Fresk znajdujący się w Refektarzu przy Bazylice Santa Maria delle Grazie w Mediolanie chciałam obejrzeć od bardzo dawna. Przez lata jednak nie było to takie proste. Jak tłumaczyła mi ciotka nie było możliwości internetowej rezerwacji wejścia. Umawiać na wizytę należało się telefonicznie z dużym wyprzedzeniem, miejsc było niewiele, a i taka rezerwacja nie gwarantowała wejścia. Oczywiście wchodziło się na parę minut w małej grupie osób, a robienie zdjęć było surowo zakazane, niezależnie od tego, czy z fleszem, czy bez niego.
Wszystko się zmienia i dziś można umówić się na wizytę przez internet. Na miejsce należy przybyć pół godziny wcześniej, aby odebrać audio guide (niestety nie ma ma tłumaczenia na język polski). O umówionej godzinie przewodnik przed wejściem do refektarza parę minut opowiada o obrazie i jego historii. Następnie wchodzi się do korytarza, w którym następuje dalsza część opowieści, a za grupką zwiedzających zamykają się kolejne automatyczne drzwi. Spotkały mnie dwa - związane z wizytą w refektarzu - zaskoczenia. Oba miłe. Po pierwsze okazało się, iż można robić zdjęcia fresku. Nie mogłam w to uwierzyć i kilka razy dopytywałam, czy dobrze zrozumiałam. Drugie zaskoczenie dotyczyło jakości fresku. Leonardo posłużył się techniką, która okazała się nietrwało. Minęło ponad pięćset lat od powstania dzieła. Już niecałe dwadzieścia lat po jego namalowaniu pisano, że dzieło zaczyna się psuć. W pięćdziesiąt lat po powstaniu Vasari pisał, że nie pozostało nic poza bezlikiem plam. W XVII wieku wybito w ścianie pod freskiem drzwi wejściowe do refektarza (ucięły one stopy Chrystusa i część stołu). Stacjonujący tu żołnierze Napoleona urządzili sobie ze ściany z malowidłem tarczę strzelniczą. Przez wieki różni bardziej lub mniej zdolni konserwatorzy sztuki pracowali na żywym organizmie próbując zachować dzieło dla potomnych. Najbardziej jednak ucierpiało podczas bombardowania Mediolanu w 1943 r. W wyniku wybuchu bomby, która spadła zaledwie dwadzieścia pięć metrów od refektarza zburzona została jego ściana, a ocalały fresk narażony został na deszcz, kurz, wilgoć, słońce, brud i pleśń. Eksplozja całkowicie zburzyła wschodnią ścianę refektarza, przez co zawalił się jej dach. Drewniane dźwigary spadzistego dachu zniszczyły cienki sklepiony sufit sali jadalnej […]. Miejscowi urzędnicy przezornie zabezpieczyli północną ścianę workami z piaskiem, drewnianym rusztowaniem i metalowymi wzmocnieniami już w 1940 roku. Tylko to uchroniło arcydzieło Leonarda przed zniszczeniem. (str. str.22 Na ratunek Italii Robert Edsel)
Zbyt duże zbliżenie powoduje większe rozmycie dzieła |
I choć to co zostało jest jedynie cieniem dawnego dzieła Leonardo (trudno dziś określić ile tu Leonarda, ile pracy konserwatorów sztuki) to nawet ten cień świadczy o geniuszu twórcy.
Oglądanie trwa kwadrans, podczas którego przewodnik opowiada o fresku. Co pięć minut pojawiają się komunikaty informujące o upływie czasu. Moją ciotkę, która po trzydziestu latach mieszkania we Włoszech stała się bardziej Włoszką niż Polką bardzo to irytowało. Mnie natomiast podobała się organizacja - zupełnie nie włoska. Po kwadransie otwierały się drzwi wyjściowe i nie było możliwości pozostania dłużej.
Te piętnaście minut wydaje się zbyt krótką ilością czasu, ale kiedy uświadomimy sobie, iż rzadko będąc w galerii sztuki poświęcamy tyle czasu na jeden obraz to okaże się, że przez ten czas można obejrzeć dokładnie każdą z postaci, a także fresk jako całość.
Oczywiście będąc nieświadoma możliwości robienia zdjęć kompletnie zgłupiałam wchodząc do refektarza i zamiast skupić się na fragmentach dzieła powielałam zdjęcia całości wieczerzy chcąc zrobić takie, które najwierniej oddawałoby rzeczywistość.
