Francuska kawiarenka literacka

piątek, 29 grudnia 2023

Podsumowanie roku 2023

Wenecja luty

Tegoroczne podliczenie zysków i strat wypada zdecydowanie na korzyść tych pierwszych. Rok, na który czekałam tak długo nie zawiódł moich oczekiwań. Jeśli miałabym sobie czegoś życzyć na kolejny to chciałabym, aby nie był gorszy od tego, który mija.

Kończąc zawodową karierę planowałam dużo podróżować oraz korzystać z rozlicznych możliwości kulturalno - poznawczych. I to się udało zrealizować.

Moje oczekiwania podróżnicze spełniło kilkanaście podróży. O tych nieco dalszych do Wenecji, Paryża, Amsterdamu czy Wiednia wspominałam na blogu. O Wiedniu nawet kilkakrotnie. Oczywiście, jak to zwykle bywa pomysłów na wpisy jest dużo więcej, ale trzeba dokonać wyboru (czy bardziej zależy mi na carpe diem, czy na opisywaniu tego, co się wydarzyło). Jak na razie nadal szukam złotego środka, starając się zapewnić równowagę pomiędzy życiem a jego relacjonowaniem. Wrażenie z podróży krajowych sygnalizowałam (Lublin, Wrocław, Kazimierz Dolny, Warszawa (ta kilkakrotnie). Na pozostałe wrażenia z Krakowa, Poznania, Rogalina, Kórnika, Bydgoszczy, Inowrocławia, Malborka, Konstancina zabrakło czasu. Każda z tych wypraw to dziesiątki wrażeń; wystawy, teatry, koncerty, parki, ogrody, knajpki, spacery bez celu i te w konkretne miejsca. No i spotkania z ludźmi; rodzina, przyjaciele, znajomi. Po raz pierwszy od dawna zdecydowałam się na podróżowanie w towarzystwie (ciekawe doświadczenie, nie lepsze, nie gorsze, po prostu inne). Marzy mi się podróż nieograniczona czasem; wsiadam w pociąg/samolot i jadę przez Polskę, albo lecę przez Europę. Może kiedyś się przydarzy. Dziś na więcej niż dwa tygodnie nie mogę sobie pozwolić (mając pewne rodzinne zobowiązania i bardzo mobilną i ciekawą świata rodzinkę).
Paryż luty

Nie mam prawa narzekać, zarówno stan zdrowia, chęci jak i zasoby pozwalają mi spełniać swoje podróżnicze i nie tylko pasje. Dzięki temu poznaję miejsca dalekie i bliskie,  ludzi, ich zwyczaje, klimat, a także a może przede wszystkim siebie. Postawiona w sytuacjach niecodziennych zmierzam się z własnymi ograniczeniami, choć nie są to niebezpieczne wyprawy w głąb dżungli czy na pustynię to i tak stawiają często przed wyzwaniami. Bardzo się cieszę, że kilkanaście lat temu przezwyciężając strach i obawy zdecydowałam się na pierwszą samodzielną podróż (wówczas do Rzymu). Dziś Rzym jest nieomal moim drugim domem, bywam w nim dość często, choć nie tak często, jakbym chciała.

Oczekiwania kulturalne to udział w kilku koncertach. Najwspanialszym dla mnie przeżyciem był koncert chóru Gregorian w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Wspominałam już kiedyś na blogu o tym zespole. Bardzo odpowiada mi ich rodzaj śpiewu. Chórowi towarzyszy Amelia Brightman (siostra mojej ulubienicy Sarah – pierwszej odtwórczyni roli Christine Dae w Upiorze w Operze - dla niewtajemniczonych - jeden z moich ukochanych musicali). Amelia ma głos niemal tak samo ciekawy jak Sarah. Z Gregorianami występuje też Narcis Ianau – rumuński piosenkarz klasyczny o bardzo wysokim tonie głosu, niemal kobiecym. Bardzo lubię jego wykonanie
Caruso. Uczestniczyłam też w fantastycznych koncertach z udziałem artystów teatru muzycznego w Gdyni (pierwszy miał miejsce w kościele Św. Jana w Gdańsku i było to świętojańskie granie – utwory Jonasza Kofty, drugi w teatrze miejskim w Gdyni, gdzie śpiewano utwory Jacka Kaczmarskiego dotyczące malarstwa. Miałam przyjemność wysłuchania podobnego koncertu w Teatrze Ateneum w Warszawie. Trudno orzec, który był bardziej interesujący). A żeby nie było, że kogoś nie stać na chodzenie na koncerty - wstęp na oba wyżej wymienione był symboliczny. Byłam również na występie pani Doroty Lulki (aktorki teatru miejskiego w Gdyni) śpiewającej piosenki Edit Piaf w osiedlowym domu kultury (wstęp gratis). Kolejnym koncertem, który wysłuchałam z przyjemnością był występ Janusza Radka dla uczczenia wybuchu II wojny światowej. W tym przypadku rozumiem, że śpiew pana Janusza nie wszystkim odpowiada, jest on niezwykle ekspresyjny a sposób interpretacji starych utworów może szokować słuchaczy przyzwyczajonych do klasycznych wykonań. Mnie się podobało, choć wolę artystę słuchać, niż oglądać :).


Cezanne
I omal bym zapomniała o koncertach Piwnicy pod baranami; pierwszy w teatrze Słowackiego z okazji kolejnej rocznicy powstania Piwnicy, drugi w gdańskiej filharmonii zatytułowany Krakowskie klimaty a poświęcony ludziom związanym z kabaretem. No i jeszcze gala musicalowa w Poznaniu, gdzie przedstawiano utwory z tegorocznych przedstawień tego gatunku z całej Polski. Dzięki temu odkryłam musical Blaszany Bębenek. Utwór z tego musicalu (Gdańsk, co nie powinno dziwić) zachwycił mnie na tyle, że zamówiłam od razu płytę z Wrocławskiego teatru Capitol, w który musical wystawiano.

