![]() |
Lublin Grodzka i Sztukmistrz pana Kędziory |
Kolejna w tym roku wycieczka do Lublina przez Warszawę okazała się strzałem w dziesiątkę. Najpierw był najlepszy w tym roku spektakl teatralny Żar w Teatrze Polonia, potem wystawa Co babie do pędzla w Lublinie. Tych doznań było już dość, aby uznać wycieczkę za udaną, a doszła do tego przepiękna, słoneczna pogoda, obejrzenie nowej rzeźby Mitoraja Tindaro w Warszawie, spacery po Starym Mieście w Lublinie, wizyta w Ogrodzie botanicznym, wejście na Wieżę Trynitarską i pyszne jedzonko w Mandragorze.
Wystawa Co babie do pędzla?
Jedna z lepszych tegorocznych wystaw, choć konkurencja była niezwykle wysoka (Konstancin, Warszawa, Mediolan, Drezno, Berlin, Poznań, Oliwa). W każdym razie wspaniałe przeżycie, możliwość poznania nowych nazwisk i nowych dzieł, a także powrotu do tych widzianych już wcześniej. O niektórych dziełach czytałam w różnych biografiach; na przykład Meli Muter (autoportret w księżycową noc, portret Staffa, portret ojca, Katalończyk, czy w końcu Smutny kraj). To właśnie obrazy Melani i Olgi B. dominowały na wystawie. Było ich zdecydowanie najwięcej. Choć sporo było też Anny Bilińskiej Bogdanowicz czy Zofii Stryjeńskiej. Ale zaskakująco wiele było nazwisk, o których nigdy nie słyszałam. Nie można oczywiście zapamiętać wszystkich. Ja w każdym razie zauważyłam, że najczęściej fotografowałam obrazy, które okazały się autorstwa pani Weissowej. Irena (Aneri) Weissowa prywatnie była żoną Wojciecha Weissa. Nazwisko będzie znane osobom interesującym się choć trochę sztuką. Niejednokrotnie spotykałam się z obrazami Wojciecha Weissa, ale do tej pory miałabym kłopot z wymienieniem tytułu jednego z nich. Dopiero niedawna wizyta w Pałacu Opatów w Oliwie na wystawie, o której już wspominałam Boznańska i inni twórcy XIX wieku (czy jakoś podobnie) wyryła w mojej pamięci Portret czeszącej się kobiety Wojciecha Weissa. Zieleń jej sukni przykuwa wzrok natychmiast po wejściu do Sali. Nie da się przejść obojętnie. Chyba lepiej to widać na wystawie, zdjęcie nie oddaje głębi owej szmaragdowej zieleni i jej powiedziałabym wszechobecności. Ale mogę się przecież mylić, siostra mojej przyjaciółki większą uwagę zwróciła na wiszący obok półakt kobiecy (też Weissa). Jak przeglądam obrazy Weissa pierwszy rzuca mi się w oczy Demon (skojarzenia ze Stanisławem Przybyszewskim jak najbardziej uzasadnione).
Wystawą tworzących pań byłam zachwycona. Ich ilość dorównuje ilości tworzących mężczyzn, choć jeśli odwiedzimy jakiekolwiek muzeum sztuki odniesiemy zgoła odmienne wrażenie. W tym roku odwiedzając różne muzea bawiłam się w szukanie obrazów kobiet, cieszyło mnie każde odkrycie, ale nie skłamię, jeśli napiszę, że stanowiły one zaledwie procent całości zbiorów. Może pomijając Willę Le Fleur gdzie przewaga panów nie jest aż tak dojmująca.
Jestem przekonana, że także w epokach wcześniejszych tworzących pań było dużo więcej, jednak upływ czasu spowodował, iż ich obrazy albo przepadły, albo też dziś są obrazami nieznanego autora (bądź zostały przypisane ojcu, mężowi, czy bratu). Ale nie będę się tu zagłębiać w tę tematykę. W dwóch sporych skrzydłach pałacu na pierwszym piętrze w kilku, a może nawet kilkunastu salach możemy zapoznać się z obrazami namalowanymi przez kobiety. Mnie zdecydowanie bardziej podobała się część pierwsza wystawy, ale i druga ta bardziej modernistyczna warta była obejrzenia. W końcu udało mi się obejrzeć obrazy Anieli Pająkówny (kochanki Przybyszewskiego i matki jego córki), Marii Dulębianki -pisarki, feministki, działaczki społecznej, przyjaciółki a może partnerki Marii Konopnickiej, a także Marii Gażycz – malarki, która uczyła się u Wojciecha Gersona, a także w paryskiej akademii Julian (gdzie uczęszczały jej przyjaciółka Bilińska-Bogdanowicz, a także wspomniane wyżej panie Aniela i Maria). Mogłam też obejrzeć kilka obrazów Alicji Halickiej, którą poznałam w konstancińskiej wili La Fleur. O wszystkich tych paniach można poczytać w książce Polki na Montparnassie Sylwii Ziętek (polecam).
