Łączna liczba wyświetleń

środa, 13 sierpnia 2025

O pośpiechu i zapomnianej sztuce pisania listów

 

Mężczyzna piszący list i kobieta czytająca list Gabriel Metsu (źródło)

Pisałam już kiedyś o tym, ale że było to w 2012 roku wracam do tematu, roku w którym odeszła Ewa- moja przyjaciółka, odszedł też Pan Kapitan mój wierny korespondent.

I znowu zastanawiam się, czy ktoś dziś jeszcze pisze listy. Takie tradycyjne, wsadzane do koperty, na którą nakleja się znaczek i wrzuca do skrzynki pocztowej. A potem czeka i czeka, aż przyjdzie odpowiedź. Sama, choć byłam gorącą ich wielbicielką zaprzestałam tego procederu jakieś dwadzieścia lat temu, kiedy odkryłam zalety internetu. A pierwszą i najważniejszą była szybkość przesyłu i brak konieczności chodzenia na pocztę. Wraz z Magdą (moją najwierniejszą, albo jedną z dwóch najwierniejszych korespondentek) mawiałyśmy, iż napisać list to dla nas żaden problem ale pójść kupić znaczek i wysłać – z tym jest znacznie gorzej. Chodziłyśmy zatem z takim listem w torebce dniami, a nawet tygodniami i trafiał czasami do skrzynki mocno pomięty. Niemniej jego otrzymanie zawsze ogromnie nas radowało. Kiedy weszły w życie maile potrafiłyśmy pisać po dwa albo trzy dziennie. Bo wysławszy jeden niemal natychmiast przypominało się coś, o czym zapomniałyśmy napisać. Nigdy nie brakowało nam słów i pomysłów. Zawsze dziwiłam się koleżankom, które twierdziły, iż nie mają co pisać, bo nic się u nich nie dzieje. Może i nie działo się nic wokół, ale w głowie chyba musiało się coś dziać. No, ale pewnie trudno było im przelać to na ten wirtualny papier. Bo kiedy czasami odważyły się na to, ich listy były bardzo ciekawe.

I kiedy tak myślę o listach przypomina mi się pan Kapitan, o którym wspominałam tu lata temu. Był kolegą mojego taty, mieszkał w Oleśnicy i pisywali do siebie od czasu do czasu. Były to lata osiemdziesiąte i dziewięćdziesiąte. Nigdy nie czytałam tych listów, wszak nie ja byłam ich adresatką, ale wiedziałam, że przychodzą regularnie i cieszą Tatę. Mój tata bardzo lubił słowo pisane. Po jego odejściu napisałam do Pana Kapitana krótki list, w którym poinformowałam o mojej stracie oraz podziękowałam za wieloletnią wymianę listów z Tatą. On mi na to odpowiedział pełnym uszanowania listem, który zapoczątkował naszą korespondencję. Pan kapitan miał wówczas około osiemdziesiątki, ja byłam lekko licząc trzy dekady młodsza, nie spotkaliśmy się nigdy w życiu, a mieliśmy sobie wiele do napisania. Ujmowało mnie to, z jaką atencją i szacunkiem zwracał się Starszy Pan do takiej kozy, jaką wówczas byłam, choć było niebyło bardzo już dojrzałej kobiety. Pan Kapitan nigdzie już nie podróżował, z uwagi na stan zdrowia nie mógł ruszać się z domu, ale pisał o tym, co go interesowało, co czytał, co oglądał. Jego listy były niezwykłe. Pełne szacunku, mądrych spostrzeżeń, ale nie było w nich moralizatorstwa. Jedyna sprawa która go bulwersowała to było zniszczenie struktur marynarki wojennej w Polsce. Nie pamiętam, którą formację o to obwiniał, ale miotał gromy na błędne decyzje naszych przywódców. Zdaje się, że dzisiaj nadal marynarka wojenna nie dysponuje poza ORP Orzeł zwodowanym w latach osiemdziesiątych żadnym innym okrętem podwodnym.

