Geneza - deklarowane na blogu Moja pasieka uczucia do autora. Dzięki Kasi przypomniałam sobie o książkach, które czytałam kiedyś dawno temu z wypiekami na twarzy.
Gdy kończyłam podstawówkę (czyli pod koniec lat siedemdziesiątych) istniała w naszym kraju tzw. literatura drugiego obiegu. Pamiętam, że ustawiała się wówczas kolejka do czytania książek, których oficjalnie nie można było dostać. Jedną z takich książek był właśnie Wielbłąd na stepie (podobnie, jak Krzyż południa) Krzysztonia.
Jej lektura jak każdy zakazany owoc, miała wówczas inny posmak. Pamiętam ekscytację tym, iż oto dowiedzieliśmy się o czymś, o czym oficjalnie się nie mówiło (o wywózkach Polaków na wschód i ich ciężkiej egzystencji u „sojusznika”).
Kiedy sięgnęłam po książkę dzisiaj byłam ciekawa przede wszystkim, czy przetrwała ona próbę czasu. Moja wiedza o tamtych czasach posunęła się lata świetlne naprzód, tak więc aspekt pewnego rodzaju wtajemniczenia, jaki dawała wówczas dziś uległ zatarciu.
Przyznam też, że poza całą otoczką, jaka towarzyszyła lekturze oraz fakcie, iż warunki bytowania Polaków na wschodzie były niezmiernie ciężkie w mojej pamięci zachował się jedynie obraz wyprawy chłopców w step po arbuzy, wyprawy, którą odebrałam wówczas, chyba tak, jak chłopcy, jako wspaniałą przygodę, a nie jako własną cegiełkę w walce o przetrwanie.
Narratorem powieści jest kilkuletni Jurek, który wraz z najbliższymi został wywieziony z Grodna w głąb Rosji (do Kazachstanu). Wśród ciężkich warunków egzystencji (zimna, głodu, wycieńczenia, pracy ponad siły) kobiety i dzieci, bo to oni stanowią większość spośród deportowanych, walczą o przetrwanie na niegościnnej ziemi. Echa toczącej się w oddali wojny odbijają się na życiu deportowanych (brakiem rąk do pracy, transportu, żywności, opieki medycznej). Aby przetrwać muszą pracować w zamian za wystarczające ledwie na przeżycie głodowe porcje żywnościowe, broniąc się przed zimnem, chorobami, zmęczeniem, insektami. W tak ciężkich warunkach (spotęgowanych nieprzyjaznym klimatem; kilkudziesięcio-stopniowe mrozy zimą, upał nie do wytrzymania latem czy budzące grozę pożary stepu) dzieci szybciej dorośleją, a kobiety szybciej się starzeją. Przerzucani z miejsca na miejsce egzystują bez poczucia bezpieczeństwa czy choćby względnej stabilizacji. Dziś tu, jutro tam. Kiedy pojawia się informacja o tworzeniu się polskiego wojska rodaków ogarnia euforia i decydują się na odbycie kolejnej podróży w nieznane.
Krzysztoń pokazuje wzajemne relacje pomiędzy żyjącymi w stepie ludźmi. Przy czym fakt, iż są to różne narodowości ma tu mniejsze znaczenie (współistnieją obok siebie Polacy, Ukraińcy, Kazachowie, Niemcy, Żydzi i Rosjanie). Mimo ciężkich warunków bytowania ludzie są sobie raczej życzliwi (poza paroma wyjątkami wzajemnie się wspierają). Nie ma tu opisów drastycznych zdarzeń, ot zwykłe powolne wyniszczenie, które można by przypisać wojnie. Krzysztoń nie pisze, skąd w głębi Rosji znalazły się tysiące Polaków, jednak już sam fakt, że o nich pisze był dużą odwagą z jego strony (książkę wydano w 1978 roku). I jakoś tak przemówiło do mnie, to co mama Jurka przekazała synowi;
… znaleźli się ludzie, którzy podzielili się kawałkiem chleba… I tego nigdy nie zapomnij. Kiedy dorośniesz nie zgub w pamięci, dzięki temu nie będziesz patrzeć na innych przez krzywdy, które ci wyrządzili, ale inaczej, po ludzku, tak jakbyś chciał, aby ciebie wspominali.
Dla Jurka i jego rówieśników pobyt w Kazachstanie był jak jedna, wielka przygoda; kąpiele w rzece, wyprawy na szaber, polowanie na susły. Młodszy braciszek Jurka zapomina polskiej mowy i coraz chętniej posługuje się rosyjskim (jak przykro i przerażająco brzmi zapytanie Mariuszka - To my nie ruscy?).