Myśliciel Rodina

Obejrzanymi w tym roku wystawami mogłabym obdzielić całkiem spore grono znajomych. Będąc na wycieczce nie potrafię powstrzymać się od odwiedzenia przynajmniej paru galerii sztuki, bo przecież taka okazja może więcej się nie przytrafić, a wspomnień jest potem na lata. Sprawia mi to nie lada przyjemność, jakbym coś zyskała. Obejrzenie obrazu jest dla mnie tym, czym dla kinomana obejrzenie dobrego filmu. A jaka to radość, kiedy dokonam odkrycia nowego malarza, widzę obraz po raz pierwszy w życiu, zapamiętuję nazwisko artysty, szukam o nim informacji, innych obrazów. Taki malarz już na zawsze zostaje moim dobrym znajomym, a spotkanie kolejnego jego obrazu jest niczym przeczytanie ciekawej książki. A zatem będąc w Paryżu wstąpiłam do Oranżerii, aby napatrzeć się na Nenufary Moneta, które nazywam Nenufarami z metra, bowiem ich szerokość przekracza kilka metrów. Tam też mogłam oglądać obrazy innych impresjonistów, ale też obrazy malarzy z początku XX wieku.
Tytus w stroju mnicha Rembrandta
Ponieważ od ostatniego pobytu w Muzeum Marmottan (Moneta) minęło kilka lat odwiedziłam je ponownie. Moim tegorocznym odkryciem w Paryżu był Cezanne, na którego do tej pory nie zwracałam uwagi, wręcz pomijałam go przyglądając się Monetowi, Manetowi, Degasowi, Pissarro, Signacowi, Renoirowi, Lautrecowi. Cezanne`a obchodziłam szerokim łukiem i nie zmieniła tego nawet opinia mojego guru (historyka sztuki występującego w ulubionej audycji ulubionej stacji radiowej). Olśnienie pojawiło się nagle - dlaczego wcześniej nie zwracałam nań uwagi nie potrafię tego wytłumaczyć. Może dlatego, iż trafiałam głównie na kwiaty i owoce, które wydawały mi się mdłe, wręcz nudne. Wiem, piszę herezje, ale tak właśnie było. Aż tu nagle fragmenty pejzażu - drzewo, krzak, kawałek lasu i ta feeria kolorów, cudowności takie, że wzroku oderwać nie mogłam. I wszystkie zakupione kartki w muzealnym sklepiku były kartkami z reprodukcjami Cezanne`a.

Po raz pierwszy udało mi się odwiedzić Muzeum Rodina i na własne oczy obejrzeć Myśliciela czy Pocałunek, a także wiele dzieł zarówno Auguste`a jak i Camille. A w bonusie dostałam kilkanaście obrazów impresjonistów, których się tam w ogóle nie spodziewałam. Piękne są takie niespodzianki.
Irysy Van Gogha


Do Amsterdamu poleciałam na wystawę Vermeera, na którą to wystawę nie dostałam biletu (wspominałam już o tym). No, ale skoro byłam w mieście  nie mogłam nie wstąpić do Rijksmuseum, choćby tylko dla Rembrandta. Nie jest to mój ulubiony malarz, ale powoli się doń przekonuję. A Straż nocna nieodmiennie robi wrażenie, teraz ogrodzona szklaną klatką jeszcze większe. Podczas tej wizyty zwróciłam uwagę na portret syna Tytusa w stroju mnicha.  Choć nie jestem wielbicielką malarstwa portretowego ten ma coś w sobie, co sprawia, że poczułam się zaintrygowana (smutek, tajemnicę, melancholię, ignorowanie widza).
Nie mogłabym zrezygnować z wizyty w Muzeum Van Gogha, odkąd przeczytałam pierwszą jego biografię pióra Irwinga Stone`a (a potem pięć innych, co mi przypomina, iż na półce stoi kolejne tomiszcze biograficzne) kolekcjonuję wszystkie obrazy Vincenta, jakie uda mi się gdziekolwiek zobaczyć, a niewątpliwie w Amsterdamie jest ich najwięcej.

