Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 7 lipca 2025

Wrocławskie powtórki i nowości

Bulwary nabrzeżne z widokiem na katedrę

Dziwnymi drogami podążają nasze odczucia. Kiedy po raz pierwszy w 2016 r odwiedziłam Wrocław nie mogłam się nadziwić skąd biorą się te wszystkie zachwyty nad miastem. Byłam w kiepskiej formie i chyba w tamtym czasie nic nie wzbudziłoby mojego zainteresowania, chodziłam jak w malignie wciąż zastanawiając się, czy podjęłam właściwą decyzję. Dziś z perspektywy czasu też tego nie wiem, za to niedługo po powrocie przeglądając zdjęcia doszłam do wniosku, iż koniecznie muszę to miasto ponownie odwiedzić. Tak się też dzieje, kiedy czytamy książkę, która nam „nie wchodzi”, a mamy przeczucie, iż książka jest dobra, ba nawet znakomita. We Wrocławiu byłam później kilkakrotnie, a nawet pokazałam go moim siostrzeńcom, potem Asi, potem mamie chrzestnej a teraz pojechałam pokazać je Magdzie.

Mostek Tumski brama wjazdowa na Ostrów
Poznawanie miasta zaczęłyśmy od miejsca, w którym po raz pierwszy spotkałam się z Bee prowadzącą bloga Tokio, Paryż, Wrocław, czyli nektar żywota (nieco przez Dorotkę zaniedbywanego ostatnimi czasy). Katedra na Ostrowie Tumskim to serce Wrocławia, miejsce, którego nie można pominąć. Tu powstał pierwszy murowany kościół jeszcze w połowie X wieku. Był on w porównaniu z dzisiejszą katedrą mikroskopijny, co można zauważyć na znajdującej się wewnątrz świątyni planszy. Obejmował swą wielkością powierzchnię około trzech dzisiejszych kaplic bocznych. Niestety nie mogłyśmy podziwiać najpiękniejszej części katedry, czyli jego fasady zachodniej i tego co znajduje się nad portalem głównym. Zasłaniało ją rusztowanie wraz z dyktowym ogrodzeniem. Fantastyczne dekoracje, częściowo jeszcze z romańskiej katedry (w tym bogato dekorowane kolumienki), posągi (świętych i władców) znajdujące się pod baldachimami, ostrołukowe wykończenie wejścia (mądrze zwane wimpergą, którą to nazwę wciąż zapominam) oraz taras z balustradą wszystko to znikło szczelnie odgrodzone od wzroku oglądających. Nie widać Matki Boskiej ani Jadwigi Śląskiej, których figury zdobią fronton katedry. Pamiętam zachwyt nad owym portalem głównym Wyspiańskiego wyrażony w liście do Tadeusza Stryjeńskiego - architekta i konserwatora, a prywatnie teścia Zofii Stryjeńskiej. Stwierdza tam, iż nie miałby nic przeciwko takiemu portalowi w Krakowie. Ja chętnie oglądałabym taki w Gdańsku.

