Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 22 października 2024

Brugia malownicze miasteczko w Belgii

Nabrzeże Różańców z malowniczym widokiem brzozy
Brugia to małe urocze średniowieczne miasteczko. Sama Belgia jest mała, jej powierzchnia wynosi mniej niż powierzchnia województwa mazowieckiego. Skąd pomysł na Brugię?
Otóż z dzieł mojego ukochanego Michała Anioła widziałam niemal wszystkie. Kiedy zatem czytałam książkę o ratowaniu włoskich dzieł sztuki podczas wojny przypomniała mi się Madonna Brugijska Buonarottiego. Po obejrzeniu filmowej ekranizacji owej książki  wiedziałam, że pragnę i ją obejrzeć.    
Rzadko zdarza się artysta, z którego dziełami można zapoznać się kompleksowo. W przypadku Michała Anioła jest to możliwe.  
Madonna Brugijska należy do nielicznych dzieł Buonarrotiego znajdujących się poza granicami Włoch (obok dwóch Jeńców z planowanego nagrobka Juliusza II znajdujących się w Paryżu), a zarazem jest to jedyne dzieło, które za życia artysty opuściło tereny dzisiejszych Włoch.
Brugijska Madonna (zdjęcie robione z przybliżenia, a zatem nieco rozmyte)