Powrót z polowania Bruegla

W Wiedniu udało mi się obejrzeć zbiory aż czterech galerii; Muzeum Historii Sztuki, Muzeum Leopoldów, Albertiny i Belwederu. Każde z nich jest warte obejrzenia, każde zawiera ogromne bogactwo zbiorów i mimo iż Wiedeń kojarzy się głównie z Klimtem (który i mnie zauroczył) to syndromu Sthendala doznałam ponownie w Muzeum Historii Sztuki. Najpierw spokojnie przechodziłam od obrazu do obrazu kontemplując je, aby po trzech godzinach wpaść w popłoch, że nie obejrzałam nawet połowy dzieł i przyspieszając tempo niemal biegać od sali do sali niepocieszona, iż umyka mi coś istotnego, możliwość niespiesznego oglądania. Ja byłam jedna, a obrazów, rzeźb, gobelinów było tak wiele, że to aż niesprawiedliwe. O tym muzeum i tych zbiorach na pewno jeszcze napiszę. Beato, jeśli to czytasz to nie mogę wskazać jednego obrazu, który zrobił na mnie największe wrażenie, bo było ich zbyt wiele.
Wnętrze kobieta w niebieskiej sukni Anne Ancher
I mimo iż rodzime galerie sztuki są nieco uboższe w zbiory i u nas jest co oglądać. Ilekroć jestem w Warszawie zaglądam do Muzeum Narodowego lub na wystawy na Zamku, podobnie w Krakowie, nie umiem sobie odmówić pobytu w Galerii Narodowej. Podczas tegorocznej wizyty w mieście udałam się do nowo utworzonego (specjalnie dla ekspozycji dzieł Stanisława) Muzeum Wyspiańskiego. Muszę przyznać, że po obejrzeniu kilka lat temu wystawy prac mistrza w Muzeum Narodowym w Krakowie, obejrzeniu poświęconej mu salki w Muzeum Narodowym w Warszawie, czy kilkakrotnym odwiedzeniu zbiorów Kamienicy Szołayskich, gdzie eksponowano sporo obrazów i eksponatów z nim związanych byłam rozczarowana mizerią zbiorów tego Muzeum (Wyspiańskiego). Być może powodem jest niedawne otwarcie gmachu, początek działalności, nie udostępnienie całości zbiorów z uwagi na brak gotowości pomieszczeń. Nie zmienia to faktu, iż byłam zawiedziona. Mam nadzieję, że kolejna wizyta zatrze kiepskie pierwsze wrażenia. Za najlepszą krajową wystawę, jaką odwiedziłam uważam Przebudzeni, od antyku do renesansu. Dla mnie ciekawym odkryciem była wystawa Beksińskiego w Muzeum Katedralnym w Warszawie (o czym pisałam tu), ciekawa, bo przełamująca moją estetykę, pewien obszar, na którym czułam się bezpiecznie uległ poszerzeniu. Ponadto udało mi się obejrzeć wystawę Przesilenie malarstwo północy (to coś w mojej estetyce), no i pierwszy w tym roku syndrom Sthendala przeżyłam w Muzeum Ecole de Paris (Villa la Fleur) w Konstancinie. To tylko niektóre z wystaw, jakie udało mi się obejrzeć w tym roku, wymienienie wszystkich zajęłoby pewnie z połowę wpisu.
Canaletto Ruiny kościoła Kreuzkirche w Dreźnie

Mogłabym jeszcze wymieniać spektakle teatralne, musicale i wykłady, w których uczestniczyłam, ale wpis i tak już się rozrósł do zbyt dużych rozmiarów. Dla narzekających na brak finansów informacja, iż wiele wykładów odbywa się za darmo, wystarczy dobrze poszukać w Internecie.

Wspomnę też, że przełamałam się i poszłam na kilka przedstawień operowych (i co uznaję za sukces obejrzałam je do końca i był to mile spędzony czas. Może bez ekscytacji, ale i bez znudzenia). Po raz pierwszy też dałam namówić się na udział w musicalu o charakterze rapowym i muszę przyznać - było to interesujące przeżycie i może nawet wybiorę się kiedyś ponownie. Musical 1989 jest zrobiony z pomysłem, historia jest przedstawiona od strony jej uczestników - ludzi, którzy mają swe wady, bez mitologizowania, bez patosu a jednocześnie oddaje hołd uczestnikom wydarzeń. Ma też szansę z uwagi na rodzaj muzyki przemówić do młodszego pokolenia, dla którego rok 1989 to czas poznawany z podręczników historii.
Wydarzenie, które pozwoliło mnie (i chyba innym też uwierzyć), że coś się może zmienić (marsz miliona serc)
Dwa najważniejsze wydarzenia tego roku jak klamra go spinające to zakończenie pracy zawodowej (początek roku) i zmiana rządów (koniec roku). Staram się nie poruszać kwestii polityki i mam nadzieję, że będę miała teraz komfort nie zajmowania się nią (choć oczywiście jestem realistką i na zbyt wiele nie liczę). To co się stało 15 października przyjęłam z ogromną ulgą i wzruszeniem i cieszę się, że miałam swój malutki w tym udział. Kilka wyjazdów do stolicy (na własny koszt) w celu zamanifestowania swego sprzeciwu wobec tego, że ktoś mi mówił, iż skoro myślę i czuję inaczej to nie mam prawa do miana obywatela tego kraju nazywając wszelkimi możliwymi epitetami. Robiłam to chociaż nie lubię publicznych zgromadzeń, tłumów, krzyków, pisków, tamburynów, bębenków, piszczałek, gwizdków itp. Ale uważałam, że tak trzeba, to była jedyna dostępna mi forma wyrażenia sprzeciwu i przełamania lęku. Mam świadomość, że nie wszystkich cieszy to co się stało, rozumiem ich smutek i rozpacz, bo towarzyszyły mi one przez osiem lat.

I mała statystyka - dzisiejszy wpis jest 33 wpisem w tym roku, a więc wracam do czasów sprzed roku 2016.

niedziela, 24 grudnia 2023

Życzenia świąteczno-noworoczne

 

Madonna z dzieciątkiem w lesie (Adoracja) Filippo Lippi (w Palazzo Medici)
Kolejny rok blogowania, kolejne życzenia. Zastanawiam się czego życzyć osobom, które są stałymi gośćmi i które tu zajrzą przypadkiem. Powtarzalność życzeń sprawia, iż stają się banalne, ale trudno silić się na oryginalność, gdy idzie o tak ważne sprawy dla każdego człowieka jak pokój, poczucie bezpieczeństwa, zdrowie, spełnienie. Zatem życzę właśnie tego i jeszcze ludzi życzliwych wokół nas i uśmiechu na twarzy. A sobie, aby kolejny rok był tak dobry, jak ten który mija.