Portal główny 2023
Byłyśmy zawiedzione, choć ja mogłam polegać choć w małym stopniu na pamięci. Renowacja obiektu to jednak też obietnica dłuższej żywotności i na ogół dobra wiadomość. 
Jakby dla wynagrodzenia niedostępności tej części katedry wnętrze było dobrze oświetlone, co dawało możliwość wykonania nieco lepszych zdjęć. Jak dotąd oglądałam je ukryte w mroku, dość ciemne i ponure. Tym razem doskonale widoczne były zdobiące nawę główną sztandary (które Magda badaczka śląskiej historii potrafiła odczytać) a także kolorowe witraże gotyckich okien. Ilekroć jestem w katedrze moją uwagę przykuwa posąg Św. Hieronima – jednego z czterech doktorów Kościoła, patrona studentów, biblistów, księgarzy, eremitów.
Ten mądry, ale i skromny człowiek jest nam znany tak dobrze z wielu obrazów – jako wychudzony starzec żywiący się korzonkami, zgarbiony i pochylony nad księgą. Ja myśląc o Hieronimie mam przed oczami wizję przedstawioną przez Caravaggia (starzec nad księgą). Tutaj przedstawiony został w iście barokowym stylu. Złoty posąg dojrzałego, silnego mężczyzny, w szacie do ziemi i zawadiackim kapeluszu na głowie zachwyca i zadziwia barokową nonszalancją. Ale to przecież barok, czyli coś co ma zadziwiać. Hieronim jako jeden z czterech muszkieterów? No proszę i poczciwy Dumas jawi się nam we Wrocławskiej katedrze.
Święty Hieronim
Wygląda ów Hieronim, jak książę, dworzanin, nie jak pokutujący święty. Gdyby nie pastorał w jednej ręce i księga w drugiej można by się zastanawiać, co robi ten człowiek, tu tak blisko ołtarza.
Bardzo dokładny i ciekawy opis Katedry przedstawił na swym blogu Jeż, strony o zabytkach, górach i różnych ciekawych miejscach. Chylę czoła przed jego opisem i mogłabym owym kapeluszem Hieronimowym pozamiatać podłogę.
Ogródek japoński
Wrocław poza wspaniałą architekturą zachwyca zielenią. Im jestem starsza tym chętniej odwiedzam wszelkie parki i ogrody, a już ogródek japoński i ogród botaniczny nieodmiennie wprawiają mnie w dobry humor, nawet, jeśli bilet wstępu do pierwszego jest zadziwiająco drogi, a w drugim bez powodzenia po raz kolejny szukałam czynnej kawiarni.
To, że wydaje nam się, że coś znamy bywa złudne, można bowiem być w jakimś miejscu kilka czy kilkanaście razy, a i tak zawsze odnajdzie się coś nowego. Ja do tej pory wychodziłam z błędnego założenia co do lokalizacji Parku Szczytnickiego sytuując go w najbliższym otoczeniu Hali Stulecia, a w zasadzie wokół hali i Pawilonu Czterech Kopuł, a tymczasem odkryłam, że jest on o wiele bardziej rozległy. Miałam też okazję po raz pierwszy zobaczyć drewniany kościół Św. Jana Nepomucena przeniesiony tutaj z ze Kędzierzyna (na początku XX w.), dokąd został przeniesiony ze Starego Koźla (w XVIII stuleciu). Kościółek pochodzi z przełomu XVI i XVII wieku, a więc powstał w czasach, kiedy we Włoszech tworzył Caravaggio, a w architekturze sakralnej pierwsze kroki zaczynał stawiać barok. Jest malutki, skromny i wielka szkoda, że nie udało się nam zajrzeć do środka (można go oglądać z przewodnikiem w soboty lub niedziele).
Kościółek Św. Nepomucena w Parku Szczytnickim
Wykorzystując swój pobyt we Wrocławiu, chciałam ponownie obejrzeć obrazy Cranacha Madonna pod jodłami oraz Gierymskiego Chłopiec ze snopkiem na głowie. To o nich czytałam niezwykle interesujące historie w książce o odzyskiwaniu zaginionych w czasie wojny dzieł sztuki, książce o tajemniczo brzmiącym tytule Madonna znika pod szklanką kawy. Madonnę Cranacha miałam okazję oglądać na wystawie na Wawelu (w 2021 r.), jednak teraz uzbrojona w wiedzę o losach obrazu chciałam raz jeszcze mu się przyjrzeć, tym bardziej iż zgodnie z opisem w książce we wrocławskim muzeum archikatedralnym wiszą obok siebie dwie Madonny; jeden to oryginał z początku XVI wieku, drugi kopia z lat 1945-1947, jaka umożliwiła pomysłowym złodziejom wywiezienie oryginału, czego przez wiele lat nikt nie zauważył. Oryginał wrócić (ponownie zakupiony) do Wrocławia dopiero w 2012 r. Podobno patrząc na oba wiszące obok siebie bez trudu można zauważyć różnice. Byłam tego porównania niezwykle ciekawa.
kopia
oryginał
Kiedy usiadłam na ławeczce vis a vis obrazu nie poczułam żadnego drżenia nóg, żadnego wzruszenia, jakie odczuwałam podczas wystawy na Wawelu. Po pięciu minutach zaczęłam się rozglądać za kopią obrazu i wówczas zauważyłam karteczkę z informacją iż to na co patrzę to owa kopia z lat powojennych, ta, która posłużyła oszustom i złodziejom. Gdzie zatem jest oryginał? Przewodnik (audioguide) nie zająknął się słowem, iż to na co patrzę jest kopią, na stronie muzeum nie znalazłam też żadnej informacji na temat niedostępności oryginału, a na moje pytanie o oryginał pracownica muzeum powiedziała, iż miejsce jego pobytu jest tajemnicą, a jak powróci to taka informacja pojawi się na stronie muzeum. Ciekawe, skoro na stronie muzeum nie znalazłam informacji, iż oryginału tam czasowo nie ma.
Nie jestem znawcą, który potrafiłby odróżnić oryginał od kopii, ale ten brak wzruszenia podczas oglądania dzieła przypisałam jakiemuś sekretnemu instynktowi (choć równie dobrze, mógł on być dziełem przypadku).
Ale z drugiej strony miałam okazję obejrzenia kopii, którą wielu przez lata brało za oryginał.
Gierymski (obok Bilińska-Bogdanowicz)


Więcej szczęścia miałam z Gierymskiego Chłopcem ze snopkiem siana na głowie. Jego oryginał w Muzeum Narodowym jak poprzednio wisiał, tak wisi tam nadal, a ja patrząc nań przypominałam sobie wędrówkę obrazu przez Europę, od czasu namalowania, zakupu przez marszanda, sprzedaży, zagubieniu, poszukiwaniu i odnalezieniu całkiem przypadkiem w warszawskiej kamienicy Pod gigantami przy al. Ujazdowskich. Kamienicy, którą wiele razy mijałam jadąc do Łazienek. Miałam też szczęście mogąc zobaczyć Bretonkę na progu chaty Anny Bilińskiej – Bogdanowicz, która podczas poprzedniej mojej w Muzeum wizyty była na gościnnych występach w Warszawie. Z jednej strony szczęście, z drugiej – no cóż obraz wisi tak nieszczęśliwie w bocznej ściance przy oknie, iż padające nań światło i cień nie pozwalają na zrobienie dobrej fotografii.
Morze Ludwik de Laveaux

Osobiste muzeum pamięci powiększyło się o kilka jeszcze obrazów. Pierwszym z nich był obraz Ludwika de Laveaux pod tytułem Morze. Obraz mnie nie zachwycił (mimo, iż temat marynistyczny, a więc bliski mojemu sercu), ale nazwisko twórcy, którego piękne scenki paryskie oglądałam w warszawskiej galerii wywołuje skojarzenia z Wyspiańskim i Weselem, w którym malarz został przedstawiony jako Widmo.
Kraków zimą Julian Fałat