Ponoć któryś z odwiedzających twierdził, że pierwszą rzeczą, jaką dostrzegł wchodząc był bochenek chleba znajdujący się w centralnym punkcie fresku.
Najlepsze zdjęcie, bowiem zrobione z widokówki |
Moich kilka spostrzeżeń poczynionych przez te długie a zarazem krótkie piętnaście minut.
Centralnym punktem fresku jest Jezus, który siedząc w otoczeniu uczniów, sprawia wrażenie osamotnionego, opuszczonego. Jest nieobecny duchem, błądzi myślami daleko. Czyżby ogarnęły go wątpliwości, czyżby prowadził dialog z Ojcem (dlaczego mnie skazałeś na taki los), czy też zastanawia się nad słabością ludzką (wiedząc, że jeden z jego uczniów go zdradzi, a drugi się go wyprze). Dla mnie jest przerażonym człowiekiem ogarniętym lękiem.
Przed nim stoi pusty talerz i nie ma wina. Czyżby już wszystko co miał rozdał, a teraz może dać tylko siebie?
Jan, Piotr i Judasz oraz Andrzej, Jakub Młodszy i Bartłomiej |
Potem wzrok kieruje się na Jana, umiłowanego ucznia o delikatnych, niemal niewieścich rysach twarzy. Wygląda na jeszcze bardziej przestraszonego od Jezusa, potrzebującego wsparcia i ochrony. Jan głowę wspiera nie na Jezusie, a na Piotrze, zagniewanym i wzburzonym. To Piotr w pierwotnej wersji fresku trzymał w ręku nóż (w nawiązaniu do obcięcia ucha jednemu z żołnierzy podczas aresztowania Jezusa). Nóż, który po konserwatorskich przemalowaniach trzyma ręka nie wiadomo do kogo należąca. Ostrze noża skierowane jest w Bartłomieja i nawiązuje do symbolu jego męki (obdarcia ze skóry). No i kolejna osoba dramatu, której poszukujemy na każdej Ostatniej Wieczerzy. Judasz. Zdrajca, czy nieszczęśnik, którego przeznaczono do tej roli. Dla mnie Judasz był zawsze postacią tragiczną i nieszczęśliwą, bo jeśli przeznaczeniem jego było zdradzenie Nauczyciela, to jakaż była jego wina. Judasz trzyma w ręku sakiewkę z pieniędzmi a drugą sięga po chleb przewracając sól. Chyba zbyt słabo przyglądałam się temu fragmentowi dzieła bo nie dojrzałam rozsypanej soli, tak jak nie dostrzegłam niegodziwości oblicza.
Zdjęcie z widokówki (Jan, Piotr i Judasz |
Cristoforo Giraldi, który osobiście znał Leonardo za pośrednictwem syna przekazał taką wersję opowieści Leonardo na temat poszukiwań modela do roli Judasza. Pozostaje mi jeszcze do namalowania głowa Judasza, który był, jak wiadomo wielkim zdrajcą, zasługuje więc na oblicze wyrażające całą jego niegodziwość (...) Od roku zatem, a może i dłużej chodzę codziennie, rano i wieczorem, po Borghetto, gdzie mieszka najbardziej nędzna i nikczemna hołota, głównie podlece i szubrawstwo, w nadziei, że znajdę twarz odpowiednią dla tego łotra. Ale jak dotąd nie znalazłem takiej (...) i jeżeli nie znajdę, będę musiał skorzystać z fizys wielebnego ojca przeora. (str. 318 Leonardo da Vinci Lot wyobraźni Charlesa Nicholl. Wydawnictwo W.A.B. rok 2012).
Po przeciwnej stronie Chrystusa znajduje się Apostoł z palcem wskazującym uniesionym ku górze. To Tomasz, ten, który palcem sprawdzał będzie rany Chrystusa. Tomasz niedowiarek. Obok siedzi Jakub Starszy z rozłożonymi rękoma wpatrujący się w chleb i wino, a nad nim stoi Filip z rękoma skierowanymi na siebie w geście pytającym, czy to ja cię zdradzę Nauczycielu.
Po dwóch przeciwległych stronach stołu znajdują się dwie grupki uczniów; Bartłomiej, Jakub Młodszy i Andrzej zaskoczeni słowami Jezusa o zdradzie i patrzący nań i na pozostałych uczniów, oraz Mateusz, Tadeusz i Szymon ostro dyskutujący zwróceni ku sobie, nie patrzący na pozostałych biesiadników.