O wiele lepsze zdjęcie pana Juliusza Raczkowskiego ze strony Fototeka

Powstała w 1504 roku, początkowo przeznaczona była dla katedry w Sienie. Być może i ona miała stać w ołtarzu Piccolominich, który zdobią powstałe w tym samym okresie posągi św. Piotra i Pawła, Grzegorza i Piusa. W polu środkowym ołtarza znajduje się obraz Madonny mniej znanego włoskiego malarza z końca XIV wieku Paolo di Giovani Fei. Sam posąg Madonny jest niewielki, mógłby zatem zostać ozdobą ołtarza zamówionego przez kardynała Piccolominiego. Jak wynika z listów Michała do ojca nie chciał on pokazywać rzeźby publicznie. Nie dziwi to, jeśli przyjąć, że została zamówiona przez któregoś z dostojników kościelnych, a może nawet samego papieża. Ale to jedynie domysły. Finalnie (w 1514 r.) została sprzedana dwóm kupcom z Brugii, braciom Janowi i Alexandrowi Mouscron. Ci podarowali ją kościołowi Najświętszej Marii Panny. Madonna, nazwana odtąd Brugijską jest nieduża, albo też taką się wydaje z perspektywy około czterech metrów, skąd można ją oglądać za sznurem odgradzającym sacrum od profanum. Ma 128 cm wysokości. Wykonana jest z marmuru karraryjskiego. I jest nietypowa dla ówczesnej sztuki gdyż przedstawia małego Jezusa nie w ramionach Matki, a stojącego u jej kolan, jedynie lekko przez nią podtrzymywanego. Twarz kobiety wykazuje podobieństwo do twarzy Matki Boskiej z Watykańskiej Piety (młoda, piękna i smutna, albo zatroskana przyszłym losem dziecka). Również draperia sukni podobna jest do draperii Madonny Watykańskiej. Natomiast chłopczyk, jakby jeszcze nie uświadamiał sobie swego losu ma twarz beztroską, wręcz marzycielską. To wszystko można dostrzec na reprodukcjach, jakich pełno w internecie, czy na pocztówkach w każdym belgijskim sklepiku z pamiątkami. Z odległości czterech metrów można jedynie objąć wzrokiem całość kompozycji i napawać się radością chwili, w której dane jest nam krótkie obcowanie ze sztuką mistrza. Historia samego posągu jest niezwykle interesująca. Dwukrotnie opuszczała miejsce pobytu w brugijskiej świątyni. Po raz pierwszy zagrabiona została w 1794 roku przez francuskich rewolucjonistów na polecenie jednego z największych złodziei w dziejach ludzkości czyli Napoleona, po raz drugi w 1944 r. na polecenie Hitlera (przeznaczona do jego muzeum, które miało powstać w Linzu i miało być największą na świecie kolekcją dzieł sztuki). Madonnę udało się szczęśliwie odzyskać i wróciła do brugijskiej świątyni. Historię ponownego odzyskania Madonny opisuje w swej książce Na ratunek Italii Robert M. Edsel. Przywołuje on wspomnienia obrońców dzieł sztuki, których zadaniem była ochrona i odzyskiwanie zagrabionych dzieł. Zabrana przez Niemców ze świątyni Madonna została przetransportowana w otaczających ją materacach i ukryta wraz z ponad sześciu i pół tysiącami obrazów, 137 rzeźbami, gobelinami, książkami i innymi dziełami sztuki w austriackiej kopalni soli Altaussee (największym repozytorium Hitlera). Radość Amerykańskich obrońców skarbów po odkryciu zagrabionych dzieł sztuki przytłumiło podpisanie przez Trumana ugody ze Stalinem i podział stref wpływów. Zgodnie z tą umową Austria miała pozostać w strefie wpływów Sowietów, a to oznaczałoby przejęcie bezcennych dzieł sztuki przez Rosjan. Alianci mieli niewiele czasu na spakowanie i wywiezienie tysięcy dzieł sztuki dysponując jedynie siłą ludzkich rąk (i to ograniczoną) oraz  paroma wagonikami kolejki kursującej po torach kopalni. Wywoziły one do dwóch samochodów owinięte w kożuchy, materace i szmaty dzieła sztuki. Samochody przewoziły je do punktu zbiorczego w Monachium. Ludzie byli głodni, zmęczeni, ale zdeterminowani, działając pod presją czasu. Samo pakowanie Madonny zajęło im cały dzień podczas którego owijano ją szmatami i materacami, aby bezpiecznie przetrwała trudy podróży. Ponoć wyglądała jak owinięta sznurkami peklowana szynka. Cóż za trywialne porównanie, ale takiego właśnie użył jeden z pakujących i transportujących. Madonnę do Monachium przewieziono w zacnym towarzystwie Ołtarza Gandawskiego i dwóch dzieł Vermeera (Astronoma i W pracowni artysty). Jak wiemy każde z tych dzieł trafiło do innej lokalizacji; Madonna do Brugii w Belgi, Astronom do Paryża (Luwr), ołtarz do Gandawy (Belgia), a W pracowni artysty, zwany też Alegorią malarstwa do Wiednia. Kiedy stałam w bocznej nawie świątyni i oglądałam Madonnę myślałam o jej skomplikowanych losach, o Michale Aniele, który ją wyrzeźbił, o zamawiającym nieznanym zleceniodawcy, dwóch brugijskich kupcach, którzy doskonale zadbali o przetrwanie w pamięci potomnych, o francuskich i niemieckich grabieżcach (którym chwała za nie uszkodzenie dzieła) i w końcu o obrońcach skarbów, którzy z narażeniem życia chronili dzieła sztuki. I odpowiedziałam na padające w filmie pytanie, czy ktoś kiedyś po latach będzie pamiętał o tym, ile poświęcono, aby ją odzyskać. 
Ja miałam tego świadomość, może dlatego nogi miałam jak z waty i mimo konieczności ponownego opłacenia wstępu przyszłam tu po raz drugi. Przywiodła mnie tutaj miłość do sztuki i dziedzictwa kulturowego, jakkolwiek patetycznie to zabrzmi. 
A tak wygląda Madonna będąca częścią ołtarza
Miałam napisać o Brugii, o wrażeniach z pobytu. Jednak to Madonna Brugijska sprawiła, iż tam się znalazłam, to jej pojechałam się pokłonić, jej i jej obrońcom. 
Z informacji praktycznych. Madonna znajduje się co prawda w Kościele Najświętszej Marii Panny, ale w tej jego części która stanowi muzeum kościelne, a zatem, aby ją obejrzeć należy zakupić bilet wstępu (8 euro) albo skorzystać z Brugijskiej karty muzealnej (która uprawnia do obejrzenia w ciągu 72 godzin zbiorów kilku muzeów i kosztuje 33 euro. Bardzo nie lubię pisać o tak prozaicznych sprawach, jak pieniądze, ale sama chętnie z takich informacji korzystam. Dość napisać, że jeśli planuje się odwiedzić ze trzy muzea to karta muzealna jest korzystniejszą opcją).
Nagrobek Małgorzaty Burgundzkiej (ostatniej z rodu Walezjuszy)