Krajobraz z łyżwiarzami i pułapką na ptaki Bruegel

Mam słabość do zimowych pejzaży i scenek rodzajowych, stąd kolejny zachwyt nad Fałatem (Kraków w zimie). Połączenie Krakowa i zimy to miód na moje serce, spędziłam tam kilka pięknych zimowych dni, włączając w to dwukrotnie święta Bożego Narodzenia (jedne z piękniejszych świąt Bożego Narodzenia). Zachwyt nad Brueglem łączy w sobie wiele wspomnień, bo przypomina podobną scenerię oglądaną nie raz w różnych lokalizacjach (Rzym, Wiedeń, Gdańsk - na gościnnych występach, Bruksela) a nawet innego z malarzy zimy- Avercampa (Amsterdam czy Drezno). Krajobraz z łyżwiarzami i pułapką na ptaki za każdym razem wywołuje uśmiech na twarzy z powodu kolejnego spotkania. Lubię biel na obrazie i możliwość snucia  wielu opowieści kiedy przypatrzeć poszczególnym scenkom na obrazie (matce z dzieckiem, dwójce szkrabów, sąsiadach, grupce znajomych, pojedynczych postaciach, ptakach na gałęziach i ptakach wokół pułapki). 
Do tego dochodzą obrazy Wyspiańskiego, Boznańskiej, Wojtkiewicza, Cranacha (tym razem Ewa w oryginale, kolejna z Ew, jakie oglądałam w wielu europejskich galeriach). I na koniec jeszcze wspomnę tylko o dwóch, z bogatej kolekcji tych, które uwieczniłam fotografiami. Anioł i Tobiasz Lorenzo Lippiego (XVII wiecznego malarza włoskiego, nie mylić z Fillipo Lippim XV wiecznym malarzem pięknych madonn) to temat do którego mam słabość (kolejny taki temat). Zauroczyła mnie kiedyś historia apokryficzna stanowiąca kanwę powieści Anioł Panny Garnet Salley Vickers i od tego czasu kolekcjonuję wszystkie obrazy przedstawiające Archanioła Rafała i Tobiasza z nieodłączną rybą, której wnętrzności miały przywrócić wzrok ociemniałemu ojcu Tobiasza. Lubię porównywać malarskie wizje tej ciekawej historii. Podoba mi się pomysł z dłonią Tobiasza w dłoni anioła, wyrażający całkowite zaufanie chłopca do swego tajemniczego towarzysza podróży.
Tobiasz i Anioł Lorenzo Lippi
I ostatni już obraz, o którym tylko wspomnę, a który zrobił na mnie spore wrażenie to Adopcja Ferdinanda Waldmullera (niemieckiego malarza z XIX wieku). Przedstawia bogatą rodzinę kupującą sobie chłopczyka. Adopcja brzmi tu nieco ironicznie, bowiem z adopcją, jak my ją pojmujemy (poczuciem odpowiedzialności i pragnieniem miłości z obu stron) nie ma ona nic wspólnego. Za krzesłem pana domu podpisującego dokumenty zapewne pośrednik, być może prawnik, na uboczu matka z drugim dzieckiem, nieco smutna, a raczej przestraszona (co ja zrobiłam) i to zalęknione, samotne dziecko w centrum, dziecko, które nie rozumie, o co tutaj chodzi. Niezmiernie mi żal tego chłopczyka, bo ciepła w tym domu on raczej nie znajdzie. 

Adopcja Waldmuller

Wrocław to oczywiście nie tylko wyżej wspomniane muzea, czy miejsca zielone, to też spacery po dzielnicy Czterech Wyznań, odwiedzanie kościołów, wizyta na Uniwersytecie i na dziedzińcu Ossolineum, spacery po rynku, to też smakowanie Wrocławia poprzez jego kuchnię. Po raz kolejny miałam okazję jeść w kultowej Konspirze (ich kopytka ze śmietaną śniły mi się po nocach). Odwiedziłyśmy też kolejną smaczną kuchnię Chatka przy Jatkach (poza wyśmienitym jedzeniem mają tę zaletę, że bardzo szybko serwują zamówienia, co dziś raczej jest rzadkością. Jadłam tam pyszny chłodnik, a także devolaya z surówkami i ziemniaczkami pieczonymi)
Miejsce spotkania (u Alicji zdjęcie knajpki. Nie wyraziłam zgody na publikację swojego wizerunku. Wiecie, że czynię to niezwykle rzadko, ale jak wyglądają dziewczyny możecie zobaczyć na ich blogach)
No i na koniec cream de la cream, czyli przesympatyczne spotkanie Z Alicją i Dorotą. Kiedy Alicja (prowadząca bloga) dowiedziała się, iż jestem we Wrocławiu od razu postanowiła, że musimy się spotkać (znałyśmy się tylko wirtualnie). A że z Dorotą (czyli wspomnianą wyżej Bee) też miałyśmy się spotkać Ala urządziła to tak, że spotkałyśmy się wszystkie cztery (ja, Alicja, Dorota i Magda) w jednym miejscu na Stacji Dialog wrocławskiego Dworca. Miejsce bardzo dobre na takie spotkanie, bo ciche i spokojne, w przeciwieństwie do sieciowych kawiarni gwarnych i tłocznych. Ala spędziła w podróży łącznie ponad pięć godzin po to, abyśmy mogły porozmawiać (przez dwie i pół godziny). Poczułam się zaszczycona, iż osoba o tak licznych zainteresowaniach i prowadząca tak ciekawe życie chciała mnie poznać i porozmawiać. Należę do osób, które niechętnie wysuwają się na pierwszy plan, najchętniej schowałabym się gdzieś w kąciku, cichutko sobie przycupnęła w ostatnim rzędzie, poobserwowała, nie zajmowała nikogo moją osobą, a tu proszę takie wyróżnienie. Miło jest spotkać osoby, z którymi ma się sobie coś do powiedzenia i z którymi dobrze się czuje. Przyznam, iż ja, jak zawsze przed spotkaniem z nieznanymi mi osobiście wcześniej osobami odczuwałam lekką tremę/ obawę (czy ona mnie nie rozczaruje, albo czy ja jej nie rozczaruję, nie należę do osób elokwentnych, łatwiej mi idzie pisanie, niż gadanie), a okazało się, że moje obawy były niepotrzebne, bowiem spotkanie potwierdziło, iż osoby, które mają sobie wiele do napisania, mają też wiele do powiedzenia. Nasze spotkanie można nazwać spotkaniem blogerek, bowiem i Magda prowadzi bloga a nawet kilka (tu o śląskich Piastach, a przez profil można wejść na pozostałe). Cieszymy się też, że Dorota mimo swych licznych zajętości znalazła dla nas czas.
Do zobaczenia Wrocławiu (może za rok)
Po krótkim (2,5 godzinnym spotkaniu we czwórkę) wybrałyśmy się z Bee (Dorotą) na spacer przez miasto na Ostrów Tumski, bo Ostrowia (pewnie znowu źle odmieniam- trudno) nigdy dosyć. 
Tu zaczęłyśmy swój pobyt i tu go zakończyłyśmy. 