Czy zwróciliście uwagę na dłonie. Jakby nawet nie patrzeć na wyraz twarzy i ruchy ciał, a jedynie na dłonie można powiedzieć, że one też prowadzą rozmowę. Są pełne ekspresji; dłonie łapiące za szatę towarzyszy, pokazujące na innych, wskazujące na niebo, rozkładane bezradnie, pytające, uzbrojone (nóż, sakwa) i puste. Można by przeprowadzić studium obrazu na podstawie gestów dłoni. Tyle, że to zadanie dla znawców.
jeszcze jedna próba zbliżenia |
Okna za stołem to wizerunek raju czekającego wyznawców, czy element architektoniczny mający pozwolić na zachowanie perspektywy?
Jak wspomniałam wyżej fresk zaskoczył mnie swoim stanem zachowania. Oczywiście na zdjęciach wydaje się wyblakły, rozmyty, niemal impresjonistyczny (wiem, przesadzam). Ale biorąc pod uwagę jego historię można pokłonić się konserwatorom, którzy przez ponad dwadzieścia lat zajmowali się jego ratowaniem. I tu zacytuję fragment z książki Bożeny Fabiani Ocalić sztukę.
Sam mistrz pewnie by się śmiertelnie przeraził, gdyby zobaczył dzisiaj, co się zrobiło z jego dzieła. Więc dlaczego tak o nie walczymy?
Dlatego, że mimo wszystko nadal jest to arcydzieło, błysk talentu. Pozostało tu coś, czego ani wodom gruntowym, ani konserwatorom sprzed lat, ani powojennej pleśni nie udało się zniszczyć; koncepcja i klimat malowidła z dwunastoma postaciami wielkości ponadnaturalnej, ukazanymi inaczej, niż to zrobiło wielu artystów przedstawiających ten sam temat. ….(str. 308).
Dlatego, że mimo wszystko nadal jest to arcydzieło, błysk talentu. Pozostało tu coś, czego ani wodom gruntowym, ani konserwatorom sprzed lat, ani powojennej pleśni nie udało się zniszczyć; koncepcja i klimat malowidła z dwunastoma postaciami wielkości ponadnaturalnej, ukazanymi inaczej, niż to zrobiło wielu artystów przedstawiających ten sam temat. ….(str. 308).
Więcej o przeróbkach konserwatorskich opisanych przez panią Bożenę Fabiani piszę tutaj.
Ukrzyżowanie Chrystusa Giovanni Donato da Montorfano znajdujące się po przeciwnej stronie refektarza ma niewielkie szanse na zapamiętanie. |
Nie wiem, czy wiecie, że Ostatnia wieczerza była dziełem zbiorowym Leonarda i jego najbardziej zaufanych (najlepszych) uczniów. Nie pracował on sam w przeciwieństwie do Michała Anioła.
… była to praca kolektywna (o czym nie wspomina Bandello, niesłusznie sugerując twórczą samotność artysty). Leonardo nie pracował nad tym dziełem sam, tak jak ponoć Michał Anioł w Kaplicy Sykstyńskiej, lecz w asyście pomocników. Wśród nich byli zapewne Marco d`Oggiono, jako garzone, i Tommaso Masini, którego udział w pracy przy późniejszym wielkim malowidle (fresku Bitwa pod Anghiari we Florencji) potwierdzają dokumenty. Do tych zaufanych pomocników można dodać uczniów z nowego naboru oraz pracowników, których imiona znajdujemy na dwóch kartach Kodeksu Atlantyckiego.
Jak pisze Charles Nicholl w Leonardo da Vinci Lot Wyobraźni (str. 318-319)
Dla mnie obejrzenie Ostatniej Wieczerzy było ogromnym przeżyciem. Mogłam zobaczyć wielkie dzieło Leonardo (no nawet, jeśli pracował kolektywnie, to pomysł, koncepcja i większość wykonania była jego) i uświadomić sobie po raz kolejny, jak wiele zawdzięczamy przypadkowi, który sprawia, że jedne dzieła rozsypują się w pył, a inne mimo wojen i katastrof naturalnych, a także niszczycielskich działań człowieka (w tym eko - terrorystów) trwają. Jeśli jeszcze odwiedzę Mediolan to na pewno nie odmówię sobie tej przyjemności po raz kolejny.Dopisek W związku z uwagą koleżanki na f-b, iż fenomen Ostatniej wieczerzy zawsze będzie fascynował, niezależnie od tego, czy ktoś jest wierzący czy nie nasunęły mi się takie spostrzeżenia.
