Łączna liczba wyświetleń

sobota, 31 marca 2012

Podsumowanie czytelnicze marca (czytam za dużo?)

Dzisiaj nie będzie stosika. Nie jest to wyraz zwycięstwa rozsądku nad pożądaniem. Stosik był kilka dni temu (20 marca), a od tego czasu przybyło jeszcze kilka książek (Łuk Triumfalny E. M. Remarque z biblioteki, Przyślę Panu list i klucz M.Pruszkowskiej od Bogusi, Przezrocza M.Kuncewiczowej od Lirael, Tamten świat Cyrano de Bergerac z Allegro).
A oto, jak wyglądało moje czytanie w marcu. Kolejny raz nie udało mi się zrealizować planów, zachłannie wzięłam udział w kolejnych wyzwaniach (trójka e-pik, marzec z Marią, stosikowe losowanie), czego wcale nie żałuję, aczkolwiek wprowadziło to pewien chaos do moich planów, ale "nic to".
1) Zła godzina Gabriel Marquez 04.03.2012 r. Ocena 3,5/6,
2) Księżniczka z lodu Kamila Lackberg (audiobook) 03.03.2012 r. Ocena 3/6,
3) Na zachodzie bez zmian Erich Maria Remarque 08.03.2012 r. Ocena 5,5/6,
4) Lalka Bolesław Prus (audiobook)- recenzja wkrótce,
5) Claude i Camille Stefanie Cowell- 12.03.2012 r. Ocena 4,5/6,
6) Grona gniewu - John Steinbeck (audiobook)-recenzja wkrótce,
7) Rejent Wątróbka Józef, Ignacy Kraszewski, 14.03.2012 r. Ocena 3,5/6
8) Tristan 1946 Maria Kuncewiczowa (audiobook) -30.03.2012 r. Ocena 5/6
9) Głupi Maciuś (bajka) J.I. Kraszewski- recenzja wkrótce,
10)D`Artagnan Aleksander Dumas (ojciec) 27.03.2012 -Ocena 3,5/6,
11) Opowieść miłosna (Love story) Erich Segal 28.03.2012 r. Ocena 4/6
12)Pod mocnym aniołem Jerzy Pilch - 29.03.2012 r. Bez oceny
Najwyżej oceniam Na zachodzie bez zmian (5,5/6) oraz (jeszcze nie zrecenzowane) Grona gniewu (5,5/6).
Cztery audiobooki i osiem książek przeczytanych, kolejna książka w połowie (Chłopi) oraz dziewięć recenzji.
Realizacja wyzwań:
- nobliści (2)
- trójka e-pik (3)
- stosikowe losowanie = anielskie wyzwanie (1),
- wyzwanie Kraszewski (2),
- wyzwanie - Marzec z Marią (2)
- wyzwanie klasyka-(8)
- inne (1)
Całkiem sporo, jak na jeden miesiąc (ok 1300 stron i ok 95 godzin audiobooków). Uważam nawet, że to zbyt dużo. Ostatnimi czasy dochodzę do wniosku, że czytam za dużo. Tak, to nie żart. Kiedy wiele osób uważa, że czyta za mało, ja dochodzę do wniosku, że czytam (słucham) zbyt wiele. Już tłumaczę. Czytanie jest zaledwie jedną z trzech moich pasji. Poświęcenie jej niemal całego wolnego czasu powoduje, iż pozostaje mi go coraz mniej na słuchanie muzyki i pisanie o tym, co dla mnie najważniejsze; podróżach i musicalach, czy nawet na pisanie o przeczytanych/ wysłuchanych książkach. Stąd pomysł ograniczenia ilości czasu przeznaczonego na czytanych na korzyść czasu przeznaczonego na słuchanie i pisanie. Ostatnimi czasy wpadłam też w pułapkę pobijania własnych rekordów, a to ślepa uliczka, która prowadzi donikąd. Dlatego dla zachowania zdrowia psychicznego ograniczę sobie ilość czytanych/ słuchanych książek i ilość wyzwań.

Rozstrzygnięcie konkursu - włoskie klimaty


Do konkursu zgłosiło się osiem osób. Niewiele. Ale nie ilość a jakość się liczy. Bardzo dziękuję wszystkim uczestniczkom za szczere wypowiedzi. Każdą z Was chciałabym zarazić moją miłością do szczególnie bliskich mi miejsc, a te którym marzy się wycieczka zabrać tam ze sobą i pokazać przede wszystkim, to o czym marzycie: Palatyn i katakumby, Usta Prawdy, Coloseo, piękne fontanny w Rzymie, Muzeum Ufizzich we Florencji, Urokliwą Toskanię, piękne mosty w Wenecji. Ale także moje ukochane miejsca, których jest tak wiele, że nawet nie będę ich tu wymieniać. Zainteresowanych odsyłam do wpisów podróżniczych (Rzym, Florencja, Wenecja). Wpisów tych już za tydzień jeszcze przybędzie, bowiem Wielkanoc spędzę we Włoszech.
Niecierpliwi niech przejdą na koniec do rozstrzygnięcia. A teraz kilka słów do uczestników- odpowiedzi na komentarze.
Dziękuję za wasze wskazówki literackie. Podzielam Wasze opinie co do Quo Vadis. Książki Saylora znajdują się w moich planach czytelniczych po wpisach u 1. Bibliofilka i doskonale rozumiem tę chęć wędrówki szlakiem literackich bohaterów. 2. Maniaczytania bardzom ciekawa twoich wrażeń z wycieczki i chętnie poczytam. 3. Karolina Mnie także bliżej do turystyki „miejskiej”. Szkoda, że włoskie miasta nie przypadły Ci do gustu, widać nie to miejsce, nie ten czas. Kiedy byłam we Florencji po raz pierwszy stałam w ogromnej kolejce do wejścia, wydawało się, że będę stała ze dwie godziny, a weszłam po piętnastu minutach. Ale kolejki i mnie nie raz odstraszyły od wizyty w kilku muzeach. A dzień w Toskanii jest i moim marzeniem, a nawet kilka dni 4. Dominiko Z. Jakże doskonale rozumiem twoje filmowe fascynacje. Rzymskie wakacje są i jednym z moich ukochanych filmów i kiedy byłam w Rzymie po raz pierwszy udałam się również pod Usta Prawdy. Koloseum zaskakuje swoim rozmiarem, z zewnątrz ogromne, wewnątrz wydaje się mniejsze. A fontanny rzymskie są po prostu zjawiskowe. Kiedy myślę o nich nie umiem wskazać najpiękniejszej, bo i di Trevi i Czterech Rzek i Neptuna i Łódeczka i wiele, wiele innych. W Ogrodach jeszcze nie byłam i myślę, że to byłby dobry czas na ich odwiedzenie. 5. Iza o Podróżach do Włoch Iwaszkiewicza czytałam u ciebie i od tego czasu poluję na nie w bibliotece. Czytałam też recenzję Oksany i była ona zachęcająca. Pozostałe dwie pozycje są mi nieznane, zapisuję do schowka. Mam jeszcze kilka książek poleconych w konkursie z Paryżem w tle i o wszystkich pamiętam i mam nadzieję, że do nich dotrę. 6. Agnes Bardzo jestem ciekawa książki Kochałam Tyberiusza. Nie wiem czemu, ale mam przeczucie, ze mi się spodoba. O pozostałych nie słyszałam, tym chętniej poczytam najpierw recenzje, a potem może i książki. A Francja w książce o Włoszech to dodatkowa zachęta. 7.Agata Adelajda – nie słyszałam o tym filozofie, zaraz zajrzę do wikipedii i poczytam. Florencja, zwłaszcza renesansowa Florencja to taka mnogość genialnych artystów, myślicieli, rzemieślników i bezimiennych twórców, że aż dech zapiera. Ilekroć tam jestem obawiam się, czy nie dopadnie mnie syndrom Sthendala. Życzę spełnienia marzenia o spacerze weneckimi mostami i mosteczkami. Dla mnie Florencja to duma z przeszłości i radość z przynależności do gatunku dwunożnych, a Wenecja to powiew świeżości. Książkę Jedz, módl się i kochaj widywałam niejednokrotnie, ale nigdy mnie do niej nie ciągnęło, ale skoro jest w niej i Rzym, to … przeczytam. Rzym – Rzym jest dla mnie miejscem, w którym już czuję się, jak w domu. 8.Książkozaur lubię takie relacje pełne emocji, aż poczułam się, jakbym tam była. Katakumby są w moich planach od dawna, tyle, że trzykrotnie nie udało mi się do nich dotrzeć. Zawsze coś stawało na przeszkodzie. Może uda się tym razem. I jeśli mi się już uda tam dotrzeć chciałabym poczuć te same emocje.


Rozstrzygnięcie konkursu
Najchętniej obdarowałabym każdą z was, ale skoro nie biorę udziału w losowaniach totolotka muszę wybrać tylko jedną. A że wybrać nie umiem, to przeprowadziłam losowanie i wygrał numerek 5, a to oznacza, iż książeczka o Włoszech i niespodzianka z wycieczki trafi do Izy.


