Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 19 marca 2024

Zamki, twierdze i inne atrakcje w Dolinie Aosty

Aosta widok na góry
Podczas pobytu w Dolinie Aosty rodzina zadbała o to, aby mój pobyt tam jak najbardziej uatrakcyjnić. Gdyby nie ciotka Wanda, która była moim kierowcą i przewodnikiem nie zobaczyłabym nawet połowy miejsc, do których dotarłam dzięki jej pomocy.

W Dolinie Aosty jednym z najzamożniejszych i najważniejszych rodów był ród Challants. To z ich nazwiskiem związane są historie kilku znajdujących się w Dolinie zamków. Ród Challants to ród szlachecki pojawiający się na przełomie XI i XII wieku. W okresie średniowiecza i renesansu posiadali dużą władzę i rządzili większością terenów Doliny w im. rodziny Savoy (Sabaudowie to jedna z najstarszych dynastii w Europie rządząca od X wieku. Wiktor Emanuel Savoy syn ostatniego króla Włoch; z jednej z gałęzi dynastii sabaudzkiej, zmarł w wieku 86 lat w na krótko przed moim przylotem do Włoch, a bogato celebrowane uroczystości pogrzebowe miałam okazję oglądać we włoskiej telewizji). Rodzina Challants nosiła tytuły władców Cly, Ussel, Fenis, Varey, Verres i Graines, baronów Chatillon, wicehrabiów Aosty i lordów Aymavilles i hrabiów Challant. Z władzą wiąże się jej godna oprawa w postaci siedziby. Wówczas były to zamki.
Aymavilles - droga na zamek
Dziś jednym z najbardziej okazałych zamków będących kiedyś w posiadaniu rodziny jest zamek w Aymavilles. Niech was jednak nie zmyli jego wygląd. W ciągu wieków był czterokrotnie przebudowywany. Pierwsza wzmianka o zamku pochodzi z 1207 r. Był wówczas dość skromnym, czworobocznym budynkiem o funkcji obronnej. Więcej informacji na temat budowli zachowało się od czasów, kiedy przejęła go w XIV wieku rodzina Challants. Cztery narożne wieże, które nadają budowli charakteru bardziej dekoracyjnego a jednocześnie lekkości powstały w wieku XV. Wówczas też powstał podwójny mur oraz dobudowano czwartą kondygnację. 
Zamek w Aymavilles
Kolejne duże zmiany miały miejsce w wieku XVIII, kiedy między wieżami dobudowano ozdobne loggie, a wnętrza zostały przekształcone dla większej wygody jego mieszkańców. Zamek z budowli obronnej, ufortyfikowanej stał się rezydencją reprezentacyjną, otoczoną zielenią. Kolejne zmiany miały miejsce na przełomie XIX i XX wieku, kiedy zamek po raz kolejny przebudowano z przeznaczeniem na utworzenie tu muzeum. W 1970 roku stał się on własnością Regionu Valle d` Aosta i po kolejnej przebudowie, a raczej restauracji i wyposażeniu go w zbiory Akademii Świętego Anzelma od 2000 r. został udostępniany do zwiedzania.
Makiety pokazujące historię przebudowy zamku