Portret Filipa Dobrego Rogera van Der Waydena
Sama świątynia jest oczywiście bardzo ciekawa i warta obejrzenia. Ja poprzestanę na krótkiej informacji na jej temat. Budowę rozpoczęto pod koniec XIII wieku, trwała ona jakieś dwieście pięćdziesiąt lat, a więc siłą rzeczy świątynia jest mieszkanką stylów architektonicznych od gotyku po barok. Poza Madonną najbardziej zainteresowały mnie  znajdujące się w prezbiterium grobowce Karola Śmiałego i jego córki Marii Burgundzkiej. Grobowce są wykonane z brązu, pozłacane, stoją na czarnych marmurowych katafalkach i są bogato zdobione. Karol Śmiały był księciem z bocznej linii francuskich Walezjuszy, synem Filipa III Dobrego. Czasy rządów jego ojca były najlepszym okresem w historii Brugii. Mimo wielkiej rozrzutności władcy (organizował on wystawne uroczystości dworskie; w tym cieszący się dużą sławą Turniej Złotego Drzewa urządzony w 1458 r. z okazji małżeństwa Karola Śmiałego) zapewnił on miastu ponad trzydziestoletni okres względnego spokoju. Dzięki jego przemyślanej polityce w Brugii rozwijał się handel (głównie wełną), rzemiosło, bankierstwo. Stała się ona magazynem towarów przywożonych z  miast hanzeatyckich. W mieście kwitł dobrobyt. Filip Dobry był nie tylko dobrym gospodarzem, ale i mecenasem sztuki, założył między innymi swoją bibliotekę w Brukseli (biblioteka brukselska obok medycejskiej i watykańskiej były wówczas trzema najbardziej znanymi bibliotekami zachodniego świata). To wówczas tworzyli bracia van Eykowie, Roger van Der Wayden, Petrus Christus, Hans Memling. To van Der Wayden pozostawił najbardziej znaną podobiznę Filipa III Dobrego (można ją oglądać w brugijskim Groningen Museum), czy jego syna Karola Śmiałego. Z ciekawostek - Filip III Dobry był spokrewniony poprzez matkę i babkę z Ludwikiem I księciem brzeskim.
Najlepsze lata w rozwoju Brugii przypadały na czasy rządów ojca Filipa Dobrego (Jana bez Trwogi i jego syna Karola Śmiałego). Niestety córka Karola Śmiałego chcąc chronić księstwo burgundzkie przed zakusami Francji została wydana za Maksymiliana Habsburga i tak rozpoczęło się trzysta lat panowania Habsburgów nad tymi ziemiami. Zatem grobowce znajdujące się w brugijskiej świątyni to też symboliczny koniec epoki złotego wieku Burgundii.
Trzecią stronę zapisuję, a jeszcze nie wyszłam z kościoła Najświętszej Marii Panny.
Jeden z licznych widoków na kanał
Teraz zatem trochę więcej o ogólnych wrażeniach z pobytu. 
Jest to malutkie miasteczko, niezwykle klimatyczne, poprzecinane siecią kanałów, z ciekawą zabudową i dużą ilością zieleni.
Mnie zachwyciły kamieniczki niezwykle skromne, ceglane, pomalowane na biało lub w stanie surowym z kolorowymi okiennicami i drzwiami. Wyglądają jak z obrazów Jana Vermeera. Brakuje tylko jakiejś mieszczki rozmawiającej z sąsiadką. Na tych uliczkach panuje nieziemski spokój, samochody przejeżdżają tam z rzadka, a w witrynach okien można dojrzeć ciekawe dekoracje (figurki, posążki, kwietne kompozycje). Wszystko wygląda schludnie i czysto. Bardzo chętnie spacerowałam owymi niemal bezludnymi uliczkami. Parę zdjęć kamieniczek, którym nie mogłam się oprzeć