25 komentarzy:

  1. Wrocław magiczny w każdym calu - stolica Piastowskiego Śląska, gdzie ich ślady prowadzą do tumb Henryka Pobożnego- bohatera z bitwy pod Legnicą z 1241 roku, jego wnuka z marzeniem o koronie Henryka IV Prawego(Probusa) I prawnuka (od syna Bolesława Rogatki)Bolesława III Rozrzutnego - to jego potomkiem był ostatni Piast Jerzy IV Wilhelm legnicko-brzeski zmarły w 1675r. A nawet znalazłam urnę z sercem jego siostry Karoliny ostatniej Piastówny. Plejada obrazów, w tym Rubens i Michael Willman zwany Rubensem Śląskim, a co najważniejsze Cranachów dwóch, z których pierwszego rozpoznałam bowiem był to Luter reformator religijny. A jeszcze trafiłam w Muzeum Śląskim na wystawy sławiące piękno tej krainy w tym moich ukochanych Sudetów- taka nagroda niespodzianka. A spotkanie z osobami ktore widziałam pierwszy raz okazało się strzałem w dziesiątkę - jak to czasem należy zaufać losowi, że się do nas uśmiechnie- pozdrawiam fantastyczne blogerki😀

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak widać ja i Magda mamy podobne gusta, ale jednak każdą zachwyciło co innego, a to oznacza, iż każdy może odnaleźć swój Wrocław, bo pasjonują nas podobne dziedziny, a jednak nie identyczne (Magda fanka historii, ja sztuki, choć przecież i mnie interesuje pewien wycinek historycznej wiedzy, tak jak ją sztuka). Ja akurat za Rubensem nie przepadam, więcej należy on do niewielu malarzy, których nie lubię oglądać, może to przez te Rubensowskie kształty, bo mam wrażenie, jakby malował kobiece karykatury, choć taki był wówczas wzorzec piękna.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak widać Wrocław może zadowolić każdego i miłośnika historii i sztuki. Ogród japoński czy park dają chwilę relaksu po intensywnym zwiedzaniu. Osoby interesujące się architekturą też nie będą zawiedzione. Do Wrocławia mam sentyment jeszcze z czasów studenckich, gdzie dość często zamiast na szkolenie wojskowe jeździliśmy, ale później trzeba było te zajęcia zaliczyć co i tak się opłacało, bo zaliczanie trwało godzinę a dzień we Wrocławiu zawsze był interesujący. My chcielibyśmy odwiedzić afrykanarium, bo tam jeszcze nie byliśmy. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Afrykanarium to moim zdaniem najciekawsza część ZOO wrocławskiego. Za samym ZOO też nie przepadam, ale afrykanarium odwiedziłam dwukrotnie i to z wielkim zainteresowaniem. Natomiast samo Zoo nas rozczarowało, bo zwierzęta się gdzieś pochowały i nie mogliśmy ich obejrzeć, poza Żyrafami i kilkoma ptakami (strusiopodobnymi) nie widzieliśmy nic więcej. Byłam wówczas z siostrzeńcami.

      Usuń
  4. Bardzo ciekawy wpis. Ja też nie przepadam za Rubensem. Te jego postacie są takie rozlazłe, pozbawione mięśni, otyłe, niezdrowe, że aż przykro na nie patrzeć. Nawet dzieci są okrągłe. A jeśli chodzi o kościółek Nepomucena, kilka lat temu został on wyremontowany. Przedtem był już mocno przyniszczony. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam dokłądnie to samo, kiedy patrzę na Rubensa, w dodatku on malował te wieloformatowe obrazy pełne ludzi- jakieś sceny historyczno-mitologiczne, gdzie kotłowało się od ludzi. Pamiętam taką salę w Luwrze, które ściany zdobiła historia przybycia Medyceuszki do Paryża (statki, ludzie, publiczność) w ogromnej sali ogromne obrazy ze dwadzieścia a może więcej. A wszystkie podobne, w podobnym stylu. Podobną salę pełną jego ogromnych obrazów oglądałam w którejś z europejskich galerii, nie zapamiętałam której, w każdym razie ucieszyłam się, że mogę odpocząć chwilkę od obrazów bo znowu Rubens. Kiedy tak zwiedzam galerie i widzę piękny obraz, drugi, trzeci, dziesiąty, trzydziesty to cieszy jak trafiam na salę z obrazami, których nawet nie chce mi się omieść wzrokiem. O kościółku nie widziałam, a rzeczywiście wygląda nieźle jak na swoje lata.

