Francuska kawiarenka literacka

środa, 10 lipca 2024

W świecie sztuki (poziom minus jeden w Vilii La Fleur Konstancin Jeziorna)


Las Maurycy Mędrzycki
Oglądanie obrazów sprawia mi autentyczną przyjemność. Kiedy patrzę na ładny obraz, czuję się, jakbym dostała bonus od losu. Czuję się wzbogacona wewnętrznie. Piękno zatrzymane w czasie. Choć równie dobrze może to być projekcja wyobraźni. Ktoś mądry (czy to nie nasza noblistka Wisława) powiedział, że dziennie nie powinno się oglądać więcej niż jeden obraz (w domyśle dzieło sztuki). Tyle tylko jest w stanie przyswoić nasz umysł. Nasza pamięć. Tyle możemy kontemplować bez szkody dla innych doznań. I to jest smutne, bo kiedy odwiedzam nową galerię nie stać mnie na to, żeby poświęcić uwagę tylko jednemu dziełu. Dopiero podczas kolejnej i kolejnej wizyty mam komfort wyboru. Czy kiedyś trafi mi się luksus skupienia na jednym dziele - wątpię. Może stąd pomysł na wystawy jednego obrazu (jak np. Portret damy Klimta we włoskim forcie di Bard, o czym pisałam tu).

Nigdy nie potrafiłam wybrać wśród dziesiątek obejrzanych dzieł tego, które zrobiło na mnie największe wrażenie, zapadło w pamięć na tyle wyraziście, że mam je wciąż przed oczami. Tylko to jedno jedyne, które dystansuje inne.

Villa La Fleur
O mojej pierwszej wizycie w konstancińskiej galerii sztuki pisałam tutaj. Doznałam wówczas syndromu Stendhala. Miałam nadzieję, iż tym razem obędzie się bez nóg z waty, czy mroczków przed oczami. Nadzieja to potęga. Ale potęgi też czasem przegrywają. Odkryłam zbiory zamieszczone w salach na poziomie minus jeden. Kilkanaście dni wcześniej otwarto na nowo podziemną część galerii, a w niej zbiory dzieł Tamary Łempickiej, Bolesława Biegalskiego (Biegasa), Szymona Mondzaina i Maurycego Mędrzyckiego. Każdy z tych artystów zasługuje na osobny wpis. Obrazy Tamary Łempickiej miałam okazję oglądać na wystawach w Sopocie, Lublinie, Krakowie (o lubelskiej wystawie Kobieta w podróży pisałam tu). Nie będę się zatem powtarzać. Z nazwiskiem (pseudonimem artystycznym) Biegas zatchnęłam się po raz pierwszy rok temu w Konstancinie zwracając uwagę na jego dość charakterystyczne rzeźby (płynne, falujące). Wówczas moją uwagę zwrócił pomnik /popiersie? Juliusza Słowackiego.
Słowacki Bolesław Biegas
Ogromna burza włosów niczym płomień olimpijskiego znicza, mała, drobna twarz z drugą profilem umieszczoną głową i korpus niczym pień drzewa. Poetycka, intrygująca, mająca powiew świeżości. Jakże inna od monumentalnych realistycznie przedstawionych postaci. Tym razem zachwyciła mnie Boleść (ledwie dostrzegalna smutna postać przybrana w falującą szatę) a także (tu mała wycieczka do Muzeum Narodowego w Warszawie) Chopin (przerażone twarze wyłaniające się z dźwięków obejmujące się postacie zaklęte w płomieniu (ekstazie tworzenia).

Boleść Bolesław Biegas

Chopin Bolesław Biegas (MNW)
A jeszcze bardziej zaintrygowały mnie obrazy tego artysty. Symboliczne postacie uosabiające często stany duszy ale nie tylko (Melancholia, Natchnienie, Taniec pogardy, Czarodziejka) stworzone z przecinających się linii geometrycznych figur najczęściej wpisanych w kule. W tych sferycznych obrazach jest jakiś nieziemski urok zawierający w sobie połączenie romantyzmu z futuryzmem.