Ostatnia kondygnacja z fragmentami XV wiecznego sklepienia, murów i posadzki (w części pod oknami)
Trasa zwiedzania prowadzi od pomieszczeń znajdujących się na parterze (tam można zobaczyć drzewo genealogiczne rodu). Ja jednak proponowałabym zacząć zwiedzanie od ostatniej kondygnacji (na którą można wjechać windą, co mnie bardzo ucieszyło, bo szalenie nie lubię wspinania pod górkę). Znajdują się tam makiety przedstawiające wygląd zamku po kolejnych przebudowach, wyświetlany jest film pokazujący kolejne zmiany wyglądu oraz film dokumentujący zakres prac renowacyjnych. Dopiero wówczas można zrozumieć choć po części jego historię i zachodzące tu zmiany. Dodatkowo na ostatniej kondygnacji znajdują się fragmenty murów, sufitu i posadzek pochodzące z XV wieku.
Jedne z pierwszych monet jeszcze mało przypominające pieniądze, raczej kawałek kruszcu 
Dzięki zbiorom z Akademii Św. Anzelma można tu obejrzeć artefakty z czasów, kiedy zamek był zamieszkany: meble, obrazy, posągi, rzeźby, przedmioty użytku codziennego. Mnie szczególnie zainteresowała kolekcja numizmatyczna, co jest o tyle zastanawiające, że nigdy wcześniej tego rodzaju relikty przeszłości mnie nie pasjonowały. Aż tu nagle zaczęłam wyszukiwać monet upamiętniających znanych mi cesarzy rzymskich. Może to zasługa kameralności kolekcji  (jedna salka) która nie przytłaczała ogromem zbiorów (jak np. Muzeum Czapskich, które zgromadziło dzięki pasji Emeryka Czapskiego tysiące, jeśli nie miliony monet z różnych okresów dziejów).
Dobrze, że dziś zakochani na mostach nie wieszają takich kłódeczek
Będąc w Aymaville podjechałyśmy obejrzeć znajdujący się w pobliżu most - akwedukt z czasów rzymskich. Pont d`Aël pełnił dwie funkcje; transportu wody oraz transportu ludzi i zwierząt. Umieszczony na wysokości 56 metrów pozwala podziwiać  przepiękne widoki (znajdujący się pod nim wąwóz i płynący tam strumyk). Nie miałam okazji wejść do wnętrza akweduktu, aby przez oszkloną posadzkę spojrzeć w „przepaść”, bowiem poza sezonem most nie jest udostępniony do zwiedzania, ale już sam rzut oka z góry w czeluść pod nim powodował drżenie nóg. Most jest wiekowy, bo pochodzi sprzed naszej ery (3 rok p.n.e.), a wybudowany został przez prywatnego przedsiębiorcę wydobywającego marmur z lokalnych kopalni potrzebny do budowy między innymi nowo powstającej rzymskiej kolonii Augusta Praetoria – czyli Aosty.
Pont d`Ael

Na zdjęciu nie widać głębokości wąwozu pod mostem, a wierzcie iż była naprawdę duża

Kolejnym ciekawym zamkiem, wyglądającym jak zamek z bajki jest zamek w Fenis. Podobnie, jak zamek w Aymavilles i on należał do rodziny Challants. Pochodzi z XIII wieku. Ponieważ znajduje się na łagodnym wzgórzu, a dostęp do niego w przeciwieństwie do większości zamków położonych na szczytach, czy zboczach gór nie jest utrudniony posiada on inne elementy budowli, które miały za zadanie bronić jego mieszkańców przed niepożądanymi gośćmi. Przede wszystkim są to podwójne mury otaczające zamek i liczne wieże obserwacyjne. W murach znajdują się maleńkie szczeliny-okienka umożliwiające obserwację i ostrzał, a same mury są blankowane.
Zamek w Fenis
Czas największego rozkwitu zamku przypada na okres, kiedy jego właścicielem był Bonifacio I Challant. Pełnił on ważne polityczne i wojskowe stanowiska na dworze sabaudzkim. To jemu zawdzięczamy bogate zdobienia zamku i dziedzińca w kolorowe freski, których wykonanie zlecił znanemu wówczas malarzowi  Giacomo Jaquerio. W XVIII wieku ostatni właściciel zmuszony był oddać zamek za długi ojca. Od tej pory (1716 r.) zamek popadał w ruinę. Pod koniec XIX wieku dzięki inicjatywie miłośnika średniowiecza, architekta Alfredo d` Andrade zamek został odkupiony, odrestaurowany i na początku XX wieku oddany na własność państwa.
freski na dziedzińcu i na piętrze Zamku w Fenis
We wnętrzu znajduje się dziś niewiele mebli; parę kufrów i skrzyń, w których przechowywano ubrania i domowe sprzęty, a także łoże z baldachimem. Jest tam kominek wielkości ogromnej sali i wysoki na dwa piętra, jego górne przestrzenie wykorzystywano, jako wędzarnię. Było to ponoć największe wówczas w Europie palenisko. Rozpalane pozwalało gościom rezydującym piętro wyżej spać w cieple.
Filozofowie i myśliciele

freski w kaplicy

freski na dziedzińcu ze św. Jerzym ratującym księżniczkę
Najpiękniejsze i najbardziej reprezentacyjne są jednak freski ścienne. W pamięci pozostaje będący wizytówką zamku fresk umieszczony nad paradnymi schodami dziedzińca przedstawiający Św. Jerzego ze smokiem broniącego księżniczki. To częsty temat włoskich fresków. Od razu na myśl przychodzi mi fresk znajdujący się w kościele św. Anastazji w Weronie, dla obejrzenia którego trzeba mocno zadrzeć do góry głowę.

