Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 24 sierpnia 2025

Daniela Chodowieckiego przypadki Kalina Zabuska

 

Portrety Chodowieckich w Domu Uphagena

Mogę się założyć, że zdecydowana większość czytelników spoza Gdańska nie słyszała nigdy o Danielu Chodowieckim. Choć oczywiście chciałabym się mylić. Gdańszczanie wiedzą, iż w Gdańsku znajduje się ulica i co ważniejsze przystanek jego imienia. Ulica jest co prawda boczna i mało uczęszczana, za to przystanek sprawia, iż każdy jadący trasą z Gdańska Głównego do Wrzeszcza słyszał  to nazwisko.

I ja dopóki nie przeczytałam Gdańskich wspomnień młodości Joanny Schoppenhauer nie zastanawiałam się kim był pan Chodowiecki. A był on rysownikiem i rytownikiem, a także ilustratorem kalendarzy (najpopularniejsza wówczas forma powszechnie dostępnego i używanego słowa pisanego) a także książek. Chyba nie będzie przesady kiedy porównam go do Andriollego (a to nazwisko jest znane wielu chociażby ze stworzenia najbardziej znanych ilustracji do Pana Tadeusza).
Pożegnanie Jeana Calasa z rodziną (komentarz do skazania na śmierć francuskiego hugenoty)

Niestety Chodowiecki przyszedł na świat w czasach (1726 r.) kiedy książka nie była dobrem powszechnym, była luksusem, na który mało kto mógł sobie pozwolić i mało kto mógł z niej skorzystać.  Popularność, czy też rozpoznawalność zaczynał osiągać, kiedy Polska znalazła się pod zaborami, a sam Daniel po wczesnej stracie ojca chcąc pomóc rodzinie przeniósł się z rodzimego Gdańska  do Berlina. Miał tam większe szanse na znalezienie zamówień na swoje rysunki. Pochodził z protestanckiej rodziny, dla której reguły wiary były drogowskazem życiowym; protestanci zdecydowanie bardziej rygorystycznie przestrzegali kanonu wiary niż katolicy, którzy dość swobodnie traktowali Słowo Boże.

To dzięki przynależności do grupy wyznaniowej jego życie potoczyło się tak, jak się potoczyło. Była to grupa powiązanych stosunkami rodzinno- towarzysko- zawodowymi ludzi nawzajem się wspierających. To tutaj znalazł Daniel swoją przyszłą żonę, to także dzięki nim otrzymał pierwsze zlecenia. Nigdy, przez całe życie nie wziął od członków wspólnoty ani grosza. To co dla nich wykonywał czynił dla pro publico bono. 

Chodowieckiemu zawdzięczamy wiedzę na temat XVIII wiecznych zwyczajów, ubiorów, sposobów spędzania wolnego czasu, wzorców zachowań, kanonów postępowania, fryzur,  dziecięcych zabaw, obyczajów. Był reporterem tamtych czasów, podpatrywał ludzi i ich zachowania i przelewał to na papier. Nie interesowała go architektura czy pejzaże, a człowiek i jego życie. Bohaterowie jego rysunków są często ułomni, ale zawsze przedstawieni ze zrozumieniem, autor rysunków był wyrozumiały dla ludzkich słabości.

Częściej na swoich rysunkach przedstawiał kobiety, może dlatego, iż było ich sporo w jego otoczeniu: żona, córki, siostry, ciotki, szwagierki. Miał dużo szacunku dla ich zajęć domowych i ich roli w rodzinie. Często rysował niezwykle intymne scenki rodzinne, kobiety przy pracy, dzieci przy zabawie, lub nauce, siebie, jako obserwatora.
Pracownia malarza

