Francuska kawiarenka literacka

wtorek, 2 maja 2023

Do Lublina przez Konstancin (Muzeum Ecole de Paris - Villa la Fleur)


Adam i Ewa Łempickiej - w tle ogród rzeźb
Co łączy Lublin z Konstancinem? W moim przypadku Tamara Łempicka. Rok temu w sierpniu odwiedziłam wystawę jej obrazów na lubelskim zamku. Potem było spotkanie z koleżanką, która także była na tamtej wystawie a owocem spotkania i sierpniowych odwiedzin był między innymi powrót do Lublina i odwiedziny w Konstancinie Jeziornej. Znajduje się tam (Konstancin) prywatna galeria sztuki gromadząca obrazy i rzeźby artystów z początku XX wieku kojarzonych ze szkołą paryską. Muzeum Ecole de Paris - Villa la Fleur składa się z dwóch budynków przedzielonych ogrodem rzeźb. Jego pomysłodawcą jest pan Marek Roefler, którego pasji kolekcjonerskiej zawdzięczamy przepiękne zbiory dzieł polsko - żydowskich artystów związanych z Montparnasse`m.
Nathan Grunsweigh

W galerii prezentowana jest stała wystawa, odbywają się także wystawy czasowe (ostatnia dotyczyła obrazów Tamary Łempickiej, kolejna we wrześniu zostanie poświęcona Zofii Stryjeńskiej). W zbiorach znajdują się obrazy takich artystów, jak wspomniana wyżej Łempicka, a także Mela Muter, Henryk Hayden, Mojżesz Kisling, Władysław Ślewiński, Józef Pankiewicz, Nathan Grunsweigh, Maurycy  Mędrzycki,  że wymienię tylko tych bardziej znanych. A może tych bardziej mnie znanych. Przyznam się, iż odwiedziłam tylko pierwszy z budynków. Nie spodziewałam się takiego ogromu i bogactwa znajdującej się tam sztuki. Doznałam tego, co określa się mianem syndromu Stendhala. Sądziłam, że trafię na trzy-pięć salek z obrazami, a tymczasem zbiory znajdują się na kilku poziomach w kilkunastu, a może kilkudziesięciu salkach.

Poza tym, że obrazy przedstawiały ten rodzaj sztuki, który ogromnie cenię sam sposób ich prezentacji wydał mi się niezwykły. Przyzwyczajona do ciemnych sal muzealnych, często bez okien, ze sztucznym światłem odbijającym się w szybach obrazów tutaj trafiłam na przeszklone, jasne sale a także werandy z prezentowanymi na sztalugach ekspozycjami.

Sztuka zakopiańska
Stoliki i bukiety świeżych kwiatów dopełniały całości. Dzięki temu ta galeria żyła, a nie była jedynie muzealnym zbiorem staroci (nic nie ujmując tradycyjnym muzeom, które także często i chętnie odwiedzam). Sam budynek jest ciekawy architektonicznie, z ogromną przeszkloną salą i werandą na parterze oraz 
stylizowanymi drewnianymi werandami dla zbiorów sztuki zakopiańskiej oraz okrągłą wieżyczką ze schodkami w kształcie ślimaka, z mnóstwem architektonicznych detali. Dzięki licznym przeszkleniom budynek sprawia wrażenie lekkości w przeciwieństwie do znajdującej się obok Villi La Fleur.

Ledwie weszłam natknęłam się na cudownie kolorowe fragmenty miejskiej zabudowy Nathana Grunwseigha, którego kilka obrazów miałam przyjemność oglądać parę lat temu na wystawie w Sopocie. Już wówczas zwróciłam uwagę na to nazwisko, choć na wystawie zaprezentowano też dwa a może trzy obrazy Łempickiej. Ta jednak wówczas mniejsze wywarła na mnie wrażenie. A Grunsweigh nie dość, że malował tak jak lubię, to jeszcze malował to co lubię najbardziej (paryskie widoki- katedrę czy most na Sekwanie).