      Usuń
  5. Cudownie, że o nas wspomniałaś w towarzystwie takich wspaniałych artystów, tudzież architektury, ale my żywe, prawdziwe i pełne różnych emocji. Cieszę się, że z mojej inicjatywy spotkanie doszło do skutku ❤️ nie było czasu pogadać tak tylko między nami, ale myślę, że kiedyś zajadę do Gdańska., bo mamy jeszcze tyle do powiedzenia face to face 😊A dzisiaj moja wnuczka Matylda była w Gdańsku 👍 bo przybywa na koloniach letnich w Jastrzębiej Górze i dzisiaj mieli wycieczkę.
    Ja do Wrocławia jeździłam od dziecka jak wspomniałam w czasie naszej rozmowy i miasto jest mi bardzo bliskie ze względu na powiązania rodzinne. Jednakże nigdy nie zwiedziłam go tak dokładnie jak ty.
    A propos studiów, to my kiedyś na drugim roku zorganizowaliśmy sobie wycieczkę do Wrocławia. Ale się działo. Mieliśmy oglądać
    Panoramę Racławicką i to był główny cel, ale w końcu nie widzieliśmy z jakiejś przyczyny. Sprawdzałam w internecie, ale nie dowiedziałam się gdzie ona była prezentowana przed Rotundą. Zwiedzaliśmy Ossolineum i na pewno Park Japoński. Wtedy Japonia była moją wielką pasją. Byliśmy w teatrze na sztuce Warszawianka i pamiętam moje zdziwienie że to taka krótka sztuka 🤣
    Zobacz, tyle lat temu, a ja to dobrze pamiętam. Ja spotkałam się wtedy z moim kuzynem, bratem stryjecznym i on odwoził mnie na noclegi swoim samochodem. Nie chciałam spać u cioci, bo przecież tyle się działo ze studenckim koleżeństwem. Wszyscy myśleli, że to mój facet. Był bardzo przystojny i kilka lat starszy. Śmiałam się i mówiłam, nie, to tylko mój brat. Nie żyje już od wielu lat.
    Tyle wspomnień ❤️

    OdpowiedzUsuń
  6. Kiedyś dawniej odwiedzając miasta nie zwracałam uwagi na architekturę, muzea obchodziłam szerokim łukiem (to moje zainteresowanie, radość z przebywania z pewnymi dziełami sztuki, bo nie wszystkimi) rozwinęła się u mnie jakieś 10-15 lat temu. Pierwszym obrazem jaki pamiętam od zawsze, jaki robił na mnie wrażenie to były Botticellego Narodziny Wenus i Wiosna - oczywiście poza Memlingiem i jego sądem ostatecznym, ale tamte były takie baśniowe i piękne, a Memling to raczej przeżycie duchowe. Na studiach jeździłam po Polsce z koleżanką i ona odwiedzała każdy kościół i w każdym obchodziła każdą kapliczkę a siadywałam wkurzona i zmęczona na ławeczce i mruczałam pod nosem, ileż można tych kościołów zwiedzać, przecież w każdym jest to samo. Dziś tak nie myślę, dziś niektóre świątynie są mi bardzo bliskie z uwagi na ich historię czy wyposażenie (choć oczywiście nie wszystkie). Ale wtedy strasznie mnie to nudziło, wolałam pójść na wino ze znajomymi, czy zabawić się wieczorem. Dziś wolę spotkać się z jedną osobą i porozmawiać, niż z kilkoma, bo wtedy rozmowa się nieco rozmywa, jest bardziej kreowanie swojej osoby niż szczera rozmowa. To oczywiście nie tyczy się naszego spotkania, bo tam spotkały się "pokrewne" dusze, a to rzadko się zdarza. Ja z kolei z wycieczki do Krakowa pierwszej w życiu wizyty w Krakowie (podczas studiów) nie bardzo pamiętam wizyty na Wawelu, a byłyśmy na pewno bo dotykanie dzwonu Zygmunta pamiętam, bo Ewa kazała mi pomyśleć życzenie, a za to pamiętam szukanie noclegu, spotkanie ze studentami z Poznania, z nimi (dwoma parami) wynajęliśmy pokoje, picie wina w aluminiowych kubkach i zamaszyste kiwanie głową Ewy tak zamaszyste, że tą głową uderzyła o ścianę i nasze wyjście na dyskotekę. Taki przywilej młodości, a może głupota młodości, że nie potrafi korzystać z możliwości, jakie życie jej daje, a może właśnie korzysta, bo kiedy się bawić, jeśli nie za młodu. A naj, naj bardziej pamiętam podróż z Poznania (gdzie nocowałyśmy u mojej rodziny) do Krakowa nocnym pociągiem na korytarzu, po którym wciąż ktoś przechodził i musiałyśmy wstawać. Ułożyłyśmy wtedy balladę o kręcących się ludziach po korytarzu. I ten wjazd do Krakowa o 6 nad ranem i to szukanie noclegu :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja Wrocław bardzo lubię, byłam dwa razy ale ponieważ moje zainteresowania nie obejmują malarstwa to czas poświęciłam jedynie na zwiedzanie miasta. Ktoś kto tak jak Ty tak bardzo lubi sztukę ma we Wrocławiu co robić. Intrygujące jest to, że intuicyjnie wyczułaś iż Madonna pod jodłami to nie jest oryginał, swoją drogą ciekawi mnie również brak takiej, jakby nie było istotnej, informacji.
    O Waszym spotkaniu wiem z bloga Alicji, a że bardzo takim spotkaniom kibicuję to cieszę się, że udało Wam się spotkać. Sama przeżyłam takich spotkań już kilka, zrodziły się z tego piękne przyjaźnie, regularny kontakt i spotkania. Dla mnie to jest najpiękniejsza i najbardziej wartościowa rzecz jaką daje mi prowadzenie bloga. Skoro jesteś introwertyczką to takie spotkanie było dla Ciebie wyjściem ze strefy komfortu i kto wie, może po tym spotkaniu będą kolejne?
    Pozdrawiam Cię ciepło Gosia, ciekawego lipca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uff, udało się. Nowy laptop. W moim wieku uruchomienie go kosztowało mnie sporo stresów, najpierw w ogóle nie chciał się włączyć, potem nie chciał połączyć z internetem, a potem zadawał durne pytania. Ale jak odnalazłam swojego bloga i udało się nań zalogować to kamień z serca. Teraz jeszcze tylko zainstaluję office i mogę działać. A przyznam, że od wtorku obchodziłam go szerokim łukiem korzystając z rozwalającego się starego laptopa. Też uważam, że spotkanie choćby wirtualne ludzi o podobnych zainteresowaniach, pasji życia to wielka wartość, a jak to się przemieni w spotkanie tet-a tet to już pełnia szczęścia. Jak dotąd spotykałam się maksymalnie w trzy osoby, więc czwóreczka to już tłum, ale całkiem miły tłum:)