Na zdjęciu Piazza Poppolo i dwa bliźniacze kościoły

piątek, 30 marca 2012

Tristan 1946 (audiobook) Maria Kuncewiczowa

Po książkę sięgnęłam dzięki wyzwaniu Miesiąc z Marią. Wyzwanie spowodowało wysyp recenzji książek jednej z ulubionych pisarek Lirael, dlatego, aby się nie powtarzać dziś jedynie parę refleksji, które przyniosła lektura.
Zanim przeczytałam (wysłuchała) „Tristana” Marii Kuncewiczowej nie znałam starej celtyckiej legendy. Nie przeszkadzało to jednak w odnalezieniu stycznych pomiędzy powieściowymi wątkami i tragiczną historią kochanków.
W rok po wojnie, mieszkająca w Anglii Wanda oczekuje przybycia z Polski swego dorosłego syna Michała. Wanda jest pełna obaw, czy uda jej się nawiązać kontakt z młodym mężczyzną, który przeżył piekło wojny, powstania, obozu. Wanda nigdy nie umiała zaprzyjaźnić się z synem, nie potrafiła mu wybaczyć, tego, że wiele lat temu opowiedział się w konflikcie pomiędzy rodzicami po stronie ojca. Nie potrafiła zrozumieć, jak mógł wybrać zamiast bezpiecznej emigracji z matką niebezpieczne życie w kraju. Michał - Tristan, schorowany, wyniszczony psychicznie dwudziestodwulatek poznaje w Kornwalii Kasię – Izoldę i chcąc ratować dziewczynę (studentkę psychologii) przed beznadzieją i pustką życia zawozi ją do starego profesora Bradleya – króla Marka. Młodzi zakochują się w sobie, lecz, jak chce legenda nad ich losem ciąży jakieś fatum. A może to nie fatum, tylko strach, obawa, niedowierzanie, iż to im mogła się przydarzyć miłość, że to oni mogliby normalnie, szczęśliwie żyć. „Tristan” to przede wszystkim powieść psychologiczna o skomplikowanych losach ludzi doświadczonych przez hekatombę II wojny światowej, ludzi okaleczonych nie tylko fizycznie, ale i psychicznie, ludzi, którzy próbują „normalnie” żyć. Tyle, że po takich doświadczeniach nie można żyć normalnie. Toteż trudno nazwać normalnymi zachowania bohaterów. Są rozchwiani emocjonalnie, niestabilni psychicznie, miotają się i nie potrafią uwierzyć, że to co się im przytrafiło może trwać nadal, że nikt im tego nie odbierze. Może dlatego ich zachowania są tak irracjonalne i dziwaczne. Powroty i ucieczki, próby samounicestwienia, walka, poddanie i bunt, apatia i agresja. Bohaterowie, których trudno zrozumieć, a jeszcze trudniej polubić, ale bohaterowie wyraziści i nieszablonowi, bohaterowie o skomplikowanym życiu wewnętrznym.
Powieść w swej warstwie fabularnej trochę przypomina mi powieść Singera Cienie nad rzeką Hudson. W przeciwieństwie do Przymierza z dzieckiem (mojej pierwszej książki M.K) w Tristanie spodobał mi się język powieści, poetycki, ale nie nadmiernie metaforyczny. To właśnie ten poetycki język nadaje lekkości ciężkiej w swym wydźwięku fabule.
Mnie się książka bardzo podobała. I jeszcze jedno a propos wydania. Książki wysłuchałam (w może właściwiej byłoby napisać słuchowiska wysłuchałam) w formie audiobooka. Wiele już na blogach padło argumentów za, a chyba jeszcze więcej przeciw audiobookom, że to nie prawdziwe książki, że nie pachną farbą drukarską, że nie szeleszczą papierem, że nie uczulają kurzem, że wysłuchanie nie umywa się do przeczytania. Nie mam zamiaru nikogo ani przekonywać, ani odwodzić, chcę jedynie napisać, że czasami audiobook może podnieść wartość książki, a to za sprawą osoby lub osób czytających a także za sprawą możliwości, jakie daje technika.
Słuchanie audiobooka Tristan 1946 mnie sprawiło mi dużą przyjemność, gdyż poza warstwą literacką miałam możność poznania pięknej interpretacji powieści Elżbiety Kijowskiej i Mariusza Benoit. Dodatkową zaletą audiobooka był podkład muzyczny (klasyka).
Moja ocena powieści 5/6.

czwartek, 29 marca 2012

Pod mocnym aniołem Jerzy Pilch, czyli studium nałogu

Książkę przeczytałam w ramach stosikowego losowania u Anny.
Jest to moje pierwsze spotkanie z pisarzem i chyba jestem zaprzeczeniem tezy, iż J.P. albo się uwielbia, albo się nienawidzi. We mnie powieść nie wzbudziła aż tak skrajnych emocji.
Ale ad rem. Pod mocnym aniołem to powieść pijacka. Powieść napisana przez osobę mającą problemy z alkoholem, o osobach pijących, ale nie koniecznie dla osób uzależnionych. Droga od nałogu do wyleczenia jest ciężka, uciążliwa i wysłana oceanem napojów wysoko i nisko procentowych i najczęściej jest to ślepa uliczka. Dla głównego bohatera - narratora życie jest jedną, wielką libacją alkoholową, przerywaną od czasu do czasu pobytami na oddziale deliryków.
Dlaczego pijesz? .. . Nie wiem- odparłem. Nie wiem, a raczej znam tysiąc odpowiedzi. Żadna z nich nie jest do końca prawdziwa i w każdej jest łut prawdy. Ale też nie da się do końca powiedzieć, że w sumie tworzą one jakąś jedną wielką, całą prawdę. Piję, bo piję. Piję, bo lubię, piję, bo się boję, piję, bo jestem obciążony genetycznie. Wszyscy moi przodkowie pili. Pili moi pradziadowie i dziadowie, pił mój ojciec i piła moja matka (….) Piję, bo mam słaby charakter. Piję, bo coś mi się przestawiło w głowie. Piję, bo jestem zbyt spokojny i chcę się ożywić. Piję, bo jestem nerwowy i chcę uspokoi nerwy. Piję, bo jestem smutny i chcę rozweseli c duszę. Piję, kiedy jestem szczęśliwie zakochany. Piję, bo daremnie szukam miłości. Piję, bo jestem zbyt normalny i potrzebuję odrobiny szaleństwa. Piję, gdy coś mnie boli i chcę ukoić ból. Piję z tęsknoty za kimś i z nadmiaru spełnienia….
Książka może zachwycać formą, jest dobrze napisana, a jednak czegoś mi w niej zabrakło. Odnoszę wrażenie, że autor tak na zimno, beznamiętnie popisuje się umiejętnościami warsztatowymi i ten popis jest celem samym w sobie, ja nie odnajduję w niej emocji. Mogłabym przyznać, iż taka konwencja książki jest zamierzonym zamysłem twórcy, ale odnoszę nieodparte wrażenie, że jest inaczej. Autor (narrator) drażni mnie swym przekonaniem o własnej niezwykłości. Ale z drugiej strony, skoro narrator jest alkoholikiem, to być może utożsamia się tutaj pijak z pisarzem, a pisarz z pijakiem. Może dlatego nie bardzo podoba mi zarówno główny bohater, jak i jego historia. Mało wiarygodne jest dla mnie też „happy -endowe” zakończenie. Zdecydowanie bardziej podobały mi się historie kolegów – alkoholików. Ich postacie są bardzie wyraziste, a ich historyjki pomimo ponurego wydźwięku chwilami potrafią nawet rozśmieszyć, choć generalnie książka ma przygnębiający i smutny wydźwięk.
A związek z aniołem? Po pierwsze „Pod mocnym aniołem” to nazwa knajpy, w której spotykają się alkoholicy. Po drugie anioł jest tutaj przedstawiony, jako ten, który pilnuje, aby człowiek nie przestał pić. Nieco to przewrotne, ale ponieważ filozofia pijacka jest filozofią pokręconą, to dlaczego by anioła nie obarczyć winą za picie. Po trzecie - aniołem może być kobieta, która ma zbawienny wpływ na bohatera.
„Gdziekolwiek oblicze swe obrócisz, którąkolwiek ze ścieżek wiodących przez grzęzawiska wybierzesz, wszędzie natknąć się możesz na anioła z mieczem ognistym, i przemówi anioł do ciebie (a głos jego będzie jak głos wielu wód), zapyta; czemu nie pijesz bracie mój? I ty bracie mu odpowiesz, że nie pijesz, bo nie masz takiej potrzeby, albo, że nie pijesz, bo ci wódka nie smakuje, albo nie daj boże odpowiesz, że nie pijesz, ponieważ nie potrzeba ci żadnych sztucznych podniet, albo coś równie głupiego powiesz, że nie pijesz, bo świetnie sobie radzisz, bez alkoholu, jeśli ty grzeszny człowiecze w naiwności, ale i bezczelności swej coś takiego powiesz, to wiedz, surowa kara cię spotka. A jak mówi pismo karą za grzech jest śmierć”.
Kiedy czytałam wywód autora, dlaczego pijak pije przyszedł mi na myśl inny cytat z mojej ulubionej książki.

Co tu robisz? - Zapytał Pijaka, którego zastał siedzącego nad baterią pustych i baterią pełnych butelek.
Piję - odparł Pijak ponurym tonem.
Dlaczego pijesz? – spytał Mały Książę.
Żeby zapomnieć - odrzekł Pijak.
Żeby zapomnieć co? – zaniepokoił się Mały Książę, któremu zrobiło się go żal.
Żeby zapomnieć, że mi wstyd – przyznał się Pijak schylając głowę.
Wstyd z jakiego powodu?- chciał wiedzieć Mały Książę, gdyż pragnął mu pomóc.
Wstyd, że piję!- zakończył rozmowę Pijak i definitywnie pogrążył się w milczeniu.
A Mały Książę odszedł zszokowany.
Dorośli są naprawdę bardzo, bardzo dziwni- myślał Mały Książę.


Reasumując mam mieszane uczucia, bo trochę mi się podobało, a trochę mi się nie podobało i szczerze mówiąc nie wiem, czy sięgnę w najbliższym czasie po prozę Jerzego Pilcha.