Portret kobiety Mojżesz Kisling
Z reguły każda wystawa niesie za sobą nowe odkrycie, z każdej wynoszę jakiś obraz, który wzbogaca moją prywatną galerię obrazów (takie MW jak opisywał Łysiak- muzeum wyobraźni). Tym razem moja osobista galeria została wzbogacona o Portret kobiety Mojżesza Kislinga. Na tego artystę zwróciłam uwagę na lubelskiej wystawie Tamary Łempickiej, której towarzyszyły też obrazy i rysunki malarzy tworzących w tym samym co ona okresie. Te ogromne oczy i smutna twarz okolona burzą ciężkich loków przyciągały wzrok z każdego miejsca sali, w której większość obrazów stanowiły portrety kobiece. Mojżesz Kisling utrwalił też wizerunek Kiki z Montparnasse - aktorki, modelki, muzy malarzy z Montparnasse.  W Konstancińskiej galerii sztuki znajduje się jeszcze jeden wizerunek Kiki pędzla Maurycego Mędrzyckiego. 
 Kiki wg Mędrzyckiego
Kiki wg Kislinga
 

 


 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Po niedawnej lekturze biografii Meli Muter nie mogłabym nie przyjrzeć się dokładnie obrazom tej artystki.
Fontanna w Awinionie Meli Muter






Dziewczyna z kotem Meli Muter
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Jest jeszcze jeden temat malarski, który niezmiernie lubię - są to obrazy marynistyczne. Stąd Łodzie w Porcie Pankiewicza to obraz, który chętnie powiesiłabym w mojej błękitnej sypialni. 
Łodzie w Porcie Józef Pankiewicz

Nie mogło tu zabraknąć najbardziej rozpoznawalnego obrazu Tamary Autoportret w zielonym Bugatti, obrazu, o którym wspominałam tutaj

Jak napisałam wyżej po zwiedzeniu pierwszego z budynków doznałam syndromu Stendhala; przyspieszone bicie serca, słabość, zawroty głowy spowodowane tak dużą ilością wspaniałości zgromadzonych na tak małej przestrzeni. W obawie, aby nie spotkało mnie to co spotkało pisarza, pobyt w Ecole de Paris zakończyłam wizytą w ogrodzie rzeźb. Piękna, słoneczna niedziela w towarzystwie zieleni i rzeźb Bolesława Biegasa działała kojąco na nadmiar wrażeń. Ponieważ nie odwiedziłam budynku Villi La Fleur planuję kolejne odwiedziny we wrześniu. Z ogromną przyjemnością obejrzę wystawę obrazów Stryjeńskiej i zobaczę, jakie atrakcje przygotował właściciel obiektu dla odwiedzających w kolejnym budynku. Trzeba też nastawić się na dłuższą wizytę. Jedyny, jak dla mnie minus tego miejsca to brak kawiarenki, albo choćby automatu z kawą. Po takiej ilości wrażeń przydałby się łyk kofeiny.  
 
Ziemia wg Biegasa                      



Juliusz Słowacki wg Biegasa




13 komentarzy:

  1. No to ja za pierwszym razem obejrzę z zewnątrz same budynki...a potem koniecznie z termosem kawy ) znieruchomieję w ogrodzie taką ilość piękna trzeba dozować. Zanęciłaś mnie tym postem )

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, myślę, że przyjęłam błędne założenie, iż dwie godziny wystarczą, aby na spokojnie sobie wszystko obejrzeć. Przez te dwie godziny obejrzałam większość zbiorów pierwszego budynku i pobieżnie ogród. Na kawę wdepnęłam do Parku Zdrojowego. Nawiasem mówiąc bardzo ładny i rozległy park, a że pogoda dopisała to byłam cała w skowronkach. Czuję, że będzie to miejsce do którego będę wracać. A podróż z Warszawy autobusem numer 200 to niecała godzina.

    OdpowiedzUsuń
  3. No nie wiedziałam, że tak to wygląda, fascynujące miejsce i cudowna wystawa. Ekspozycja faktycznie nietypowa. Myślałam, że dla cennych dzieł obowiązują jakieś procedury chroniące je przed wyblaknięciem w promieniach słońca, a tu proszę, pełen luz! Ode mnie kawał drogi, ale kiedyś się wybiorę :).