Powieść napisana jest pięknym, momentami poetyckim językiem. Stepem rozkiełznany mknął wiatr. Opił się stepowych wonności i nakradł aromatów. Raz zieloną, raz srebrną miał grzywę. Mierzwiły się pod nim kępy traw, tarzał się w nich i cwałował dalej z kopyta, bo nic go nie zmęczyły te dalekie przestrzenie, w których się począł pod słońcem. Step lśnił i migotał wokół całego sioła, doskonale widoczny z pagóreczka, gdzie stał budynek szkolny. Pachniało rozgrzanym piołunem i ziołami, których nazw nikt nie spamiętał.
Dla tych, którzy nie lubią poetyckich wstawek w prozie na pocieszenie napiszę, iż nie jest ich nazbyt wiele. Sporo tu natomiast wtrąceń (i dialogów) po rosyjsku (pisanych fonetycznie), nadają one klimat powieści i uwiarygodniają ją. Brak przypisów może stanowić trudność dla osób, które nie uczyły się języka rosyjskiego.
Dziś książka nie wywołuje już takich emocji, jak wówczas, kiedy czytałam ją po raz pierwszy. Jednak ze względu na język, klimat, autentyczność zdarzeń, spojrzenie na historię z punktu widzenia dziecka uważam, iż to lektura godna polecenia.
Moja ocena 4,5/6
Gdy kończyłam podstawówkę (czyli pod koniec lat siedemdziesiątych) istniała w naszym kraju tzw. literatura drugiego obiegu. Pamiętam, że ustawiała się wówczas kolejka do czytania książek, których oficjalnie nie można było dostać. Jedną z takich książek był właśnie Wielbłąd na stepie (podobnie, jak Krzyż południa) Krzysztonia.
Jej lektura jak każdy zakazany owoc, miała wówczas inny posmak. Pamiętam ekscytację tym, iż oto dowiedzieliśmy się o czymś, o czym oficjalnie się nie mówiło (o wywózkach Polaków na wschód i ich ciężkiej egzystencji u „sojusznika”).
Kiedy sięgnęłam po książkę dzisiaj byłam ciekawa przede wszystkim, czy przetrwała ona próbę czasu. Moja wiedza o tamtych czasach posunęła się lata świetlne naprzód, tak więc aspekt pewnego rodzaju wtajemniczenia, jaki dawała wówczas dziś uległ zatarciu.
Przyznam też, że poza całą otoczką, jaka towarzyszyła lekturze oraz fakcie, iż warunki bytowania Polaków na wschodzie były niezmiernie ciężkie w mojej pamięci zachował się jedynie obraz wyprawy chłopców w step po arbuzy, wyprawy, którą odebrałam wówczas, chyba tak, jak chłopcy, jako wspaniałą przygodę, a nie jako własną cegiełkę w walce o przetrwanie.
Narratorem powieści jest kilkuletni Jurek, który wraz z najbliższymi został wywieziony z Grodna w głąb Rosji (do Kazachstanu). Wśród ciężkich warunków egzystencji (zimna, głodu, wycieńczenia, pracy ponad siły) kobiety i dzieci, bo to oni stanowią większość spośród deportowanych, walczą o przetrwanie na niegościnnej ziemi. Echa toczącej się w oddali wojny odbijają się na życiu deportowanych (brakiem rąk do pracy, transportu, żywności, opieki medycznej). Aby przetrwać muszą pracować w zamian za wystarczające ledwie na przeżycie głodowe porcje żywnościowe, broniąc się przed zimnem, chorobami, zmęczeniem, insektami. W tak ciężkich warunkach (spotęgowanych nieprzyjaznym klimatem; kilkudziesięcio-stopniowe mrozy zimą, upał nie do wytrzymania latem czy budzące grozę pożary stepu) dzieci szybciej dorośleją, a kobiety szybciej się starzeją. Przerzucani z miejsca na miejsce egzystują bez poczucia bezpieczeństwa czy choćby względnej stabilizacji. Dziś tu, jutro tam. Kiedy pojawia się informacja o tworzeniu się polskiego wojska rodaków ogarnia euforia i decydują się na odbycie kolejnej podróży w nieznane.
Krzysztoń pokazuje wzajemne relacje pomiędzy żyjącymi w stepie ludźmi. Przy czym fakt, iż są to różne narodowości ma tu mniejsze znaczenie (współistnieją obok siebie Polacy, Ukraińcy, Kazachowie, Niemcy, Żydzi i Rosjanie). Mimo ciężkich warunków bytowania ludzie są sobie raczej życzliwi (poza paroma wyjątkami wzajemnie się wspierają). Nie ma tu opisów drastycznych zdarzeń, ot zwykłe powolne wyniszczenie, które można by przypisać wojnie. Krzysztoń nie pisze, skąd w głębi Rosji znalazły się tysiące Polaków, jednak już sam fakt, że o nich pisze był dużą odwagą z jego strony (książkę wydano w 1978 roku). I jakoś tak przemówiło do mnie, to co mama Jurka przekazała synowi;
… znaleźli się ludzie, którzy podzielili się kawałkiem chleba… I tego nigdy nie zapomnij. Kiedy dorośniesz nie zgub w pamięci, dzięki temu nie będziesz patrzeć na innych przez krzywdy, które ci wyrządzili, ale inaczej, po ludzku, tak jakbyś chciał, aby ciebie wspominali.
