Wydawnictwo Rebis, rok 2004 rok, 157 stron.
O wojnie i jej okropnościach zapisano już tysiące tomów ksiąg. Kiedy sięgnąwszy po książkę Na zachodzie bez zmian spostrzegłam, że jest to kolejna książka o wojnie nie byłam zachwycona. Czy można napisać o wojnie coś nowego. Wszak wszyscy wiemy, że ta machina śmierci jest bezduszna, cyniczna i okrutna. Tymczasem książka okazała się dla mnie wyjątkową. Przede wszystkim w książce nie ma ani odrobiny polityki. To jeden wielki manifest antywojenny.
Grupa szkolnych kolegów za namową nauczyciela zaciąga się do wojska. Nie bardzo mają ochotę, ale presja społeczna, naciski ze strony wychowawców oraz młodzieńcza ciekawość przenoszą chłopców ze szkolnego boiska wprost do wojennych okopów.
„Kiedy maszerowaliśmy do powiatowej komendy uzupełnień, byliśmy jeszcze klasą, złożoną z dwudziestu wyrostków, którzy (wielu po raz pierwszy) dali się butnie i wesoło ogolić pospołu, zanim wkroczyli na dziedziniec koszar. Nie mieliśmy wytyczonych planów na przyszłość, myśli o karierze i zawodzie u bardzo niewielu były tylko na tyle określone, iżby mogły zdecydować o formie istnienia: natomiast tkwiło w nas mnóstwo idei niepewnych, które życiu, a także wojnie nadawały w oczach naszych charakter wyidealizowany i niemal romantyczny”.
Przez pierwsze strony nie wiadomo, jaka to wojna i jakiej narodowości są chłopcy. Nie ma to jednak najmniejszego znaczenia. Bohater jest młodym Niemcem biorącym udział w pierwszej wojnie światowej, ale równie dobrze mógłby by młodym Francuzem, czy Rosjaninem walczącym po drugiej stronie linii frontu. Ważne jest tylko to, że chłopcy zostali postawieni tam z czyjegoś rozkazu i teraz mają dwa wyjścia; zabijać, albo dać się zabić. Bohater z pozorną obojętnością opisuje drobiazgowo życie na froncie. Ta obojętność, to wydawałoby się pogodzenie z tym, że każdy dzień i każda godzina może być tą ostatnią się przerażające. Z czasem czytelnik zaczyna rozumieć, iż jest to jedyna możliwa reakcja na codzienność pełną okrucieństwa; ostrzał artyleryjski, wybuchy bomb, naloty gazowe, okopy, wszechobecną śmierć, ból, kalectwo, głód, wszy, szczury, trupy.
„Pierwszy ogień huraganowy ukazał nam naszą omyłkę i pod nim to runął pogląd na świat, którego nas nauczali. (...) Nie staliśmy się przeto tchórzami – a tymi wyrażeniami szafowano przecie lekką ręką – ojczyznę naszą kochaliśmy zupełnie tak samo jak oni, a podczas każdego ataku mężnie parliśmy naprzód; ale rozróżnialiśmy obecnie, raptem nauczyliśmy się widzieć. I ujrzeliśmy, że z ich świata nie pozostało nic. Nagle zostaliśmy straszliwie osamotnieni i sami jedni musieliśmy temu sprostać”.
Wojna nie jest piękną, romantyczną, męską przygodą. Opis wojny nie ma nic wspólnego z heroiczną walką, chociaż codzienne próby utrzymania się przy życiu są heroiczne. Jedyne co znają posłani na śmierć chłopcy to walka o przeżycie kolejnego dnia i kolejnej godziny, jedyne, co potrafią to zabijanie.
Autor ukazuje absurdalność wojennej machiny. Główny bohater walczy każdego dnia, nie o zdobycie kolejnego punktu na mapie, ale o przetrwanie. Aby żyć musi zabijać, aby żyć musi być bezwzględny. Jak to pogodzić z brakiem nienawiści do ludzi, których nakazano mu zabijać. Przecież oni są tacy sami, jak my.
„Rozkaz uczynił te ciche stworzenia naszymi wrogami, rozkaz mógłby ich odmienić w przyjaciół. Przy jakimś tam stole jacyś tam ludzie, których nikt z nas nie zna, podpisują papiery, i oto na lata całe najwyższym naszym celem staje się to, co w innych warunkach ściąga na siebie pogardę życia i najsurowszą karę. Kto potrafi tu coś zrozumieć, gdy widzi tych cichych ludzi o dziecięcych twarzach, o brodach apostołów! Każdy podoficer jest większym wrogiem rekrutowi, każdy nauczyciel uczniowi, niż my im, a oni nam. A przecież wypuści ich na wolność, a będziemy się znowu tępili. Przerażam się, stop!, dalej nie trzeba snu myśli. Ta droga wiedzie w otchłań. Jeszcze nie jest stosowna pora”.
