|
Dodaj napis |
Pamiętniki, podobnie, jak Dzienniki to nie jest lektura do szybkiego czytania, wymaga czasu, a czasami, jak w tym wypadku samozaparcia i dyscypliny. Gdyby nie to, iż książkę wypożyczyłam z biblioteki zapewne czytałabym ją jeszcze dłużej, a tak czytanie przeciągnęło się do dwóch miesięcy. Największą trudność sprawiały mi dość drobiazgowe opisywania porządku dnia rodziny Tołstojów, nazwiska gości, wymienianie potraw, rodzaje chorób domowników itp, itd. Jednakże, kiedy pominie się te monotonne opisy zdarzeń można uzyskać jakże ciekawy opis prawdziwego dramatu 48 lat nieudanego małżeństwa Tołstojów.
Pamiętniki zostały napisane przez kobietę inteligentną, niepozbawioną wrażliwości na sztukę, a jednocześnie twardo stąpającą po ziemi, niezależną, chorą z zazdrości i pełną obaw o odrzucenie, rozchwianą emocjonalnie i histeryczną.
Zofia nie miała łatwego życia. Kiedy wyszła za mąż oczekiwała czułości, poczucia bezpieczeństwa, miłości bardziej partnerskiej niż cielesnej. A tymczasem została sprowadzona do roli gospodyni, asystentki, kochanki i maszynki do rodzenia dzieci. Urodziła ich trzynaścioro (jak podają jedne źródła), a może szesnaścioro, jak podają inne, z czego kilkoro umarło wcześnie.
Pierwsze nieporozumienia zaczęły się od dnia, w którym Aleksy dał przeczytać swój pamiętnik Zofii. Cała jego (męża) przeszłość jest dla mnie tak okropna, że wątpię, czy kiedykolwiek się z nią pogodzę. Chyba, że będę miała inne cele w życiu- dzieci, których tak pragnę, aby mieć całą przyszłość, abym mogła w swoich dzieciach widzieć tę czystość bez przeszłości, bez ohydy, bez wszystkiego, co teraz tak boli u męża. (Str. 16)
Kiedy nieco miesiąc po ślubie pisze, iż strasznie, strasznie smutno. Coraz bardziej zagłębia się w sobie. Mąż jest chory nie w humorze, nie kocha (Str. 18) można pomyśleć, iż początki zawsze są trudne, zwłaszcza dla młodej, niedoświadczonej panny. Niestety wpisy tego typu powtarzają się przez całe 48 lat małżeństwa i przez 430 stron pamiętników. Życie okazuje się pełnym złudzeń, niespełnionych oczekiwań, zawiedzionych nadziei, rozczarowań, kłótni, krzyków i łez. I to dla obojga. Życie Zofii jednak toczy się wokół Lowy (Lowa smutny, Lowa chory, Lowa spotyka się z przyjaciółmi, Lowa jedzie do duchoborców, Lowa jedził na welocypedzie, Lowa był na łyżwach, Lowa pisze, Lowa nie w humorze….) Lowa jest źródłem wszystkich trosk i zmartwień Zofii, ale i jej krótkich chwil radości i szczęścia. Lowa jest jej obłędem; nie potrafi żyć z nim, a tym bardziej nie potrafi żyć bez niego.
Jakże ciasny i mały byłby ten światek, w którym żyję, gdyby jego nie było. (Str. 21) Ale … nie da się połączyć naszych dwóch światów w jeden. (tamże). Przy takim człowieku można umrzeć ze szczęścia i z poniżenia. (Str. 22).
Odpychanie i przyciąganie. Ileż to razy Zofia wychodzi z domu i idzie przed siebie, aby nie wrócić (tak naprawdę to rozpaczliwie woła o pomoc), ile to razy robi mężowi i dzieciom karczemne awantury, ile razy wyjeżdża do Moskwy, aby postawić na swoim, aby sprowokować jego przyjazd.