Dla Jurka i jego rówieśników pobyt w Kazachstanie był jak jedna, wielka przygoda; kąpiele w rzece, wyprawy na szaber, polowanie na susły. Młodszy braciszek Jurka zapomina polskiej mowy i coraz chętniej posługuje się rosyjskim (jak przykro i przerażająco brzmi zapytanie Mariuszka - To my nie ruscy?).
Powieść napisana jest pięknym, momentami poetyckim językiem. Stepem rozkiełznany mknął wiatr. Opił się stepowych wonności i nakradł aromatów. Raz zieloną, raz srebrną miał grzywę. Mierzwiły się pod nim kępy traw, tarzał się w nich i cwałował dalej z kopyta, bo nic go nie zmęczyły te dalekie przestrzenie, w których się począł pod słońcem. Step lśnił i migotał wokół całego sioła, doskonale widoczny z pagóreczka, gdzie stał budynek szkolny. Pachniało rozgrzanym piołunem i ziołami, których nazw nikt nie spamiętał.
Dla tych, którzy nie lubią poetyckich wstawek w prozie na pocieszenie napiszę, iż nie jest ich nazbyt wiele. Sporo tu natomiast wtrąceń (i dialogów) po rosyjsku (pisanych fonetycznie), nadają one klimat powieści i uwiarygodniają ją. Brak przypisów może stanowić trudność dla osób, które nie uczyły się języka rosyjskiego.
Dziś książka nie wywołuje już takich emocji, jak wówczas, kiedy czytałam ją po raz pierwszy. Jednak ze względu na język, klimat, autentyczność zdarzeń, spojrzenie na historię z punktu widzenia dziecka uważam, iż to lektura godna polecenia.
Moja ocena 4,5/6
Łańcuszek- Krzyż południa (stoi już na półeczce)
Kasia potrafi zarażać;) Widzę, że nie tylko ja daję się unieść trudnym lekturom w tak piękny czas. Krzysztoń czeka w kolejce.
OdpowiedzUsuńWielbłąd opowiada o ciężkich czasach i trudnych sprawach, ale z perspektywy dziecka, więc to troszkę lżejsza pozycja. Fajne są takie wzajemne inspiracje. Chyba pod koniec roku zrobię sobie statystykę, jak rok temu Jeżanna, co (jaką lekturę) komu zawdzięczam.
OdpowiedzUsuńJa również niedawno wróciłam do "Wielbłąda na stepie" i "Krzyża Południa" i też dzięki Kasi, bo jej entuzjazm jest zaraźliwy :)
OdpowiedzUsuńBardziej zainteresowała mnie część druga ze względu na wątek kalectwa. Część druga jest o wiele smutniejsza, przy niektórych scenach aż się serce kraje. Teraz książek o wojennych losach Polaków na wschodzie jest mnóstwo, trzeba tylko chcieć czytać. Mnie szczególnie mocno poruszyła książka pt. "Syberyjskie noce" - o gehennie małej dziewczynki wywiezionej na Syberię.
Pamiętam twoją recenzję Wielbłąda. Krzyż południa stoi na półeczce i czeka. A na razie czeka też pożyczona z biblioteki W domu niewoli Obertyńskiej, o której czytałam u Kaye. Zapamiętam tytuł Syberyjskie noce.
Usuń"Wielbłąda na stepie" czytałam bardzo dawno. Najwyższa pora aby znowu ja przeczytać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie:)
Są książki, do których się wraca :)
OdpowiedzUsuńŁucjo- to tak samo jak ja. Grubo ponad trzydzieści lat temu. A dzięki Kasi [postanowiłam odświeżyć lekturę. Hallen- trudno się z twoim stwierdzeniem nie zgodzić :) Powiedziałabym nawet wraca z przyjemnością
OdpowiedzUsuńI ja zainspirowana fascynacją Kasi zaopatrzyłam się w Krzysztonia i będę czytać. Może teraz w lecie.
OdpowiedzUsuńMnie też czeka Krzyż południa :)
UsuńPrzyznam się, że jeszcze nie czytałam książek tego autora, ale po Twojej recenzji nabrałam ogromnej ochoty na nie.
OdpowiedzUsuńCieszę się i mam nadzieję, że się nie zawiedziesz
Usuń