środa, 28 marca 2012

Opowieśc miłosna (Love story) Erich Segal

Wydawnictwo Albatros, rok wydania 2004, stron -142.
Ostatnia marcowa książka w ramach wyzwania Trójka e-pik u Sardegny. Jednym z gatunków, które mieliśmy przeczytać w marcu był romans. Muszę przyznać, że miałam sporo problemów z wyborem powieści. Od pewnego czasu niemal organicznie nie znoszę romansów (takich typowych romansideł). Odpadały więc wszelkie harlequiny i serie na obcasach, literatura kobieca. Alternatywą był romans klasyczny, ale nie zdążyłam wypożyczyć. Poszperałam, więc w biblioteczce i znalazłam coś, co można od biedy uznać za romans. Współcześnie romans (jak wyczytałam w Internecie) jest to utwór prozatorski, głównie o tematyce miłosnej i przygodowej. Opowieść miłosna w połowie spełnia tę definicję. Tu muszę się przyznać do jeszcze czegos, mianowicie mam w swojej biblioteczce chyba wszystkie książki Segala. Przeczytałam je dość dawno temu, a pisarza zaliczyłam do ulubionych. W związku z upływem czasu od ostatniego czytania postanowiłam sobie przypomnieć książeczkę połączywszy przyjemne z pożytecznym i sprawdzić, czy nadal jestem w stanie czytać bez znużenia. 
Myślę, że wiele osób pamięta fabułę książki z filmowej ekranizacji „Love story” z Ali MacGrow i Ryanem O`Nealem w rolach głównych. On- Oliver Barret IV, przystojny, inteligentny, trochę zarozumiały student prawa na Harwardzie, wysportowany chłopak z bogatego domu. Ona Jennifer - ładna, mądra, utalentowana studentka konserwatorium muzycznego, półsierota, córka włosko-amerykańskiego cukiernika. Dzieli ich wszystko – status społeczny i materialny, wychowanie, stosunki rodzinne, zainteresowania. Łączy- miłość. On do ojca mówi sir, ona do swojego – Phil. Kiedy decydują się na małżeństwo jego rodzina odcina kranik z kasą i Oliver musi prosić uczelnię o stypendium i pogodzić się z przejściem na utrzymanie żony. Jennifer i jej tata robią wszystko, aby pogodzić Olivera z ojcem, bez skutku. Po trzech latach wspólnego życia, pełnego miłości, ale też skazanego na ciągłe biedowanie i odmawianie sobie wszystkiego, co nie jest niezbędne do życia (choć właśnie to, co w opinii powszechnej uważane za zbędne dla młodych takim nie jest; książki, teatr, koncert, mecz) Oliver kończy uczelnię z wysoką notą, co czyni go łakomym kąskiem na rynku pracy. Oliver wybiera pracę ciekawą i dobrze płatną. Wydaje się, że po latach chudych nastały dla państwa Barretów lata tłuste. Niestety, zdarza się coś, co stawia wszystkie plany pod znakiem zapytania. Oboje zostają wystawieni na ciężką próbę. 
Powieść przeczytałam w około dwie godziny. Żaden to wyczyn, gdyż liczy 140 stron, a czyta się niemal jednym tchem. Pamiętam, że tę książkę przed laty przeczytałam, jako ostatnią ze wszystkich powieści Segala i stwierdziłam, że jest ona moim zdaniem z nich wszystkich najsłabsza. Dziwiłam się nawet, iż powstały na jej bazie film zrobił taką furorę, nagrodzony został 21 nagrodami, w tym Oskarem za najlepszy film, muzykę i role pierwszoplanowe, a także złotym globem za scenariusz (Erich Segal). Film mi się nawiasem mówiąc podobał, a wzruszyłam się nań okrutnie. Książka bez achów i ochów. Ot ciekawa historia, ciekawie opowiedziana. Zabrakło mi jednak wyrazistości postaci pierwszoplanowych bohaterów i zabrakło uzasadnienia dla zachowań w rodzinie Barretów. Niby wiemy, że w tej rodzinie temperatura uczuć bliska jest zerowej, ale zabrakło mi rozwinięcia tematu stosunków rodzinnych bohatera. 
Muszę chyba przypomnieć sobie inne książki Segala. Bardzo mi się podobały Akty wiary i Nagrody.

wtorek, 27 marca 2012

D`Artagnan Aleksandra Dumasa (powieśc młodzieżowa)


Wydawnictwo- Zielona Sowa- miękka okładka. Ilośc stron - 179. Rok wydania - 2011. Wzięłam udział w tym miesiącu w wyzwaniu Trójka e-pik u Sardegny polegającym na czytaniu trzech książek z różnych gatunków literatury, do których gdyby nie wyzwanie byśmy nie sięgnęli. W tym miesiącu jest to między innymi powieść młodzieżowa. Z wieku młodzieńczego wyrosłam lata temu, siostrzeńcy jeszcze nie wyrosły z etapu literatury dziecięcej, gdyby nie wyzwanie do tego typu literatury nie sięgnęłabym wcale. Musze przyznać jednak, iż łącząc przyjemne z pożytecznym (klasykę z wyzwaniem) sięgnęłam po klasyczną powieść młodzieżową Aleksandra Dumasa (ojca). Któż z nas nie zna przygód „Trzech muszkieterów”; Atosa, Portosa, Aramisa i D`Artagnana, jeśli nie z lektury to przynajmniej z filmowej ekranizacji z Michelem Yorkiem w roli najdzielniejszego muszkietera Królowej Anny Austriaczki, żony Ludwika XIII.
D`Artagnan to dalszy ciąg przygód walecznej czwórki przyjaciół. Od tajnej misji muszkieterów oraz śmierci księcia Buckingam minęło już pięć lat. Królowa dowiaduje się, iż nieprzychylny jej kardynał Richelieu snuje kolejny spisek w celu zdyskredytowania jej w oczach króla i poddanych. Nie mając w swym otoczeniu nikogo, komu mogłaby zaufać przypomina sobie oficera D`Artagnan, który zgłosił się do niej po odbiór królewskiej poczty. Najjaśniejsza Pani zleca muszkieterowi kolejną misję, która może ocalić jej dobre imię. W drodze do Paryża muszkieter wchodzi przypadkiem w posiadanie pewnego listu, którego treść jest wielce intrygująca. List sugeruje istnienie dziecka, którego pochodzenie owiane jest tajemnicą. Od tej chwili zaczyna się walka z czasem i szpiegami kardynała. Działający początkowo w pojedynkę D`Artagnan udaje się po pomoc do Portosa (najsilniejszego z całej czwórki), następnie przypadkiem spotyka Atosa (najmądrzejszego z kompanii), by w końcu odnaleźć też Aramisa (najbardziej kochliwego kawalera). Podobnie, jak w poprzedniej powieści tak i tutaj nadal obowiązuje zasada jeden za trzech, a trzech za jednego, choć i tutaj Aramis zdaje się przedkładać niewieście wdzięki nad poczucie braterstwa z kompanami. Powieść jest powieścią z gatunku płaszcza i szpady, co oznacza, iż akcja płynie wartko, na bohaterów co krok czekają nowe zasadzki, intryga się zagęszcza, trup się ściele a napotkane osoby okazują się być nie tymi, za których się podają. Co do naszych bohaterów najbardziej adekwatnym wydaje mi się spopularyzowane przez popularny przed laty serial powiedzenie „zabili go i uciekł”. Tak też kawalerowie otrzymawszy ilość kilkunastu ran, z których każda mogłaby powalić wołu, podnoszą się, wsiadają na swojego konia i jadą dalej, bo za rogiem czeka kolejna przygoda, a w następnej osadzie kolejna dama, która gotowa jest obdarzyć wdziękami dzielnego młodzieńca.
Muszę przyznać, że D`Artagnan jest w mojej opinii zdecydowanie słabszą powieścią niż Trzej muszkieterowie. Bohaterowie niemal Ci sami, szybkie tempo akcji, niespodziewane zwroty, narażony na szwank honor królowej, a jednak powieść jest mniej zajmująca. Odniosłam wrażenie, że autor trochę na fali popularności wcześniejszej powieści chciał stworzyć Trzech muszkieterów 2. Nie wiem sama, czy to powielanie tematu, czy też upływ lat spowodował, że nie potrafiłam się wciągnąć w akcję.

Trudno mi ocenić, czy dzisiejszego młodego czytelnika książka byłaby w stanie zainteresować. W każdym razie, jeśli będę kiedyś polecać Dumasa moim siostrzeńcom to polecę im raczej Trzech muszkieterów, niż D`Artagnana.
I jeszcze jedna uwaga do wydania- Wydawnictwo Zielona Sowa - miękka okładka. Otóż opis na okładce jest streszczeniem powieści, tyle, że nie D`Artagnan. Opis dotyczy powieści Trzej muszkieterowie, co może wprowadzić potencjalnego czytelnika w błąd i spowodować rozczarowanie. Zaletą natomiast są liczne przypisy, dla młodego czytelnika jak najbardziej wskazane, dla mnie niektóre brzmiące nieco naiwnie.

Ogólna ocena powieści 3,5/6
Zdjęcia-1. okładka, 2. Czterej muszkieterowie ściągnięte z internetu