Czarodziejka Bolesław Biegas
Bolesław Biegalski wywodził się z ubogiej chłopskiej rodziny, wcześnie został osierocony, dzięki splotowi okoliczności i wsparciu miejscowego księdza, lekarza mecenasa sztuki i społecznika Aleksandra Świętochowskiego, którzy poznali się na talencie chłopca mógł się kształcić między innymi w Krakowie czy w Paryżu. Szczyt działalności twórczej urodzonego w II połowie XIX wieku artysty przypada na początek wieku XX. 
Melancholia Bolesław Biegas
Zaskoczyło mnie to, gdyż dzieła wydają się współczesne. Zarówno w formie, jak i w treści. Bolesław Biegas był jednym z nielicznych polskich rzeźbiarzy którzy należeli do elitarnego stowarzyszenia pod przewodnictwem Gustawa Klimta. Wystawiał swe prace w Saint Petersburgu, Kijowie, Waszyngtonie, Rzymie, Krakowie, Lwowie, no i oczywiście w Paryżu, gdzie mieszkał i tworzył od początku XX wieku aż do śmierci w 1954 r. Przyjaźnił się między innymi z Olgą Boznańską. Jej portret (rzeźba) przyniósł mu rozgłos i sławę. 
Portret Boznańskiej Biegas (MNW)
Można go obejrzeć w Muzeum Narodowym w Warszawie. Był indywidualistą, który wyprzedzał swą epokę. Doceniany na zachodzie (pisali o nim wielcy przedstawiciele sztuki stawiając jego prace na równi, jeśli nie wyżej niż prace Rodina) u nas zapomniany. Dlatego tym bardziej cieszę się, iż mogłam „odkryć” tego artystę dzięki wizytom w Vilii La Fleur. 

Pejzaż Szymon Mondzain 1921
U Szymona Mondzaina spodobały mi się pejzaże. Są one tak wyraziste, barwne, a jednocześnie romantyczne, to połączenie realizmu z impresją, wyrazistości barw i konturów z ich rozmyciem. Najbardziej urzekł mnie Port w Algierze - widok z tarasu. No proszę pana mając taki widok to ja nie wychodziłabym z domu; przepiękne rozłożyste drzewo poprzez konary którego widać nadmorskie zabudowania, port i morze. Nie umiem ocenić, jaki wpływ na mój odbiór obrazu ma jego tematyka (akweny wodne zawsze miały dla mnie nieprzeparty urok), a jaki sposób potraktowania tematu. Bardzo lubię widoki wyłaniające się zza jakiejś "przeszkody". Moja koleżanka określiła to – lubię zdjęcia, na których jest trochę zieleni. A tu mam i zieleń i błękit i czerwoność dachów. Morze zapraszające do podróży, dające obietnicę odkryć. 
Port w Algierze widok z tarasu Szymon Mondzain
Oczywiście, gdyby nie talent malarza to ów widok mógłby być jedynie zwykłym widoczkiem, jakich wiele. Obraz powstał w 1937 r. Mondzain (przed zmianą nazwiska Mondszajn) zamieszkał w Algierze w 1925 r. i mieszkał przez okres 40 lat. Ciekawa jestem, czy dziś można odnaleźć taki widok, bo jeśli tak to z chęcią wybrałabym się do Algieru, który jak dotąd jakoś mnie nie przyzywał. Mondzain pozostawał pod dużym wpływem Cezanne`a. Choć malarstwo Paula wydaje mi się mniej wyraziste, a bardziej jakby to określić  rozmyte?  