Może na zdjęciach wygląda to na wymarłe miasteczko, ale choć ludzi rzeczywiście na uliczkach było niewiele to jednak musiałam uchwycić chwilę kiedy nikt nie wszedł mi w kadr. 
Kanały to kolejna z atrakcji Brugii, kanały i małe kamienne mostki. Nie ma ich może tak dużo jak w Wenecji, ale jest wystarczająco dużo, aby móc się rozkoszować ich widokiem. Jedną z atrakcji pobytu w mieście jest rejs łódką po kanale. Gorąco polecam, można zobaczyć to co w mieście najistotniejsze. A jeśli pominęło się coś podczas spaceru lądem można to nadrobić po zakończonym rejsie. Trafiłam na łódkę z anglojęzycznym przewodnikiem. Ujęło mnie to, iż "kapitan" z dumą opowiadał o tym, że urodził się w Szpitalu Św. Jana jako jedno z ostatnich urodzonych tam dzieci (szpital funkcjonował do końca lat siedemdziesiątych zeszłego wieku). Też byłabym dumna urodziwszy się w tak szacownym miejscu, jest to jeden z najstarszych budynków szpitalnych zachowanych w Europie pochodzący z XII wieku. Dziś w Szpitalu Św. Jana mieści się muzeum obrazów XV wiecznych mistrzów (dla mnie to Muzeum Memlinga, bowiem znajduje się tam sześć jego obrazów oraz relikwiarz Św. Urszuli) oraz stara apteka. Zarówno w aptece jak i w muzeum Szpitala Św. Jana znajdują się dawne narzędzia felczerskie, prototyp dzisiejszej karetki pogotowia (coś w rodzaju lektyki) a dodatkowo w muzeum słychać jęki chorych, których operowano bez znieczulenia. Patrząc na owe narzędzia medyczne można było pomyśleć, że bardziej przypominają narzędzia tortur. Aż się wzdragam na ich wspomnienie. A lewatywa jaką prezentuje się w jednej ze sztuk Moliera okazuje się, iż nie była wymysłem scenografa a prawdziwym narzędziem sprzed wieków. Ogromnym i budzącym zaniepokojenie.

Widok na Mostek Św. Bonifacego oraz Szpital Św. Jana

Obok Szpitala Św. Jana znajduje się Most Bonifacego – najbardziej fotogeniczny z mostów i jeden z ciekawszych zakątków dla robienia zdjęć. Choć mostek pochodzi z początku XX wieku to wspaniale wpisał się w średniowieczne otoczenie.
Mostek Św. Bonifacego -inne ujęcie

Most Św. Bonifacego prowadzi też na plac przez Groningen Museum z działami Boscha, Bruegla, van Der Weydena, van Eyków, Memlinga i wielu innych malarzy złotego wieku Brugii. Muzeum zawiera też kilka sal z malarstwem nowoczesnym (coś na kształt impresjonizmu, ale też arcydzieła flamandzkiego ekspresjonizmu). O zwiedzaniu muzeów może jeszcze napiszę osobny wpis, bo ten rozrasta się niebotycznie, mimo iż stosuję sztukę dobrego pisania czyli skracam. 
Większość turystów kieruje swe kroki na Markt - Rynek Główny z wieżą (dzwonnicą) Belfort. Zdobycie wieży jest dla sporej ilości  gości  najważniejszym punktem odwiedzin. Dla mnie jednak 366 schodów było zaporą nie do pokonania i odpuściłam sobie wspinaczkę. Markt jest ciekawym placem ze wspaniałą zabudową sprzed wieków, otoczonym punktami gastronomicznymi, gwarnym i kolorowym. Jeśli gdzieś było tłoczno w Brugii to właśnie tam. Z uwagi na sporą ilość gości na Rynku wolałam przemieszczać się sąsiednimi uliczkami.
Burg z widokiem na Bazylikę Krwi Chrystusa w prawym rogu i fragmentem fasady Ratusza na lewo