poniedziałek, 26 marca 2012

Wpis, którego nie będziecie czytać, czyli Les Mis po raz trzeci

Wiem, że niewiele osób podziela moje muzyczne zainteresowania, wiem, że jak tylko przeczytacie, że piszę znowu o musicalu, w dodatku, znowu o tym samym musicalu, nawet nie zaczniecie czytać. Nic nie szkodzi. Napiszę z czysto grafomańskiej potrzeby opisania swych wrażeń, aby za jakiś czas do wpisu powrócić i poczuć choć cząstkę tej radości, jaka była moim udziałem. 
Wybrałam się po raz trzeci i chyba niestety ostatni. Jak to okrutnie i smutno zarazem brzmi, żal ściska serce na myśl, że nie zobaczę już więcej, że nie przeżyję, nie będę współuczestniczyć.
Kiedy decydowałam się na kolejny - trzeci raz nie miałam świadomości bliskiego pożegnania z tytułem (12 maja). Wybrałam się, aby zabrać na spektakl moje dwie matki (chrzestną i rodzoną), ponieważ obie lubią musicale. 
Gdybym miała zabrać na bezludną wyspę jedną, jedyną rzecz, to wybaczcie wszyscy maniacy czytania, ale ja wybrałabym mój ukochany musical. Mogę go słuchać na okrągło. Wiem, że to dla was rzecz zupełnie niezrozumiała, ale ja mogę napisać tylko, że żal mi wszystkich osób, które nie mogą poczuć takich emocji.
Wybrałam się po raz trzeci i niepokoiłam się trochę, czy spektakl spełni oczekiwania moich gości. Wybrałam się po raz trzeci i zastanawiałam się, czy i mnie zachwyci ponownie (potrójnie???). Nie wiem, czy to wymiar „ostateczności”, czy szczególny nastrój sobotniego spektaklu spowodował, że ten trzeci raz był niezapomniany. Kim mam być (Janusz Kruciński - partia Jana Valjeana)
Od pierwszego akordu wpadłam w pewien rodzaj transu, który powodował, że siedziałam na wdechu, do przerwy nie poruszyłam się ani razu, a bywalcy wiedzą, jak niewygodne są krzesełka Romy. Dałam się porwać muzyce na tyle, że ja już nie tylko siedziałam na widowni, byłam na scenie, za kulisami, w XIX wiecznej Francji, stałam się muzyką, słowem i dźwiękiem. Dałam się też porwać fabule, którą przecież znam już na pamięć. I nadal wzruszała mnie ciężka dola bohaterów, rozśmieszały gagi Tenardierów i żarty kolegów z zakochanego Mariusa, wzburzała nędza biedoty, sympatyzowałam ze studenckim zrywem i połykałam łzy na zakończenie. 
No i znowu podkochiwałam się w głosie Łukasza, vel inspektora Javerta. Teatr Roma moim zdaniem ma szczęście do utalentowanych piosenkarzy-aktorów. A ja ponownie miałam ogromną przyjemność słuchać i oglądać Janusza Krucińskiego (Jan Valjeana), Edyty Krzemień (Fantine), Ewy Lachowicz (Eponine), no i ….tu -uwaga- fanfary … Łukasza Dziedzica (Javerta). Łukasz w pieśni Samobójstwo Javerta
Ponadto okazało się, iż jedna z moich matek oszalała uwielbieniem dla musicalu, tym szaleństwem, które i mnie nie jest obce. Jak to miło sprawiać radość innym i rozbudzać ich pasje. A wiem, że tego rodzaju emocje są nieporównywalne z czymkolwiek innym. Ja to nazywam może troszkę nazbyt egzaltowanie i patetycznie - zobaczyć taki musical i czegóż trzeba więcej. A kiedy wychodzi się z teatru i chciałoby się zaraz natychmiast wrócić doń z powrotem, kiedy wracając do hotelu chce się nadal słuchać muzyki z przedstawienia, to wybacz Panie, ale to jest mój RAJ.
Ponadto, co niezwykle cieszy; widownia doceniła spektakl, reagowała żywiołowo, często nagradzała brawami, a na koniec owacje na stojąco towarzyszyły aktorom już od pierwszych ukłonów. Często zdarza się bowiem, iż widownia, jakby ołów miała w siedzeniu i zanim zwłoki swoje podniesie, to mija dobrych kilka minut. 
W Romie bywam (jak na Gdańszczankę) dość często i muszę przyznać, iż to był dopiero drugi raz, kiedy poczułam, że widownia została uwiedziona przez aktorów, nie wiem, jak to nazwać, ale odniosłam wrażenie, że zaiskrzyło między sceną a widownią. Dotychczsas to ja byłam uwodzona i dziwiłam się, jak inni mogą tego nie odczuwać. 
Może ktoś powie, że były koszmarne kolejki do damskiej toalety, że krzesła powodowały cierpnięcie nie tylko nóg, że był tłok do szatni, że było duszno, suche powietrze – i będzie miał rację, to wszystko prawda, ale jakie to ma znaczenie. Kiedy ja chciałabym jeszcze jeden taki dzień przeżyć, chociaż jeden Jeszcze dzień (pieśń na finał I aktu)

wtorek, 20 marca 2012

Ktokolwiek ma, ktokolwiek może poratować oraz stosik (kolejny objaw braku silnej woli )

Kolejny miesiąc mija, kolejne plany czytelnicze uległy gruntownej rewolucji. Zamiast czytać to, co w stosiku zaplanowałam na czas od marca do świąt Wielkiej Nocy zgłosiłam się do kilku wyzwań (Marzec z Marią, Trójka e-pik u Sardegny oraz losowaniu u Przeczytałam książkę) i jest jak jest, czyli bryndza. Tzn. prawdą a bogiem nie jest źle, tylko czytam i słucham nie dokładnie to, co zaplanowałam. Dlatego też absolutnie nie powinna napisać tego, co zaraz napiszę, w kontekście tego, co poniżej opiszę (nowy stosik). Ale co tam, napiszę, a nuż apel pozostanie bez odzewu.
Kochane blogerki, kochani blogerzy. Po pierwsze - Czy ktoś z was ma w swoich zbiorach i może pożyczyć mi książkę, o którą potykam się niemal na wszystkich blogach Przyślę Panu list i klucz. Po raz pierwszy przeczytałam o niej bardzo, bardzo recenzję Bazyla, a potem już co chwila ktoś o niej wspomina. Po drugie - Czy ktoś dysponuje może i mógłby pożyczyć mi sztukę E.Rosmonda Cyrano de Bergerac. Oglądałam spektakl telewizyjny z Piotrem Fronczewskim i Laurą Łącz i od tego czasu zapragnęłam przeczytać kiedyś książkę. Potem przez długie lata rzecz uleciała z pamięci, aż do czasu lektury D`Artagnana, podczas której przypomniałam sobie o dzielnym, romantycznym Gaskończyku o niesłychanie dłuuuuugim nosie. Tak więc ktokolwiek ma i mógłby mi użyczyć byłabym wdzięczna.
Stosik. W kontekście tego co powyżej - obiecanki cacanki, a głupiemu radość. Majaczą mi się jakieś postanowienia, żadnych więcej zakupów książkowych przez najbliższy miesiąc? tydzień? dzień? Ale wiekowa już jestem, więc na pewno mam sklerozę. Może to nie ja zarzekałam się, iż dopóki nie przeczytam książek z poprzednich dwóch stosików nie będę zaglądać do księgarni. Tym razem to Dedalus się do mnie tak uśmiechał, że zostałam pokonana. Na swoje usprawiedliwienie dodam tylko, że pakowałam te książki do koszyka od trzech miesięcy i nie kończyłam zakupów, wracałam, odchodziłam no i ... poległam. Ostatnia książeczka nabyta w kiosku (wydają teraz co tydzień nową książeczkę pani S. Fleszerowej - Muskat)
Od dołu:
1. Andrzej Litwornia Rzym Mickiewicza (książka o samotności romantycznego poety w pięknym mieście),
2.Helena Modrzejewska - artykuły, referaty, wywiady - opracowanie Emil Orzechowski,
3. Frank Wynne To ja byłem Vermerem (od dawna ta książka za mną wołała),
4. Derek Fell Kobiety w życiu Van Gogha (czytałam kiedyś, ale chętnie sobie przypomnę),
5. Charlotte Bronte Jane Eyrne,
6. Sarah Emily Miano Samotnik z ulicy Rosengracht (Opowieść o życiu Rembrandta)
7. Peter Englund Srebrna maska (biografia królowej Krystyny),
8. Deborah Davis Bez ramiączka (po zachęcającej recenzji u Nemeni),
9.Zbigniew Światłowski Portret Gintera Grassa z bębenkiem i ślimakiem,
10.Aleksander Dumas D`Artagnan (przeczytana w ramach wyzwania trójka e-pik - literatura młodzieżowa, tak wybrnęłam :)
11. Norbert Hugede Savonarola i Florentyńczycy (ciekawa postać i ciekawe czasy, no i ukochana Florencja),
12.i 13. Z serii Kocham teatr - Dvd i książka 19 południk i Ożenek
14.Stanisława Muskat - Fleszerowa Milionerzy (Ileż ja się tego naszukałam. Czytałam dawno temu i ciekawa jestem, jak dziś ją odbiorę).

Po raz kolejny okazało się, że internet jest niezawodny- pierwsza książka już obiecana, a druga zamówiona na Allegro :)

niedziela, 18 marca 2012

O gniotach, miernotach i literackich hamburgerach

Miałam dzisiaj pisać na zupełnie inny temat. Na recenzję czekają: Nad Niemnem Orzeszkowej, Lalka Prusa, Grona gniewu Steinbecka, Tristan 1946 Kuncewiczowej i D`Artagnan Dumasa. W przeciwieństwie do wielu rozleniwionych wiosną czytam z prędkością światła, gorzej z recenzowaniem (nie nadążam sama za sobą). Jednak przywołany pod poprzednim wpisem link do recenzji pewnego pana doktora, który krytykuje pisarza w sposób dość napastliwy i agresywny przypomniał mi myśl, która dopada mnie, ilekroć przeczytam, iż lektura została przez czytelnika (blogera) zaliczona do gniotów, miernot, literackich hamburgerów. Ilekroć czytam, iż przeczytana książka zaliczona została do powyższej kategorii zastanawiają mnie kryteria oceny.
Profesjonalny osąd, gust recenzenta, czy sugestia opinią tych, których zdanie ma charakter opiniotwórczy?
Uśmiech na twarzy wywołuje zwłaszcza łatwość zaliczania lektury do nadającej się jedynie na przemiał makulatury. Dotyczy to zwłaszcza tych czytelników, którzy kilka dni wcześniej wpadali w zachwyt nad książką, którą ja sama zaliczyłabym do literatury mało ambitnej.
Osobiście, jak diabeł święconej wody staram się unikać tego typu opinii. A powodem wcale nie jest obawa przed polskimi (tudzież obcojęzycznymi) autorami. Powodem jest to, że na moim blogu piszę o odczuciach i upodobaniach. Nie mam wiedzy pozwalającej na uprawianie zawodu krytyka literackiego. Ja się po prostu na tym nie znam, a wszystko co piszę, jest wyrazem emocji, jakie budzą we mnie przeczytane lektury. A skoro nie oceniam z pozycji krytyka, a z pozycji czytelnika trudno byłoby mi pisać, iż książka jest dobra, bądź zła. Skoro piszę z pozycji czytelnika piszę o tym, czy mi się ona podobała. A to jest kwestią gustu i zainteresowań, które trudno byłoby oceniać czy wartościować. A jak oceniać upodobania. Czy miarą wyrobienia i dobrego gustu jest czytanie klasyki, a powodem przypięcia łatki odbiorcy literackiej papki jest czytanie romansów, czy powieści o wampirach. Czy jeśli zachwycam się biografiami artystów i powieścią historyczną to jestem nudziarą, czy wręcz przeciwnie posiadam wyrobiony smak i gust. A jeśli uwielbiam Dana Browna, czy Wiśniewskiego to znaczy, że gustuję w zakalcach. Nawiasem mówiąc nie uwielbiam Wiśniewskiego, choć bardzo mi się podobała Samotność w sieci, ale Dana Browna rzeczywiście uwielbiam.
Staram się zatem używać sformułowań, typu - książka nie zachwyciła mnie, znudziła, rozczarowała, zamiast „książka nie zachwyca”, „nudzi”, „rozczarowuje”. Ale oczywiście tak jak mnie wolno pisać o moich odczuciach, tak każdemu wolno pisać o jego odczuciach.
Ilekroć czytam, iż książka nie zasługuje na miano literatury, a autor wpisu wstydziłby się czytać inne pozycje tego typu, bądź przestrzega innych przed stratą czasu przypomina mi się dyskusja, jaka miała miejsce jakiś czas temu w klubie dyskusyjnym u Kreatywy.
Jest cała lista pisarzy, których czytać się nie powinno, których czytać nie wypada, albo jeśli się czyta, nie powinno się do tego przyznawać. Ewentualnie przeczytawszy można napisać, że sięgnęło się po raz pierwszy i ostatni, że nie rozumie się, skąd cała ta popularność utworu i dobrze jest dodać, iż książkę odłożyło się po paru-dziesięciu stronach i żałuje się, że w ogóle się po nią sięgnęło. Warto by jeszcze dodać, iż odrzuciło się ją ze wstrętem.
W swoich opiniach czasami piszę, iż nie czytam pewnego rodzaju literatury, a to wcale nie dlatego, abym uznawała go za jakiś gorszy, wybrakowany odłam piśmiennictwa, ale dlatego, że mnie osobiście on nie przypadł do gustu.
Kiedyś natomiast pięknie napisała Iza, w lekturze ważne jest to, aby poruszyła w nas jakieś czułe struny. I czy to ma znaczenie, czy tym kimś, kto te struny poruszy będzie Dostojewski, Żeromski, Joyce, czy też któryś z pisarzy, których czytać nie wypada, których czytanie to „obciach” (Coelho, Brown, Wiśniewski, Schmidt, Grochola, Szwaja czy cała masa poczytnych autorów).
Czytam, to co lubię i co sprawia mi przyjemność. I nie wstydzę się swoich gustów i sympatii. I bardzo cenię u innych odwagę przyznania się do tego, iż czytają także autorów, którzy są popularni, a nie tylko wybitni, bez dodawania, że to jedynie dla rozrywki i odprężenia po poważnej literaturze.
No i jeszcze jedno, najczęściej nie mamy najlepszego zdania o literackim guście tych, którzy czytają książki autorów, za którymi my nie przepadamy. Ale jeśli czytają książki autorów z tzw. niższej półki (to też bywa względne), których i my darzymy sympatią nie będziemy przecież kwestionować ich gustu, bo tym samym wystawilibyśmy sobie nie najlepszą oceną.
Ktoś kiedyś powiedział, że życie jest za krótkie na kiepskich powieści. Zgadzam się z tym. Zwłaszcza upływ czasu determinuje moje wybory. Szkoda byłoby mi dziś przeznaczać czas na czytanie, czegoś co mnie nuży i nudzi. Ale lubię też od czasu do czasu poczytać coś co porusza we mnie czułe struny, a czy jest to literatura ambitna, wybitna, czy też nie - szczerze mówiąc nie wiele mnie to obchodzi. Nie to ładne co ładne, ale to, co się komu podoba. I tego wszystkim życzę, aby każdy czytał co lubi i nie wstydził się swoich wyborów. No i nie można zapominać, że na świecie jest wielu zwolenników hamburgerów.