Kiki z Montparnasse Maurycy Mędrzycki
Cezanne`a bardziej przypomina mi twórczość Maurycego Mędrzyckiego (franc. Maurice Mendjizky). Jest to kolejny (po Mondzainie) artysta pochodzenia żydowskiego, którego losy związane były z Ecole de Paris. O ile nazwiska obu panów M. były mi znane wcześniej, o tyle ich sztuka już nie. Nazwisko Mędrzyckiego łączy się nieodłącznie z Kiki z Montparnasse. Tę francuską aktorkę, modelkę, piosenkarkę kabaretową i muzę malarzy znała cała bohema. Alice Ernestine Prin przyjaźniła się i kochała z wieloma z nich. Malowało ją wielu wybitnych malarzy (między innymi Chaim Soutine czy Mojżesz Kisling). 
Akt -Kiki z Montparnasse Maurycy Mędrzycki
Ale najbardziej znanym jej wizerunkiem jest fotografia zrobiona przez Raya Mana przedstawiająca nagą kobietę siedzącą tyłem do fotografa z dwoma malunkami przypominającymi wiolonczele nad pośladkami. 
Ray Man fotografia Kiki
W willi la Fleur znajduje się także kilka obrazów Kiki, w tym te autorstwa Mędrzyckiego. Mnie jednak zachwycił inny obraz zatytułowany Las. 
Las Maurycy Mędrzycki
Pośród całej ściany obrazów ciekawych, interesujących, ładnych, wszystkich w moim guście ten jeden wybił się na plan pierwszy. I wracając do wcześniejszego stwierdzenia, iż nie umiałam dotąd wyodrębnić z całej galerii pięknych dzieł sztuki tego jednego, jedynego- tutaj to mi się udało. A jakby na potwierdzenie tego godzinę później dostałam zdjęcie tego obrazu od mojej współtowarzyszki podróży Madzi, która właśnie dotarła na poziom minus jeden i wpadła jak ja w niemy zachwyt i napisała, że utknęła przy tym lesie. Doskonale ją rozumiem, bo i ja tam utknęłam. Niby taki zwykły sobie widoczek, mały fragment lasu leśna ścieżka pomiędzy drzewami prowadząca do jakiegoś domostwa. Na pierwszym planie są rozmyte liście drzew rozświetlone słońcem. Jest w tym obrazie taka cisza i spokój i kontemplacja piękna, że chciałoby się zanurzyć weń i pozostać już na zawsze. Pokazać tym, których kochamy, lubimy i chronić przed wrogami. Mędrzycki był nazywany poetą prowansalskiego pejzażu (trafił do Prowansji na zaproszenie Renoira i mieszkał tam trzy lata). 
To oczywiście jedynie kilka dzieł, które miałam okazję obejrzeć w konstancińskiej wilii La Fleur. Jest ich tam ogrom. I jest to galeria, którą można odwiedzać latami. Podczas zeszłorocznego pobytu zachwyciły mnie obrazy Meli Muter i Mojżesza Kislinga, Natana Grunsweigha, Henriego Haydena oraz Łodzie w porcie Pankiewicza. Tym razem Kobieta z rudymi włosami Ślewińskiego i szklana figurka Meluzyny autorstwa Jan & Joel Martel.
Kobieta z rudymi włosami Władysław Ślewiński

Meluzyna braci J&J Martel (rzeźba z żywicy)
I tradycyjnie jeszcze parę zdjęć związanych z pobytem w Villi La Fleur w Konstancinie Jeziornej. Nawiasem mówiąc tłumów na wystawie nie było, co bardzo mi się podobało. Trafiłyśmy na jedną wycieczkę szkolną i kilka pojedynczych osób. Żałuję, iż nie zakupiłam w sklepiku żadnej z książek. Z reguły nie chce mi się dźwigać i zostawiam to na późniejszy zakup internetowy. Niestety sklepik nie prowadzi sprzedaży online. 
Fryderyk Chopin Harfa natchnienia Bolesław Biegas 
Jak widać Chopin był często inspiracją dla artysty, podobnie, jak inni muzycy czy pisarze 

fragment Harfy natchnienia (1908)