Wiara nie jest probierzem naszego człowieczeństwa, ani tego, czy potrafimy podziwiać piękno. To nasza wrażliwość i poczucie estetyki pozwala nam dostrzegać to coś w sztuce, co sprawia, że oglądanie dzieła sztuki sprawia mam radość, jest przyjemnym doznaniem, porusza jakieś czułe struny.
Choć nie da się zaprzeczyć, że nasze wychowanie w duchu chrześcijańskim może mieć tutaj znaczenie dla kształtowania się tej wrażliwości. Bo czy równie silnie odbieralibyśmy dzieło sztuki z innego kręgu kulturowego. Będąc osobą niewierzącą czuję silny związek z dekalogiem, a przynajmniej z tą jego częścią która odnosi się do poszanowania drugiego człowieka. Ostatnią wieczerzę odbieram przez pryzmat mojej dziecięcej (naiwnej, bo dzieciństwo jest naiwne, albo takie być powinno) wiary, młodzieńczych zachwytów (nad braterstwem i wspólnotą) i dojrzałych przemyśleń. Jest to zatem synteza wielu składników, która sprawia, że to dzieło mnie porusza. Leonardo potrafił przekazać ten fragment ewangelii (w którym mówi o zdradzie; jeden z was mnie zdradzi, a drugi się mnie zaprze) w sposób, który jest zarazem uduchowiony, jak i niezwykle ludzi i może dzięki temu przemawia do tak wielu osób o różnym światopoglądzie.
Zazdroszczę Ci bardzo. Nie mieliśmy okazji aby zobaczyć ten fresk kiedy byliśmy w Mediolanie. Pięknie opisałaś swoje spostrzeżenia na jego temat. Pamiętam, podczas czytania" Kodu Leonarda da Vinci" Dana Browna miałem reprodukcję przed sobą i analizowałem w jaki sposób autor go opisywał. Pewne tezy pewnie były naciągane na potrzeby powieści ale też zwrócił mi uwagę na wiele elementów .Podobało mi się jak opisałaś gesty rąk w nawiązaniu do historii przedstawionej na fresku. I to jest piękne, że każdy może odczytać dzieło inaczej i coś innego go zafascynuje. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńOj tak- Kod da Vinci Dana Browna był i dla mnie takim impulsem dla innego spojrzenia na dzieło Leonardo. Brownowi, mimo, że to literatura niewysokich lotów zawdzięczam pogłębienie wiedzy na pewne tematy związane ze sztuką i architekturą (jak Bernini, londyńskie świątynie, Rosslyn, czy pewne dzieła Leonardo, który nie jest moim ulubionym artystą, choć jest geniuszem). Tezy Dana Browna naciągane, aż dziw, że niektórzy na tyle w nie uwierzyli, żeby osądzać autora od czci i wiary (jakaż ta ich wiara była słaba), ale skoro potrafił tak wielu zainteresować tematami sztuki, architektury, historii to wielka zaleta powieści. No właśnie- każdy odczytuje dzieło po swojemu. Ja też bardzo doceniam i się cieszę, że miałam taką możliwość obejrzenia fresku. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńOglądałam ten fresk kilka lat temu i miałam te same przemyślenia. Ponieważ nie wzięłam przewodnika, wyłoniono nas po kilku minutach, na pewno mniej niż piętnastu. Byłam strasznie rozczarowana.
OdpowiedzUsuńTo dobrze, że ja byłam w grupie z przewodnikiem, choć nie chciałam brać, bo moja znajomość włoskiego nie jest na tyle kiepska, że i tak nie rozumiałam o czym mówi, za to skoncentrowałam się na patrzeniu. Byliśmy z góry uprzedzeni, ile czasu będzie trwało oglądanie, ile wprowadzenie, a ile potem przewodnik będzie opowiadał po wyjściu, więc nie było rozczarowań. Może teraz robią to w sposób bardziej przemyślany i zorganizowany. Ja byłam zadowolona. Widać, że w tym przypadku miałam szczęście.