    OdpowiedzUsuń
  4. Myślę, że w interesie właściciela jest zabezpieczenie dzieł przed szkodliwymi czynnikami, a zauważ, że słońce nie pada wprost na obrazy, one są tyłem do okien usytuowane, a jednocześnie dzięki dużej ilości światła w salach wygląda to niesamowicie. Ale oczywiście jestem laikiem w tej kwestii. Wiem tylko, że bardzo mi się podobało. Od Ciebie - kawał drogi? a myślałam, że to ja mam wszędzie daleko. Tym razem miałam blisko, bo z Warszawy około godziny drogi, ale nocleg miałam w Warszawie, a to ułatwia sprawę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ode mnie bliżej jest do Berlina i Pragi, niż do Warszawy :))). No, może nie jest to wyprawa na Księżyc, ale jakoś nie jeżdżę w tamte strony, więc trudno się zorganizować. W każdym razie trzeba zaplanować dwa noclegi na jeden dzień zwiedzania, a jeden dzień to słaba opcja, trzeba pomyśleć o dłuższym pobycie, no i tak się z tego robi cała wyprawa. O tej ochronie przed światłem tak mi się nasunęło, bo właśnie wczoraj odebrałam od mamy moje własne obrazki, namalowane ponad 30 lat temu - wisiały w słonecznym pokoju, chociaż też nie bezpośrednio w słońcu. Akwarela i pastele, czyli najbardziej wrażliwe na światło - mocno wyblakły przez te lata. Akwareli raczej nie będę ratować, ale pastele są całkiem fajne, więc je podrasuję :). Może kiedyś pokażę na blogu wersję przed i po.

      Usuń
  5. No ja się na tym kompletnie nie znam. Więc nie będę brnęła w wypowiedziach. Jeśli podrasujesz swoje pastele to koniecznie zrób dokumentację fotograficzną, choć same wiemy, jak to z tymi fotografiami bywa, wiele zależy od kąta padania światła. Często zdarza mi się, iż robię kilka zdjęć obrazu i na każdym ma on inny odcień. Ode mnie z kolei najbliżej jest do Warszawy, bo tam jeździ Pendolino, stąd najczęściej bywam właśnie tam. Ale raczej też z noclegiem, za stara jestem na jazdy tam i z powrotem jednego dnia. Masz rację, jak jechać to lepiej na kilka dni, więcej zobaczyć, mniej się umęczyć.

    OdpowiedzUsuń
  6. Wydarzenia w Villa La Fleur śledzę od jakiegoś czasu, przeczytałam też kilka artykułów na temat tego co się tam ostatnio działo, a także o planach na przyszłość właściciela La Fleur. Ostatnio sama nie podróżuję, chyba przestałam wierzyć w swoje siły witalne. Próbowałam nawet zarezerwować nocleg w Konstancinie, żeby zobaczyć Łempicką, ale ostatecznie wyjazd się nie udał.
    Świetnie łączysz świat literatury ze światem malarstwa. Świetny zachęcający opis podróży do Lublina i Konstancina. Przypomniałaś mi także znakomitą książkę MW Łysiaka, którą zachwycałam się jakiś czas temu, a nawet wracałam do niej, a dzisiaj już mało już z niej pamiętam.
    Gratuluję energii i życzę Ci kolejnych wspaniałych wypraw :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja deczko młodsza koleżanka staram się podróżować (na zapas?) a w każdym razie sporo, wiedząc, że z każdym rokiem sił będzie ubywało. Gromadzę wspomnienia, doznania, doświadczenia, poznaję świat i siebie i uciekam od ... czegoś/kogoś.. O wystawie Łempickiej w Konstancinie słyszałam nie wiem czemu zakładając, iż jest to wystawa stała. A ponieważ byłam w krótkim okresie czasu na wystawach Tamary w Lublinie i w Krakowie (a prezentowane na nich dzieła się powtarzały z małymi wyjątkami) stwierdziłam, że Konstancin odwiedzę, jak będzie cieplej, kiedy ogród się zazieleni. Kiedy się zorientowałam, że wystawa trwa tylko do 12 marca było już za późno, bowiem miałam zaplanowane inne wycieczki. No cóż, jak wielokrotnie wspominałyśmy, nie można obejrzeć wszystkiego, czy przeczytać wszystkich książek, które chciałybyśmy przeczytać. Książkę Łysiaka wspominam z sentymentem, bardzo mi się jego opisy malarstwa podobały, choć sam autor budzi moje zastrzeżenia, a już przez Malarstwo białego człowieka nie przebrnęłam (stanęłam na II tomie). Ale może i do tego kiedyś wrócę. Trzymam kciuki za powrót sił i kolejne podróże choćby w najbliższą okolicę, bo pięknie i tak wyczerpująco je opisujesz na blogu. Pozdrawiam Ewo serdecznie. A wiesz, że wspominałam Ciebie przy okazji pałaszowania kartaczy w Lublinie, tak mi się skojarzył z nimi Supraśl, Ewa i ikony. O ikonach i o Tobie myślałam też w Kaplicy Św. Trójcy na lubelskim zamku