sobota, 17 marca 2012

Spotkanie z Jackiem Dehnelem


Prawie dokładnie rok temu (02.04.2011 r.) byłam na spotkaniu autorskim z panem Jackiem Dehnelem. Obywało się ono w pięknych wnętrzach Ratusza Staromiejskiego w Gdańsku z okazji promocji książki Saturn. Czarne obrazy z życia mężczyzn z rodziny Goya. Z twórczości Jacka Dehnela znałam wówczas Lalę, Balzakianę i Rynek w Smyrnie.
Ze spotkania z panem Jackiem wyszłam pod dużym wrażeniem. Jego ogromna wiedza, erudycja i talent, sprawiły, że powróciłam z mocnym postanowieniem zadbania o swój rozwój intelektualny; stwierdziłam bowiem, że stanowczo za mało czytam.
Było to rok temu. Dziś z perspektywy czasu mogę śmiało napisać, iż sytuacja uległa radykalnej poprawie, a moja znajomość literatury klasycznej znacznie wzrosła.

Wyszłam oczarowana osobowością autora, mądrością, nie tylko książkową, ale także tą życiową, wrażliwością, a także umiejętnością ciekawego opowiadania.

Dowiedziałam się nie tylko wiele o Goi, jego chorobie, rodzinie, toksycznych relacjach pomiędzy ojcem, synem i wnukiem, ich uwarunkowaniach, próbach zrozumienia, "uczłowieczenia", ale także o podłożu historycznym, czasach, w jakich przyszło żyć i tworzyć artyście, o Hiszpanii końca XVIII i początku XIX wieku.

Poznałam malarskie „fascynacje” autora, kulisy warsztatu literackiego oraz plany pisarskie.

Książka wykorzystuje pewne odkrycie naukowe przypisujące autorstwo paru obrazów Goi jego synowi, jak twierdził autor prawdopodobnym jest, iż obrazy uznane za najlepsze dzieło Goi wyszły spod pędzla jego syna, ale jest to prawdopodobieństwo, co do którego zapewne nigdy nie będziemy mieć pewności.
Jeśli lubicie twórczość pana Jacka i będziecie mieli okazję wybrać się na spotkanie gorąco polecam.
Podobnie, jak spotkanie, tak i książka Saturn wywarła na mnie bardzo dobre wrażenie.
Zdjęcia: 1. Jacek Dehnel - zdjęcie promujące spotkanie w Gdańsku, 2. Ratusz Staromiejski w Gdańsku

środa, 14 marca 2012

Rejent Wątróbka Kraszewskiego - polski Don Kichot?

Jakie jest wasze pierwsze skojarzenie, kiedy słyszycie (widzicie) tytuł Rejent Wątróbka? Moje było nieszczególne, najogólniej mówiąc szaro-bure. Do lektury skusiła krótka forma, Rejent Wątróbka jest bowiem kilkustronicową nowelką. Pan Rejent pochodził ze starego szlacheckiego rodu, choć tak pospolite nosił nazwisko.
Rejent Wątróbka nie tylko miał dziwną fizis. Pięćdziesięcioletni młodzieniec, mały i niepozorny, na głowie wytarta lisiurka, na szyi stary i spłowiały szal, na nogach "berłacze osobliwych kształtów", na krwawniku sygnet nitką bezbarwną omotany. Osobliwą miał także naturę. Wszystkich znał, o wszystkim wiedział, wszystko go obchodziło i we wszystko się wtrącał. Żwawy, energiczny i uczynny. Komukolwiek działa się krzywda tam pojawiał się Rejent Wątróbka, aby zaoferować pomoc. Kiedy jakaś panna została wykradziona przez zakochanego nauczyciela Rejent pojawiał się u ojca dziewczyny, który się wyparł dziecięcia, aby wybłagać przebaczenie. Kiedy znów innej pannie umarł narzeczony, a rodzina się jej wyrzekła zaproponował dziewczynie, której na oczy nie widział, małżeństwo. Ta się zgodziła, a że charakterek miała łagodnie mówiąc przykry, nie miał Rejent łatwego życia. Śmiano się z niego, przestrzegano przed tą samarytańską chęcią niesienia pomocy, ale natura ciągnęła do tam, gdzie mógł być przydatnym. Nikt nie doceniał jego bezinteresowności, a wszyscy śmiali się z tego bezprzykładnego poświęcania się. Ci zaś którym służył pomocą nie okazywali wdzięczności.
Na koniec nadmiernie ufając ludziom został wyzyskany przez nieuczciwego wspólnika, który wciągnąwszy go w spółkę sam uciekł za granicę. Rejenta nie złamało nawet zamknięcie w więzieniu, nadal służył potrzebującym i nie stracił humoru. Kiedy wyszedł z więzienia złamany i opuszczony nie znalazł schronienia u nikogo, ani u przyjaciół, ani u tych, którym pomagał. We wspomnieniach ludzi pozostał dziwakiem, niezrozumiałym człowiekiem, który chciał pomagać nieznajomym. Ktoś nazwał go Don Kichotem. Rejent Wątróbka podobnie jak Don Kichot też walczył w wiatrakami.
Nowelkę czytało mi się dobrze i nawet z niejakim zainteresowaniem.
Jak to krótka forma nie zdążyła mnie znudzić. Czy mi się podobała? No cóż, nie mogę powiedzieć, aby się podobała, nie mogę powiedzieć, aby się nie podobała.
Moja ocena 3,5/6
Nowelkę przeczytałam w formie e-booka na stronie polskiej biblioteki internetowej