Jedna z licznych wież obserwacyjnych
Po przeciwnej stronie znajduje się fresk przedstawiający św. Krzysztofa. Nie mniej dekoracyjne są freski znajdujące się pierwszym piętrze prezentujące mędrców i filozofów oraz te w zamkowej kaplicy, przedstawiające świętych.
Fort di Bard
Inną ciekawą budowlą jest twierdza Bard (ford d Bard) – ufortyfikowany kompleks budowli powstały w XIX wieku na zlecenie Domu Sabaudzkiego położony na skałach nad wąwozem i nad rzeczką Dora Baltea. Nazwa fortu pochodzi od nazwiska pierwszych właścicieli znajdującej się tu twierdzy (rodziny Bard). W maju 1800 r. armia austro-piemonckich żołnierzy zatrzymała tu sto razy liczniejszą armię Francuzów rujnując plany Napoleona ataku na Dolinę i Turyn. Nakazał on zrównać fort z ziemią. Na polecenie Karola Alberta z Sabaudii w 1830 r. w obawie przed kolejnymi atakami ze strony Francuzów fort został odbudowany przez włoskiego inżyniera i wojskowego Francesco Antonio Olivero. Pełnił on swe funkcje militarno-obronne do końca XIX wieku. W 1975 r.  przeszedł na własność autonomicznego Regionu Doliny Aosty, a w latach osiemdziesiątych otworzył się jako atrakcja turystyczna. Po pracach konserwatorskich został ponownie otwarty w 2006 r, jako muzeum Alp. Dziś często wykorzystywany jest przy kręconych tu filmach (stanowi piękną scenografię). Twierdza wykorzystywana jest również, podobnie, jak część zamków znajdujących się w Dolinie Aosty, jako miejsce wystaw, imprez kulturalnych, czy zajęć dydaktycznych dla dzieci i młodzieży.
Portret damy Klimta wersja ostateczna

Portret damy wersja pierwotna

Na górne kondygnacje można podejść obchodząc twierdzę na piechotę lub podjechać trzema kompleksami przeszklonych zewnętrznych wind.
Z twierdzy i wjeżdżających na górę wind rozciąga się wspaniały widok na znajdujące się w dole miasteczko, dolinę, rzekę.
Widok na rzekę spod twierdzy
Podczas wizyty w forcie miałyśmy okazję obejrzeć wystawę historia jednego obrazu, której bohaterem był obraz Klimta Portret damy. Można było obejrzeć, w jaki sposób obraz uległ przemalowaniu - z portretu kobiety w ciemnej sukni i czarnym kapeluszu, z boa na szyi w portret kobiety w jasnej sukience bez nakrycia głowy i z gołą szyją. Po niedawnych odwiedzinach w muzeach wiedeńskich było to ciekawe dopełnienie wiedzy na temat Gustawa Klimta.
W Muzeum Alp najbardziej zainteresowały mnie minerały
Dolinę Aosty odwiedzałam pod koniec karnawału i na początku postu. Kiedy wybrałyśmy się do Pont Saint Martin malutkiej mieścinki znanej ze starego rzymskiego mostu nie przypuszczałam, że trafimy w sam środek zabawy urządzanej na koniec karnawału. W miasteczku odbywały się wyścigi rydwanów. Na niedługim odcinku około stu metrowej uliczki ścigały się dwie drużyny składające z kilku osób ciągnących rydwan z pasażerem, który musiał mocno się trzymać za obręcz pojazdu bowiem rydwan pozbawiony był tylnej ścianki. Wzdłuż uliczki, na starcie i mecie znajdowali się chyba wszyscy mieszkańcy miasteczka dopingujący swoje drużyny. Wszyscy poprzebierani byli w różnokolorowe stroje reprezentujące różne insule (domy). 
Most Diabła w przeddzień końca karnawału w Pont Saint Martin