      Usuń
  8. Cudowny wpis, jestem też zakochana we Wrocławiu i wszystkie stamtąd ciekawostki pochłaniam, śliczne zdjęcie, to ostatnie przedstawiające Ostrów Tumski w promieniach zachodzącego słońca, jak malowidło do kolekcji zamieszczonych przez Ciebie poprzednich zdjęć. Zainteresowałaś mnie historią Tobiasza i Rafała więc zajrzałam gdzie trzeba i się dokształciłam, wydaje mi się świetnym pomysłem kolekcjonerskie poszukiwania tego tematu w muzeach świata, wizyty w muzeach i galeriach wtedy nabierają dodatkowych emocji. Ja z moją towarzyszką podróży i już przyjaciółką, którą poznałam 11 lat temu właśnie dzięki blogowaniu, w podróżach poszukujemy kapliczek i wyobrażeń Jana Nepomucena a Ty wspominasz o jego kościółku we Wrocławiu, muszę się jej zapytać czy o nim słyszała bo to ona robi takich miejsc klasyfikację i pisze o tym w blogu a ja tylko jej towarzyszę, ile jest radości, kiedy spotykamy obiekt jemu dedykowany.
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  9. Takie tematyczne poszukiwania to wspaniała sprawa. U mnie jest to Tobiasz i Rafael, ale także Judyta z głową Holofernesa, czytający i parę innych tematów, tudzież malarzy, pisarzy, rzeźbiarzy. Podróżowałam śladami Michała Anioła, Berniniego, Wyspiańskiego, Hugo, czasem śladem ich literackich bohaterów, czasem śladem ich dzieł lub ich samych (miejsc związanych z nimi) dlatego doskonale rozumiem pasję twojej przyjaciółki. Piękny pomnik Jana Nepomucena jest we Wrocławiu na Ostowie ale o tym na pewno wiecie, skoro znacie Wrocław. Może podaj mi linka do jej bloga chętnie zajrzę, a może czasem podrzucę pomysł, jeśli trafię w moich podróżach. Moja przyjaciółka Madzia zwiedzała śladami Piastów śląskich, stąd nasza wizyta w Mauzoleum Piastów i jej odwiedzenie I piętra w MNW (ja pojechałam od razu na 2 piętro z malarstwem polskim i europejskim, a ona ugrzęzła w części śląskich nagrobków, sarkofagów pamiątek po Piastach).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. https://gratelier.blogspot.com
      to link do nepomuków.

      Usuń
  10. Dzięki, zajrzałam na bloga :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Wimpergą tak zanęciłaś, że zajrzałam na blog Jeża i pół wieczoru spędziłam na czytaniu o katedrze... :D Jednak info o św. Hieronimie albo przespałam, albo go tam nie ma, więc uprzejmie donoszę, że jego autorem (oraz św. Grzegorza) jest Johann Georg Urbansky, ten sam utalentowany zawadiaka, który stworzył pomnik Jana Nepomucena przed kolegiatą św. Krzyża.

    Aktualnie odsłonili już 2/3 odczyszczonego portalu, i rzekłabym, że szkoda, iż nie przyjechałyście tydzień później, bo i hortensje bujnie zakwitły w Botanicznym, ale z powodów atmosferycznych, a zwłaszcza jeszcze silniejszego niż zwykle wiatru na Ostrowie, zamilknę.