Chciałabym zabić się, uciec gdzieś, pokochać kogoś- wszystko byle nie żyć z człowiekiem, którego mimo wszystko całe życie za coś kochałam, choć teraz widzę, jak bardzo go idealizowałam, jak długo nie chciałam zrozumieć, że była w nim tylko zmysłowość… A teraz oczy mi się otworzyły, widzę że moje życie jest przegrane. – pisze 46 letnia kobieta (Str.78)
Zofia nie raz będzie pisać o zmarnowanym życiu, rozczarowaniu, braku miłości, zrozumienia, opieki ze strony męża. Nie raz też będzie pisała o myślach samobójczych. Jej usilna próba zwrócenia na siebie uwagi była niezwykle uciążliwa, a to wychodzi z domu i błąka się gdzieś po nocy, a to zasypia na ławce, a to snuje się w szlafroku po ulicy, a to skacze do stawu, ale przynajmniej do pewnego momentu robi to bardziej na pokaz, aby ukarać najbliższych, niż rzeczywiście chce się zabić.
O mężu wyraża się najczęściej z podziwem zmieszanym z politowaniem. Zawsze to samo źródło wszystkiego; próżność i pragnienie coraz nowej sławy, żeby mówiono o nim jak najwięcej. I nikt mnie nie przekona, że jest inaczej. (Str. 137) Zofia pod koniec życia drży z obawy, że jej obraz w oczach pokoleń nie będzie korzystny, że zostanie zapamiętana, jako kobieta uprzykrzająca życie mężowi, chora, niestabilna emocjonalnie, a przecież to dzięki niej on tworzył.
Lew Nikołajewicz zawsze i wszędzie mówi i pisze o miłości, o służeniu Bogu i ludziom. Czytam i słucham tego zawsze ze zdumieniem. Od rana do późnej nocy całe życie Lwa Nikołajewicza upływa bez jakiegokolwiek osobistego stosunku, czy zainteresowania ludźmi. Wstaje, pije kawę, spaceruje lub kąpie się rano nikogo nie widząc; siada do pisania; jeździ na welocypedzie albo znów idzie się kąpać albo po prostu tak sobie; je obiad i idzie na dół czytać lub na tenis. Wieczór spędza u siebie w pokoju, tylko po kolacji siedzi trochę z nami, czytając gazety lub przeglądając różne ilustracje. Dzień w dzień to samo, egoistyczne życie bez miłości, bez zainteresowania rodziną, radościami i smutkami bliskich mu istot. Ta oziębłość mnie zmęczyła, zaczęłam szukać czegoś, aby wypełnić swoje życie duchowe, pokochałam muzykę, przede wszystkim odgadywanie tych wszystkich uczuć ludzkich, które w nią włożono; ale nie tylko nie znalazłam w domu zrozumienia, lecz zaciekle za to na mnie napadali- i oto znów utraciłam sens życia i zginając kark godzinami, po dziesięć razy przepisuję nudny artykuł o sztuce. (Str. 187) Potem list do gazet o pomoc dla duchoborców- on wiecznie pragnie szumu, rozgłosu, ryzyka. A ja nie wierzę w jego dobroć i miłość do ludzi. (Str. 191)
Zofia przepisuje, robi korektę artykułów, pism, szyje, sadzi drzewa, wciela w czyn idee męża pomocy biedakom- zajmuje się organizacją stołówek, zbieranie i rozdziałem pomocy finansowej, prowadzi korespondencję, zabiega o spotkanie z carem w sprawie zdjęcia zakazu publikacji jego dzieł, szarpie się o sprawy majątkowe, chce pozostawić spuściznę ojca dzieciom, pielęgnuje chorych członków rodziny, załatwia szkoły i prywatnych nauczycieli, nadzoruje całe gospodarstwo, szyje, oprawia fotografie. Nic dziwnego, że z wiekiem czuje się coraz bardziej zmęczona i niedoceniona. Jedyną jej radością- odskocznią staje się muzyka. Niestety mąż i rodzina nie podzielają jej pasji.
W 1901 roku (czyli 9 lat przed śmiercią Lwa) pisze- Zbliża się coś potwornego, coś, co jest wprawdzie całkiem naturalne, ale zupełnie niespodziewane, kiedy się zbliża naprawdę- koniec życia. Koniec życia tego, który był dla mnie czymś więcej niż moje własne życie, bo żyłam właśnie życiem Lowoczki- męża i dzieci, które z nim miałam. Jeszcze nie pojmuję stanu mojego serca, jest skamieniałe: nie powinnam go słuchać chcąc zachować siłę i energię do pielęgnowania męża. (Str. 306)
To dramat wszystkich kobiet, które nie potrafią żyć własnym życiem, a żyją życiem bliskich, czyniąc z tego ich życia piekło, choć przecież kochają tak mocno, że chyba mocniej nie można. I z tej miłości wyrządzają krzywdę i bliskim i sobie, może nawet sobie większą. Wciąż na coś czekają.