Akt - bracia J&J Martel


Pablo Gargalo Kiki z Montparnasse brąz złocony


Łempicka obrazy które znamy doskonale, a które zdobiły popularne ówcześnie czasopisma


Na jednej z werand Villi zbiory prezentują się wyjątkowo pięknie

Kolejne długie milczenie powoli staje się regułą. Powód prozaiczny - złamana noga, wyjazd do sanatorium i brak chęci do pisania (ogarnęło mnie ogromne lenistwo).  Może to się zmieni, a może nie. Czas pokaże. 
Wycieczka miała miejsce 9 maja 2024 r.

18 komentarzy:

  1. Małgosiu świetna relacja. O otwarciu willi i jej zbiorach słyszałam jakiś czas temu. Nawet próbowałam tam na zwiady znajomą, która mieszka w Warszawie ale z tego co wiem jeszcze tam nie była za to Ty zamiescilas swoją relację. Wszystko to wygląda bardzo zachęcająco i sama chętnie bym się tam udała. Ja też nie lubię zwiedzać dużych wystaw zwłaszcza jeśli nie jest to wystawa prac jednego artysty bo wtedy jest trochę łatwiej ponieważ nie robi się z tego koktajl piorunujący. Nadmiar wrażeń jest bardzo trudny do zniesienia i faktycznie niewiele się z tego wynosi. Kiedy mieszkałam w Lombardii a palazzo Marino czyli siedzibie Regionu w ogromnym salonie kilkakrotnie wystawiano jeden jedyny obraz zwykle po przebytej konserwacji. Ludzie walili hurmem ponieważ wpuszczano określoną ilość osób ponieważ przewodnik opowiadał o obrazie. W związku z tym trzeba było odstać swoje w długiej kolejce na dworze. Jednym z nich była Kobieta przed lustrem Tycjana która po restauracji wracała do Luwru gdzie wisiała w ogromnej galerii w rzędzie pod sufitem jako jeden z mnóstwa obrazów a w Mediolanie było to niemal święto narodowe. Tak to jest niestety. Ale mimo wszystko jeśli będę miała możliwość to chętnie wybiorę się do Konstancina bo z Ostródy nie jest to jakaś straszna odległość, najważniejsze żeby tylko zdrowie dopisywało. Bardzo serdecznie pozdrawiam, cieszę się że napisałaś tę bardzo,ciekawą relację z miejsca, które ma tak bogate zbiory a chyba jeszcze jest mało znane .👍🙂