niedziela, 10 grudnia 2023

Wiedeńskich spacerów ciąg dalszy - wokół Graben


Plac Graben
Kiedy mowa o Graben - placu, który (poza placami noszącymi miano świątyń, pomników i pałaców, jakie na nich usytuowano) jest najbardziej znanym wiedeńskim placem to nie sposób nie wspomnieć o Kolumnie Morowej. Kolumna, zwana też Kolumną Trójcy Świętej to najbardziej zadziwiający przykład wiedeńskiego baroku. Ja z uporem maniaka nazywam ją pomnikiem dżumy. Została wzniesiona przez cesarza Leopolda I na pamiątkę ocalenia go od epidemii dżumy w 1679 r. W tym miejscu grzebano zwłoki tych, którzy zginęli od zarazy. Początkowo stała tu drewniana kolumna, Dopiero po jakimś czasie zastąpiono ją marmurową wersją. To kłębowisko postaci sprawia ciekawe wrażenie, nie sposób zatrzymać wzroku na jednej postaci (taki tu tłum). Klęczy sam Leopold I, wokół i powyżej znajdują się liczne anioły, aniołki, symboliczne postacie z postacią Wiary górującej nad zarazą. Kolumna przyciąga wzrok i moje wyrazy uznania, dla tych, którzy będąc na Placu zauważyli dwie znajdujące się tu fontanny Józefa i Leopolda. Ja, nawet jeśli przechodziłam obok nie zwróciłam uwagi.


W bok od Placu Graben znajduje się wejście na Plac Święto Piotra. Jeśli ktoś ma skojarzenie z watykańskim Placem tego świętego niech je porzuci. Wiedeński plac to placyk wielkości małej działki budowlanej, na której znajduje się wciśnięta w otaczającą ją zabudowę świątynia. 
Kościół Św. Piotra na Placu Świętego Piotra


Kościół Św. Piotra
Nie miałam w planach wchodzenia do środka, bowiem w przeglądanym przed wyjazdem przewodniku nie wyczytałam niczego, co by szczególnie zwróciło moją uwagę. Oczywiście, w przewodniku każde miejsce opisywane jest w superlatywach, jako najstarsze, najpiękniejsze, największe, najbardziej znane, itd. Ani historii, ani anegdoty, ani któregoś z obrazów Caravaggio :) No nuda. Tymczasem, kiedy weszłam poczułam zawrót głowy od ilości dekoracji. Ja rozumiem, barok, złocenia, bogactwo, ale albo dawno nie byłam w tak zdobionej świątyni, albo ona jest wyjątkowa, albo jedno i drugie sprzęgło się razem. Rozumiem, że te przeładowane złotem świątynie nie u każdego budzą zachwyt, sama wolę te skromne kościółki z pojawiającym się gdzieś na ścianie wyblakłym freskiem, pięknym obrazem, czy rzeźbą, nie mniej ten kościół zrobił na mnie wrażenie.
Pierwszy istniejący w tym miejscu przybytek miał ufundować w 791 roku Karol Wielki. Niektóre źródła podają nawet, iż kościół istniał tutaj już w IV wieku. Zarówno jedna, jak i druga wersja jest interesująca. Ten istniejący współcześnie pochodzi z początku XVIII wieku. Budowę rozpoczęto pod kierunkiem Gabriela Montaniego, a ukończono na podstawie projektów pod kierunkiem Lucasa von Hildebranda, ucznia samego Carla Fontany. Studiował w Rzymie, nadzorował budowę wojskowych fortyfikacji dla Eugeniusza Sabaudzkiego we Włoszech, a po przyjeździe do Wiednia został nadwornym architektem Habsburgów. Jego dziełem są między innym Belweder (Dolny i Górny) i Hofburg. To on jest autorem lekko wgłębionej dwu wieżowej fasady i pokrytej miedzianą blachą kopuły kościoła św. Piotra. Jednak największe wrażenie robi jej bogate, barokowe wnętrze; złota ambona, złote ołtarze, złote zdobienia.
Wnętrze Św. Piotra

Najbardziej urzekły mnie kościelne ławki, bardziej przypominały stalle (siedzenia dla wyższego duchowieństwa) niż zwykłe parafialne siedziska. Są bogato rzeźbione od małych główek cherubinków na bocznych oparciach poprzez esy floresy z roślinno geometrycznych zdobień na placach ławek po urokliwe lampki - latarenki po bokach. Spotkałam się z takim oświetleniem po raz pierwszy. Myślę, że koncert w takim otoczeniu byłby ciekawym przeżyciem, choć może nadmiar bodźców nie pozwoliłby się skupić na muzyce. Codziennie odbywają się tu koncerty muzyki organowej. Oczywiście pod warunkiem, że siedzenie na twardej ławce nie dałoby się w kość naszym kościom ogonowym, co niestety na twardych kościelnych ławach zdarza się często. Podobno Kościół Świętego Piotra był ulubioną świątynią Sisi. Nie mam pojęcia, ile w tym prawdy, bo to informacja zaczerpnięta z internetu. Poniżej parę zdjęć z wnętrza świątyni.


Nieopodal Placu Graben idąc od Ringu w kierunku Placu Świętego Stefana znajduje się Nowy Rynek.
Plac, zwany kiedyś Rynkiem Mącznym, jest jednym z najstarszych w Wiedniu, pochodzi z 1200 r. Znajduje się tu dom mieszkalny z I połowy XVIII wieku. 
Widok z początku XVIII wieku (źródło)
Z Placu wchodzi się do Krypt cesarskich kościoła Kapucynów (o których pisałam tu). Moją uwagę zwróciła ciekawa fontanna, podobno uważana za najpiękniejszą w mieście. Ale to rzecz gustu. Mnie się spodobała na tyle, że poszukałam na jej temat informacji. Nazywa się Fontanną Donnera (od nazwiska twórcy - Georg Raphael Donner) lub fontanną Opatrzności. Pochodzi z 1739 r. Posągi pierwotnie ołowiane znajdują się dziś w Muzeum Baroku w Dolnym Belwederze. Pod koniec XIX wieku zastąpiły je kopie – posągi z brązu. Wokół siedzącej na podwyższeniu opatrzności bawią się wodą putta, a na obrzeżach fontanny alegorie czterech rzek (dopływów Dunaju). Bardzo ciekawa i dobrze wykonana fontanna sprawiała, że przystawałam przy niej ilekroć tamtędy przechodziłam.
Fontanna Donera