    Prześwietne spotkanie blogerek na/w Stacji Dialog na Dworcu Głównym (symboliczne) zdecydowanie do powtórzenia. :) Serdeczności moc, Dziewczyny! :*

    OdpowiedzUsuń
  12. Każde spotkanie z pszczółką czegoś nowego mnie uczy, tym razem poznaję utalentowanego czesko-wrocławskiego rzeźbiarza. I ja przegapiłam informację o autorstwie rzeźb, a lubię takie odkrycia, zwłaszcza, jak mogę je powiązać z innymi, jak tą o Nepomucenie (na którego przyznam wcześniej nie zwróciłam należytej uwagi. Tak to już jest, że nasz wzrok przyciąga jedno, drugie przegapiamy, albo parzymy i nie widzimy). Tydzień później mówisz? no chciałyśmy uniknąć wakacyjnego boomu, a jak widać nie sposób wszystkiego przewidzieć, a silniejszy wiatr to nic przyjemnego, więc widać było, jak miało być.
    I my pomorzanki ściskamy wrocławiankę i ostrowiecczankę (ależ łamaniec językowy mi wyszedł). No i jeszcze czegoś się dowiedziałam, gdzie leży Ostrowiec Św. Nie wiedzieć czemu umiejscawiałam go po zachodnie stronie kraju, a tu niespodzianka.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  13. Przeczytałam na jakimś blogu Twój komentarz, że cenisz sobie wpisy od koleżanek-blogerek, ale chciałabyś też, żeby pisały osoby "obce", spoza blogosfery książkowej. Mówisz- masz;). Zaglądam tu zawsze z przyjemnością, mamy wiele wspólnego (Włochy, sztuka, Herbert). Zainspirowana Twoimi wpisami planuję wycieczkę do Konstancina do Villi la Fleur. Nie chcę mi się logować, choć często chętnie bym skomentowała, ale chciałam, żebyś wiedziała, że są czytelnicy "ukryci", na pewno wielu takich jak ja.
    We Wrocławiu mieszkałam półtora roku i jakoś nie potrafiłam pokochać tego miasta mimo jego urody. Kiedy przyjeżdżałam tam z wizytą byłam zachwycona. A kiedy się sprowadziłam (z opcją "na stałe"), tęskniłam za Warszawą przeokropnie. Co nie znaczy, ze źle mi tam było, odkrywałam miasto z dużą pasją. Lubiłam się szwendać nie tylko po tych turystycznych perełkach jak Ostrów Tumski, ale i po mniej oczywistych dzielnicach. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo za ten komentarz, to dla mnie cenny sygnał, iż zaglądają tu też osoby spoza (nie tylko na zasadzie ja tobie, ty mnie, choć większości moich komentujących o to nie podejrzewam). Moja blogosfera jest trochę interdyscyplinarna, zaczynałam pisanie od bloga musicalowego, ale że maniaków tego gatunku nie spotkałam wielu w blogosferze (w teatrach jakoś ich nie brakuje, a bilety wykupywane bywają na kilka miesięcy na przód, czyli zainteresowanie jest większe niż ilość miejsc w teatrach), tamten pierwszy blog przepadł w czeluściach netu i sama o nim zapomniałam tak skutecznie, że dopiero dziś mi się to przypomniało, potem pisałam o podróżach, potem o książkach, teraz chyba jednak najczęściej o wystawach malarstwa :) Włochy, sztuka i Herbert zajmują poczesne miejsce na skali moich zainteresowań, choć ostatniego zdecydowanie powinnam odświeżyć. Cieszę się, że Fillą La Fleur zarażam coraz nowe osoby, na blogu czytałam już o kilku (chyba ponad dziesięciu), a spośród moich znajomych też już cztery osoby się tam wybrały. To miejsce godne rozpowszechniania, ale bez przesady, tłumów bym tam nie chciała spotykać. Wychodzi ze mnie egoistka :)Nie wiem skąd jesteś, ale jeśli Warszawa jest twoim miastem macierzystym to wcale się nie dziwię tęsknocie. Chyba też nie chciałabym wyjechać tam na stałe (znaczy ani do Wrocławia, który bardzo lubię, ani do Krakowa, który uwielbiam, ani nawet do Włoch, za którymi szaleję (mogłabym tam mieszkać połowę roku i wracać na drugie pół do siebie). Na mniej oczywiste miejsca pozwalam sobie podczas kolejnych wizyt, tym razem to przyjaciółka musiała zaakceptować trasę :) Pozdrawiam