Równouprawnienie- rydwany ciągną też panie

Choć to chyba obraz bliższy temu rzeczywistemu
Przy mecie wyścigu trudno było przejść
Ulice udekorowane były proporcami domostw. Meta zaś znajdowała się przy kamiennym, rzymskim moście, zwanym Mostem Diabła. Skąd się wzięła nazwa Mostu Diabła? Ponoć mieszkający tu w okresie średniowiecza ludzie nie chcieli uwierzyć, iż most pochodzi z epoki rzymskiej uknuli zatem legendę, że jest on dziełem diabła.  A było to tak, otóż pewien biskup o imieniu Marcin podróżując do Rzymu zatrzymał się w małej alpejskiej wiosce nad górskim potokiem Lys. Kiedy nocą wody potoku wezbrały i zniszczyły jedyną drewnianą kładkę biskup musiał zatrzymać się na dłużej w oczekiwaniu na wybudowanie nowej kładki. Ponieważ mieszkańcy nie mogli dojść do porozumienia, nie chcąc drewnianej kładki, a obawiając się kosztu budowy kamiennego mostu, biskup postanowił im pomóc prosząc jedynie, aby byli zawsze gościnni dla przyjezdnych, a sam wdał się w pertraktacje z diabłem, który zobowiązał się most wybudować szybko i tanio w zamian za duszę pierwszej istoty, jaka po moście przejdzie. Most powstał w jedną noc, ale nikt nie chciał nań postawić nogi dowiedziawszy się o warunku diabła. Dlatego biskup puścił na most psa. Wściekły diabeł chciał zniszczyć most, ale biskup postawił tam krzyż, więc diabeł zniknął na dobre. Od 1900 r. co roku na koniec karnawału z mostu zwisa kukła diabła, która wieczorem przy blasku sztucznych ogni jest palona. Nie jestem zwolennikiem ludycznych zabaw, ale doceniam taki sposób integracji mieszkańców, wymaga to wysiłku; przygotowania strojów i pojazdów. A zabawa pozwala na wspólne spędzenie czasu. Odświętny nastrój udzielił się i nam, co uczciłyśmy wstępując do baru na kawę i dolci.
Most Diabła z innej strony
Na zakończenie wspomnę jeszcze o zamku Ussel, który poznałam trzydzieści lat temu podczas pierwszego pobytu u mojej polsko-włoskiej rodziny (na ślubie i weselu ciotki Wandy). Pod zamkiem Ussel znajdowała się tratoria (czyli knajpa), którą prowadził mój wujek. Samo wesele wujostwa odbywało się więc nieomal pod zamkiem na świeżym powietrzu. Tam też pod ruiny udawałyśmy się z siostrą odwiedzając wujostwo w ich miejscu pracy. Byłam też na jednej z wystaw fotografii na zamku (lata temu). Dziś nie jest on udostępniony do zwiedzania, można podziwiać jedynie jego mury.  Zamek pochodzi z połowy XIV wieku i należał, a jakże by inaczej do kolejnego z przedstawicieli rodu Challants. Został wybudowany na planie prostokąta (ostatnia forma średniowiecznego zamku). Wykorzystywano go głównie jako więzienie. Zamek pod koniec XX wieku wykupił przedsiębiorca Marcel Bich (ten od jednorazowych długopisów. Młodsi czytelnicy nie będą go znali) i podarował go administracji regionu Doliny Aosta. Zamek wystąpił we włoskim serialu o Przygodach barona Münchausena.

Zamek w Ussel -zdjęcie sprzed 30 lat

Kolejne zdjęcie z Ussel. Niestety na pozostałych zdjęciach jest rodzina, a nie mam pozwolenia na publikację ich zdjęć, co rozumiem, bo sama też się na to nie zgadzam
Oczywiście o Dolinie Aosty nie można napisać pomijając jej klejnot w koronie, czyli samą Aostę, ale jej należy się odrębny wpis.
Nieco dłuższa przerwa w pisaniu spowodowana była kolejnym wyjazdem, a nawet dwoma. 

