dwu, trzy literowe, a nawet symbolizujące całe wyrażenie). 
Moje imię zapisane hieroglifami
Okrycie znaczenia hieroglifów zawdzięczamy francuskiemu badaczowi panu Champollion. I od razu uprzedzam kamienia z Rosetty, który posłużył mu do tego odkrycia nie znajdziecie w Turynie (miałam przyjemność oglądać go w British Museum w Londynie). Jest tu jednak tak wiele ciekawych artefaktów, że chcąc obejrzeć zaledwie część zbiorów trzeba przeznaczyć minimum dwie godziny. Znajdują się na przykład wspaniałe papirusy z ksiąg umarłych. Księgę zawierającą zaklęcia, przepisy i modlitwy chowano wraz ze zmarłym, aby ułatwiły mu one drogę w zaświaty.
Papirus z księgi umarłych z grobowca architekta Kha
Niezwykle malowniczy jest papirus z Księgi umarłych z komnaty grobowej architekta Kha przedstawiający go wraz z żoną, jak czczą Ozyrysa (boga zaświatów) pochodzący z czasów XVIII dynastii. XVIII i XIX dynastia spośród pozostałych trzydziestu jeden dynastii wydała na świat najbardziej znanych faraonów (z XVIII dynastii pochodził między innymi wspomniany wyżej Amenhotep IV, czy jego syn Tutenchamon, z XIX dynastii Ramzes I, Seti czy Ramzes II. Ale wróćmy do papirusów- znajduje się tu jeden z najdłuższych (ponad 18 metrowy) papirus Iuefankha. Zawiera magiczne teksty i opisy mające ułatwić zmarłym przejście do Krainy Umarłych. Jest to kopia z II wieku p.n.e. Jest też kanon turyński – kompletny spis władców egipskich sporządzony za czasów Ramzesa II. Ramzes II to jeden z moich ulubionych władców egipskich, rządził ponad sześćdziesiąt lat (66 lub 67) w czasach kiedy ludzie rzadko dożywali trzydziestki. Liczba jego posągów i ich wielkość jest oszałamiająca. Jest jedynym faraonem, który podróżował samolotem. Otóż jego zabalsamowane zwłoki przewieziono do Paryża w celu odkrycia przyczyny ich postępującego rozkładu i „wyleczono” po śmierci. Ale to nie wpis o Ramzesie II więc wróćmy do Muzeum i jego zbiorów. Kanon turyński niestety nie przetrwał w dobrym stanie dlatego można oglądać zaledwie jego szczątki.
Ramzes II w Galerii Królów
Szczególną czcią cieszyły się w Egipcie zwierzęta. Przypisywano im boską moc. Koty miały status bogów, co wiązało się z kultem bogini Bastet (bogini miłości, tańca, płodności, domowego ogniska). Zabicie kota karano śmiercią. Za święte zwierzę uważano szakale i kojarzono je z Anubisem, bowiem był przedstawiany jako człowiek z głową szakala. Sokół oznaczał Horusa, boga którego przedstawiano albo pod postacią sokoła, albo człowieka z głową sokoła. Horus należał do najważniejszych bogów, był panem nieba oraz opiekunem monarchii egipskiej, a faraonowie byli jego przedstawicielami na ziemi. Uosabiał on cały Egipt.
I można by długo wymieniać zwierzęta, którym oddawano cześć, które były uosobieniem bóstw. Stąd nie dziwi ogromna liczba posągów przedstawiających zwierzęta, czy ptaki, jak i nie dziwi fakt, że zwierzęta też mumifikowano.
W kilku salkach znajdują się wyłącznie figurki, posążki ptaków i zwierząt
W związku z tym, iż pierwszą literę naszego alfabetu A symbolizuje sęp sprawdziłam, co symbolizował dla Egipcjan ten drapieżnik. Otóż łącznie z innym drapieżnikiem kobrą przedstawiał Ureusza – symbol władzy boskiej i królewskiej (ureusz postać sępa z głową atakującej kobry umieszczany był na sarkofagach faraonów dla odstraszenia intruzów zakłócających odpoczynek wieczny faraona).
W muzeum turyńskim znajdują się setki, jak nie tysiące posągów zwierząt i ptaków, które wydobyto z komór grobowych i piramid.

Baran w Galerii Królów

Ale cream de la cream całej kolekcji stanowi Sala Królów. W pierwszej znajdują się głównie posągi faraonów. Jest wyłożona czarnym marmurem i ozdobiona lustrami. Nad całością góruje pięciotonowy posąg Setiego II. Jest tak wysoki, że trudno mu zrobić dobre zdjęcie. Ale i tak budzącymi największe zainteresowanie są posągi Ramzesa II z lilipucimi posągami Nefertari oraz jednego z synów (widoczne jedynie z boków posągu) oraz Ramzes pomiędzy Amonem (bogiem płodności) i Mut (jego żoną). 
Ramzes II pomiędzy Amonem i Mut

Jako ciekawostka Ramzes II miał kilkanaście żon i kilkadziesiąt, jeśli nie kilkaset kochanek, miał też kilkadziesiąt synów i córek (ponoć łącznie spłodził 150 dzieci). Samą salę zaprojektował słynny włoski scenograf - laureat Oskara Dante Ferretti. Ta sala robi duże wrażenie monumentalnością posągów, ich pięknem, a zarazem prostotą. Może trudno mówić o prostocie kiedy w grę wchodzą posągi ważące parę ton i mierzące kilka metrów, a jednak czarno-lustrzane otoczenie daje wrażenie niezwykłej elegancji. Obok galerii faraonów znajduje się Galeria królowych, w której możemy oglądać kilkanaście posągów Sechmet 
-bogini wojny przedstawianej, jako kobieta z głową lwicy.
Bogini Sechmet

I tradycyjnie jeszcze kilka zdjęć z Muzeum Egipskiego w Turynie.
Zdjęcie z strony Muzea Świata w Galerii Królów



Malunki ścienne 


Komora grobowa MAIA  (XVIII dynastia)


Mąż i żona 


Ozdoby grobowe

Kiedy się wie, jakie bogactwo przedmiotów zostało złożone w grobowcu Tutenchamona - jedynym nieograbionym grobowcu (oglądałam w muzeum kairskim eksponowane tam przedmioty z grobowca tego władcy zajmujące cztery ogromne sale - a była to jedynie część wystawionych zbiorów - rydwan, tron, skrzynie grobowe wielkości małego pokoju, sarkofag, posągi, meble, biżuterię, no i oczywiście maskę) można pomyśleć, że to wielkie marnotrawstwo zakopywać takie bogactwo w grobowcu, a jednak jeśli się pomyśli, że to inwestycja w przyszłość mającą trwać wiecznie to jednak nie jest to dużo :) 
Niezwykle ciekawe są wierzenia Egipcjan i niezwykła jest ich sztuka. Warto odwiedzić to wspaniałe muzeum w Turynie. Warto też zakupić bilety wcześniej przez internet. Może jedynie odradzałabym odwiedziny podczas ferii, duża ilość dzieci i młodzieży nieco przeszkadza w spokojnym oglądaniu.