    OdpowiedzUsuń
  2. Syndrom Stendhala się kłania- nadmiar wrażeń, oszołomienie, uczucie niemożności przyswojenia kolejnego dzieła, słabość, obawa przed omdleniem. Też lubię malutkie galerie, składające się z dwóch trzech salek, często poświęcone jednemu artyście, jak np. Dom Wyczółkowskiego w Bydgoszczy. Choć już w przypadku Wyspiańskiego w Krakowie byłam rozczarowana, a to dlatego, że widziałam sporo jego obrazów i myślałam, że uda mi się zobaczyć je ponownie, a tymczasem trafiłam na wybrane kilkanaście, może więcej. Chyba nie umiałam docenić tej wyjątkowości skupienia się na paru dziełach idąc na ilość :) Mimo całego doświadczenia wciąż się uczymy i poznajemy siebie, potrafimy się zaskakiwać. Ale z chęcią poszłabym na takie studiowanie obrazu, coś w stylu filmów dokumentalnych o obrazach, których mam całkiem sporo. Tyle, że co innego oglądanie poprzez szybkę telewizora, a co innego oko w oko z obrazem.
    Ale tu mi się przypomina wykład w MNG na temat Sądu Ostatecznego Memlinga. Bardzo ciekawy wykład, wiele interesujących historyjek i ciekawych faktów, ale.... No właśnie ale. Przed rzutnikiem z obrazem wielkości jakieś 50 na 100 cm. Jaka stracona okazja, kiedy piętro wyżej znajdował się oryginał przed którym można by wysłuchać wykładu patrząc na obraz. Nie wiem co przyświecało organizatorom, może był jakiś ważny powód. Jeśli idzie o Tycjana to rzeczywiście w Luwrze jako jedno z wielu dzieł musiało mi umknąć, bo nie pamiętam, natomiast doskonale pamiętam Assuntę obraz ołtarzowy w Kościele Santa Maria Gloriosa dei Frai w Wenecji. Ten obraz a także Madonna z dzieciątkiem Belliniego zrobiły mi dużą przyjemność. I sprawiły, że wizytę w tej świątyni wspominam z uśmiechem. Trzymam kciuki, aby udało ci się kiedyś dotrzeć do Konstancina- naprawdę warto. Trzeba jednak założyć sobie, że całości nie da się obejrzeć. Obok budynku na zdjęciu jest jeszcze drugi, gdzie znajdują się dzieła bardziej awangardowe, dzieła do których jeszcze nie dojrzałam. Podczas drugiego pobytu weszłam tam na mały rekonesans, nie tyle, aby oglądać (no byłam już pełna sztuką), ale zorientować się w rodzaju zbiorów.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dokładnie, najbardziej dał mi się we znaki w Wenecji w San Marco i Pałacu Dożów gdzie wszystkiego było za dużo a do tego warunki zupełnie niesprzyjające. Obiecałam sobie, że nie będę pisała komentarzy na telefonie bo jak widać z powyższego wychodzi z tego stek głupstw, choć myśl może sensowna to mnóstwo niezauważonych poślizgów.Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pałac Dożów odwiedziłam w tym roku po raz pierwszy i byłam .... rozczarowana to może niewłaściwe wyrażenie, ale zdegustowana- nadmiar, przepych na pokaz, za dużo złota, za dużo ornamentyki, za dużo postaci na obrazach (to akurat charakterystyczne dla malarzy weneckich tłumy na obrazach- poniekąd zrozumiałe, jeśli mieli znaleźć się tam wszyscy zamawiający to robiła się z tego jakaś tłumna scena. W pierwszej sali wzdychasz i fotografujesz każdy z obrazów, w drugiej co trzeci, a w kolejnej ledwie spojrzysz na całość, obraz na obrazie, na ścianach, na sklepieniu, wszędzie, i wszędzie pochody, posiedzenia, sceny batalistyczne, aż marzysz o obrazie na którym można by wzrok skupić na jednej osobie lub pejzażu. I w końcu trafiłam na jedną salką z pięknymi obrazami Van Dycka, Metsysa, Artemisii Gentileshi, Boscha i wizyta okazała się nie być straconą. Wszystkie inne obrazy zlały się w jedną burą masę. Podobnie było w Akademii Weneckiej, gdzie poza Burzą Giorgione i rysunkami Leonardo wszystko inne zlało się w całość i przeoczyłam zapewne wiele wartościowych dzieł. We Florencji tak przeładowana jest Galeria Pittich - obraz na obrazie a jest tam wiele pięknych obrazów. Nie przejmuj się jakąś literówką czy nieszczęśliwym przeinaczeniem - najczęściej ich w ogóle na zauważam, a jak zauważę domyślam się kontekstu i znam przyczynę. Mnie zdarzają się takie lapsusy bardzo często, ale rozumiem, że w gościach chcemy się dobrze "zaprezentować" :) Pozdrawiam
      Ps. Niestety nazwiska, czy obco brzmiące nazwy często przekręcam, czasami sprawdzam za każdym razem i zawsze wybiorę złą wersję, nie wiem, czy jest na to jakieś medyczne wytłumaczenie, czy moje niechlujstwo językowe, albo skleroza do potęgi n-tej

      Usuń
  4. Bardzo lubię obrazy Mędrzyckiego, lubię także Ślewińskiego, natomiast Mondzain wydawał mi się do tej pory mało interesujący. Pokazałaś tutaj jednak jego przepiękne pejzaże, co trochę zmieniło mój stosunek do jego malarstwa. Muszę poszukać więcej informacji o tym artyście.