UsuńTeż inaczej patrzę na dzieła Leonarda da Vinci, gdy przeczytałam książki Dana Browna. Trzeba też brać pod uwagę to, że to jest fikcja literacka.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)*
Dan Brown niezaprzeczalnie ma spore zasługi dla krzewienia jeśli nie wiedzy, to zainteresowania nią poprzez sięganie do źródeł. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPiętnaście minut to dużo czasu patrząc na to, że podziwiamy tylko jeden obraz. W swoim życiu tyle czasu poświęciłam chyba tylko Mona Lisie, no ale jeszcze nie widziałam żadnego z dzieł Kilmta, w Wiedniu mogę pobić ten rekord 🙂
OdpowiedzUsuńNajbardziej znane dzieło Klimta jest oblegane niczym Mona Lisa w Luwrze. Do Pocałunku trudno się dostać, a już zrobić sobie zdjęcie (nie tyle sobie- sobie, co sobie na pamiątkę zdjęcie obrazu- graniczy z cudem). Wiec rzeczywiście trzeba trochę postać, aby cokolwiek zobaczyć, przez to nasze oglądanie nie jest komfortowe, skoro wciąż ktoś nam zasłania obraz, ale już Judyta z Głową Holofernesa, czy inne dzieła Gustawa można oglądać w bardziej kameralnej atmosferze. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDoskonale pamiętam wizytę w Belwederze i Pocałunek Klimta. Obraz był oblegany przez sporą grupę Japończyków, którzy robili setki zdjęć, selfie. Nie było żadnej szansy na zrobienie normalnego zdjęcia.
UsuńSerdecznie pozdrawiam:)
No tak, Japończycy wiodą w tym prym. Oczywiście selfie robią wszyscy, zwłaszcza ci, co potem nie potrafią powtórzyć nazwiska malarza, ale skośnookich turystów jest chyba najwięcej. Nawet rozumiem, że ktoś chce mieć taką pamiątkę, ale takie osoby robią sobie tych selfie kilkanaście zasłaniając dostęp wszystkim innym. Że o spokojnym oglądaniu obrazu nie ma mowy. Jak dotąd trafiłam na dwa obrazy, przy których nie można się było zupełnie skupić i których oglądanie nie sprawiło mi przyjemności, bo było jak stanie w kolejce do dziurki od klucza, przez którą niewiele widać (Mona Lisa i Pocałunek Klimta).
UsuńOglądanie Ostatniej wieczerzy było dla mnie ogromnym przeżyciem.
OdpowiedzUsuńByłam zaskoczona, że każdego apostoła można rozpoznać po określonych cechach. Judasz stoi na czele grupy po lewej stronie Chrystusa. Sięga do talerza obok Chrystusa (jak opisano w Ewangelii Mateusza 26) i ściska sakiewkę pełną pieniędzy – nagrodę za jego zdradę.
Piętnaście minut dla mnie było za krótkie. Pamiętam gdy Dama z łasiczka wróciła po wojażach do kraju i prezentowano ją na Wawelu. Do niewielkiej salki wpuszczano po 20 osób i też przeznaczono 15 minut na podziwianie obrazu. Obowiązywał też zakaz fotografowania. Już po dwóch minutach niektórzy opuszczali salę, a gdy minęło 15 minut byliśmy sami w pomieszczeniu.
Serdecznie pozdrawiam:)
Ja dopiero teraz czytam w książce Leonardo i Ostatnia Wieczerza Ross King niezwykle interesującą opowieść o geniuszu i jego dziele. Szkoda, że nie przeczytałam wcześniej, choć z drugiej strony czytałam książki, które tu cytuję i dysponowałam pewną wiedzą o dziele. Judasza, Jana i Piotra rozpoznałam, pozostałych już nie. Nie jestem tak biegła w Biblii. Obawiam się, że mogłabym być jedną z takich osób, które opuściły salę Damy z łasiczką dość szybko, bo to jeden z tych obrazów, który mi się zupełnie nie podoba. Wręcz go nie lubię i będąc w Krakowie też poświęciłam mu tyle czasu. Ale to akurat wyjątek. Myślę, że każdy z nas (amatorów sztuki) ma swoje ukochane obrazy i takie, które go ... nie zachwycają. Oczywiście są obrazy, którym poświęcam sporo czasu (nie liczą ile, po prostu lubię usiąść i sobie patrzeć i patrzeć, ale będąc z wizytą w muzeum i chcąc obejrzeć więcej niż kilkanaście obrazów nie sposób poświęcić każdemu wiele czasu. Tylko szczęśliwcy mają możliwość kontemplowania jednego obrazu dziennie (pracownicy muzeum np. - co mi przypomina, że chyba najwięcej czasu spędziłam przed Sądem Ostatecznym Memlinga, kiedy pracowałam w gdańskim muzeum:). Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń