Brugia widok z Mostku Bonifacego na kanały |
Drugi już rok wolności spędziłam niemniej owocnie niż rok pierwszy, o czym nie zamierzam przekonywać nieprzekonanych, którzy uważają, że zakończenie czasu zawodowej kariery to smutny etap życia, w którym człowiek czuje się niepotrzebny i czas spędza na oglądaniu seriali i polowaniu na promocje w sklepach.
Nieprzekonani wiedzą swoje i kiedy na pytanie co porabiam rozpoczynam długą wyliczankę moich zajętości, po każdej kolejnej słyszę i co jeszcze i co jeszcze, a na końcu i tak pada stwierdzenie, że jednak nie ma to, jak praca. Pozostańmy zatem każdy przy swoim zdaniu i róbmy to co komu sprawia przyjemność.
A zatem czym zajmowałam się w 2024 r.
Bez podróży nie wyobrażam sobie życia, bez poznawania nowych miejsc, wracania w stare, odkrywania cudów architektury, natury, sztuki i kultury. Poznawania siebie i własnych ograniczeń, chodzenie na kompromisy (jeśli się podróżuje z kimś) i nabywania doświadczeń. Radzenia sobie w różnych sytuacjach (w tym roku musiałam sobie poradzić z internetowym zakupem przez telefon biletów na pociąg do Brukseli, czego wcześniej nie praktykowałam. Ja wiem, że to żaden wyczyn, ale dla mnie nowe doświadczenie i pokonywanie własnych obaw).
Moje podróże dalsze objęły północne Włochy oraz Belgię. We Włoszech (luty) po raz pierwszy po bardzo długim czasie odwiedziłam rodzinę w St. Vincent (tam mieściła się moja baza wypadowa, skąd wyruszałyśmy do Aosty i w jej okolice, a także Mediolanu (żeby wreszcie po raz pierwszy w życiu obejrzeć Ostatnią Wieczerzę Leonardo) i Turynu, aby odwiedzić po raz kolejny Muzeum Egipskie (fantastyczne przeżycie). Następnie już sama pojechałam do Bolonii, Wenecji (z bonusem w postaci wysepki Torcello) i Werony. To były wspaniałe dwa tygodnie na włoskiej ziemi. Po raz pierwszy też odkryłam, że podobają mi się nie tylko duże metropolie z fantastycznymi galeriami sztuki (to wiem od dość dawna) ale też mniejsze i całkiem małe miasteczka ze starymi XIV wiecznymi (a czasem starszymi) świątynkami, pozostałościami z czasów cesarstwa rzymskiego w postaci mostów, bram, łuków, akweduktów, posągów.
Kolejna dalsza podróż miała miejsce w październiku i była to Belgia, którą odwiedziłam po raz pierwszy i chciałabym powiedzieć nie ostatni. Brugia mnie zauroczyła i przeszła najśmielsze oczekiwania a spotkanie z brugijską Madonną Michała Anioła było niezwykle wzruszające (spadła łezka, czy dwie, ale nikogo nie było obok, mogłam więc spokojnie sobie pochlipać). Spacery niemal pustymi bocznymi uliczkami przeniosły mnie w malarską scenerię niczym z XVII wiecznych obrazów Holendrów. Bruksela – nieco zmęczyła nadmiarem ludzi i hałasu. Może źle trafiłam, a może to zderzenie małej, spokojnej (no miałam to szczęście, a pewnie nie zawsze tak bywa) Brugii z wielkomiejską, europejską stolicą spowodowało takie a nie inne odczucia.
We wrocławskim ogródku japońskim |
Podróże bliższe rozpoczęła wycieczka do Łodzi (marzec) z moją przyjaciółką Magdą.
Może Łódź nas nie zachwyciła, ale parę miejsc było godnych uwagi i teraz po czasie wspominam z nostalgią. Przed podróżą przeczytałam ponownie Ziemię obiecaną Reymonta, więc byłam wprowadzona w klimat XIX wiecznej Łodzi Fabrycznej, której śladów można się dopatrzeć choćby w architekturze, która szczęśliwie przetrwała czas wojny (jak choćby liczne pałace łódzkich fabrykantów, dziś często pełniące funkcje galerii sztuki).
Nie zdążyłam dobrze wrócić z Łodzi, a już wsiadałam w pociąg do Białegostoku aby obejrzeć i wysłuchać mój ukochany musical Jesus Christ Superstar. I choć odbiegał może nieco od moich oczekiwań, to jednak wspaniała muzyka i całkiem dobre wykonanie utworów było nagrodą za trudy podróży (nie do końca zdrowej podróżniczki).
Po spokojnym kwietniu, w którym dochodziłam do siebie po chorobie (niby zwykła infekcja, która zaczęła się we Włoszech w lutym, a trwała cały marzec) w maju pojechałyśmy z Magdą do Warszawy. Tym razem byłam przewodnikiem mojej przyjaciółki. Naszym głównym celem była wizyta w Konstancinie w Villi La Fleur oraz wizyta w Muzeum Narodowym (Magda była po raz pierwszy i doznała syndromu Stendhala. Ja nie zliczę, ile razy byłam, ale zawsze z przyjemnością wybieram sobie jakiś fragment zbiorów do oglądania, nigdy nie pomijając ulubionego skrzydła na pierwszym piętrze z dziełami polskich młodopolan, zahaczając też zawsze do skrzydła po przeciwnej stronie budynku aby spojrzeć na Widok portu o poranku Verneta). Jak Warszawa to nie obejdzie się bez wizyty w którymś z teatrów a także spaceru po Łazienkach, które odwiedzam prawie za każdym pobytem w stolicy. Wróciłyśmy z postanowieniem powrotu za rok, bo Magda nie zdążyła obejrzeć całości zbiorów muzealnych, no i koniecznie chcemy wrócić do Konstancina.