poniedziałek, 12 marca 2012

Claude i Camille (Monet, jego muza i miłość) Stephanie Cowell

Claude i Camille Stephanie Cowell
Monet, jego muza i miłość
Wydawnictwo Bukowy Las
Rok wydania 2011
Ilość stron- 375
Z góry przepraszam wszystkich znawców pięknego języka francuskiego za odmianę nazwisk. Już samo ich napisanie sprawia mi spore trudności, a co dopiero mówić o odmianie.
Do książki podeszłam z dużą dozą niepewności. Po pierwsze; piękna okładka, ukochany malarz, ukochanej epoki, zachwyt czytelniczek i tytuł Claude i Camille sugerujący romansidło (nie lubię romansów, być może już z nich wyrosłam) - wszystko to sprawiło, że miałam spore obawy przed lekturą. Po drugie; moja osobista poprzeczka dla tego typu literatury po przeczytaniu kilku powieści quasi biograficznych Irwinga Stone została podniesiona dosyć wysoko. Pasja życia, bezmiar sławy, czy najukochańsza Udręka i ekstaza są dla mnie niedoścignionym wzorem literatury o artystach.
Claude Monet to jeden z najważniejszych obok Camilla Pissarro przedstawicieli szkoły impresjonistów, choć w przypadku tej grupy twórców trudno przyznawać któremukolwiek z artystów palmę pierwszeństwa, może poza Pissarro, którego uważa się za ojca impresjonizmu. Zarówno Moneta, jak i jego przyjaciół określano wspólnym mianem impresjonistów, ale każdy z nich był twórcą wyjątkowym, każdy, mimo pewnych cech wspólnych dla nich miał swoją malarską indywidualność. Przez długie lata to właśnie Monet był moim ulubionym impresjonistą, dlatego poza wyżej wspomnianymi obawami miałam także nadzieję na miłą przygodę z Claudem i jego malarstwem.
Zgodnie z tytułem głównym tematem książki jest związek malarza z długoletnią towarzyszką życia i matką jego dwóch synów Camille Doncieux. W chwili poznania Claude jest młodym, nikomu nieznanym, biednym jak mysz kościelna malarzem, zaś Camille dobrze sytuowaną panną z jeszcze lepszymi widokami na przyszłość (bogaty i stateczny narzeczony).
Okazuje się jednak, iż uczucie Camille do Claude jest na tyle silne, że dziewczyna decyduje się na porzucenia rodzinnego gniazda i świetlanych widoków na przyszłość i zamieszkuje w pracowni artysty, którą ten dzieli ze swoimi przyjaciółmi, zwłaszcza z Federikiem Bazilem. Życie u boku artysty okazuje się ciężką próbą dla dziewczyny z dobrego domu. Bieda, granicząca z nędzą, ucieczka przed wierzycielami, konfiskata mienia, ciągłe przeprowadzki i walka o przetrwanie staną się na długie lata codziennością Claude i Camille. Chciałoby się zapytać, co pozwala im przetrwać tę ciężką próbę?
W przypadku Claude odpowiedz wydaje się prosta. Ma on swoje obrazy; swoją drugą (obok Camille) miłość. Chociaż możne, nie drugą, a właśnie pierwszą. W życiu malarza niewiele miejsca zostaje na cokolwiek innego niż tworzenie sztuki. Malowanie jest dla niego spełnieniem marzeń, esencją życia, jego pasją. Ale, czy gdyby nie Camille powstało by tak wiele pięknych obrazów, których była inspiracją. Camille była muzą i modelką dla większości jego obrazów. Początek jego drogi zawodowej wiąże się z obrazami Kobieta w zielonej sukni oraz Kobiety w ogrodzie, gdzie do wszystkich postaci pozowała Camille.
W przypadku Camille wydaje się, iż tylko głębokie uczucie pozwoliło jej przetrwać lata próby, wyrzeczeń, upokorzenia, ubóstwa, zmęczenia, niedotrzymanych obietnic. Camille, jak pisze autorka miała także artystyczne usposobienie, lubiła książki, kochała teatr, marzyła o aktorstwie. Została kochanką i muzą jednego z największych malarzy impresjonistów. W trakcie trwania ich związku nie zdawali sobie sprawy z tego, jaką rolę odegra Monet w historii malarstwa. Nazwa impresjonizm, która dziś dla wielu jest synonimem piękna, zatrzymanej w czasie chwili, pochwałą świata barw i świateł wówczas była synonimem braku talentu.

Ta szkoła odrzuca dwie rzeczy; linię bez której nie można odtworzyć żadnej formy, zarówno ożywionej, jak i nieożywionej, oraz kolor, który nadaje formie pozory rzeczywistości. Bazgroły dziecka mają w sobie naiwność, szczerość, która wywołuje uśmiech, ale ekscesy malarzy tej szkoły wywołują jedynie wstręt i odrazę.
Krytyk Emil Cardon o malarstwie impresjonistów


Dopiero po latach Monet poczuł smak sukcesu, kiedy został poproszony o przyozdobienie obrazami budynku Oranżerii.
W książce możemy spotkać całą plejadę znakomitych XIX- wiecznych artystów, którzy w chwili naszego z nimi spotkania marzą jedynie o sprzedaży kilku obrazów, własnym kącie i możliwości malowania, której nie zakłóci żadna troska o zapłacenie zaległych rachunków.
W powieści pojawiają się pierwszy nauczyciel Moneta Eugene Boudin, najlepszy przyjaciel, z którym dzieli pracownię Frederic Bazille, a także Camille Pissarro, August Renoir, Edward Manet, Alfred Sisley, Coubert, Daubigny. Pojawiają się odniesienia do pisarzy epoki; Zoli, Hugo, Baudelaire, a także znanego marszanda Paula Duranda-Ruela czy Ernest Hoschede i jego żony Alicji. Mamy też odniesienia do wydarzeń historycznych; wojna francusko-pruska oraz Komuna Paryska.
Najbardziej podobały mi się odniesienia do malarstwa. Próba opisania emocji, jakie towarzyszą twórcy w akcie tworzenia, czy próba oddania ich życiowej filozofii, chociażby poprzez cytaty artystów i myślicieli epoki.

Gdzieś w treści pada takie sformułowanie, iż dopiero podczas wojennej zawieruchy ludzie są w stanie docenić, iż najważniejsza i najpiękniejsza zarówno w życiu, jak i w sztuce jest codzienność. Nie patos, nie walka, nie sztuczność, ale to, że można cieszyć się pięknem dnia codziennego, dostrzegać radości w rzeczach małych i pozornie nieistotnych.
Monet, jak i pozostali impresjoniści próbował w swych obrazach złapać chwilę, utrwalić jej ulotność i piękno. W tym dążeniu do odtworzenia widzianej rzeczywistości dążył do perfekcji wielokrotnie malując ten sam motyw, w różnych porach dnia, różnych porach roku, z różnej perspektywy.

Wszyscy mówią o mojej sztuce i udają, że ją rozumieją, gdy tymczasem nie trzeba jej rozumieć, wystarczy ją kochać. Monet

Obrazy impresjonistów są takie, że chciałoby się zagłębić w nich.

Czytając powieść, a zwłaszcza te rozdziały, w których siedemdziesięcioletni już artysta przygotowuje się do wystawienia Nenufarów przypominam sobie wrażenia, jakie wywołuje wizyta w Oranżerii, gdzie w dwóch owalnych salach wiszą olbrzymie płótna (każde ponad czterometrowej szerokości) pełne Nenufarów. Ja poczułam się troszkę, jak na karuzeli, oszołomiona nadmiarem szczęścia. Stojąc wewnątrz wystarczy obracać się wokół własnej osi, aby wszędzie widzieć przepiękne impresje; fragment codzienności z końca XIX i początku XX wieku, chwilkę zatrzymaną w czasie, jedyną i niepowtarzalną, widzianą oczami Moneta. Spełniło się więc w pewien sposób marzenie artysty, aby poczuć się jakby wewnątrz obrazu.

Lektura dobrze oddaje klimat towarzyszący tworzeniu; pracownia malarza, spotkania w kawiarni, pikniki w lasku Fontainebleau, spotkania w Argenteuil.

Okazało się, iż moje obawy się nie potwierdziły i choć książka nie wywołała ekstazy, to podobała mi się i mogę polecić ją nie tylko wielbicielom malarstwa impresjonistycznego.
Moja ocena 4,5/6

Obrazy; 1. okładka (internet), 2. Kobiety w ogrodzie (internet), 3. Fragment Nenufarów (własne), 4. Nenufary w Oranżerii (własne).

czwartek, 8 marca 2012

Na zachodzie bez zmian Erich Maria Remarque

Wydawnictwo Rebis, rok 2004 rok, 157 stron.

O wojnie i jej okropnościach zapisano już tysiące tomów ksiąg. Kiedy sięgnąwszy po książkę Na zachodzie bez zmian spostrzegłam, że jest to kolejna książka o wojnie nie byłam zachwycona. Czy można napisać o wojnie coś nowego. Wszak wszyscy wiemy, że ta machina śmierci jest bezduszna, cyniczna i okrutna. Tymczasem książka okazała się dla mnie wyjątkową. Przede wszystkim w książce nie ma ani odrobiny polityki. To jeden wielki manifest antywojenny.

Grupa szkolnych kolegów za namową nauczyciela zaciąga się do wojska. Nie bardzo mają ochotę, ale presja społeczna, naciski ze strony wychowawców oraz młodzieńcza ciekawość przenoszą chłopców ze szkolnego boiska wprost do wojennych okopów.

„Kiedy maszerowaliśmy do powiatowej komendy uzupełnień, byliśmy jeszcze klasą, złożoną z dwudziestu wyrostków, którzy (wielu po raz pierwszy) dali się butnie i wesoło ogolić pospołu, zanim wkroczyli na dziedziniec koszar. Nie mieliśmy wytyczonych planów na przyszłość, myśli o karierze i zawodzie u bardzo niewielu były tylko na tyle określone, iżby mogły zdecydować o formie istnienia: natomiast tkwiło w nas mnóstwo idei niepewnych, które życiu, a także wojnie nadawały w oczach naszych charakter wyidealizowany i niemal romantyczny”.

Przez pierwsze strony nie wiadomo, jaka to wojna i jakiej narodowości są chłopcy. Nie ma to jednak najmniejszego znaczenia. Bohater jest młodym Niemcem biorącym udział w pierwszej wojnie światowej, ale równie dobrze mógłby by młodym Francuzem, czy Rosjaninem walczącym po drugiej stronie linii frontu. Ważne jest tylko to, że chłopcy zostali postawieni tam z czyjegoś rozkazu i teraz mają dwa wyjścia; zabijać, albo dać się zabić. Bohater z pozorną obojętnością opisuje drobiazgowo życie na froncie. Ta obojętność, to wydawałoby się pogodzenie z tym, że każdy dzień i każda godzina może być tą ostatnią się przerażające. Z czasem czytelnik zaczyna rozumieć, iż jest to jedyna możliwa reakcja na codzienność pełną okrucieństwa; ostrzał artyleryjski, wybuchy bomb, naloty gazowe, okopy, wszechobecną śmierć, ból, kalectwo, głód, wszy, szczury, trupy.

„Pierwszy ogień huraganowy ukazał nam naszą omyłkę i pod nim to runął pogląd na świat, którego nas nauczali. (...) Nie staliśmy się przeto tchórzami – a tymi wyrażeniami szafowano przecie lekką ręką – ojczyznę naszą kochaliśmy zupełnie tak samo jak oni, a podczas każdego ataku mężnie parliśmy naprzód; ale rozróżnialiśmy obecnie, raptem nauczyliśmy się widzieć. I ujrzeliśmy, że z ich świata nie pozostało nic. Nagle zostaliśmy straszliwie osamotnieni i sami jedni musieliśmy temu sprostać”.

Wojna nie jest piękną, romantyczną, męską przygodą. Opis wojny nie ma nic wspólnego z heroiczną walką, chociaż codzienne próby utrzymania się przy życiu są heroiczne. Jedyne co znają posłani na śmierć chłopcy to walka o przeżycie kolejnego dnia i kolejnej godziny, jedyne, co potrafią to zabijanie.
Autor ukazuje absurdalność wojennej machiny. Główny bohater walczy każdego dnia, nie o zdobycie kolejnego punktu na mapie, ale o przetrwanie. Aby żyć musi zabijać, aby żyć musi być bezwzględny. Jak to pogodzić z brakiem nienawiści do ludzi, których nakazano mu zabijać. Przecież oni są tacy sami, jak my.