Jednak tym miejscem, do którego zmierza każdy turysta jest najważniejsza dla Wiednia świątynia - katedra Św. Stefana (nazywana też katedrą św. Szczepana). O ile kościół Św. Piotra to reprezentant baroku (przepych, dekoracyjność, teatralność), o tyle Katedra Św. Stefana to najwspanialszy przykład gotyku Wiedeńskiego (a nawet austriackiego).
Jak zawsze z katedrą problemem jest jej zmieszczenie w kadrze
Piętnaście lat temu został tu nagrany koncert Symphony of Vienna Sarah Brightman. Całość koncertu można obejrzeć tu  Na wideo można też zobaczyć wnętrze katedry. Od chwili obejrzenia koncertu marzyłam o tym, aby ponownie znaleźć się wewnątrz katedry i choć spróbować wyobrazić sobie, że jestem tam podczas koncertu. Aby wejść do świątyni nie trzeba biletu, ale już, aby przejść do nawy głównej i nawy znajdującej się po prawej stronie należy wykupić bilet (podobnie, jak przy wejściu do krypt, skarbca i na wieże). Ja zdecydowałam się wejść do nawy głównej, aby poczuć choć dalekie echo wrażeń sprzed lat piętnastu, usiąść w ławie, popatrzeć na organy towarzyszące wykonaniu Phantom of the Opera, a przy okazji przyjrzeć się detalom świątyni, odnaleźć te, które zapamiętałam z koncertu.



Świątynię konsekrowano w połowie XII wieku jako kościół parafialny poza murami miasta. Wiedeń obejmował wówczas okolice dzisiejszego placu Am Hof – czyli miejsce znajdujące się jakieś pięć minut drogi od katedry. Jedyną pozostałością romańskiego kościoła jest fasada z bramą głóną, słynną Bramą Olbrzymów. Nazwa pochodzi od legendy. Podczas budowania fundamentów miano się natknąć na olbrzymią, skamieniałą kość mamuta, którą zawieszono na architrawie (wisiała tam długi czas), jako pochodzącą z nogi olbrzyma.
Portal główny -Brama Olbrzymów
Co dziwne, z może zrozumiałe (nie jesteśmy historykami sztuki) informacje dotyczące datowania budowli, stylu, wyposażania umykają nam dość szybko, a legendy i anegdoty zapamiętujemy, jakby były czymś realnym. Po obu stronach romańskiej fasady znajdują się dwie wieże zbudowane na planie, zwane wieżami Pogan. Tym, co wyróżnia wiedeńską świątynię jest olbrzymia wieża główna, licząca 137 metrów wysokości stanowi najwyższy punkt orientacyjny w mieście. Nazywana jest pieszczotliwie Stefankiem. Jej budowę ukończono w I połowie XV wieku. Drugim wyróżnikiem katedry jest dach z wielobarwnych, łuskowatych dachówek. Katedra jest przepiękna i przebogata. Opis jej kapliczek, ołtarzy, posągów, obrazów mógłby zająć kilka wpisów.
Wieża Stefanek -prawie się zmieściła w kadrze

Ja jednak zwrócę uwagę jedynie na kilka wartych uwagi elementów. Przepiękna, bogato dekorowana rzeźbami i płaskorzeźbami, maswerkowymi zdobieniami ambona. Wykonana na przełomie XV i XVI wieku z piaskowca została ozdobiona postaciami świętych, a także popiersiem rzeźbiarza. Autorstwo przypisywane Antonio Pilgramowi zostało ostatnio podważone i wskazuje się na Mikołaja z Lejdy (twórcę nagrobka Fryderyka III Habsburga, o mowa niżej). Zarówno ambona, jak i prowadzące na nią schody otoczone balustradą są dekorowane ażurowymi maswerkami (z motywami geometrycznymi). Trudno oderwać wzrok od owej kazalnicy. Zarówno pod schodami ambony, jak i w bocznej nawie katedry umieszczono ciekawą rzeźbę twórcy ambony. Nazwaną ją Patrzący przez okno. Jest to mężczyzna trzymający w ręku cyrkiel i kątomierz i wyglądający przez okno.
Ambona





Wyglądający przez okno (twórca ambony) na ścianie nawy bocznej z przepiękną oprawą