Widok portu o poranku Vernet |
Tydzień po powrocie z Warszawy wybrałam się do Poznania, aby pokazać mojej matce chrzestnej Wrocław. Wiesia starsza ode mnie o ponad dwadzieścia lat jest bardzo pogodnego usposobienia i jest niezwykle mobilną osobą. Jak śmieją się jej córki nie usiedzi dnia w domu, bo wciąż gdzieś lata, a to na spotkania z koleżankami, a to na koncert w osiedlowym domu kultury, a to do teatru muzycznego, a to po prostu pochodzić po sklepach. Wrocław bardzo się Wiesi spodobał, zwłaszcza jego architektura i duża ilość zieleni. To prawda ogrody i parki we Wrocławiu są przepiękne. A to mi uświadamia, że choć pierwsza wizyta we Wrocławiu tego nie zapowiadała, byłam tam już kilka razy, a ponadto Wrocław pokazałam czterem osobom, a z kolejną jestem umówiona na jego zwiedzanie.
Potem nastąpił czerwiec i złamałam sobie nogę. Złamałam ją na tydzień przed wyjazdem do sanatorium w Ustce.
Tygodniowy pobyt nad morzem podlegał sporym ograniczeniom spowodowanym koniecznością noszenia ortezy, a mimo to po wizycie u ortopedy okazało się, że noga nie była dość oszczędzana (robiłam dziennie ok 8 tysięcy kroków i o ile normalnie czasami mam problem z wychodzeniem tylu kroków, o tyle w Ustce wydawało mi się, że niemal nigdzie nie szłam o kroki się mnożyły) i trzeba było bucik nosić dłużej niż pierwotnie zakładano.
Z powodu owej ortezy musiałam zrezygnować z kolejnego już zarezerwowanego wyjazdu (Koszalin, Szczecin i Stargard).
W oczekiwaniu na zrośnięcie kości większość wakacji spędziłam przymusowo w domu – teraz już oszczędzając nogę jak tylko mogłam. Spanie w takim bucie narciarskim to żadna przyjemność.
We wrześniu nie mogłam wysiedzieć w domu w oczekiwaniu na październikowy wypad do Belgii i razem z Magdą wybrałyśmy się na trzy dni do Elbląga. Miasto bardzo się nam spodobało, jak zauważyłam już wcześniej coraz bardziej podobają mi się małe spokojne miejscowości, gdzie ludzie nie ocierają się o siebie, gdzie nie trzeba się przepychać i gdzie nikt nie wchodzi ci w kadr.
W listopadzie zapragnęłam zobaczyć Pana Englerta w Królu Learze, więc ponownie wybrałam się do Warszawy. Przy okazji była wystawa Chełmońskiego w Muzeum Narodowym. A niemal zaraz po powrocie był wyjazd do Poznania na koncert muzyki musicalowej (Czas na teatr trzecia edycja) Po zeszłorocznym koncercie wiedziałam, że nie mogę opuścić kolejnej i mam tylko nadzieję, że stanie się on już tradycją poznańskiej sceny musicalowej, w przeciwieństwie do Festiwalu duetów operetkowych i musicalowych, który po dwóch (może trzech) edycjach zniknął.
A potem był grudzień poświęcony ochronie zdrowia (rehabilitacja i kolejna infekcja)
Słodkości u Bliklego |
Muzycznie
O musicalu Jesus Christ Super Star już wspominałam wyżej. W zeszłym roku miałam okazję obejrzeć dwukrotnie Mistrza i Małgorzatę; raz w Teatrze Muzycznym w Gdyni, ponownie w Teatrze Buffo. Oba spektakle reżyserował pan Józefowicz i były zrobione podobnie, choć nieco różniły się scenografią, choreografią, no i oczywiście aktorami. Trudno powiedzieć, który mi się bardziej podobał, były sceny lepiej zrobione w teatrze warszawskim, a były też takie, które bardziej podobały mi się w Gdyni. Ale skoro moja siostra po obejrzeniu spektaklu stwierdziła, że zainteresowała ją fabuła i sięgnie po książkę to uważam, że to ogromny plus spektaklu, nawet, jeśli muzycznie nie spełnił jej oczekiwań. W Gdyńskim Teatrze obejrzałam też Quo vadis w reżyserii pana Kościelniaka. Choć nasze pierwsze spotkanie - moje z twórczością pana Kościelniaka nie było udane, zrozumiałam, że spektakle przez niego robione nie mogą być nudne, mogą się podobać, albo nie, ale są zawsze z pomysłem, nowatorskie. Wcześniej oczarował mnie Kombinat w teatrze poznańskim w jego reżyserii. Quo Vadis jest zrobione w konwencji kabaretu z początków zeszłego wieku. Skojarzenia z filmem Cabaret jak najbardziej uzasadnione.
Był też festiwal musicalowy w Poznaniu, o którym wspomniałam już wcześniej. No i była też opera. Tym razem wybrałam się na Carmen. Nie jestem fanką opery, no ale Carmen to klasyka, więc warto obejrzeć. Spodziewałam się bardziej energetycznego wykonania, a to było w porządku, ale bez fajerwerków.
Z trzech spektakli muzycznych musiałam zrezygnować z powodu chorób. Jak tak patrzę na to podsumowanie to widzę, że jest tu pole do poprawy w nowym roku. Muzyka to przecież coś co mnie uskrzydla, a nie było tego zbyt wiele.
Malarsko
Tu jest zdecydowanie lepiej; każda podróż to przynajmniej dwie, jak nie więcej wystaw. Było ich tak wiele, że nie będę zanudzać wymienianiem wszystkich. Największe wrażenie to oczywiście Ostatnia Wieczerza w Mediolanie (przeżycie ogromne. Tak wielkie, iż postanowiłam jej niedługo powtórzyć. Tym razem spojrzeć na parę szczegółów, o których czytałam w książce Ostatnia wieczerza). Równie silne przeżycia towarzyszyły mi podczas spotkania z Brugijską Madonną, czy kolejnej wizyty w Wilii La Fleur w Konstancinie.
Wiejska ulica Nicolae Grigorescu (Pałac Opatów-wystawa czasowa) |
Natomiast zupełnie niespodziewanie spodobała mi się wystawa malarstwa rumuńskiego realisty-impresjonisty Nicolae Grigorescu w Pałacu Opatów w Oliwie. Poszłam na nią dla towarzystwa nie mając żadnych oczekiwań. A okazało się, że pan malował także w stylu impresjonistycznym, który bardzo mi odpowiada. Zauroczyły mnie jego pejzaże i dziewczęta na obrazach w przeciwieństwie do zwierząt na pastwiskach (które są poza kręgiem moich zainteresowań). Odwiedziłam też ciekawą wystawę Chełmońskiego w Muzeum Narodowym w Warszawie, choć muszę przyznać, że nie potrafiłam się nimi zachwycać tak, jakbym się zachwycała nie czytając wcześniej artykułu na temat Chełmońskiego i jego paskudnego postępowania względem rodziny. Temat oddzielania człowieka od jego dzieła zawsze budzi dyskusje, czy powinniśmy je oddzielać, czy traktować, jako całość. Ostatnio doszłam do wniosku, że jeśli ktoś kogo tak bardzo podziwiam, jako artystę okazuje się złym człowiekiem – trudno jest mi wyprzeć się swego zachwytu, natomiast, jeśli dowiaduję się czegoś złego na temat artysty, co do którego nie mam stosunku emocjonalnego – wówczas inaczej zaczynam patrzeć na jego twórczość, jako piękną, ale z pewną niewidoczną skazą. Chełmoński nigdy nie należał do tych przeze mnie hołubionych – może dlatego oglądałam jego obrazy z mniejszym podziwem, choć przyznaję, że niektóre są bardzo ładne.
Chełmoński a tytuł wcale nie zima, jakby się mogło wydawać, a Sójka |
W Brukselskim Muzeum Sztuki zwróciłam uwagę na karmiące Madonny, którym pierś wyrasta niemal spod szyi. A może tylko mnie się tak wydaje.
Madonny z dzieciątkiem Van der Waydena i Memlinga.
A rok zaczęłam od odwiedzin wystawy obrazów Olgi Boznańskiej w Gdańskim Ratuszu.
Teatralnie
Poza muzycznymi odwiedziłam też parę teatrów zeszłego roku. Największe wrażenie zrobiła na mnie Piękna Zośka w Teatrze Wybrzeże. Sztuka ciężka, bo i historia Zofii Paluch muzy młodopolskich artystów (malowali ją Kossak, Wodziński, Stachiewicz, choć najbardziej znane są obrazy Stachiewicza) była tragiczna. Ale zagrana tak fantastycznie, że oglądałam niemal na wdechu nie roniąc ani słowa. To było prawdziwe katharsis uczestniczenie w tym spektaklu, ale też bardzo wyczerpujące psychicznie (bo rzecz jest o przemocy i zbrodni straszliwej) i fizycznie (bo trwa niemal cztery godziny) przeżycie. Bardzo dobrze też odebrałam spektakl Matka Joanna od aniołów w Teatrze Narodowym w Warszawie. Przyznam, że jak przeczytałam, iż główną rolę gra Małgorzata Kożuchowska nie oczekiwałam od spektaklu zbyt wiele, a tymczasem w mojej ocenie aktorka zagrała swą najlepszą rolę. Była przekonywująca, naturalna, tam gdzie trzeba emocjonalna, a w innych miejscach chłodna. Również wypędzający z niej diabła aktor (zapomniałam nazwiska) był fantastyczny. Cała obsada spisała się świetnie, a i pomysł na inscenizację (choreografię, kostiumy, scenografię) przedni. Ten spektakl również oglądałyśmy (z Magdą) na wdechu. Na przeciwległym biegunie znalazła się kryminalna komedia Lilly w teatrze Och (Warszawa) z panią Jandą. Doceniałam zawsze jej role dramatyczne (podziwiałam w Marii Callas, Białej Bluzce, czy Ucho, gardło nóż, ale nie wiedziałam, że jest tak świetną w rolach komediowych. A ja jestem trudnym odbiorcą komedii teatralnych. Rozbawić mnie to ciężka sztuka, wszelkie komedie typu goło i wesoło z zamianą ról, czy pokazywaniem czterech liter raczej mnie nudzą niż bawią. A tutaj wyszłam z podwyższonym poziomem endorfin.
Król Lear z panem Englertem w roli tytułowej nie tyle mnie rozczarował, co nie spełnił moich oczekiwań. Przyznaję miałam swoją wizję, w którą wizja reżyserska się nie wpasowała. Wszystko (no prawie wszystko) było i świetnie zagrane i przemyślane, ale Lear będący człowiekiem bezsilnym, z demencją, nieporadnym to nie było to czego oczekiwałam. Widziałam pana Englerta w Garderobianym i to był majstersztyk, tutaj mistrz oddał pola innym, sam będąc trochę w cieniu. Jest to jakiś pomysł, pewnie całkiem dobry, ale ja nie byłam doń przekonana. A co mi przeszkadzało? muzyka i śpiew Kordelii (wrzaskliwy, wdzierający się w mózg, natrętny, nieprzyjemny - zapewne taki miał właśnie być, co nie zmienia faktu, iż ciężko mi było wysiedzieć na tych bodajże trzech utworach).