12 komentarzy:

  1. Ciekawy jest rys historyczny Doliny Aosty, o czym świadczą nazwy francuskie. Językiem francuskim i franko-prowansalskim bezproblemowo posługiwali się mieszkańcy regionu aż do momentu kiedy do władzy doszedł Mussolini i nakazał italianizację regionu, zabraniając tym samym używania języka francuskiego. W 1948 roku region otrzymał specjalny status autonomii, w tym zrównanie języka francuskiego z językiem włoskim.
    Ciekawa jestem jakim językiem posługują się Twoi krewni. Myślę, że równie dobrze jednym jak i drugim, a może franko-prowansalskim.
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. To prawda francuskie nazwy często się tam spotyka, ale język już niekoniecznie. Choć może to ja nie miałam okazji go spotkać. Wujek nie mówi po francusku i nie lubi Francuzów. Kiedy się temu dziwiłam uzmysłowiłam sobie, że często nie lubimy sąsiadów, bo kto nas najeżdża, napada, zabija w razie wojny, ten kto siedzi za miedzą. Wujek mówi po włosku i dialektem prowincji. Ciotka tylko po włosku.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zamki! Jakie piękne zamki tutaj widzę! Warownie to to, co tygryski lubią najbardziej, wybacz mi więc tę przesadną ekscytację ;) Fort Bard dosłownie odebrał mi mowę (na szczęście tylko na kilkanaście sekund!), ale i ten drugi zamek Ussel jest też pięknie usytuowany. Zastanawiam się, dlaczego nie jest już udostępniany turystom?

    Tak sobie myślę, jeśli to teraz wygląda tak imponująco, to jak tam musi być przepięknie, kiedy przyroda osiąga ten niesamowity soczysty stopień zieleni. Szkoda, że akwedukt był zamknięty, spacer po nim na pewno byłby pełen wrażeń.

    Biedny pies - stracony na zawsze ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I ja przedkładam zamki nad pałace, jest w nich jakaś tajemniczość i klimat. Zamek Ussel być może poddawany jest kolejnej renowacji, a może dopiero zbierane są na to fundusze. To są ogromne gmaszyska, więc i środków potrzeba sporo, aby je zabezpieczyć. Dobrze zatem wymyślić sposób, który sprawi, że będą one zarabiały same na siebie. Z tego co pamiętam (choć było to dawno, dawno temu) to częściowo był on zrujnowany wewnątrz, a wówczas nawet dla bezpieczeństwa gości potrzeba przeprowadzić pewne prace konserwatorskie.
      I ja żałuję, że akwen był niedostępny, no ale w lutym koszty utrzymywania pracowników mogłyby przewyższyć wpływy z biletów wstępu. I okazuje się, że wszystko rozbija się o pieniądze :)
      Pies? Najpierw nie mogłam skojarzyć, o jakiego psa CI chodzi. No tak, psa z legendy, no owszem, w legendzie biskup okazał się mało ludzki dla osoby nieludzkiej (tak teraz nazywa się te stworzenia).