    OdpowiedzUsuń
  5. Może ja trafiłam na "moje" obrazy Mondzaina. Albo na właściwy czas na ich oglądanie. Myślę, że tego typu malarstwo jeszcze parę lat temu nie przypadło by mi do gustu. Mój jak widać się nadal kształtuje, rozwija i to mnie cieszy. Jak z książkami, kiedyś czytałam wszystko jak leci, teraz mam swoje ukochane gatunki, pisarzy, choć zdarza się, że mimo to coś nie zagra. Ostatnio pokonała mnie biografia Igora Mitoraja (którego rzeźby bardzo podziwiam i wyszukuję, gdziekolwiek nań trafię). Też chętnie bym coś poczytała o tych artystach. W sklepiku muzealnym są ciekawe albumy, ale nie chciało mi się dźwigać. Podczas kolejnej wizyty kupię coś na pewno. Wyglądają na ładnie wydane, duża ilość fotografii i jakąkolwiek porcję wiedzy by nie zawierały to będzie dla mnie nowość, bo poza informacjami z internetu nic więcej nie wiem.

    OdpowiedzUsuń
  6. Pisałem wczoraj komentarz i niestety przepadł. Villa la Fleur wydaje się być miejscem bardzo interesującym i dużą jej zaletą jest to, że nie jest galerią molochem. Chociaż kto nie chce zwiedzić Luwru czy Ermitażu? Sam zwiedzałem Luwr , Ermitaż czy Galerię Starych Mistrzów z obłędem w oczach i gnałem do kolejnego ważnego obrazu czy rzeźby. Dopiero w zeszłym roku w Prado wybraliśmy wcześniej co chcemy zobaczyć i skupiliśmy się na dwóch malarzach Diego Velázquezie i Goyi. Z Twojej relacji najbardziej spodobał mi się obraz Melancholia oraz dwa pejzaże Las i Port w Algierze. Zachwycająca jest też fotografia Kiki a z rzeźb Boleść i Fryderyk Chopin. Nie wiem kiedy się wybiorę, ale dzięki Twojej relacji prawie tam byłem. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Już od nadmiaru wrażeń wyniesionych przez Ciebie z Vilii La Fleur można dostać zawrotu głowy :)
    Poczynania tej galerii śledzę na Facebooku. Może kiedyś uda mi się przynajmniej część zbiorów zobaczyć na własne oczy.
    Dzieła niektórych artystów miałam okazję podziwiać, ale nie będę tu się o nich wypowiadać. Zatrzymam się jedynie na Rayu Manie. Jego fotografie po raz pierwszy zobaczyłam na wystawie w wiosce La Vallée Village Paris i wtedy zainteresowałam się bliżej czasami w których żył i jak żył.
    Życzę Ci jak najszybszego odzyskania sprawności fizycznej sprzed wypadku z nogą i kolejnych ciekawych podróży :) :)
    (Przez kilka dni nie miałam internetu z powodu awarii sieci)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coś dziwnego dzieje się z komentarzami, bo po godzinie publikacji widzę, że jak odpowiadałam wkrajowi (poniżej) komentarz Ewy już był. I potem się robi taki galimatias. Muszę zacząć używać opcji odpowiedz. Takie przypadkowe odkrycia - w dodatku zapewne niespodziewane są bardzo miłe. Nie wiem, czy też tak masz, że wprawiają cię w dobry humor, choć przecież ani nie przybyło ci kasy, ani nie ozdrowiałaś nagle, ani nie odwiedził cię miły gość, a czujesz się, jakby spotkała cię bardzo miła niespodzianka. I pojawia się zainteresowanie i chciałoby się wiedzieć więcej i więcej o twórcy i jego dziełach. Dziękuję za życzenia zdrowia, wczoraj ani razu mnie nie zabolała nóżka, więc może to znak, że idzie ku dobremu, a może tylko zasługa lepszej (bo chłodniejszej pogody). Czas pokaże. Tobie też zdrówka życzę.