Był jeszcze i Dom otwarty w Teatrze Polskim w Warszawie – niezły, aczkolwiek porównanie z filmem (pierwszy odcinek serialu Z biegiem lat, z biegiem dni) z plejadą krakowskich gwiazd stawiało spektakl na przegranej pozycji, dodatkowo na scenie palono papierosy, o czym nie było mowy na stronie teatru, a co mnie osobiście bardzo przeszkadzało w odbiorze powodując duszności. Teatralnie podobnie, jak muzycznie jest pole do nadrobienia zaległości, choć przyznam, iż śledząc repertuar gdańskiego teatru nie miałam ochoty na obejrzenie żadnej z granych tam sztuk. Te, które obejrzeć chciałam zdążyłam obejrzeć wcześniej.
Tu bilans jest zdecydowanie dodatni. Co najmniej dwa razy w tygodniu mam spotkania z którąś z przyjaciółek, albo też z kilkoma naraz. Spacery, wystawy, czasami koncerty, czy teatry, albo po prostu knajpka i rozmowy. Moje grono zaprzyjaźnionych kinomaniaczek odwiedza ze mną Gdyńskie Centrum Filmowe, gdzie chodzimy na filmy dokumentalne o sztuce. A zainicjowane przeze mnie koło seniora (na razie składające się z trzech członkiń) dwa razy do roku organizuje sobie wycieczki po okolicy.
Nie jest źle ale mogłoby by lepiej. Nie zapisuję przeczytanych książek, a że pamięć coraz słabsza (choć staram się ją ćwiczyć, choćby nauką języka) to po czasie nie pamiętam, którą książkę czytałam jeszcze w tym roku, a którą rok wcześniej. Ale i tu postanowiłam zapisywać sobie choćby tytuły, skoro z opisem wrażeń idzie mi średnio (a nawet dość słabo, na 32 zeszłoroczne wpisy tylko dziesięć dotyczyło przeczytanych książek, z czego bodajże trzy to były kryminały Donny Leon). Książek przeczytałam przynajmniej 4 razy więcej, ale jak zapiszę, będę miała pewność.
Zdrowotnie
Zeszły rok nieco mnie doświadczył, bo problemy zdrowotne miałam w zasadzie 4 razy, ale zawsze ciągnęły się tygodniami. Zatem, jeśli miałabym sobie czegoś życzyć w tym roku to mniej infekcji, które się ciągną tygodniami, a przez które muszę odwoływać spotkania, czy wyjścia na wykłady lub do teatru.
Aha wykłady - to też część moich zajętości. Jakkolwiek nie było ich tak dużo jak rok temu to kilka udało mi się „zaliczyć” (cóż za brzydkie słowo, w kilku udało mi się uczestniczyć). Zaledwie kilka bowiem tematy proponowane przez organizatorów bądź też terminy spotkań nie zawsze mi odpowiadały.
Myślę, że to podsumowanie bardziej jest potrzebne mnie, niż czytelnikom. Mogę spojrzeć na to, co chciałabym zmienić, poprawić, a gdzie poluzować. Patrząc jednak na statystyki wejść tematy typu podsumowania cieszą się zwykle sporo większą popularnością niż wpisy o książkach, czy obrazach.
Takie powierzchowne podsumowanie rozrosło się do rozmiarów całkiem sporych.
Życzę wszystkim realizacji noworocznych zamierzeń i planów i uważam, że mimo wszystko warto je mieć, można je korygować, ale jest jakiś pomysł, i nie trzeba potem zastanawiać się co jeszcze można zrobić poza obejrzeniem telewizji.
Bardzo dużo zwiedziłaś. Ja też odnoszę wrażenie, że tej brukselskiej Madonnie pierś wyrasta spod szyi. Nie wygląda to naturalnie. Z kolei dziecko ma nienaturalnie duży brzuch. Tak się zastanawiam, jak dałaś radę tyle chodzić, mając nogę w ortezie. Nie bolała Cię ta zrastająca się kość? :) Wszystkiego najlepszego w nowym roku!
OdpowiedzUsuńPrawda, że dziwnie to wygląda pierś wielkości piłki tenisowej wyrastająca niemal spod szyi. A to nie byli pośledni rzemieślnicy, myślę, że znali budowę kobiecego ciała. Może taka była maniera malowania, aby ta pierś była, ale jakoby jej nie było, zbytnio nie rozpraszała oglądającego. :)
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że dopóty miałam ortezę mogłabym gdyby nie zakaz lekarza chodzić w maratonie, w ogóle mnie ta noga nie bolała. Zaczęła pobolewać po zdjęciu buta i od czasu do czasu daje o sobie znać, ale już coraz rzadziej. Wiem, że to może nietypowe, ale jak stwierdziła moja kolejna przyjaciółka jestem dziwnym medycznym przypadkiem, to co działa na wszystkich na mnie nie działa i odwrotnie, co u innych się kiepsko goi u mnie goi się nieźle, albo raczej nie boli, bo jednka zrastało się wolniej przez zbyt długie chodzenie.
Wszystkiego dobrego w Nowym Roku.
Jestem pod ogromnym wrażeniem twojego obszernego opisania roku z podziałem na różne dziedziny. To znakomita inspiracja. Pomyślę i ja dla siebie na przyszłej rzeczy pamiątkę.
OdpowiedzUsuńJestem już w domu i odebrałam pocztówkę. Dziękuję bardzo, to wyjątkowo miły gest. Chciałabym się zreflektować ❤️❤️
Więcej napiszę następnym razem, bo dopiero przyjechałam z podróży, z Islandii prosto wybrałam się na sylwestrowo-noworoczne spotkanie. Też mam w planie parę postów, gdy tylko wolny czas mi pozwoli. Tymczasem pozdrawiam serdecznie.
Cieszę się, że może zainspiruję. Wszak naśladownictwo to najwyższa forma komplementu, czy tak nie mawiała któraś z bohaterek Ani z Z.W. No i cieszę się, że karta dotarła, jak dotąd to jedyna kartka z czterech wysłanych zagranicę która dotarła (więc jest szansa, że i pozostałe dotrą, choć prawdę mówiąc nie lubię, jak docierają po czasie, nauczka dla mnie na przyszłość, aby wysyłać dużo wcześniej). Chętnie poczytam wrażenia z Islandii to taka dla nas egzotyka, zawsze lubiłam zimę więc kraj północny mnie ciekawi. Ciekawe, czemu dotąd nie odwiedziłam Żadnego z nich. A to pomysł do przemyślenia na lato, które zwykle daje mi się we znaki upałami.