![]() |
Portret czeszącej się kobiety W.Weiss |
Czy podwójne nazwisko oznaczało „podczepienie się” pod męża czy też było oznaką feminizmu (pozostawiam swoje rodowe nazwisko, a przyjmuję nazwisko męża, bo inaczej byłoby nie do pomyślenia).
Jak wspomniałam moim odkryciem była Irena Weissowa. Na portalu Niezła sztuka określona została jako żona, matka i kobieta oddana domowemu ognisku. Malarką była tak trochę na marginesie życia. Urodziła się w 1888 r. a zmarła w 1981 r. Staram się unikać dat, ale te są znamienne. Raz że żyła bardzo długo (ponad dziewięćdziesiąt lat), a dwa, że żyła jeszcze za mojego życia, a dowiedziałam się o niej dopiero kilka tygodni temu. Urodzona w Łodzi, szybko przeniosła się do Warszawy, gdzie studiowała w Szkole Sztuk Pięknych między innymi u Konrada Krzyżanowskiego i Xawerego Dunikowskiego. Krótko studiowała w Monachium, po czym wróciła do Krakowa. A ponieważ w Krakowie Akademia Sztuk Pięknych była jeszcze dla kobiet niedostępna uczyła się w pracowni Wojciecha Weissa. Nauczył w pracowniach na Kanoniczej i na Podzamczu, a zatem u stóp Wawelu. Irena po latach wspominała z nostalgią tamte lekcje w otoczeniu książek i z akompaniamentem skrzypcowej muzyki.
Po wyjściu za mąż starała się łączyć role żony, matki i malarki. Często określano jej obrazy, jako pozostające pod dużym wpływem sztuki męża. Przejrzałam jej obrazy na wspomnianym wyżej portalu Niezła sztuka. Najbardziej spodobała mi się Hanusia jedząca jabłko. Hanusia była córką malarki. Państwo Weissowie tworzyli zgodne i szczęśliwe małżeństwa, co w rodzinach artystów nie zdarza się chyba często.
Na lubelskiej wystawie moją uwagę zwróciły Tańczące dzieci. Mimo, iż dzieci kojarzą się nam ze zgiełkiem i hałasem mnie ten obraz tchnie spokojem i ciszą. Najpierw widzę pejzaż, a dopiero za chwilę trzymające się za ręce dwie dziewczynki i leżącego w trawie chłopca, który jest ledwie zarysowany. Patrzy na siostry czy koleżanki, a może czyta książkę. Uroczy obrazek.
![]() |
Wnętrze I. Weissowa |
Kolejnym obrazem Aneri, który bardzo mi się spodobał był obraz zatytułowany W ogrodzie. Skojarzenie z świetlistymi obrazami Gierymskiego czy Mehoffera wydaje się jak najbardziej uzasadnione.
Wieża Trynitarska
![]() |
Wieża Trynitarska |
Sama wieża stanowiła początkowo część zabudowań kolegium jezuickiego, a dokładnie furtę klasztorną, czyli wejście do budynku. W XVII wieku podwyższono ją i przebudowano na dzwonnicę. Po kasacie klasztoru przekazano wieżę zakonowi trynitarzy (stąd nazwa). Na początku XIX wieku przejęło ją miasto.
![]() |
j.w. |
![]() |
Gierymski Podwale (w tle wieża) |
Ogród botaniczny
Ponieważ sporo odwiedzam różnego rodzaju galerii, postanowiłam dla odmiany podjechać do Ogrodu Botanicznego, zwłaszcza, iż znajduje się tam Dworek Kościuszków, o czym nie miałam pojęcia. Sam Dworek pochodzi z początków XVIII wieku, a od połowy wieku zamieszkiwał go stryj Tadeusza Kościuszki Jan Nepomucen Kościuszko- starosta krzemieniecki. Tadeusz przebywał u stryja dwukrotnie. Majątek nosił nazwę Sławinek i wielokrotnie potem zmieniał właścicieli i przeznaczenie. W związku z odkryciem źródła mineralnego pełnił też funkcję uzdrowiska, niestety przegrał konkurencję z Nałęczowem. Majątek ulegał rozdrobnieniu i degradacji. Po wojnie odkupił resztówkę Uniwersytet Marii Curie Skłodowskiej i przeznaczył go na Ogród Botaniczny, a pod koniec lat sześćdziesiątych przystąpiono do rozbudowy i renowacji Dworku.
![]() |
Dworek Kościuszków |
![]() |
Salon z wystawą obrazów pani Krystyny Rudzkiej Przychody |
Sam Ogród jak to w Ogrodach Botanicznych bywa jest niezwykle urokliwy i mimo jesieni jeszcze dość barwny. Jego największą atrakcją są stawy i łączące je małe mostki.
![]() |
Maria Dulębianka Uwięziona |
![]() |
Maria Gażycz Portret kobiety |
![]() |
Wanda Chełmońska Procesja Wanda Chełmońska była córką Józefa Chełmońskiego (nieuznaną przez niego za córkę), choć już ja mowa była o talencie słynny tata przyznawał że talent odziedziczyła po ojcu. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jestem bardzo rada z każdego komentarza, ale nie będę tolerować komentarzy agresywnych, wulgarnych, czy obrażających moich gości (innych komentatorów).