Jednym z najcenniejszych zbiorów znajdujących się w świątyni jest Ołtarz z Wiener Neustadt.
Dzieło to pochodzące z I połowy XV wieku zamówione zostało przez cesarza Fryderyka III Habsburga. Nieznany jest jego autor, czy autorzy. Jest przykładem średniowiecznego poliptyku (nastawy ołtarzowej) wykonanej w drewnie i bogato polichromowanej. Ołtarz pierwotnie znajdował się w kościele przyklasztornym w Viktring, następnie w Wiener Neustadt, a dopiero pod koniec XIX wieku został umieszczony w Katedrze Św. Stefana. Znajdują się nań postacie Marii z Dzieciątkiem i św. Katarzyna i Barbara, a powyżej koronacja Marii Panny.
Ołtarz z Wiener Neustadt.
Po przeciwnej stronie świątyni znajduje się majestatyczny grobowiec cesarza Fryderyka III Habsburga wykonany z czerwonego marmuru. Jest to drugi pod względem wielkości nagrobek funeralny zdobiony płaskorzeźbami (technika bas-relief) w Austrii, zdobi go 240 rzeźb figuralnych. Zaprojektowany i zapoczątkowany został przez Mikołaja Gerhardta z Lejdy, przypuszczalnie nauczyciela Wita Stwosza. Zdołał on wyrzeźbić jedynie leżącego na sarkofagu cesarza i kilka postaci na postumencie. Resztę prac wykonali jego następcy dobudowując arkadową balustradę.
Grobowiec Fryderyka III Habsburga
Katedra jest miejscem ostatniego spoczynku nie tylko cesarza Fryderyka III, ale i paru innych władców i członków ich rodzin. Tutaj pochowano też Eugeniusza Sabaudzkiego (o którym wspominałam przy jednym z poprzednich wpisów, zleceniodawcę Belwederu). Katedralna krypta jest też miejscem spoczynku dwóch największych austriackich artystów doby baroku Johanna Lucasa von Hildebrandta (od Belwederu, Hofburgu i kościoła Św. Piotra) oraz Johanna Bernarda Fischera von Erlach (od kościoła Karola Boromeusza i Pałacu Schonbrun).
Katedra była świadkiem ślubu i ceremonii pogrzebowej Amadeusza Mozarta. Jak wynikałoby z pamiątkowej tabliczki uroczystości odbyły się w bocznej kapliczce katedry.
Kapliczka, w której brał ślub W. A. Mozart
Ja z oczywistych względów przyglądałam się małym organom w bocznej nawie, na których grał muzyk akompaniujący Sarah Brightman przy wykonywaniu utworu Upiór w Operze oraz dużym organom umiejscowionych nad wejściem głównym, gdzie stała artystka wraz z towarzyszącym jej wokalistą.
Organy główne nad wejściem do katedry
Katedra znajduje się na Placu Świętego Stefana. Vis a vis świątyni  znajduje się przeszklony budynek domu towarowego Haas Haus (zaprojektowany w 1985 roku). Jego wybudowanie w tym miejscu wzbudziło duże kontrowersje, jakie zwykle towarzyszą stawianiu nowoczesnych budowli nieopodal budowli historycznych. Mnie pomysł się spodobał, a zwłaszcza to, iż bryła świątyni w dobrą pogodę przepięknie odbija się w szybach domu towarowego. Rozumiem jednak, że nie każdemu ten pomysł odpowiada.

Dom towarowy Haas Haus vis a vis Katedry

czwartek, 7 grudnia 2023

Wiedeńskie spacery śladami jesieni i przeszłości

W Parku miejskim
Marzył mi się wypad przeplatany spacerami po wiedeńskich parkach. Powie ktoś, że to nie ta pora roku. Kiedy na dworze słota i deszcz, a rynki zdobią bożonarodzeniowe jarmarki nie czas szukać złotej  jesieni. Ale jak się człowiek uprze to nie ma siły, zmarznie, zmoknie a zobaczy, nie zawsze to, czego oczekiwał.


Przeczytałam, że najładniejszym wiedeńskim parkiem jest Burggarten, czyli Ogród Zamkowy. Z jednej strony otacza go Hofburg, z drugiej Albertina, wejście jest od strony Ringu. Służył rodzinie cesarskiej, jako prywatny ogród. Jego powstanie pośrednio zawdzięczamy Napoleonowi, który nakazał wysadzenie wałów obronnych przed pałacem cesarskim, bardziej zapewne ze względów psychologicznych niż strategicznych. To zdecydowało później o powiększeniu pałacu i upiększeniu terenu wokół jego murów. Dzięki temu w 1820 r. powstały ogrody Hofburga.
Ogród zamkowy Hofburga
Ogród jest nieduży, obeszłam go w dziesięć minut i ta jego klaustrofobiczność mi się nie spodobała. Zapewne, gdyby tak park znajdował się wokół mojego bloku bywałabym w nim codziennie. Jednak od wiedeńskiego królewsko-cesarskiego parku oczekiwałam większego rozmachu. Tyle, że zapewne, gdyby była taka możliwość ogród byłby dużo większy.

Pomnik Mozarta w Burggarten
Do parku weszłam od strony pomnika Mozarta. Przez chwilę zastanawiałam się nad imieniem muzycznego geniusza, z uwagi na świetny film Milosa Formana od razu nasuwa się Amadeusz, a przecież to było kolejne z imion twórcy. Swoją drogą Mozart stanowi wdzięczny obiekt selfie. Ilość chętnych do zrobienie zdjęcia niemal dorównuje tej, jaka gromadzi się pod Pocałunkiem Klimta w Belwederze.

Autorem pomnika jest Victor Tilgner austriacki rzeźbiarz. Ciekawostką jest to, iż należał do kręgu artystów, jakimi otaczał się hrabia Karol Lanckoroński ojciec Karoliny Lanckorońskiej. To on (Tilgner, a nie hrabia Lanckoroński) jest twórcą zdobiących Burgtheater postaci literatów i literackich bohaterów czy mitologicznych postaci. Pomnik Mozarta jest uważany za jego najwybitniejsze dzieło (powstał w 1896 roku). Rzeźbiarz zmarł w trakcie prac nad jego tworzeniem na atak serca. Stojący na wysokim postumencie muzyk sprawia wrażenie, jakby dyrygował orkiestrą. Postument otacza grono aniołków. Pomnik pierwotnie stał na Placu Albertina.
W Burggarten

Drugim ciekawym pomnikiem znajdującym się na terenie Parku jest pomnik Franciszka Józefa. Jest to replika autorstwa Josefa Tucha -ucznia Victora Tilgnera innego pomnika (wykonanego przez Johannesa Benka). Franciszek Józef doczekał się mnóstwa pomników, co nie dziwi, biorąc pod uwagę, iż rządził przez 68 lat i cieszył się sporym poważaniem poddanych. Pomnik z Burggarten (pierwotnie przeznaczony do Parku Miejskiego najbardziej odpowiada moim wyobrażeniom o postaci cesarza. Niemłody już cesarz stoi wyprostowany i dumny, wygląda niezwykle dostojnie, a jednocześnie przyjaźnie, jak srogi, ale sprawiedliwy ojciec narodu.

Pomnik Franciszka Józefa w Burrgarten
Na terenie parku znajduje się jeszcze kilka pomników, jednak nie zdobyły one mojego zainteresowania. Spod przeszklonego budynku palmiarni rozlega się widok na niewielki akwen wodny z fontanną. Niestety podczas mojego pobytu akwen był tak zaśmiecony, że sprawiał niemiły widok, trudno też było zrobić zdjęcie, na którym nie byłoby widać całej masy plastikowych pojemników i papierowych pudełek. Samo otoczenie parku jest niezwykle dostojne. Budynek Hofburgu jest majestatyczny i bogato udekorowany, złota korona nad jego szczytem wskazuje do kogo należał. Liczne posągi i zdobienia ładnie prezentują się w słoneczny pogodny dzień. Kilka ławeczek umożliwia odpoczynek, jednak dość rześka pogoda temu nie sprzyja. Zapewne przyjemnie byłoby wypić kawę na dziedzińcu znajdującym się przed Palmiarnią, gdyby nie panująca tu temperatura. No cóż starsza pani przedkłada wnętrza nawet kosztem pięknych widoków. 
 
Z widokiem na Palmiarnię w Burggarten
Całkiem niedaleko Parku znajduje się Kościół Augustianów.
Nie nie będę opisywać jego ołtarzy, rzeźb, organów. Do kościoła wybrałam się z dwóch powodów. Po pierwsze był on świadkiem wielu ważnych uroczystości dotyczących rodziny cesarskiej, a tym samym ważnych dla dziejów Europy. To tutaj odbywały się zaślubiny cesarzowej Marii Teresy z Franciszkiem Stefanem Lotaryńskim. Ta rządząca czterdzieści lat cesarzowa mimo braku przygotowania miała opinię sprawnej władczyni. Dała Austrii szesnaścioro dzieci, z czego jedenaście córek. Ceremonia zaślubin w kościele Augustianów zapoczątkowała długie i szczęśliwe małżeństwo z człowiekiem uległym, kochającym, który mimo nadania mu tytułu cesarskiego nie miał dużego wpływu na politykę, był za to mecenasem sztuki.
Kościół Augustianów- świadek cesarskich zaślubin i pochówków

Kolejne zaślubiny nie były już tak szczęśliwe. Tutaj odbył się ślub per procura Marii Antoniny (córki Marii Teresy) z Ludwikiem XVI. Jako ciekawostka wszystkie córki Marii Teresy miały na pierwsze imię Maria, stąd można się pogubić wśród rodzinnych koligacji, biorąc pod uwagę, że cesarzowa zażyczyła sobie, aby wszystkie pierworodne wnuczki miały na imię Maria Teresa). Historię Marii Antoniny znamy doskonale - najsłynniejsza ofiara francuskiej gilotyny. Nieco mniej dramatycznie potoczyło się życie kolejnej Marii z rodu Habsburgów Marii Ludwiki, która została w tym kościele zaślubiona Napoleonowi Bonaparte. Wyszła za cesarza, kilka lat później cesarstwo upadło.

Wnętrze Kościoła Augustianów
Jednak najsłynniejszą ceremonią ślubną, jaka miała miejsce w kościele Augustianów był ślub Franciszka Józefa i Elżbiety Bawarskiej (znanej, jako Sissi). Prześliczna młodziutka dziewczyna, która już wie, że została skazana na życie w niewoli konwenansów i dworskiej etykiety, skazana na wieczną walkę z teściową idzie do ołtarza zapłakana. Zapewne otoczenie bierze to za łzy szczęścia, a może łzy emocji. Ma 17 lat i wie, że jej beztroskie i radosne życie się kończy. Nie wie jedynie, że przyjdzie jej zostać w tej złotej klatce czterdzieści trzy lata (najdłuższy okres panowania kobiety na cesarskim tronie w Austrii i najdłuższy okres cierpienia). Jej niedolę pogłębia wygłoszone przez arcybiskupa niezmiernie długi kazanie. Siedząc w pierwszej ławce świątyni przenoszę się do tego dnia który zapoczątkował serię tragicznych wydarzeń w życiu Elżbiety, życiu, które nadal wielu wyobraża sobie, jak spełnienie baśniowego snu o bogatym księciu i pałacowym życiu wśród luksusu i piękna.
 
Nagrobek Marii Krystyny dłuta Canovy

Tu też zaczęło się kolejne nieudane małżeństwo. Syn Elżbiety arcyksiążę Rudolf został przymuszony do poślubienia Stefanii Belgijskiej, kobiety, której nie kochał, a która ze względów dynastycznych została uznana za odpowiednią partię dla następcy tronu. I ten dzień był początkiem tragicznego końca w Meyerlingu.

Drugim powodem, dla którego odwiedziłam świątynię jest grobowiec arcyksiężnej Marii Krystyny, kolejnej z cór Marii Teresy (żony księcia Albrechta von Sachen-Teschen). Przepiękny nagrobek w postaci piramidy do której wnętrza zmierzają Maria Krystyna wraz z żałobnym orszakiem wykonał największy rzeźbiarz XVIII wieku Antonio Canova. Pełen dostojeństwa i zadumy nagrobek wykonano z karraryjskiego marmuru. Patrząc na ten grobowiec nie sposób nie pomyśleć o tym, który znajduje się w weneckiej świątyni Santa Maria Gloriosa dei Frai i upamiętnia samego Canovę.