Książka jest biografią rysownika. Jego życie przedstawia autorka na tle społeczno-obyczajowym ówczesnego świata. Można dowiedzieć się wielu ciekawych historyjek dotyczących naszych osiemnastowiecznych przodków. Zadziwiło mnie to jak wiele dziedzin życia było mocno sformalizowanych. To, co dziś reguluje samo życie i zasobność portfela wówczas podlegało regulacjom prawnym. Uroczystości takie, jak wesela, chrzty czy pogrzeby zostały ściśle określone w wytycznych miejskich. Przyczyną była chęć zapobiegania zbyt ostentacyjnemu zbytkowi. Nieuzasadniona rozrzutność podlegała karze. Karane były zarówno zbyt kosztowne podarki ślubne (jak srebra, galanteria a nawet chusteczki do nosa), serwowanie dwóch luksusowych gatunków ryb (jak pstrągi i śliże), podawanie zbyt drogich trunków (np. węgrzyna). Sama ceremonia ślubna odbywała się w ten sposób, iż po trzykrotnych zapowiedziach w kościele panny młodej ślub miał miejsce między godziną dziesiątą o dwunastą. Poprzedzał go korowód panien, który prowadził wystrojoną oblubienicę z domu rodziców do kościoła oraz korowód drużbów, który udawał się tamże z panem młodym. Zajmowali się tym wybrani przez władze miejskie prosarze i prosiarki (to oni czuwali nad przebiegiem uroczystości, czy wysyłaniem zaproszeń). Bogatsi mieszkańcy miasta korzystali z bogato przystrojonych powozów. Z czasem i to zostało zabronione. Po dopełnieniu zaślubin młoda para z gośćmi udawała się do domu weselnego. Przepisy regulowały także dopuszczalną liczbę gości. Serwowano zwykle pięć czasem sześć dań, w tym dziczyznę i jedno z ryb. Późnym popołudniem między szóstą a siódmą przychodził czas deserów (marcepan lub kołacz) do którego podawano, choć nie dla wszystkich stanów dopuszczoną herbatę. Pito także kawę i czekoladę. Po nich przychodził czas na tańce. Przy czym i to regulowała ordynacja weselna określająca wysokość opłat dla muzykantów, kapel i cechowych zatwierdzonych do tego typu uroczystości. O ileż to upraszczało kwestię organizacji uroczystości, a jednocześnie ujednolicało. Praworządni obywatele stosowali się do owych wytycznych bez szemrania. A rodzina Chodowieckich, jako hołdujący prostocie członkowie kościoła ewangelicko-reformowanego przyzwyczajona była do powściągliwości. Byli pracowici, żyli skromnie.

A jednak żyli nie tylko prozą życia. Już ojciec Daniela który sumiennie wypełniał swój kupiecki obowiązek uciekał od nudy życia w niosące radość rysowanie. Z ołówkiem, piórkiem lub pędzlem w dłoni oddawał się kreowaniu nierzeczywistych światów i choć rysownikiem był przeciętnym był pasjonatem rysunku. Jego pasję przejął też najstarszy syn Daniel. Początkowo była to jedynie pasja uprawiana okazyjnie, z czasem jednak, kiedy okoliczności zmusiły młodego siedemnastoletniego człowieka do poszukiwania swej drogi życiowej, biorąc odpowiedzialność za losy matki i osieroconego rodzeństwa Daniel wyjechał do krewnych do Berlina. Usłyszał, iż pan Jakub Wessel uczeń pierwszego malarza pruskiego dworu Antoine`a Pesnego wróciwszy do Gdańska cieszy się wielkim powodzeniem malując wizerunki wysoko postawionych osobistości. Wziął zatem podróżny sakwojaż ze zmianą bielizny, pończochami zrobionymi przez matkę, kawałkiem toruńskiego piernika i Biblią i ruszył w drogę w ciasnym i dusznym pudle dyliżansu. Pierwsze zlecenie uzyskał od hugenockiej wspólnoty wyznaniowej. Była to akwaforta przedstawiająca króla Dawida. W Berlinie Chodowiecki nie posługiwał się już językiem polskim, ale przechowywał pamięć o przodkach ze strony ojca. Przez całe życie pamiętał o kraju pochodzenia. 
Wycieczka do Lasku Francuskiego
Z czasem jego domeną stała się ilustracja książkowa. Nigdy nie starał się skoncentrować uwagi czytelnika na ilustracji, miała być ona jedynie tłem książki, nie mniej to właśnie jego ilustracje pobudzały czytelniczą wyobraźnię i przyczyniały się do większej popularności książek. Gdańsk odwiedził dwukrotnie, raz w 1773 r. kiedy to został entuzjastycznie przyjęty przez gdańskie towarzystwo (cieszył się już pewną sławą zdobytą w Berlinie), drugi raz po śmierci matki w 1780 r., kiedy pojechał załatwić sprawy spadkowe i zabrać ze sobą do Berlina niezamężne siostry.

Choć większość życia spędził w Berlinie cały czas uważał się za Polaka. W liście do przyjaciółki i protektorki pisał, iż po ojcu jest Polakiem, potomkiem dzielnego narodu, który niebawem przestanie istnieć. Owa przynależność narodowa nie przeszkadzała mu być lojalnym obywatelem i urzędnikiem pruskim. Bunt zdaje się nie leży w naturze protestanta, no chyba, że chodzi o kwestie wiary.

Daniel nie rozstawał się ze swoim szkicownikiem, w którym dokumentował otaczającą go rzeczywistość. Bardzo podoba mi się rysunek Wycieczka do Lasku Francuskiego, który był satyrą na niedoszłą do skutku eskapadę poprzedzoną długotrwałymi przygotowaniami.  Zgromadzono wiktuały, upieczono ciasta, wynajęto osła, zaproszono kuzyna, który obiecał pojawić się ze skrzypcami. Na rysunku zabawny orszak prowadzi jedna z córek Daniela z koszykiem w ręku i przewieszonym na drągu pętem kiełbasy.  Za nią sunie osiołek z umieszczonymi w koszykach u jego boków dziećmi z prowadzącym go synem rysownika z przodu (z batem) i bratankiem (z tyłu). Spod ogona osiołka spadają na drogę jego odchody. Za nimi kroczą najstarsza z córek ze swą kuzynką, córka niesie koszyk z butelkami wina, kuzynka wielką pieczoną babę. Orszak zamyka syn przyjaciela i kuzyna grający na skrzypcach. 
Rysunek przypomina mi moją rodzinną wycieczkę na urodziny babci. Impreza ta także była długo przygotowywana, a my przygotowywaliśmy się do niej solidnie. Mama upiekła blachę ciasta, a my kupiłyśmy sukienki. Podróż miała się odbyć samochodem, w związku z czym nie ograniczaliśmy się z bagażem. Jednak z powodu awarii układu hamulcowego zmuszeni byliśmy jechać pociągiem. Na pociąg się spóźniliśmy, bo tata źle nastawił budzik a o zmianie planów nie mogliśmy poinformować jubilatki z powodu awarii sieci telefonicznej. Spóźnieni z blachą ciasta w ręku, sukienkami, garniturem oraz objuczeni bagażami wkroczyliśmy na imprezę wywołując niemałe zdumienie. 
Chodowiecki utrwalał takie właśnie ulotne chwile, jak zamieszczony wyżej portret grupowy rodziny Chodowieckich (w pracowni malarza), na którym moją uwagę zwróciły wiszące na ścianach obrazy i wielka księga z ilustracjami oglądana przez jedną z córek. Wiele to mówi o zainteresowaniach i gustach rodziny Chodowieckich.
Ulica Długa w Gdańsku (z powodu przedproży, których dziś na Długiej nie ma ulica sprawia wrażenie niezwykle wąskiej) To mój kolejny ulubiony rysunek Daniela

Sporą kolekcję rysunków Daniela Chodowieckiego posiada Gdańskie Muzeum Narodowe. Niestety jako, że są to rysunki nie mogą być zbyt długo wystawiane na światło dzienne, stąd aby zapoznać się z nimi trzeba szczęścia.  Ponieważ w przyszłym roku przypada trzechsetna rocznica urodzin rysownika Muzeum planuje ją uczcić wystawą rysunków, na co już się cieszę. 

Książka Kaliny Zabuskiej jest bogato ilustrowana, a ponad połowa tych ilustracji to reprodukcje rysunków Chodowieckiego.  
Będąc w Gdańsku można w Domu Uphagena obejrzeć portrety małżonków Chodowieckich Daniela i jego żony Jeanne pędzla Antona Graffa (wybitnego malarza okresu oświecenia z Drezna.
Książkę przeczytałam w ramach  stosikowego losowania u Anny. Bardzo się cieszę, że dowiedziałam się czegoś nowego na temat osoby, którego losy poprzez ojca i miejsce urodzenia splatają się z Gdańskiem i z Polską. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jestem bardzo rada z każdego komentarza, ale nie będę tolerować komentarzy agresywnych, wulgarnych, czy obrażających moich gości (innych komentatorów).