fasada Ratusza

Malowidła ścienne gotyckiej sali Ratusza

Sala Ratuszowa

Może też dlatego bardziej spodobał mi się drugi z placów – Burg. To przy nim znajduje się Ratusz z pochodzącą z  z XIV wieku fasadą i z przepiękną salą gotycką z XIX wiecznymi malunkami ściennymi (to taki swoisty komiks historyczny przedstawiający przeszłość miasta).
Przy placu znajduje się Bazylika Krwi Chrystusa, w której przechowywane są relikwie krwi Chrystusa. Relikwie były darem jednego z flamandzkich rycerzy, który wykazał się odwagą podczas II krucjaty. Podobno mimo że po pewnym czasie krew we flakonie wyschła to w każdy piątek ponownie się skraplała i naczynie napełniało się krwią, co miano obserwować do początku XIV wieku. Dzisiaj w nawie bocznej Bazyliki pani pokazuje wiernym flakonik. Nie wiem, czy odpłatnie, czy też nie. Mnie bowiem zadowolił wystrój Bazyliki niezwykle kolorowy i dekoracyjny.
Bazylika Krwi Chrystusa
Niewątpliwie najbardziej znanym widokiem z Brugii poza widokiem Mostu Św. Bonifacego jest Nabrzeże Różańca znane jako Rozenhoedkaai (zdjęcie nr 1) Dopóki nie przeczytałam tłumaczenia byłam przekonana, iż chodzi o róże. Tymczasem nazwa wywodzi się od stojących tam w XVIII wieku stoisk z różańcami. Dziś nabrzeże też pełne jest stoisk tyle, że z pamiątkami. Stojąca nad wodą pochylona brzoza z gałęziami sięgającymi wody i stare budynki po drugiej stronie kanału to kolejny widok, który każdy chce mieć uwieczniony na zdjęciu. Jest bardzo romantyczny, choć w moim osobistym rankingu wygrywała alejka nad kanałem ze szpalerem drzew ciągnąca się wzdłuż nabrzeża. 
Nabrzeże Różańca

Wodne odbicia (moje ulubione)
Miałam szczęście do pogody, poza krótkimi chwilami mżawki wieczornej (która uniemożliwiła mi nocne zdjęcia Brugii) było ciepło i nawet pojawiało się słoneczko, a kolory jesieni prezentowały się w całej krasie. Byłam w Brugii cztery dni a dopiero przedostatniego dnia skracając sobie drogę do hotelu trafiłam na kolejny urokliwy zakątek Minnewater – czyli Jezioro Miłości. Park ze znajdującymi się tu przepięknymi budynkami (dla mnie pałacykami) odbijającymi się w wodach jeziora to kolejne urokliwe miejsce w miasteczku. 
I tradycyjnie jeszcze kilka zdjęć, choć wpis znowu zrobił się bardzo długi. 
Fragment zabudowy Markt

Belford czyli dzwonnica na Markt


Rejs kanałami

W drodze do Jeziora Miłości


Przy jeziorze miłości


Małe co nieco czyli norweska zupa rybna

No muszę dodać parę słów komentarza. Być w Brugii - czyli w Belgii i jeść zupę rybną a kolejnego dnia lazanię to jest nie w porządku. Ale uspokajam- zjadłam frytki z ketchupem (które ostatnio jadłam w Amsterdamie i jadam może raz na dziesięć lat), wypiłam piwo (którego nie piłam od lat bodajże dwudziestu, zjadłam gofra z dodatkami a także spróbowałam belgijskich czekoladek. Ponieważ są to podobno najlepsze belgijskie smakołyki. O ile pierwsze trzy (frytki, piwo, gofry) mnie nie zachwyciły - może dlatego, że nie są to moje ulubione kulinaria (a gofry lubię jedynie z Łazienek albo nad polskim morzem, mniej słodkie niż te belgijskie) o tyle czekoladki były niestety bardzo pyszne. Niestety, bowiem zjadłam ich o wiele za dużo (zważywszy na cukrzycę i składnik wywołujący migrenę). Dobrze jest spróbować, aby wiedzieć, o czym mowa. W tym słodkim nastroju kończę wpis życząc wszystkim pogodnej jesieni.

2 komentarze:

  1. Pierwsze zdjęcie skojarzyło mi się trochę z Gdańskiem, ale na kolejnych Brugia pokazuje już swoje niezwykle baśniowe oblicze. Najbardziej przyciągają mnie te brukowane uliczki. Twoja historia jak tam dotarłaś jest bardzo ciekawa. Bardzo często mamy jakiś plan i dzięki niemu odkrywamy niesamowite miejsca i Brugia takim miejscem właśnie jest.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Moja siostra też miała skojarzenia z Gdańskiem, więc coś w tym jest, może dlatego tak mi się podobała. Uliczki też mnie zachwyciły. Cieszę się, że podobała ci się też historia, która doprowadziła mnie właśnie tam, bo naprawdę warto było. A dodatkową zachętą były zdjęcia u Moni i jej zachwyt Brugią.

    OdpowiedzUsuń

Jestem bardzo rada z każdego komentarza, ale nie będę tolerować komentarzy agresywnych, wulgarnych, czy obrażających moich gości (innych komentatorów).