OdpowiedzUsuńMoże nie miałam nogi w ortezie. Jednak doskwierały mi kolana, przez co miałam okrojony rok. Dziękuję za kartki. Ta ostatnia dotarła całkiem niedawno.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)*
To współczuję - wszelkie bóle potrafią być irytujące. W tej chwili mam niby zwykłą infekcję, która ciągnie się trzeci tydzień, w dodatku coś mi pulsuje w uchu :( nie jest to przyjemne uczucie
OdpowiedzUsuńPrzeżyjmy to jeszcze raz?
OdpowiedzUsuńNie-da-rady!
To co opisałaś jest fizycznie niemożliwe - tylko niezwykłe moce duchowe pozwoliły Ci tego doświadczyć, jestem wdzięczny, że udostępniłaś mi wgląd w ten kalejdoskop.
Co tu dodać?
Tylko życzę sił, zdrowia i energii abyś stawiła czoła wyzwaniom rozpoczynającego się roku.
Leszku Tobie też życzę tego wszystkiego, zdrowia zwłaszcza, bo jak ono jest to można na więcej sobie pozwolić, a jak nie ma to korzystać z tego co możliwe. A mnie się wydawało, że jeszcze nie do końca ten rok wykorzystałam, że mało było koncertów czy spektakli teatralnych, więc wczoraj już kupiłam bilety do teatru i na koncert, poza tymi, które zakupiłam już wcześniej:) Pozdrawiam
UsuńNuda na emeryturze? Tylko dla tych bez zainteresowań. Nawet jeśli zdrowie nie dopisuje są książki, filmy, teatr a nawet puzzle. Twój rok był niezwykle bogaty w wydarzenia, podróże choć i kłopoty zdrowotne też nie są Ci obce. Fajnie wykorzystany rok. Ja też już niedługo zakosztuję życia emeryta i mam nadzieję na ciekawie spędzony czas. Z Twoich zeszłorocznych podróży jeden kierunek jest dla mnie inspiracją. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńNo tak mi się też wydaje, że jeśli kogoś niewiele interesuje to dostając nagle nieograniczoną ilość czasu po prostu (za przeproszeniem ) głupieje. To jest szczególnie niebezpieczne dla panów, bo jak się mówi kobieta zawsze sobie coś znajdzie do robienia, a to upichci, a to porobi na drutach, a to zajmie się wnuczętami, a dla panów taka bezczynność bywa męcząca i nierzadko kończy się zawałem. Ale Tobie to nie grozi.
OdpowiedzUsuńI zawsze powtarzam, że niektóre (całkiem sporo) rodzajów aktywności bywa bezpłatne lub płatne symbolicznie - wystarczy się rozejrzeć dookoła siebie.
Mnie niestety nie wypalił UTW - nawet się zapisałam, byłam na trzech wykładach, ale pory tychże w godzinach szczytu, a także twarde siedzenia skutecznie mnie zniechęciły, wolę wykłady w innych lokalizacjach i o innej porze. Ale to też jest jakiś pomysł dla chętnych. Domy kultury, domy sąsiedzkie. Choć jak widzę dla nas nie potrzeba nowych pomysłów, nam trzeba czasu :) Trzymam kciuki za bezpieczne dopłynięcie do portu z tabliczką emerytura, bo dla nas to nie wyrok, nie smutek, a radość i nowy etap w życiu.
Pozdrawiam
Małgosiu, myślę że mimo pewnych poślizgów miałaś bardzo dobry rok a ja mogę tylko pogratulować Ci pomysłów na ciekawe i owocne spędzenie czasu, no i oczywiście możliwości bo to też ważne! Też miałam takie plany, ale ostatnie lata, podczas których pracowałam ciurkiem bez urlopu nie z chęci, ale konieczności spowodowanej niemożnością znalezienia zastępstwa a później choroba sprawiły, że wyszło jak wyszło. Ale nie piszę tego żeby narzekać tylko dlatego bo uważam że to co robisz jest naprawdę godne uznania. Emerytura wcale nie musi być nudna i pozbawiona atrakcji, ale trzeba czegoś chcieć i mieć zainteresowania. W końcu są osoby, które z powodów zdrowotnych lub finansowych mają ograniczone możliwości a mimo to realizują się przez różne hobby co daje im radość i zajęcie. Ja będąc nadal w dużej mierze uziemiona też nie mam czasu na nudę, nie wiem, czy jeszcze kiedyś wyruszę w dalekie strony, ale mam nadzieję, że do wiosny rozchodzę się na tyle, że będę mogła robić wycieczki w obrębie województwa. Małgosiu tak trzymaj ciesz się wolnością i możliwościami, jakie daje Ci ten czas zasłużonego odpoczynku po latach pracy, oby tylko zdrowie dopisało! Twojego posta czytałam wczoraj rano, ale nie skomentowałam od razu bo poszłam na spacer z Martą która chciała popływać. Wyobraź sobie, że zanim zdążyła się rozebrać zadzwonił sąsiad że zalewamy klatkę schodową i woda płynie z drugiego piętra aż na parter. Okazało się, że pod zlewem w kuchni pękła rurka od ciepłej wody a ponieważ mamy spadek podłogi w kierunku wyjścia, wszystko poszło na klatkę schodową a nie na resztę mieszkania, ale cała kuchnia pływała. Na szczęście sąsiedzi zajęli się sprzątaniem klatki schodowej, co było naprawdę nieocenioną pomocą, jednak dobry humor i energia nas opuściły po tym wszystkim. Serdecznie pozdrawiam i życzę miłego tygodnia!
OdpowiedzUsuńTeż uważam zeszły rok za owocny mimo, że troszkę zdrowotnie irytujący. I doceniam to, że mam i możliwości i cieszę się, że mam wciąż ciekawość różnych rzeczy. I oczywiście jak się ma możliwości to można więcej, ale z drugiej strony mając mniej można być bardziej kreatywnym.
OdpowiedzUsuńOj - znam twój ból z opowieści mojej koleżanki, którą w nocy obudziło walenie do drzwi, bo okazało się, że coś w łazience pękło i zalało jej mieszkanie i mieszkanie sąsiadki z dołu. Zalane meble, dywany, podłogi, a nawet ręczniki wiszące na suszarce bo woda tryskała jak z fontanny. Okazuje się że rury potrafią narobić niezłego bigosu. I chyba nic tu nie da zamknięcie dopływu wody, skoro to rura okazuje się nieszczelna. Tak sobie pomyślałam, a co by było, gdyby to się przydarzyło pod nieobecność właściciela. Ale nie będę tu snuła czarnowidztwa. Życzę bezproblemowego naprawiania szkód.
Hej, jeszcze raz zgłaszam się z podziwem nad twoim opisem. Przeczytałam dokładniej niż poprzednio. To imponujący wyczyn, tyle zobaczyć, podziwiać i zapamiętać. Pewnie prowadzisz jakiś pamiętnik, czy dodatkowe zapiski? Ja do niedawna prowadziłam bardzo dokładne finansowe kalkulacje, gdy miałam tak zwane dochody nierejestrowane 🤣 i widziałam wtedy dokładnie gdzie byłam i na co wydałam. Teraz, gdy wszystko przychodzi na konto, to mi się nawet nie chce sprawdzać i przesuwać rzędy cyferek.
OdpowiedzUsuńTwój szczery wpis wzbudził we mnie także inne refleksje związane z emeryturą, spotkaniami czy UTW. Mam podobne opinie. Mnie trochę wstrzymała opieka nad wnuczką, ale zgadzam się z tobą , że gdy się ma zainteresowania pasje, to człowiek chętnie przeznacza na to wszystkie pieniądze. Ale w pewnym wieku pojawiają się problemy zdrowotne i warto realizować marzenia, póki ma się siłę na to i możliwości, również fizyczne.
Ja na przykład zerwałam sobie wiązadła kolanowe i Nie mogę teraz jeździć na nartach, które uwielbiałam
Dawały mi radość i młodość. Ubolewam nad tym bardzo i nie mogę się pogodzić. Również bardzo lubiłam tańczyć. Za młoda jestem na operację
stawu kolanowego. Na szczęście mnie nie boli ale kolano mi się przekręca. Muszę uważać i ćwiczyć mięśnie.
Bardzo podoba mi się, z równym zaangażowaniem pięknie opisujesz miejsca w Polsce Nie zachęcasz do ich odwiedzenia.
Mieszkając w Trójmieście, masz ogromną ofertę kulturalną. A chętnie i często jeździsz do wielu innych miast, małych i dużych. Opisujesz z takim pietyzmem.
A na koniec zapraszam do siebie, bo byłam na musicalu Lalka . Przeczytałam dopiero dzisiaj twoją recenzję. Ciekawa jestem jak spodobają ci się moje refleksje 🤣
Pisałam dużo i nie dokonałam poprawek, kiedy czytałam już po publikacji zauważyłam kilka błędów, ale byłam w nienajlepszej kondycji zdrowotnej, że kiedy chciałam dokonać poprawek nic już nie widziałam. Pewnie to kiedyś zrobię, ale nie dziś. Czy piszę pamiętnik? tak, jeśli bloga uznajemy za wirtualny pamiętnik. A żeby przypomnieć sobie zdarzenia zaglądam do telefonicznego kalendarza, w którym notuję daty spotkań, teatrów, wyjazdów, w przeciwnym razie zapomniałabym na co i kiedy się wybieram, choć zdarzyło mi się kupić bilety na dwa spektakle tego samego dnia, bo czegoś nie zanotowałam. A zorientowałam się, kiedy chciałam kupić trzeci bilet tym razem do gdańskiego teatru (miałam już do Gdyńskiego i warszawskiego). W takich sytuacjach uszczęśliwiam koleżanki. Gorzej, jeśli chcę podarować bilety do warszawskich teatrów, bo tam mam mniej znajomych i chętnych na tego typu atrakcje. Mieszkając w trójmieście na pewno mam większe możliwości, niż ktoś mieszkający w małym miasteczku, ale mnie się wciąż wydaje, że są i tak dużo mniejsze niż te oferowane przez Warszawę, stąd tak częste moje tam wyjazdy, bo sama stolica zaczyna mnie męczyć tłumami ludzi, zgiełkiem i korkami wszędzie (tramwaje stojące na światłach to koszmar).
UsuńU ciebie z przyjemnością przeczytałam wrażenia z musicalu a skoro podałaś odniesienie do mojego wpisu na temat Lalki musiałam zrobić PS we wpisie, bo dziś zupełnie inaczej postrzegam to przedstawienie, a jakie będą moje ponowne wrażenie okaże się za dwa miesiące. Pozdrawiam
I to się nazywa życie! U mnie oglądanie seriali i szukanie promocji na mleko :) Zdrowia i paliwa do "motorka" :)
OdpowiedzUsuńJeśli lubisz to kto ci zabroni (choć podejrzewam, że wpis jest ironiczno-kpiarski). Udanych polowań życzę (też korzystam z promocji, w końcu emeryt musi na czymś oszczędzać, a skoro nie na podróżach to może być na maśle oszczędność).
OdpowiedzUsuńMałgosiu!