„Rozkaz uczynił te ciche stworzenia naszymi wrogami, rozkaz mógłby ich odmienić w przyjaciół. Przy jakimś tam stole jacyś tam ludzie, których nikt z nas nie zna, podpisują papiery, i oto na lata całe najwyższym naszym celem staje się to, co w innych warunkach ściąga na siebie pogardę życia i najsurowszą karę. Kto potrafi tu coś zrozumieć, gdy widzi tych cichych ludzi o dziecięcych twarzach, o brodach apostołów! Każdy podoficer jest większym wrogiem rekrutowi, każdy nauczyciel uczniowi, niż my im, a oni nam. A przecież wypuści ich na wolność, a będziemy się znowu tępili. Przerażam się, stop!, dalej nie trzeba snu myśli. Ta droga wiedzie w otchłań. Jeszcze nie jest stosowna pora”.

Z kart książki przebija też uczucie osamotnienia. Sami ze swoimi myślami, lękami, bólem, sami w walce i sami w umieraniu. Paradoksalnie chłopcy, którzy zakosztowali wojny nie potrafią już żyć bez niej. Podczas urlopu w domu bohater nie potrafi znaleźć sobie miejsca, mierzą go pytania o sytuację na froncie (jak można wytłumaczyć najbliższym, iż każdy dzień to piekło, a ich mały synek i braciszek to nieludzka maszyna do zabijania), denerwują dobre rady starszych, którzy zrobiliby porządek na froncie, nie zajmują „normalne” zajęcia.
Bohater siedząc przed półkami z książkami, które z pasją kolekcjonował przed wojną pisze:

„Pragnę się wmyślić w tamte czasy. Są jeszcze w tym pokoju, czuję to od razu, przechowały je ściany. Ręce moje leżą na poręczy kanapy, teraz kładę je wygodnie, wyciągam nogi i tak siedzę bezpiecznie w kącie, wtulony w ramiona kanapy. (...) I tak samo tu będzie- jeśli mi się poszczęści- gdy wojna się skończy i ja powrócę na zawsze. Będę tak samo tu siedział, patrzał na swój pokój i czekał. Jestem wzburzony, ale nie chcę i nie powinienem być wzburzony.
Pragnę znowu odczuwać to ciche uniesienie, to uczucie silnego, niewypowiedzianego porywu jak dawniej, gdy przystępowałem do książek. Wicher pragnień, który zrywał się z kolorowych grzbietów, niechaj znowu mnie porwie, niech roztopi ciężką, martwą bryłę ołowiu, która gdzieś tkwi we mnie, niech budzi niecierpliwe oczekiwanie przyszłości, skrzydlatą radość ze świata myśli. Niech mi zwróci straconą pochopność młodości”.

Na zachodzie bez zmian to też opowieść o przyspieszonym i bolesnym dojrzewaniu.

„Jestem młody, mam dwadzieścia lat; ale z życia nie znam nic poza rozpaczą, śmiercią, trwogą i spojeniem w jeden łańcuch najniedorzeczniejszej płaskości z całą otchłanią cierpienia. Widzę, iż popędzono jeden naród przeciw drugiemu i że mordują się milcząc, nieświadomi, ogłupieni, posłuszni, niewinni.(..) Przemieniliśmy się w niebezpieczne bestie. Nie walczymy, bronimy się przed zagładą, cóż w chwili tej wiemy o tym, tam szczuje za nami śmierć z ramionami i hełmami”.

Książka zrobiła na mnie duże wrażenie. Moim zdaniem to jedna z lepszych książek opisujących bezsens wojny.
Moja ocena 5,5/6
Jako ciekawostkę dodam, że książka z powodu swego antywojennego przesłania przez długi czas znajdowała się w Niemczech na indeksie książek zakazanych.

poniedziałek, 5 marca 2012

Konkurs nr 3 (8) - włoskie klimaty

Jakiś czas temu był konkurs z Paryżem w tle, dziś nadszedł czas na konkurs z włoskimi klimatami, zwłaszcza, że dokładnie za miesiąc lecę do Rzymu. Wybierając się w podróż przygotowuję się do nie dwojako. Po pierwsze czytam przewodniki, po drugie, co dla mnie istotniejsze staram się poznać miejsce przez pryzmat literatury, historii i sztuki. Do moich pasji podchodzę raczej emocjonalnie niż naukowo. Lubię wędrować śladami literackich czy musicalowych bohaterów. Oczywiście mam spory bagaż doświadczeń literackich związanych z miejscami, które zamierzam odwiedzić, ale dobrego nigdy dość, dlatego poproszę Was o podpowiedz - jakie są Wasze ulubione pozycje literackie, które moglibyście mi polecić związane z Rzymem lub Florencją, a może Sieną (te miasta leżą na szlaku mojej wędrówki). Lubię także poznawać nowe świątynie, muzea, galerie. Czy moglibyście polecić mi swoje ulubione miejsca, albo miejsca, które chcielibyście odwiedzić we Włoszech.


Zasady konkursu:
Proszę o podanie:
- od jednej do trzech pozycji literackich z włoskimi klimatami w tle, które należą do waszych ulubionych wraz z uzasadnieniem (minimum trzy zdania),
albo
- od jednego do trzech miejsc w Włoszech, które chcielibyście zobaczyć lub pokazać swoim bliskim wraz z uzasadnieniem (minimum trzy zdania)
Propozycje łączone (literacko-turystyczne) mile widziane.

Proszę o komentarze do dnia 30.03.2012 r. pod wpisem o konkursie
Rozstrzygnięcie konkursu nastąpi 31.03.2012 r., natomiast wysyłka nagrody po powrocie z Rzymu, tj. 12.04.2012 r.

Tradycyjnie proszę posiadaczy bloogów, w miarę możliwości, o zamieszczenie informacji o konkursie na swoich stronach.

Nagrody;

Nagrodą będą niespodzianki w postaci; książki z Włochami w tle oraz pamiątki z Rzymu lub Florencji. Spośród zgłoszeń wybiorę tę która najbardziej mi się spodoba, a w razie problemów z wyborem zrobię losowanie.

niedziela, 4 marca 2012

Gabriel Garcia Marquez „Zła godzina”

Korzystałam z wydania Państwowego Instytutu Wydawniczego z roku 1970 liczącego 168 stron.

(...) życie jest niczym innym jak tylko nieustannym następowaniem okoliczności do przeżycia. – str. 98


Akcja powieści toczy się w małym, anonimowym miasteczku, gdzieś w Ameryce Południowej. W powietrzu aż lepko od gorąca i gęsto od moskitów. W takiej atmosferze trudno oddychać. Do tego ciągle pada deszcz, co sprawia, że mieszkańcy stają się zakładnikami miejsca. Ciężko tu żyć, ale i uciec stąd trudno. Życie toczy się jakby w zwolnionym tempie.
W miejscowości znajdującej się pod władaniem cynicznego i bezwzględnego policjanta nasłanego do zaprowadzenia terroru ktoś pod osłoną nocy rozwiesza paszkwile. Ich treścią są zwykłe sąsiedzkie plotki; kto z kim sypia, kto dokonał aborcji, kto jest ojcem dziecka sąsiada. Zdawałoby się sprawa mało istotna i bez znaczenia. Tymczasem w napiętej sytuacji ludzi żyjących w ciągłym strachu o życie staje się ona punktem zapalnym, który prowadzi do eskalacji nieufności, wzajemnych podejrzeń, oskarżeń, do zbrodni oraz jeszcze większego terroru władzy, która nie może pozwolić sobie na jakikolwiek przejaw wolnej myśli.
Autor właściwie nie pisze wprost, co jest powodem strachu rządzącego życiem mieszkańców, co jest powodem nienawiści do władzy, ani dlaczego alkad (policjant) pojawił się w mieście. Wszystko to daje pole dla wyobraźni. Czytelniku odpowiedz sobie sam. Powieść jest zbiorem historii nie tyle miasteczka, co kilkunastu jego mieszkańców, będących narratorami. Ich życie podporządkowane jest przeżywaniu codzienności i walce o przeżycie każdego dnia. A jest ona tym trudniejsza, iż wróg jest podstępny. Życie ludzi staje się podobne do życia myszy, na które zastawia pułapki gospodyni księdza.

Akcja toczy się leniwie i powoli, jakby nabraniu tempa przeszkadzał parny klimat podzwrotnikowy. Muszę przyznać, że jest w tym jakiś urok, ale ten urok na mnie nie działa. Klimat, jak dla mnie za duszny i za ciężki. Może nie potrafię zrozumieć przekazu, może nie umiem się wczuć w atmosferę.

Moja ocena 3,5/6
Chyba pora przypomnieć sobie Sto lat samotności, które bardziej mi się podobało.

sobota, 3 marca 2012

Księżniczka z lodu Camilla Lackberg (audiobook)