Kolejnym parkiem, do którego kieruję swe kroki jest Park Miejski (Stadtpark). Pamiętałam go sprzed ponad trzydziestu lat, kiedy to stając przed pomnikiem Johana Straussa syna wyobrażałam sobie muzyczne koncerty na świeżym powietrzu, jakie wg słów przewodniczki miały się tam odbywać.
Pomnik Johana Straussa syna w Stadtparku
Marzył mi się taki koncert, jaki u nas odbywa się w Parku Łazienkowskim. Złoty pomnik i opowieści przewodniczki sprawiły, że park jawił się w mojej pamięci i wyobraźni ogromny i piękny i było mi żal, że nie mogę po nim pospacerować. Rozczarowanie też było ogromne. Park okazał się kolejnym niewielkim zielonym miejscem w mieście, a jego najświetniejszym punktem był właśnie pomnik muzyka. Słynny strumyk zwany Wiedenką przepływający przez park był zupełnie wyschnięty i wcale nie malowniczy. Nawet Pawilon kuracyjny Kursalon, w którym odbywają się koncerty muzyki mistrza wiedeńskiego walca nie przekonał mnie do tego parku. Zapewne zupełnie inaczej wyglądałby w moich oczach, gdybym odwiedziła go wiosną. Jest tam mały akwen wodny, który wynagrodził mi rozczarowanie parkiem.
Jesień w Stadtparku

Zapewne dziwnym wyda się mój zachwyt innym miejscem, miejscem które dla wielu jest mało sympatyczne i wywołuje nieprzyjemny dreszcz.
Nagrobek cesarza Karola VI-ojca Marii Teresy w Kryptach Kapucynów
Najważniejszą wiedeńską nekropolią są krypty znajdujące się w Kościele Kapucynów. Znajdują się tu 144 nagrobki przedstawicieli rodu Habsburgów, w tym 12 cesarzy i 15 cesarzowych. Znajdujące się tu głównie brązowe sarkofagi nagrobne wydają się imponujące, ale chyba największe wrażenie robi podwójna krypta stanowiąca miejsce pochówku Marii Teresy i jej małżonka Franciszka Stefana Lotaryńskiego. Podobno, kiedy pochowano Franciszka Maria Teresa często przychodziła tutaj posiedzieć przy jego krypcie. Wchodziła do tych zimnych, ciemnych pomieszczeń pełnych sarkofagów, rozświetlonych jedynie światłem pochodni albo świec. Byli zgodnym i szczęśliwym małżeństwem, a cesarzowa tęskniła za zmarłym i nie przeszkadzało jej upiorne otoczenie z prochami i szczątkami innych członków rodu. Na płycie grobowca znajdują się w pozycji półsiedzącej, półleżącej Franciszek i Maria. W narożnikach grobowca znajdują się korony Świętego Cesarstwa Rzymskiego, Czech, Jerozolimy i Węgier.
Nagrobek Marii Teresy i jej małżonka

Nieco skromniejszy grobowiec należy do Franciszka Józefa (zmarłego w 1916 roku) ze znajdującymi się po bokach grobowcami Sissi (zabitej przez włoskiego anarchistę w Genewie) i arcyksięcia Rudolfa (który popełnił samobójstwo w Meyerlingu) Znajduje się tutaj także grobowiec zastrzelonego w Meksyku księcia Maksymiliana – brat Franciszka Józefa. Jak widać bycie członkiem rodziny cesarskiej
Zdobiące nagrobki memento mori
wiązało się z dużym ryzykiem utraty życia w okolicznościach nienaturalnych. Kiedy chowano Sisi panowała piękna tradycja przyjmowania zmarłych do Krypty. Orszak żałobny kołatał do drzwi a zakonnik pytał kim jesteś? Wtedy odpowiadano dwukrotnie wymieniając tytuły monarsze, na co Kapucyn odpowiadał nie znam cię. Na zadane po raz trzeci pytanie kim jesteś odpowiedziano Elżbieta biedna grzesznica drzwi Krypty zostały otwarte.


Nagrobki Franciszka Józefa, Sisi i Rudolfa

Na koniec park, który co prawda nie mógł zachwycić w szaro-burej jesiennej aurze, ale oczyma wyobraźni zobaczyłam go pięknym, w pełnej krasie. Jakże pięknie tam musi być, kiedy wszystko rozkwitnie, a słońce oświetli całość. 
Te ogrody wraz z rozciągającym się z nich widokiem fascynowały wielu artystów, w tym Bernardo Bellotto, znanego u nas jako Canaletto. O dziwo nazwa ta pochodzi od nazwiska wuja Canala, a nie od weneckich kanałów, które tak pięknie wymalował. Ponieważ Pałac Belwederski zbudowany dla księcia Eugeniusza Sabaudzkiego miał być jego letnią rezydencją nie mogło w nim zabraknąć ogrodów. Są to ogrody w stylu francuskim, czyli barokowe ogrody o regularnych kompozycjach roślinnych w kształcie różnych esów floresów, równo przystrzyżone udekorowane posągami, rzeźbami, fontannami. Niezwykle ładnie prezentują się na zdjęciach i obrazach.

Oglądany przez okno Belwederu ogród w całej jesiennej okazałości

Fragment Ogrodów z bliska

Rokokowy Sfinks w Belwederze


Widok z Belwederu Canaletta (muzeum sztuk pięknych. Niestety obraz wisi dość wysoko, więc jakość zdjęcia jest, jaka jest)