OdpowiedzUsuńFantastyczne podsumowanie, które czytam kolejny raz. Twój rok pod każdym względem był niezwykle bogaty. Podróże, spotkania towarzyskie, teatry, książki, musicale, a nawet choroby. Jedna osoba a tak wiele. Małgosiu, oby tych ostatnich (chorób) było jak najmniej w tym roku. Gdy przeszłaś na emeryturę ze zwojoną siłą wreszcie znalazłaś czas na realizowanie swoich pasji. Od lat uwielbiasz podróżowanie. Spełniałaś je, nawet wtedy gdy pracowałaś. Obecnie na pełnym luzie, towarzysko możesz spędzać czas w kawiarni i korzystać z pełni życia.
Życzę wszystkiego dobrego i spełnienia marzeń. Bardzo serdecznie pozdrawiam:)
Dziękuję. Te podsumowania nie mają na celu chwalenia się, o patrzcie, ile to mi się udało osiągnąć, są raczej dla mnie pewnego rodzaju powiedzeniem sprawdzam. Czy nadal korzystam z możliwości jakie daje mi ten nowy etap życia, czy nie zramolałam na fotelu pod szklanym ekranem. O swoją drogą bardzo wygodny rozkładany fotel nabyłam, uwielbiam teraz na nim czytać. Czy moje zapowiedzi i plany nie spełzły na niczym. Ja na razie jestem nie poddaję się marazmowi i narzekaniu. Choć nie wykluczam, że kiedyś przyjdzie taki czas.
OdpowiedzUsuńTobie kochana też życzę spełniania planów i zamierzeń. Realizujesz ich tyle, że mnie tylko pozazdrościć. W dodatku potrafisz o tym pisać na bieżąco, mnie zdarzają się chwile dłuższego milczenia. Choć rozwiązała mi się pewna sprawa (nie wszystko na sprzedaż, więc nie będę o niej pisać), co być może spowoduje większą częstotliwość wpisów, choć być może dodatni bilans czasu poświęcę na kolejne zajętości. :)
Miałaś bardzo, bardzo intensywny rok i z pewnością nie cierpiałaś na nudę. Zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że niektórzy przez całe swoje życie nie doświadczyli tego wszystkiego, co Tobie udało się przeżyć w zaledwie 12 miesięcy. Przy czym należy pamiętać, że gdyby nie Twoje problemy zdrowotne, ten rok byłby jeszcze bardziej aktywny, intensywny i bardziej emocjonujący. Szkoda atrakcji, które przepadły, ale też nie ma żadnego sensu płakać nad rozlanym mlekiem. Jestem pewna, że sobie to odbijesz!
OdpowiedzUsuńJestem pełna podziwu dla Twojego stylu życia. Żyjesz pełną parą, oddychasz pełną piersią, a nie wegetujesz jak wielu innych ludzi. Wiem, że takie stwierdzenie może być krzywdzące dla niektórych emerytów, bo być może oni też by tak chcieli, ale nie mają środków finansowych czy zdrowia, ale ja mam tu na myśli takich ludzi, którzy mają to wszystko, czyli i fundusze i kondycje, ale nie mają chęci. Brakuje im zapału do życia, nie są spragnieni jego kwintesencji, wystarczy im ich odbiornik radiowy czy telewizyjny - to jest ich okno na świat. Ty ten świat poznajesz organoleptycznie, nie przez pryzmat propagandy mediów.
A zatem miałyśmy bardzo podobne odczucia, bo i mnie Bruksela przytłoczyła i zmęczyła, Brugia zaś zachwyciła. Ja byłam jeszcze wtedy w Gandawie, która też mi się spodobała, a to w dużej mierze zasługa imponującej twierdzy, jaka się tam znajduje - zamku Gravensteen (polecam).
Faktycznie, zarówno Memling jak i Van der Wayden sprawiają wrażenie, jakby byli totalnie nieobeznani w anatomii kobiet, bo te karmiące Madonny mają dziwnie umieszczone piersi ;)
Zaintrygowałaś mnie stwierdzeniem, że ciężką sztuką jest Cię rozbawić. Czy to się przekłada na wszystkie aspekty życia? Nie bawią Cię memy, powszechne dowcipy albo sitcomy uchodzące za kultowe jak np. "Przyjaciele"?
Myślę, że może wiązać się to z tym, że jesteś niejako przesiąknięta kulturą elitarną, więc Twoje poczucie humoru jest bardziej wyrafinowane niż to obserwowane u przeciętnego Nowaka czy Kowalskiego.
A właśnie - nie uwierzysz, dzisiaj dotarła do mnie Twoja kartka bożonarodzeniowa! Mocno spóźniona, ale to nie Twoja wina - dziękuję pięknie! :)
Nie wydaje mi się, abym się jakoś bardzo wyróżniała na tle innych blogerów. No może moje zainteresowania są bardziej interdyscyplinarne, choć być może nie wszyscy piszą o wszystkim. Nie chcą, nie potrafią (o pewnych rzeczach też mi się pisze ciężej), nie czują takiej potrzeby. Choć przyznaję, że blogerzy, przynajmniej ci których czytuję to osoby wyjątkowe na tle reszty społeczeństwa, ludzie o większych zainteresowaniach i szerszych horyzontach. Każdy z nas stara się czerpać z życia garściami, choć to życie czasami rzuca kłody pod nogi, czasami zsyła chorobę, czasami mamy różne zobowiązania rodzinne, zawodowe, społeczne. Ale przecież można się realizować i w innych dziedzinach, chodzi o to, aby nie zgnuśnieć, nie popaść w marazm, bo stąd krok do depresji i codziennych stwierdzeń o nieudanej starości (oj nie udała się Panu Bogu starość) i życie jest ciężkie. Choć mam kolegę z pracy sporo młodszego, który odkąd pamiętam powtarza ten zwrot. I powtórzę się po raz kolejny- ja bardzo, ale to bardzo doceniam moje możliwości i uważam, że to niesprawiedliwe, że nie wszyscy emeryci mają takie (choć wielu, albo bardzo wielu uczciwie i ciężko całe życie pracowało, ale nie będę się biła w piersi, że miałam szczęście znaleźć się w tej grupie, której ciut lepiej się powiodło.