Po książkę sięgnęłam dzięki wyzwaniu Trójka-pik u Sardegny, które polega na zapoznawaniu się z trzema różnymi gatunkami literatury w ciągu miesiąca. Założeniem jest sięgnięcie do literatury, do której zapewne nie sięgnęlibyśmy, gdyby nie wyzwanie. Jednym z gatunków do przeczytania w tym miesiącu jest skandynawski kryminał. 
Od lat nie czytam kryminałów, jeśli nie mają one historycznego tła, bądź nie są związane z moim miastem. Kiedyś czytywałam dużo książek Agaty Chrisie, dziś nieco mi się ten gatunek „przejadł”. Skandynawski kryminał to dla mnie czysta karta. Nie czytałam i zapewne długo nie sięgnęłabym po tego typu książkę. Może to tłumaczy moją ocenę Księżniczki z lodu.
Szczęśliwie dla wyzwania złożyło się, iż dzień wcześniej otrzymałam audiobooka Księżniczka z lodu.
Z internetowych relacji wiem, że jest to pierwsza cześć cyklu. Jedni twierdzą, że najlepsza, inni, że wręcz przeciwnie. 
W małym miasteczku znalezione zostają zwłoki młodej, pięknej, zamężnej, dobrze sytuowanej i z pozoru szczęśliwej Aleksandry. Początkowo wygląda to na samobójstwo. Z czasem pojawiają się dowody świadczące o morderstwie. Zwłoki odnajduje szkolna przyjaciółka zamordowanej Eryka. Eryka jest pisarką i postanawia napisać powieść na temat dawnej przyjaciółki. Śledztwo w sprawie śmierci Aleksandry prowadzi Patryk, znajomy sprzed lat Eryki. Między innymi dzięki pomocy Eryki Patryk natrafia na bolesną tajemnice z przeszłości, która doprowadziła do tragicznego finału. 
Pierwsze wrażenia: czy to na pewno jest kryminał? Przez sporą cześć powieści (a liczy ona sobie 456 stron, co przedkłada się na ok. 15 godzin słuchania) zastanawiałam się, czy na pewno mam do czynienia z kryminałem. Jest co prawda trup i to już na samym początku, ale zaraz potem mniej więcej przez połowę książki akcja rozchodzi się na boki. Wątek romansowy został rozbudowany dość mocno, tak że w pewnym momencie zastanawiałam się, czy autorka powróci do sprawy morderstwa. Byłam już bliska odłożenia książki i poddania się (co zdarza mi się niezmiernie rzadko), kiedy akcja zaczęła zmierzać we właściwym kierunku. Dzięki temu przeczytałam do końca i muszę przyznać, że nawet z pewnym zainteresowaniem, aczkolwiek bez fajerwerków.
Od kryminału nie oczekuję wiele; wystarczy mi pewien dreszczyk emocji, zagadka, którą próbuję rozwiązać, element zaskoczenia, no i tego, aby mnie nie znudził. 
Przez połowę książki nie czułam emocji, a historia miłosnych podchodów pary bohaterów budziła lekkie znudzenie (a już zupełnie niepotrzebny wydaje mi się powtórzenie wątku wyszczuplającej bielizny z Bridget Jones, tak jakby autorce zabrakło pomysłu). Zdecydowanie lepsza jest druga połowa książki. Historia się zagęszcza, puzzle zaczynają się układać, jest pewien element zaskoczenia, choć muszę przyznać, że na trop mordercy wpadłam dużo wcześniej niż detektyw, co zdarza mi się niezmiernie rzadko, gdyż nie jestem w tej dziedzinie szczególnie bystra. Chyba nie najlepiej świadczy to o prowadzącym dochodzenie policjancie. 
Muszę się przyznać, iż po kryminale skandynawskiej pisarki spodziewałam się też skandynawskiego klimatu. Tymczasem mrozem wiało jedynie z powodu stosunków międzyludzkich. 
Moim zdaniem książka byłaby o wiele lepsza, gdyby pominąć część niepotrzebnych wątków i skrócić wątek romansowy. Jednak zdaję sobie sprawę z tego, że wielu czytelniczkom bardzo przypadł on do gustu. No cóż, może to dlatego, że ja nie przepadam za romansami w literaturze. 

czwartek, 1 marca 2012

Królowa Margot Aleksandra Dumas, powrót do młodzieńczych wzruszeń

Wydawnictwo - Zielona Sowa, stron - 496
Powodów przeczytania tej książki jest kilka. Po pierwsze szalenie podobał mi się Hrabia Monte Christo pióra Dumas (ojca), po drugie bardzo lubię literaturę francuską, po trzecie lubię powieści z historią w tle, po czwarte tytułowa bohaterka jest moją imienniczką, a po piąte pałęta się tam niejaka Kaśka z Medicich, a do tego rodu mam szczególny sentyment.
Fabuła, jak to w powieściach płaszcza i szpady bywa toczy się wartko, pełna jest intryg, zasadzek, forteli, uwięzień, spisków, cudownych uwolnień, częstych zwrotów akcji no i oczywiście miłosnych wątków. A to wszystko w historycznym tle. Akcja rozpoczyna się w Paryżu (co dla mnie stanowi dodatkowy wabik), w sierpniową noc, zwaną przez jednych Nocą Św. Bartłomieja, a przez innych Rzezią hugenotów. Kilka dni wcześniej miały miejsce zaślubiny Henryka Burbona z Nawarry z córką Katarzyny Medycejskiej, księżną Małgorzatą de Valois. Paryż pełen jest gości weselnych, którzy na tak wspaniałą uroczystość licznie przybyli. Zwłaszcza wielu jest hugenotów szczęśliwych z powodu zakończenia długich sporów religijnych pomiędzy katolikami i hugenotami poprzez małżeństwo katolickiej, francuskiej księżniczki z hugenockim następcą tronu z Nawarry. Tymczasem okazuje się, iż małżeństwo było jedynie pretekstem do ściągnięcia hugenotów do Paryża, aby tutaj ich bestialsko zgładzić. Podczas jednej nocy zginęło około trzech tysięcy osób.
Wśród przybyłych gości znajdują się dwaj młodzieńcy; hrabia Józef Bonifacy de Lerac de La Mole (hugenot) i hrabia Marc-Annibal de Coconnas (katolik). Początkowi wrogowie po jakimś czasie stają się najlepszymi przyjaciółmi. Połączy ich brawura, męstwo i miłość do dwóch zaprzyjaźnionych kobiet. Od tej pory stają się nierozłączni, działają ramię w ramię i można rzec „dwóch za jednego, jeden za dwóch”.
Królowa Margot, będąca dzięki politycznemu mariażowi królową Nawarry dostrzegając dalekowzrocznie korzyści (koronę Francji), jakie może przynieść sojusz z mężem decyduje się na współdziałanie z Henrykiem. Ponieważ i Henryk wolałby zamienić koronę małego państewka na koronę znaczącego państwa zawiązują przymierze. Dzięki temu udaje im się nie raz wyprowadzać w pole samą królową – matkę, Katarzynę Medycejską. Działając zgodnie z maksymą cel uświęca środki, oboje nie tylko gotowi są przymykać oczy na romanse współmałżonków, a nawet pomagają sobie wzajemnie tę małżeńską fikcję utrzymywać w tajemnicy. Tajemnica wkrótce staje się tajemnicą poliszynela, znaną wszystkim mieszkańcom dworu.
Margot i Henryk w swych dążeniach do korony Francji mają silną konkurencję. Przede wszystkim żyje jeszcze brat Małgorzaty, Karol IX, któremu co prawda przepowiednie nie dają szans na długie życie (umrze w wieku 24 lat), ale z którym należy się liczyć. Następnie żyje dwóch braci Karola IX; Henryk Walezjusz, którego Karol pozbywa się wyrażając zgodę na jego elekcję na króla Polski oraz Franciszek, który czuje się najbardziej pokrzywdzony, jako czwarty syn i ostatni w kolejce do tronu syn królewski. No i w końcu jest królowa matka - Katarzyna Medycejska, która musi mieć ostatnie zdanie w kwestii regencji i na tronie króla Francji najchętniej widziałaby ukochanego Henryka Walezjusza.
Mam wrażenie, iż na tym dworze nie przeżyłabym ani godziny. Aby utrzymać się przy życiu należy mieć się na baczności i nikomu nie zdradzać swoich sekretów i planów. Dla zdobycia korony każdy z pretendentów gotów jest zrobić bardzo wiele. Szczególnie niebezpieczna okazuje się królowa matka - Kaśka z Medicich, której nie obce są zwłaszcza doświadczenia z truciznami (raz zatruje rękawiczki, innym razem pomadka do ust, a jeszcze innym arszenikiem poskleja strony książki). Kiedy trzeba nie wzbroni się od uruchomienia pułapki – zapadni, aby pozbyć się niewygodnego świadka.
Katarzyna Medycejska przedstawiona została, jako wyjątkowo okrutna i bezwzględna dama. Nie wiem, czy Dumas miał powody, aby tak ją obsmarować w swojej powieści, bowiem, jak dotąd nie natrafiłam na ślady tej jej dodatkowej działalności. Już mnie korci, aby sięgnąć po książkę Wyznania Katarzyny Medycejskiej (i znowu książka po kolejnością). Z tego co czytałam w recenzji u Nemeni wyłania się tam podobny (i chyba w dużej mierze nieprawdziwy) wizerunek Medyceuszki.
W powieści wiele jest historycznych przeinaczeń. Przedstawiona w książce, jako wierna swojemu rycerzowi i szczerze kochająca niewiasta Królowa Margot, przez historię zapamiętana została wyłącznie, jako niemoralna królowa, bohaterka wielu romansów. Jako ciekawostka jednym z jej kochanków był naprawdę szlachcic de La Mole. Dumasowski Karol IX, przedstawiony, jako nieco chwiejnego charakteru, ale w gruncie rzeczy szlachetny i sprawiedliwy król (gdyby nie ta rzeź hugenotów), był chorowitym i niezrównoważonym umysłowo człowiekiem.
W powieści mamy też wątek polski (sprawa elekcji króla Henryka II Walezjusza, który po krótkim panowaniu czmychnął do Francji, aby objąć tron po Karolu IX).
Jest także pod zmienionym nazwiskiem Nostradamus. Królowa – matka Katarzyna Medycejska pokładała dużą wiarę w jego przepowiednie i była wyznawczynią wiedzy tajemnej.
Prawdy historycznej tutaj niewiele, choć są zarówno historyczne postacie, jak i zdarzenia, jest też prawdziwa rywalizacja o władzę, no i jest klimat tamtych czasów.
Jak to w powieści płaszcza i szpady bywa wiele tutaj przesady. Kobiety są najpiękniejsze, młodzieńcy najmężniejsi, stroje najwspanialsze, a królowa – matka jest najokrutniejszą ze wszystkim. Dziwnym trafem prawie zawsze dzielnym bohaterom udaje się ją przechytrzyć i okrutna Kaśka wychodzi na nieudolną Kaśkę.
Książkę czytało mi się bardzo dobrze, szybko i z dużą przyjemnością. Przyjemnie było na chwilkę przenieść się w okolice Katedry Notre Dame, poszwendać po Luwrze (gdzie można przez pomyłkę wpaść do sypialni króla lub królowej) czy poczuć ciarki grozy ponownie uczestnicząc w egzekucji na placu de Greve.
I tak prawdę mówiąc to już sama nie wiem, czy powieść z gatunku płaszcza i szpady to już dziś przeżytek. Ja dobrze się przy nie zrelaksowałam, choć do Hrabiego Monte Christo jej daleko.
Zdjęcia z internetu: 1. Królowa Margot (o której mawiano piękna, inteligentna i niemoralna), 2. Królowa - matka Katarzyna Medycejska (o której mawiano brzydka i okrutna, przypisując wyłącznie jej decyzję o wymordowaniu hugenotów)