      Usuń
  4. Czytałem wczoraj raz i byłem pod takim wrażeniem, że nie odważyłem się na komentarz. Dzisiaj zrobiłem to po raz drugi i mimo iż byliśmy we Włoszech pięć razy to nadal pozostaję pod ogromnym wrażeniem. Niby wiem, że Włochy to ogólnie mówiąc muzeum pod gołym niebem, ale nie spodziewałem się takich perełek w górskich okolicach. Stawiałem raczej na krajobrazy, ośrodki sportowe i inne tego typu atrakcje. A tu zamki i twierdza , które w innych krajach zaliczane byłyby do najważniejszych atrakcji historycznych a do tego ich niesamowite położenie. Pewnie jeszcze wrócę do tej relacji nie raz. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Oj tak, Włochy posiadają taką masę zabytków, że gdyby chcieć je tylko wymienić w jakimś katalogi to liczyłby tysiące stron. W Dolinie Aosty tych zamków jest całkiem sporo, nie wszystkie są udostępniane do zwiedzania (wewnątrz) bo to ogromny koszt renowacja takiego zamku (nawet jeśli nie ucierpiał w historycznej zawierusze, to są jeszcze przecież katastrofy naturalne, a i upływ czasu niesie zniszczenia), ale już ich oglądanie z zewnątrz stanowi nie lada gratkę i turystyczną atrakcję. Sama byłam zaskoczona, kiedy czytałam książkę Na ratunek Italii, o obrońcach włoskich dzieł sztuki podczas wojny ilością uratowanych dzieł sztuki (a do tych zalicza się nie tylko obrazy i rzeźby- dzieła ruchome, ale budowle wszelkiego rodzaju; jak świątynie, czy zamki właśnie). I przyznam, że oglądając te piękne rzeczy podczas swego we Włoszech pobytu wiele razy myślałam o tej książce i nakręconym na jej podstawie filmie i pytaniu, czy za trzydzieści lat, ktoś będzie pamiętał, że w obronie tego dzieła sztuki ktoś oddał życie. Otóż ja pamiętam i z wdzięcznością myślę o obrońcach skarbów choć minęło niemal sto lat. Przeczytałam kiedyś, że we Włoszech znajduje się jedna trzecia światowych zbiorów sztuki. I zaraz pewnie ktoś się odezwie, że Włochy tak nie ucierpiały jak Polska (co jest nieprawdą, trudno się licytować nieszczęściem, ale radzę takim osobom poczytać choćby tę wspomniana książkę Na ratunek Italii).
    Bardzo się cieszę, że wpis tak zainteresował Ciebie (podróżnika i znawcę).
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Pięknie opowiedziana relacja, wspaniale się czytało. Klimatyczna atmosfera :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Cieszę się, że o tym piszesz bo znam te miejsca, chociaż zamek Fenis był zamknięty, można było oglądać jedynie dziedziniec, kiedy tam byłam a to wielka szkoda, bo te freski są przepiękne. Ale za to byłam w Castello Issogne, gdzie też są niesamowite malowidła, ale pod żadnym pozorem nie pozwalali fotografować nawet bez flesza, przewodnik nas pilnował niczym policja przestępów, nawet nie pozwolił mi sfotografować studni na zewnątrz. Teraz coś się zmieniło, widzę że ludzie zamieszczają zdjęcia z miejsc, gdzie parę lat temu był surowy zakaz. Byłam też w Pont Saint Martin i chodziłam po moście. Dolina Aosty jest fantastyczna, nie tylko przepiękna przyroda to jeszcze wspaniałe zabytki. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja też czytam o miejscach, które odwiedziłam z sentymentem porównując i przypominając sobie miejsca, klimat, zdarzenia. Kiedy byłam na zamku Fenis 30 lat temu to chyba także jedynie dziedziniec zwiedzaliśmy, bo mam dwa zdjęcia rodzinne (jedno pod św. Jerzym ratującym księżniczkę, drugie pod murami zewnętrznymi. Byliśmy wówczas też pod zamkiem Verres (i tu mam jedno rodzinne zdjęcie pod murami). Polityka robienie zdjęć zmieniła się, skoro nawet Ostatnią wieczerzę Leonardo mogłam fotografować w tym roku, więcej Sąd Ostateczny ludzie fotografowali w Kaplicy Sykstyńskiej, mimo powtarzanych w różnych językach zakazów. a skoro inni mieli te zakazy za nic to i ja zrobiłam kilka zdjęć. Ale pokarało mnie, bo ich jakość jest naprawdę kiepska. Zakazy dziś coraz rzadsze, a jednak zdarzają się, jak w Katedrze na Torcello. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  9. Jestem zachwycona Twoimi relacjami z Doliny Aosty. Chciałabym tam jeszcze kiedyś wrócić bo jest tam wiele ciekawych miejsc wartych zobaczenia. Troszeczkę zazdroszczę Ci uczestniczenia w tej interesującej imprezie urządzanej na zakończenie karnawału.
    Serdecznie pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  10. Byłam bardziej obserwatorem niż uczestnikiem, ale to rzeczywiście ciekawe widowisko i wywołało we mnie coś na kształt podziwu dla ludzi, który się chce zrobić coś dla wspólnoty. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Jestem bardzo rada z każdego komentarza, ale nie będę tolerować komentarzy agresywnych, wulgarnych, czy obrażających moich gości (innych komentatorów).