Z kart książki przebija też uczucie osamotnienia. Sami ze swoimi myślami, lękami, bólem, sami w walce i sami w umieraniu. Paradoksalnie chłopcy, którzy zakosztowali wojny nie potrafią już żyć bez niej. Podczas urlopu w domu bohater nie potrafi znaleźć sobie miejsca, mierzą go pytania o sytuację na froncie (jak można wytłumaczyć najbliższym, iż każdy dzień to piekło, a ich mały synek i braciszek to nieludzka maszyna do zabijania), denerwują dobre rady starszych, którzy zrobiliby porządek na froncie, nie zajmują „normalne” zajęcia.
Bohater siedząc przed półkami z książkami, które z pasją kolekcjonował przed wojną pisze:
„Pragnę się wmyślić w tamte czasy. Są jeszcze w tym pokoju, czuję to od razu, przechowały je ściany. Ręce moje leżą na poręczy kanapy, teraz kładę je wygodnie, wyciągam nogi i tak siedzę bezpiecznie w kącie, wtulony w ramiona kanapy. (...) I tak samo tu będzie- jeśli mi się poszczęści- gdy wojna się skończy i ja powrócę na zawsze. Będę tak samo tu siedział, patrzał na swój pokój i czekał. Jestem wzburzony, ale nie chcę i nie powinienem być wzburzony.
Pragnę znowu odczuwać to ciche uniesienie, to uczucie silnego, niewypowiedzianego porywu jak dawniej, gdy przystępowałem do książek. Wicher pragnień, który zrywał się z kolorowych grzbietów, niechaj znowu mnie porwie, niech roztopi ciężką, martwą bryłę ołowiu, która gdzieś tkwi we mnie, niech budzi niecierpliwe oczekiwanie przyszłości, skrzydlatą radość ze świata myśli. Niech mi zwróci straconą pochopność młodości”.
Pragnę znowu odczuwać to ciche uniesienie, to uczucie silnego, niewypowiedzianego porywu jak dawniej, gdy przystępowałem do książek. Wicher pragnień, który zrywał się z kolorowych grzbietów, niechaj znowu mnie porwie, niech roztopi ciężką, martwą bryłę ołowiu, która gdzieś tkwi we mnie, niech budzi niecierpliwe oczekiwanie przyszłości, skrzydlatą radość ze świata myśli. Niech mi zwróci straconą pochopność młodości”.
Na zachodzie bez zmian to też opowieść o przyspieszonym i bolesnym dojrzewaniu.
„Jestem młody, mam dwadzieścia lat; ale z życia nie znam nic poza rozpaczą, śmiercią, trwogą i spojeniem w jeden łańcuch najniedorzeczniejszej płaskości z całą otchłanią cierpienia. Widzę, iż popędzono jeden naród przeciw drugiemu i że mordują się milcząc, nieświadomi, ogłupieni, posłuszni, niewinni.(..) Przemieniliśmy się w niebezpieczne bestie. Nie walczymy, bronimy się przed zagładą, cóż w chwili tej wiemy o tym, tam szczuje za nami śmierć z ramionami i hełmami”.
Książka zrobiła na mnie duże wrażenie. Moim zdaniem to jedna z lepszych książek opisujących bezsens wojny.
Moja ocena 5,5/6
Jako ciekawostkę dodam, że książka z powodu swego antywojennego przesłania przez długi czas znajdowała się w Niemczech na indeksie książek zakazanych.
Nie czytałam książki, z twojej recenzji Gosiu, wynika, że warto ją przeczytać.
OdpowiedzUsuńMoniko, jak widac z poniższych komentarzy nie każdemu przypadnie do gustu. Ja w każdym razie polecam
UsuńCzytałam ją dość dawno. Pamiętam, że strasznie się męczyłam w trakcie lektury. Ale nie to, że książka mi się nie podobała. Po prostu nie lubię powieści opisujących brutalność wojny. Każda strona to byłą dla mnie męka. Tak sobie właśnie myślę, ciekawe jakbym ją odebrała dzisiaj. Może bardziej "na chłodno" i mój odbiór byłby inny? Co do Remarque to za namową męża przeczytałam "Noc w Lizbonie". Na nim zrobiła kolosalne wrażenie. A mnie nic nie drgnęło. Faktem jest, że czytałam ją dość pobieżnie, bo miałam wtedy trudny okres w życiu. I tak się znowu zastanawiam, może przegapiłam gdzieś ten fenomen?