UsuńGandawa przede mną i mam nadzieję Antwerpia i może Brugia ponownie.
Z tymi dowcipami to różnie bywa zdarza się, że śmieszą mnie i bardziej pospolite żarty, czy memy. Choć już stendupy kręcące się wokół d... M - (może bywają inne, ale jakoś trafiam wyłącznie na takie) też mnie nie bawią. Sądzę, że może to nie wynika z mojego wysublimowanego smaku, ale zmiany upodobań, bo pamiętam, jak jeszcze kilkanaście lat temu rechotałam na sztukach wystawianych w teatrze Komedia w Warszawie (lekko, łatwo i przyjemnie, taka papka nie wymagająca myślenia) aż przyszedł taki moment, że siedziałam na takim przedstawieniu i kiedy cała publika rżała ze śmiechu jak powstrzymywałam się przed ziewaniem.
Sitcomy - czyli takie seriale, gdzie puszcza się śmiech, aby widzowie wiedzieli, co jest śmieszne? Nie pamiętam, aby mnie śmieszyły, ale wiekowa już jestem i być może zapomniałam, że tak kiedyś było. Przyjaciół obejrzałam może dwa, może trzy odcinki, jakoś mnie nie wciągnęło.
Bardzo się cieszę, że kartka choć późno dotarła.
Pozdrawiam
Miałaś fenomenalny rok i to pod każdym względem. Dużo się działo wyjazdowo, kulturalnie, muzycznie i towarzysko. Książkowo też nie jest źle biorąc pod uwagę ilość wyjazdów i kulturalnych wydarzeń, w których wzięłaś udział. To normalne, że często nie miałaś na czytanie czasu albo najzwyczajniej w świecie chęci. Gdyby nie orteza i późniejsza rehabilitacja byłabyś nie do zatrzymania.
OdpowiedzUsuńMuszę Ci się przyznać, że jestem z tych których przeraża emerytura. Co prawda miła jest świadomość, że człowiek ma dużo czasu i może robić wszystko to co chce i kiedy chce ale nie wiem czy wtedy mi ta codzienność nie spowszednieje. Teraz podróże są czymś na co czekam i formą nagrody za to, że sobie na nie zapracowałam i zasłużyłam 😊. Pomiędzy nimi ładnie sobie pracuję. A co będę robić pomiędzy nimi kiedy nie będę pracować?🤪. Pocieszam się myślą, że mam dużo pasji i zawsze mogę wynaleźć sobie nowe. Zresztą, co tu się rozwodzić, najpierw muszę do tej emerytury doczekać. I zawsze przecież mogę pracować na część etatu żeby do końca nie zwariować.
Życzę Ci dobrego i radosnego roku, niech obfituje w to co sprawia że jesteś zadowolona i szczęśliwa. Mam szczęście, że mogę Ci w tym wszystkim wirtualnie towarzyszyć. Uściski.
Wcale się nie dziwię, że nie myślisz o emeryturze, a wręcz cię przeraża. Mając twoje lata, czyli o jakieś lekko licząc trzydzieści lat mniej niż ja dziwne byłoby abyś marzyła o emeryturze. Będąc na progu życia, albo nawet zbliżając się do jego półmetka raczej się o tym nie myśli. Bo to jest czas na życie aktywne zawodowo.
UsuńApropos zasłużenia to kiedy ja zastanawiam się dlaczego mam tak dobrze, że nie muszę się (przynajmniej na razie martwić o byt, co jest zmorą wielu polskich emerytów) koleżanki powtarzają mi, zapracowałaś sobie, zasłużyłaś.
A obserwując twój apetyt na życie nie martwiłabym się, że kończąc karierę nie będziesz miała co robić pomiędzy podróżami. A znając też realia i ciągłe wydłużanie wieku aktywności zawodowej ... nie ma się co martwić, że kiedyś przyjdzie taki spokojny czas nudy.
Ja bardzo ci dziękuję za inspirację do wskrzeszania reliktów przeszłości w postaci kartek pocztowych. Moja tablica już się całkiem zapełniła. Od tego roku będzie miała nowy wystrój, a zeszłoroczne kartki powędrują do pudełka pamiątek wakacyjnych. Pozdrawiam
Dużo się działo.;) Życzę zdrowia i wielu inspiracji oraz pozytywnych wrażeń w 2025 roku.;)
OdpowiedzUsuńPo tym, co napisałaś, zastanawiam się, czy Król Lear nie jest po prostu sztuką o rodzinie w obliczu choroby, gdzie tytułowy bohater wcale nie jest główną postacią na scenie. Chyba że w Narodowym został dodatkowo zepchnięty na margines?
Myślę, że to trafne odczytanie sztuki. Raczej nie chodziło o odsunięcie aktora - Leara na drugi plan, to on sam ( tutaj Englert) odsunął się na drugi plan, aby dać pole do popisu kolegom, ale też bo taką miał wizję starego króla- starego człowieka, który traci siły, pamięć, bywa niekonsekwentny, podejmuje dziwne i niezrozumiałe decyzje, powoli odchodzi.
OdpowiedzUsuńNiesamowite, ile odbyłaś różnorodnych podróży, ile spotkań ze znajomymi i ze sztuką. Najbardziej Ci zazdroszczę tej "Ostatniej Wieczerzy", bo mi się niestety nie udało jeszcze jej zobaczyć.
OdpowiedzUsuńKochana jesteś młoda, wszystko przed Tobą, mnie się udało po raz pierwszy będąc już na emeryturze. Dobrego Nowego Roku życzę
OdpowiedzUsuń