Ach, jakże wczoraj w nocy poczułam się samotna fizycznie i duchowo! Z Lwem Nikołajewiczem ułożyło się właśnie tak, jak przewidywałam; skoro tylko wskutek jego zgrzybiałości ustały (całkiem niedawno) jego stosunki z żoną jako kochanką, zamiast tego pojawiło się nie to, o czym na próżno marzyłam przez całe życie- spokojna, czuła przyjaźń- lecz zupełna pustka. (Str.. 309 (2.12.1901 r.)
Ostatnie lata ta wieczna szarpanina staje się jeszcze bardziej intensywna, niezrozumienie, żale i pretensje nasilają się, jakby z powodu świadomości upływu czasu i tego, że zostało go już tak niewiele. Jakby rozwiały się wszelkie złudzenia, że wzajemne stosunki małżonków ułożą się przynajmniej poprawnie.
Może mnie ktoś spytać: Ależ na co tobie, kobiecie bez znaczenia, to umysłowe lub artystyczne życie [Zofia próbowała swych sił w pisaniu, grała na fortepianie, czytała]? Na to pytanie tak mogę odpowiedzieć: nie wiem na co, lecz wiecznie dławić, aby służyć materialnie geniuszowi- jest bardzo ciężko. Choćby się nie wiem, jak kochało tego człowieka, lecz wiecznie rodzić, karmić, szyć, dysponować obiady, robić okłady i lewatywy, tępo siedzieć w milczeniu i oczekiwać, aż zażądają materialnych usług- to męczarnia… (str.322)
Jest w moim mężu coś niedostępnego memu rozumowi. Powinnam pamiętać i zrozumieć, że jego zadaniem jest pouczanie ludzi, pisanie, głoszenie idei. Życie nasze i wszystkich bliskich winno służyć temu celowi i dlatego jego życie powinno być jak najlepiej zorganizowane. Trzeba przymykać oczy na wszystkie kompromisy, niekonsekwencje, sprzeczności i widzieć w Lwie Nikołajewiczu wielkiego pisarza, kaznodzieję i nauczyciela. (Str. 335) Zofia nie potrafiła pogodzić się z tymi niekonsekwencjami pomiędzy głoszonymi ideami a prowadzonym życiem.
W części IV Dzienników (rok 1910) oprócz wpisów Zofii przywołano wpisy z pamiętnika Lwa Nikołajewicza. Jedno zdarzenie i dwa spojrzenia, a ty czytelniku sam dokonaj oceny. Widać postępującą chorobę Zofii - niezrównoważenie. I tę straszną obawę o to, jaką pozostanie w pamięci pokoleń, o niesprawiedliwy osąd. I jeszcze większa szarpanina o Pamiętniki Lwa Nikołajewicza. Niedowierzanie, podejrzenia, spiskowe teorie, brak logiki, zaprzeczanie samej sobie, histeryczna przesada. I chyba najciekawsza część Pamiętników.
Dlaczego zatem spędziła z nim 48 lat. Może odpowiedzią będzie to co napisała będąc już stateczną ponad pięćdziesięcioletnią kobietą.
Cóż jest ciekawego w życiu Lwa Nikołajewicza? Co ciekawego w życiu Sergiusza Iwanowicza? Kocha się ich nie dla nich samych, nie za ich życie i powierzchowność, lecz za to bezkresne, głębokie marzenie, z którego wypływa ich twórczość i które lubimy wyczuwać w nich i idealizować.
Po przeczytaniu pamiętników nie umiem powiedzieć, czy polubiłam Zofię, były momenty, że mnie irytowała, ale były też takie, kiedy budziła współczucie. Na pewno była ciekawą i złożoną osobowością. A jej zdanie na temat twórczości i życia męża często pokrywało się z moim.