      Usuń
    2. Jadę do Konstancina, już zarezerwowałam dwie noce w EVA Park Life & SPA (bardzo korzystna oferta z Triverny).
      W Villi La Fleur planuję być we czwartek 25 lipca. Chcę jednak na własne oczy zobaczyć to całe przedsięwzięcie. Ubolewam tylko, że mój aparat fotograficzny podczas ostatniej podróży do Katalonii popsuł się i odbiorę go z naprawy dopiero pod koniec sierpnia :(
      Miłego niedzielnego wieczoru :) :)

      Usuń
    3. Fantastycznie. Trochę ci zazdroszczę. Cały czas zastanawiam się, kiedy będę mogła jechać kolejny raz. Ale chyba poczekam do kolejnej wystawy. Jeszcze nie wiem, jaka i kiedy. A brak aparatu no cóż ja robiłam zdjęcia telefonem, bo w ogóle nie mam aparatu, ale planuję zakup, bowiem mój telefon robi co któreś zdjęcie, co bywa irytujące. Ale będziesz mogła skupić się na kontemplacji. A w tym hotelu zawsze zatrzymuję się na kawę, sprawia miłe wrażenie.

      Usuń
  8. Zajrzałam do spamu, ale nic tam nie było. Kolejny niemiły psikus blogera :( Dziękuję że ponowiłeś komentarz. To miło, jak jest jakiś odzew na nasze pisanie. Choć zaczynam rozumieć, że w dużej mierze piszemy dla siebie i swojej pamięci, ale fajnie, kiedy jest jakaś reakcja, znajdzie się ktoś kogo coś tam zainteresuje, dowie się czegoś nowego, co może wyleci z głowy za jakiś czas, ale jakiś fragment tych informacji może się gdzieś zagnieździ w naszej głowie. Choć na zasadzie, że gdzieś nam dzwoni, choć nie pamiętamy w którym kościele. Tak willa La Fleur nie jest molochem, choć z uwagi na ogrom dzieł w moim guście chciałabym zobaczyć i zatrzymać się przy każdym, co w molochach typu Luwr się nie zdarza, bo jednak trzeba wybierać. Jest fizyczną niemożliwością, że o percepcji nie wspomnę. Dlatego skupienie się na wybranych malarzach to super pomysł. Ja zawsze sprawdzam, co mieści się w galerii, którą chcę odwiedzić, aby wiedzieć, czego szukać i na co zwrócić uwagę, ale nie zawsze jest to możliwe, bo nie każda galeria udostępnia spis choćby najważniejszych swych zbiorów, stąd spotykają nas czasami miłe zaskoczenia. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  9. Też jestem uziemiona z powodu kolan, mogę pojechać tylko gdzieś blisko. Choć ta villa bardzo mi się spodobała.
    Pozdrawiam:)*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj kolana w pewnym wieku dają nam nieźle popalić. Trzymam kciuki, aby się poprawiło. Ja z moją złamaną kończyną mogę troszkę pochodzić, ale podróżować to już niekoniecznie, choć z sanatorium nie zrezygnowałam. Pozdrawiam