OdpowiedzUsuńRozumiem doskonale, też mam takie książki, co do których przeczuwam, że są niezłe, ale mi z nimi nie po drodze. Ja podobnie miałam z Pachnidłem- przeczuwałam, że coś coś w tej książce musi byc, ale każda strona powodowała wstrząs .. Co dziwne Na zachodzie bez zmian nie budziło odrazy z powodu brutalnych scen. Wydawały mi się one jak najbardziej uzasadnione i czytanie nie sprawiało żadnych problemów. A może u mnie zadziałała ta chemia, o której pisze Iza :)
UsuńDla mnie rewelacja. Z jednej strony jest pokazany bezsens wojny, a z drugiej te opisy nie rażą. Marek
OdpowiedzUsuńWitam nowego czytelnika. Mam podobne do twojego zdanie, a może gust :) Zapraszam częściej
UsuńSardegna,
OdpowiedzUsuńdobrą książkę doceni większośc czytelników, ale żeby powaliła na kolana, musi zadziałać chemia. Po "Lizbonei" mialam pozytywne wrażenia, ale też bez fajerwerków i padania na kolana:).
Guciamal,
temat mnie z lekka odstrasza, ale kiedyś może powtórzę tę książkę. w swoim czasie brnęłam przez nią, jak Sardegna.
To prawda, temat nie zachęca do czytania. Tak jak pisałam zabrałam się za lekturę nie znając tematu (tak wstyd mi, ale nie wiedziałam, o czym jest najgłośniejsza powieśc Remarqua), początek troszkę szedł opornie, ale tylko pierwsze strony, a potem zaczęło mnie wciągac. Teraz chętnie przeczytam coś jeszcze np. polecany w paryskim konkursie Łuk Tryumfalny, którego nie mogę dostac w bibliotece, ale mogę kupic -teraz już bez obawy przed nieznanym.
UsuńMiałam trochę obawę, czy to napisać...ale miałam trudności z dokończeniem.
OdpowiedzUsuńMąż był nią zachwycony i zdziwiony, że mnie się niezbyt podoba.
No cóż czasem tak jest...Może do niej wrócę?
Pozdrawiam
Sara-Maria
Mówią, że nie ma podziału na literaturę kobiecą i męską, ale może to nie do końca prawda.
UsuńPrzeczytałem i zapamiętałem. Warto.
OdpowiedzUsuńTeż tak myślę.
UsuńMało jest książek o pierwszej wojnie światowej (w przeciwieństwie do drugiej), ta jest jedną z nich i jako taka właśnie zapisała się w mojej pamięci. Oceniłam wysoko. Autor naprawdę umie pisać.
OdpowiedzUsuńZaczęłam szukać w pamięci i też mam problem z przypomnieniem sobie takich książek. Pierwsze skojarzenie - dość zaskakujące Ania z Zielonego Wzgórza i wojna, która zabrała jej syna.
OdpowiedzUsuńNie wiem dlaczego, ale miaem niesamowitá ochoté czytając tę książkę słuchać muzyki Beethovena. Może dlatego że doskonale wpisuje się w porażające treści. To jedna z niewielu książek, gdy wiele razy odrywałem oczy od tekstu, by choćby przez chwilę dać upust silnym emocjom, jakie mną targały podczas lektury.
OdpowiedzUsuńJestem wdzięczny Losowi, że żyjemy w spokojnych-przynajmniej na naszym kontynencie-czasach i że nie muszę być aktywną cząstką tego bezsensu...Przytoczone przez Ciebie fragmenty te emocje wywołały, za co jestem wdzięczny:)
przyznam, że ja nie miałam muzycznych skojarzeń, ale jak teraz myślę o tym to przyznaję, że to nie głupi pomysł (ratować się odpowiednią muzyką).
OdpowiedzUsuńTeż mi się wydaje, że nie doceniamy szczęścia, które się nam trafiło - jesteśmy pokoleniem, któremu zaoszczędzona została wojna (albo do tej pory byliśmy i mam nadzieję, że tak zostanie do końca naszych dni). Oczywiście dzieję się niesprawiedliwości, draństwa, bestialstwa, ale nie na tak masową skalę, dlatego i ja dziękuję za tę możliwość przeżycia swojej ziemskiej wędrówki bez konieczności dokonywania wyborów takich np. przed jakimi stały w czasie wojny mające decydować komu dać szansę na życie, a kogo skazać na śmierć (bo słaby, chory, bo ma pecha, że żyje w tym, a nie innym okresie dziejów).