Ale ad rem. Nasza korespondencja trwała kilka lat i było to miłe i pouczające doświadczenie. Po jego śmierci, o której poinformowała mnie żona Pana Kapitana korespondencja się urwała. Widocznie ani żona, ani dzieci nie przejawiały umiłowania do słowa pisanego.

Doceniam zalety dzisiejszej korespondencji mailowej. Zwłaszcza Podoba mi się szybkość dotarcia listu do adresata. Niestety z szybkością odpowiedzi bywa gorzej. Poza Magdą niewiele osób odpisuje na moje listy-maile, tak więc dawna rutyna codziennego sprawdzania poczty mailowej odchodzi do lamusa.

Dziś wiedząc, iż możemy pisać bez ograniczeń czasowych czy objętościowych i ulegając wszechogarniającemu pospiechowi piszemy szybko i niechlujnie. I nie zarzucam tego moim nielicznym korespondentkom, piszę na swoim przykładzie. Jakże często chcę dużo i szybko napisać – jakiś mail przed wyjściem z domu czy przed pójściem spać. Chcę w nim zawrzeć dużo treści, więc pędzę, aby szybciej. A po wysyłce, kiedy zajrzę do treści tego wysłanego listu, łapię się za głowę; zdania i myśli pourywane, skróty myślowe, oczywiste dla mnie, niekoniecznie dla odbiorcy. Chyba to właśnie w sztuce pisania listów było cenne; ów brak pośpiechu, możliwość niespiesznego formułowania myśli, czas na zastanowienie, aby jak najlepiej wyłuszczyć to, o czym pomyślała głowa. Dokąd my dziś tak biegniemy. Wciąż nam się spieszy.

Kilka dni temu byłam z mamą w poczekalni u lekarza. Przyznaję też nie lubię czekać i bardzo szybko ulegam zniecierpliwieniu, tyle, że moja ponad osiemdziesięcioletnia mama już po pięciu minut opóźnienia stwierdziła, że nie będzie dłużej czekać, bo nie ma czasu, a po piętnastu minutach odebrała pieniądze i wyszła.

I kiedy tak myślałam o dawnej epistolografii przypomniały mi się listy, które pisywał do mnie tata. Nie zaglądałam do nich od lat. Do niektórych nawet ponad czterdzieści. Dziś wyciągnęłam je, aby raz jeszcze wrócić do wspomnień. Pierwsze wysłane były kiedy miałam lat czternaście i spędzałam wakacje u babci. Widocznie tęskniłam za domem, bo tata tłumaczył mi dlaczego nie mogą teraz przyjechać z mamą i siostrą do babci, przepraszał i obiecywał, że się postarają znaleźć czas. Wydało się to dla mnie zaskakujące, iż na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ludzie żyli też tak intensywnie, że nie mogli pozwolić sobie na krótki urlop. Okazuje się jednak, że wbrew moim wyobrażeniom i wspomnieniom ojcu ciężko było utrzymywać rodzinę, mimo, iż załapał się na kontrakt na statku Praca była ciężka i frustrująca, bo doskwierała tęsknota za domem, samotność i otoczenie osób, których jedynym celem życiowym były pieniądze. Zero możliwości jakiejkolwiek intelektualnej wymiany myśli. Jedyną przyjemnością było pisanie, w tym pisanie listów.

Van Gogh do brata
A ja uwielbiałam wakacje u babci, u której było mi wszystko wolno, miałam wiele swobody, bo babcia traktowała mnie, jak kumpelkę, z którą grała w karty i chodziła do lasu na jagody. Puszczała mnie do kina na filmy dla dorosłych i nie sprawdzała o której wracam do domu. A krótko do tej pory trzymana nastolatka, która zerwała się ze smyczy korzystała z tego z zadziwiającym rozsądkiem.

Kolejne listy tata przysyłał z morza. Temat przewodni to tęsknota i radość z tej namiastki kontaktów, jaką są listy. Listy, które się rozmijają, wysyłane okazją, idące tygodniami, a sprawiające mu ogromną radość. Nam także. Dziś po latach, kiedy sama jestem starsza od mojego taty, który wówczas pisał te listy do dorastającej nastolatki, a potem młodej kobiety, listy, którymi próbował doradzić, rozwiązać zaocznie problemy, uchronić przez niebezpieczeństwami czyhającymi na młodego człowieka tchną nieco anachronizmem i moralizatorstwem. Ale jest w nich dużo miłości, a mnie szklą się oczy, kiedy je czytam. Jakby na jedną chwilę wróciły te czasy kiedy oboje nie utraciliśmy niewinności, z jakiej obdarł nas wiek XXI.

I na nowo poznaję tatę, jako człowieka, który borykał się z problemami nielubianej pracy, której podjął się, aby zapewnić w miarę przyzwoite warunki życia rodzinie, a dla osoby, która nie miała smykałki do handlu i cwaniactwa nie było to łatwe, z samotnością, współpracownikami, z którymi nie mógł nawet porozmawiać, mimo, iż był skazany na ich towarzystwo całymi miesiącami. Szukałam czegoś o odwiedzanych krajach. Niestety praca na statku, w dodatku u prywatnego armatora to nie była wycieczka. Statek rzadko wpływał do portu, a nawet jeśli wpływał, to wyjście na miasto możliwe było tylko w określonych godzinach i to na krótko, porty z reguły były brudne i biedne, a sklepy kiepsko zaopatrzone. Pójście do centrum miasta było niezwykle rzadkie. A zdarzało się, że statek kilka miesięcy stał na redzie nie wpływając w ogóle do portu. No ale moje koleżanki zazdrościły taty marynarza, który raz na pół roku przywoził jeansy, kurtkę i kasety magnetofonowe. Tak, jak jedna z pierwszych na osiedlu miałam kasety Boney M a także Jeana Michela Jarre`a . Jakim cudem tata kupił te kasety do dziś pozostaje dla mnie zagadką, bo kiedy słuchał ich po raz pierwszy w domu nie spodobała mu się te muzyka. Mnie zachwyciła, do dziś uwielbiam Oxygene jest taki ożywczy, odświeżający, słyszę w nim uderzające o morski brzeg fale, krzyk mew, gwar dzieci).
tata do mojej małej siostry


Najbardziej rozczuliła mnie w tatowych listach nadzieja, że może i ja znajdę kiedyś radość w pisaniu, pociechę i wytchnienie w ciężkich chwilach. Sam ratował się pisaniem (listów i opowiadań) będąc zamkniętym w małej kajucie na statku (bez telewizji, internetu, radia, bez towarzystwa osób o podobnych zainteresowaniach).

Tata się nie mylił i ja znalazłam pociechę w pisaniu. I tak jak napisał, czasami piszemy niezależnie od tego, czy te listy dotrą do adresata, bo i tak będą zapisem chwili, czasu, myśli, emocji. Choć mimo wszystko miło jest otrzymywać listy.

Wyjątkowo jako ilustrację wpisu zamieściłam obraz, którego nie miałam okazji oglądać, nie pochodzący z moich "zbiorów", ale właśnie ten obraz zawierający dwie strony korespondencji bardzo mi tu pasował.

Coś ostatnio coraz częściej pojawiają się u mnie wpisy z serii rozmyślania. Kiedyś bywały na porządku dziennym, potem znikły na lata. I nie jest to brak tematów do pisania, bo wciąż wiele nieopisanych wizyt czeka na swoją kolej, ale tak mnie coś naszło na bardziej osobisty wątek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jestem bardzo rada z każdego komentarza, ale nie będę tolerować komentarzy agresywnych, wulgarnych, czy obrażających moich gości (innych komentatorów).