    OdpowiedzUsuń
  8. Z tego podróżowania na zapas zgromadziłam mnóstwo materiałów, których publikować mi się już nie chce. Z chęcią natomiast przeglądam zapiski innych blogerów i podziwiam ich "zmagania ze światem i z samym sobą". Myślę czasami... a ja mam to już za sobą... to widziałam, tam byłam... i miło wspominam swoje doświadczenia... myślę też tego nie widziałam, tam nie byłam... i miło że mogę doświadczyć tego u innych podróżników...
    Ja również myślę o Tobie, o tym co nas łączy, co nas różni...
    A z tym Łysiakiem to było tak, najpierw przeczytałam Cenę a zaraz potem wpadło mi w ręce Muzeum Wyobraźni, hym !
    A kartacze, to teraz jakaś "plaga" i wcale w Supraślu, jak mi się wydaje nie są najsmaczniejsze, chociaż wciąż Jarzębinka je serwująca jest okupowana, a ulica w weekendy zastawiona tak, że trudno przejechać, albo wyjechać z posesji, od 1 maja do końca lipca obowiązuje tu jeden kierunek jazdy, którego nie wszyscy przestrzegają i "jeżdżą pod prąd".
    I to by było na tyle. Pozdrawiam z Supraśla majowym słonecznym dniem i życzę miłego świętowania 3 maja :) :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Teraz się nie chce, a może kiedyś się zechce:) Czasami sobie myślę, że nie muszę pisać o wszystkim, nie muszę, nie chcę, a nawet nie mogę, bo w końcu musiałabym przestać robić inne rzeczy a skupić się tylko na pisaniu, a nie jestem pisarką, pisanie ma mi sprawiać radość, więc piszę, kiedy czuję taką potrzebę. A jak się nie chce to trudno, mam inne pomysły na spędzenie czasu. Kartacze jak dotychczas te w Supraślu wspominam najsmaczniej, choć i te lubelskie były dobre. No ale ja rzadko odwiedzam ścianę wschodnią, a to tam najczęściej spotyka się ten rodzaj kuchni, chociaż niekoniecznie, co mi uświadamia Creps suzette w Lublinie- tak pysznego nie jadłam nawet w Paryżu. Ale też tam jadłam go tylko raz. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  10. Na kilku blogach oglądałam relacje z Konstancinie Jeziornej. Miejsce fascynujące i warte odwiedzenia bo na takiej powierzchni zgromadzono tak wiele wspaniałości.
    Serdecznie pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  11. Nawet gdyby w środku nie byłoby tych wspaniałych dzieł sam budynek jest wystarczającym doznaniem artystycznym - takie właśnie uwielbiam: zagadka tajemnica, urok jakieś niezwykłej opowieści jest wpleciony w sam ten pałacyk.

    OdpowiedzUsuń
  12. To prawda, budynek jest niezwykle urokliwy, a pobyt wewnątrz w słoneczny, jasny dzień to niesamowite doznanie jakiegoś takiego spokoju i szczęścia.

    OdpowiedzUsuń

Jestem bardzo rada z każdego komentarza, ale nie będę tolerować komentarzy agresywnych, wulgarnych, czy obrażających moich gości (innych komentatorów).