      Usuń
  10. Małgosiu!
    Nie zliczę, ile razy czytałam ten post i oglądałem zdjęcia. Jestem zachwycona Lasem Mędrzyckiego, Czarodziejką Biegasa i obrazami Szymona Mondzaina. Marzy mi się odwiedzić Ville La Fleur i zobaczyć zgromadzoną tam kolekcję. Niestety, jestem uziemiona w domu. Biorę zastrzyki i nie mogę chodzić po słońcu, a ostatni mam 9 sierpnia.
    Serdecznie pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  11. Oj tam, do 9 sierpnia niedługo. Jeśli cię to pocieszy też jestem uziemiona. Przynajmniej do 7 sierpnia. Noga goi się dłużej niż miałam nadzieję i już wiem, że muszę o tydzień dłużej (oby tylko) nosić ortezę i mam mniej wychodzić z domu (bo to też wydłuża proces gojenia). Zaczęłam rehabilitację i oby to pomogło. Ale miejmy nadzieję, że od września będziemy mogły podróżować, a na razie możemy się wspomagać pamięcią i wspomnieniami, których u ciebie na pewno bardzo dużo. A Villa La Fleur na szczęście ma wystawy stałe i można ją odwiedzić o każdym czasie (pamiętając, że są to trzy dni w tygodniu (czwartki, soboty i niedziele). No i doczytałam się, że otwarto kawiarnię w Villi (a tego mi tam brakowało, aby zasiąść sobie w ogródku z kawką i cieszyć się pięknym otoczeniem). I to dopiero od wczoraj.

    OdpowiedzUsuń
  12. Bardzo lubię malarstwo, które pobudza moją wyobraźnię, albo dotyka jakichś czułych strun w mojej duszy, że się tak pseudopoetycko wyrażę :) Z tego wpisu bardzo przemówił do mnie obraz kobiety z rudymi włosami - aż muszę zaciskać z nerwów zęby, a wszystko przez to, że nie mogę zobaczyć, jak wyglądała jej twarz, bo artysta uraczył nas jedynie profilem ;)

    Wiele z przedstawionych tutaj dzieł było mi nieznanych, dziękuję więc za poszerzenie mojej wiedzy :)

    A skoro o Meluzynie mowa, to ostatnio często słucham piosenki Małgorzaty Ostrowskiej o takim właśnie tytule :))

    Bardzo lubię biało-czarne portrety w fotografii, na płótnie wolę chyba oglądać pejzaże niż ludzi.
    W ramach ciekawostki dodam jeszcze, że moja mama często otrzymywała od swojej pacjentki piękne, ręcznie malowane obrazy, które później zdobiły nasze ściany. Zawsze podziwiałam ludzi, którzy urodzili się z takim talentem, bo jeśli chodzi o plastykę, to ja niestety zatrzymałam się na poziomie podstawówki. I to jej pierwszych klas ;)

    Miłego weekendu, Małgosiu :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Dobrze znam Meluzynę w wykonaniu Ostrowskiej - zaśpiewała ją w którejś z części Akademii Pana Kleksa - chyba podróże, czy przygody. Bardzo mi się podobał i w zasadzie jak dotąd tylko z tym mi się kojarzył, a teraz będę miała przed oczami to pastelowo zielone cudo żywiczne. Ja chyba też preferuję pejzaże, choć od czasu do czasu trafi się jakiś portret, który do mnie przemówi, albo z uwagi, na portretowanego (znaną osobę, co do której jestem ciekawa jak wygląda, albo nieznana osoba ma w sobie to coś, co intryguje). Czarno biała fotografia jest ciekawsza, bo pozostawia pole wyobraźni, ostatnio zahipnotyzował mnie akt tancerza sfotografowany przez znanego wrocławskiego fotografa Arczyńskiego (wszystko było widoczne i nic nie było widać- taki bardzo wysmakowany akt i wysublimowany). Mój jedyny talent manualny to haft krzyżykowy, choć nie wiem, czy można go nazwać talentem manualny, bo to raczej czynność techniczna polegająca na odliczaniu krzyżyków.

    OdpowiedzUsuń

Jestem bardzo rada z każdego komentarza, ale nie będę tolerować komentarzy agresywnych, wulgarnych, czy obrażających moich gości (innych komentatorów).