      Usuń
  14. Cześć Małgosiu, tego posta przeczytałam kilka dni temu ale nic nie pisałam bo miałam urwanie głowy z pewną sprawą co mi zajęło bardzo dużo czasu i energii,. Teraz postanowiłam dać sobie spokój bo już nie mam siły, a może już nie będę musiała nic robić, Post bardzo mi się podoba, tym bardziej, że we Wrocławiu byłam kilka razy ostatni parę lat temu, też mam sporo zdjęć i wspomnień, ale jak dotąd jeszcze nic nie pisałam. Super historia ze spotkaniem blogerek, cieszę się, że wszystko się udało i przyjemnie spędziłyście czas. Wrocław budzi we mnie mieszane uczucia ze względu na swoją historię, jakoś dziwnym trafem zawsze mam to z tyłu głowy i patrząc na to jak miasto teraz wygląda zaraz przychodzi mi myśl jak to było po wojnie. Zapewne dużo się tu przysłużył Marek Krajewski ze swoimi książkami o komisarzu Mocku, choć to fikcja, ale oparta na mocnych faktach z przeszłości i nic na to nie mogę poradzić, że mi to siedzi w głowie. Czytając Twojego posta wspominałam moją wizytę i nawet pomyślałam, że pojechała bym tam jeszcze raz. Co do Madonny to ciekawe czemu robią z tego taka tajemnicę ,może jakiś biskup ją uwięził w swoim salonie? Pamiętam z książki rozważania nad różnicami, ale byłoby dobrze to zobaczyć na własne oczy. Natomiast co do chłopca to kiedy dobrze mu się przyjrzałam, doszłam do wniosku, że jego lewa noga wygląda nienaturalnie. Kiedyś tego nie dostrzegałam, a teraz strasznie mi to przeszkadza chociaż czasem myślę, że może mi się wydaje i na prawdę jest to dobrze ujęte. Gdybym miała jakiegoś chłopca pod ręką kazała bym mu przejść się, żeby zobaczyć jak wygląda taki ruch nóg w naturze. Sama zaniedbałam blogowanie, mam zamiar napisać o wizycie w Poznaniu gdzie byłam z Martą na wystawie Chełmońskiego, ale jakoś mi się zeszło do tej pory. Ale teraz może się wezmę w garść i coś stworzę. Serdecznie pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jestem pewna co masz na myśli pisząc, jak to było po wojnie. Zniszczenie miasta? Taki los spotkał wiele polskich i nie tylko polskich miast. To jest tragedia każdej wojny, która sieje zniszczenie tego co z mozołem przez wieku ludzie budowali. Powojenne czasy we Wrocławiu znam jedynie ze wspomnień Anny Kowalskiej (tej od Dąbrowskiej), kiedy razem z mężem i paroma osobami wysiedlonymi ze Lwowa usiłowali coś na nowo budować. Tu się uśmiecham, bo moja przyjaciółka Magda przez długi czas nie chciała przyjechać do Wrocławia bo miała za złe temu z władców śląskich, który za bezcen oddał Wrocław (mam nadzieję, że tego nie przeczyta, bo ja znowu zapomniała który to i komu oddał). Tak więc różne bywają powody dla których coś budzi nasz opór. Czasami niezupełnie zrozumiałe dla postronnych. Pana Krajewskiego nie czytałam, więc nie wiem tym bardziej. Przyjrzałam się raz jeszcze chłopcu i jakoś nie dostrzegam nienaturalności, no może troszkę ta noga tak skręca do tyłu, jakby w tańcu, ale spróbowałam tak stanąć i zrobiłam jak mi się wydaje bez problemu (mimo lekko licząc pół wiekowej różnicy między nami, znaczy mną a modelem), a model wygląda na krzepkiego i zdrowego chłopca. Ale każdy widzi co innego w tym samym obrazie, tej samej książce, czy rzeźbie, więc trudno tu polemizować. Czekam na poznański wpis, zwłaszcza, że Poznań trochę znam, a wystawę Chełmońskiego oglądałam w Warszawie. Pozdrawiam

      Usuń
    2. Zdobycie Festung Breslau Rosjan kosztowało sporo krwi, więc po zajęciu miasta wykazali się wyjątkowym bestialstwem i okrucieństwem w stosunku do pokonanych. Kiedy przybyli nowi osadnicy, a wraz z nimi różne męty łase na cudze dobro, szabrownicy, rabusie i pospolici cwaniacy, Wrocław nie bez kozery nazywano stolicą polskiego dzikiego zachodu. Co do chłopca to wydaje mi się, że normalnie podczas chodzenia nie odstawia się nogi w bok niczym Agata, co nogą zamiata, bo według mnie on idzie, a nie stoi, tym bardziej że tytuł mówi o niesieniu, a nie o trzymaniu. Ale to taka dygresja, bo poza tym obraz bardzo mi się podoba, ma niesamowitą atmosferę upalnego dnia, cudowne kolory i światło.

      Usuń
    3. To chyba wolę nie wiedzieć, jakiego rodzaju to było okrucieństwo, wystarczy mi tego z jakim zwycięska armia sojuszników rozprawiała się z mieszkankami Gdańska. A ten dziki zachód miałam wrażenie rozpanoszył się w wielu miejscach kraju tuż po wojnie, ale jak piszesz tu był wyjątkowo jaskrawy. A widzisz ja nie mogłam sobie przypomnieć nazwy obrazu chłopca ze snopkiem na głowie (jakieś znowuż odniosłam wrażenie, że on nie miał nazwy, a uzyskał ją później. Ach te wrażenia, jakże czasami bywają mylne. Najważniejsze, że obraz się podoba, nawet jeśli malarz popełnił jakiś błąd (co przypomina mi Narodziny Wenus pana B :)

      Usuń
  15. Małgosiu!
    Przecudowny post. Z pewnością zauważyłaś, że wiele, wiele razy wracałam do niego. Bardzo mi się chce ale jakoś nie mogę zdecydować się na odświeżenie wspomnień z Wrocławia. A spotkanie Przyjaciółek - świetne.
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
  16. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  17. Komentarz usunęłam, bo się pomieszały komentarze z odpowiedzią, powyżej była do Agaty, więc przekopiowałam a tu usunęłam, bo byłoby nie na temat. Nie śledzę ilości wejść na stronę wg adresu komputera, nie mam pojęcia jak to zrobić i nie czuję takiej potrzeby, ale skoro piszesz, że zaglądałaś kilka razy to się cieszę, że coś tu dla siebie znalazłaś we wpisie. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Jestem bardzo rada z każdego komentarza, ale nie będę tolerować komentarzy agresywnych, wulgarnych, czy obrażających moich gości (innych komentatorów).