ze strony teatru Och w Warszawie (fotografia Joanna Maria Kuś) |
Maria Callas. Master Class w reżyserii Andrzeja Domalika z Krystyną Jandą w roli Callas.
O operowej divie, poza jej związkiem z Arystotelesem Onasisem oraz zachwytem jaki wzbudzał jej talent w Bogusławie Kaczyńskim, nie wiedziałam nic ponadto. Nigdy nie byłam wielbicielką opery. Doceniając jej piękno i wysublimowany smak nie potrafiłam jednocześnie czerpać przyjemności z odbioru, za bardzo skupiając się na chęci zrozumienia tekstu śpiewanego. Arie operowe są w przedstawieniu opowiadającym o życiu śpiewaczki niezwykle ważnym składnikiem. Poza genialną Krystyną Jandą (która, jak zapowiada na początku nie będzie śpiewać i słowa dotrzymuje) występują autentyczni operowi śpiewacy dając próbkę swych umiejętności. Monologi oraz grane jednym głosem (pani Krystyny) dialogi z jej życiowymi partnerami przeplatane są archiwalnymi nagraniami samej Callas. Po raz pierwszy słuchałam tego gatunku muzycznego bez zniechęcenia, a nawet z pewnego rodzaju przyjemnością. Był to adekwatny dla obrazu całości element przedstawienia, bo opowieść o największej sopranistce wszech czasów bez wokalu byłaby niepełna. Pomijając jednak warstwę muzyczną przedstawienia pani Janda w roli Callas jest niezwykle sugestywna. Jej Callas to kobieta apodyktyczna, doświadczona dramatyczną przeszłością i mająca przed sobą niepewną, samotną przyszłość, jeszcze podziwiana przez miliony, ale wciąż nieznajdująca zrozumienia u innych (w tym u swoich życiowych partnerów). Artystka, potrzebująca poklasku, ale też dramatyzmu, który dodawał jej rolom większej wyrazistości, głębi, doświadczenia. Kobieta wczuwająca się w postacie, które odtwarzała, i stająca się tymi postaciami, podobnie, jak Janda staje się Marią Callas na scenie Teatru Och. Jej Callas zapłaciła niezwykle wysoką cenę za sukces, jaki osiągnęła, ale bez tego sukcesu nie umiałaby żyć. Odniosłam wrażenie, że partnerzy traktujący Callas przedmiotowo, sami byli przez nią podobnie traktowani, bo potrzebowała takich właśnie ludzi na swojej drodze. Poza całym dramatyzmem postaci Janda wydobywa z niej też to co ludzkie, jej zagubienie, tęsknoty, samotność. Jej Callas jest postacią złożoną, pełną sprzeczności, zarówno tragiczną, jak i bohaterską. Jeśli miałabym wynieść z przedstawienia tylko jedną myśl, to brzmiałaby ona następująco, to dzięki sztuce świat staje się piękniejszy i lepszy. Nie jest straconym życie człowieka, który potrafi dostrzegać sztukę, albo co więcej sam ją tworzy, bo to ona czyni życie bogatszym i pełniejszym. I kiedy mówi to Callas-Janda to ja w to wierzę, bo wiem, że i one w to wierzą.
Tribute to musical w Filharmonii Pomorskiej
Gmach Filharmonii Pomorskiej w Bydgoszczy |
Wiedźmin w teatrze muzycznym w Gdyni w reż. Wojciecha Kościelniaka
Scena z Wiedźmina ze strony trojmiasto.pl |
Mało kto zapewne pamięta, (pisałam o tym przy okazji wpisu o Lalce, który najkrócej rzec ujmując nie przypadł mi do gustu), że nie jestem admiratorką przedstawień wystawianych w reżyserii pana Wojciecha Kościelniaka. Wyjątkiem są tutaj Chłopi, którzy zostali wystawieni w sposób tradycyjny, bez udziwnień i nowatorstwa. W zeszłym roku uczestniczyłam w koncercie z okazji 60 - lecia teatru muzycznego w Gdyni, gdzie miałam okazję ponownie wysłuchać jeden z utworów z Lalki oraz poznać utwór z Wiedźmina. Ku mojemu zaskoczeniu oba zainteresowały mnie na tyle, że nabrałam ochoty na obejrzenie Wiedźmina. Impulsem do obejrzenia nie była fabuła, której nie znam, bowiem ten gatunek literacki jest mi zupełnie obcy. Nie obawiałam się rozczarowania z powodu konfrontacji literatury z musicalem. Wybrałam się dla muzyki i dla wokalu. Pierwsze spostrzeżenie było takie, iż odmłodniała widownia gdyńskiego teatru. Jako wierna bywalczyni teatrów muzycznych w Polsce miałam okazję zauważyć, iż średnia wieku bywa dość wysoka, a przewaga pań w stosunku do panów na widowni jest jak 27:1. Panowie rzadko goszczą na widowni, a ci którzy się tam pojawiają często bywają kłopotliwymi widzami, bo albo narzekają, że są tam, zamiast gdzie indziej, albo zbyt głośno kontemplują sztukę (pogrążeni w drzemce). Tym razem na widowni to ja czułam się jak Matuzalemowa dama, a młodzieży płci męskiej było niemal tyle samo co żeńskiej. Już to nastroiło mnie optymistycznie, bo skoro pan Kościeniak potrafi do teatru muzycznego zwabić młodego widza, to ja chylę przed nim czoła. Jeśli w dodatku nie robi tego prostymi, ogranymi sztuczkami (rozbieraniem aktorów z odzieży i dosadnym językiem, tego niestety w przedstawieniu nie zabrakło, aczkolwiek nie przeważało nad innymi pomysłami) to chylę czoła jeszcze niżej. W zasadzie jedyny zarzut, jaki mam do Wiedźmina to był niedostatek muzyki i wokalu. Są tacy, którym przeszkadza w tym gatunku nadmiar muzyki, są też tacy i ja do nich należę, których razi w musicalu gadanie. Dlatego podobały mi się partie śpiewane, sceniczne wizje podparte muzyką, energiczny rytm przedstawienia, natomiast nużyło (momentami nudziło) gadanie. Gdyby więc usunąć z przedstawienia to, co moim zdaniem zbędne zostałaby połowa, którą oglądałabym z większym zainteresowaniem i większą przyjemnością. Jak twierdzą znawcy bez słownej narracji Wiedźmin byłby niezrozumiały dla widza. Prawdę powiedziawszy dla mnie był też nie do końca zrozumiały z narracją, ale to akurat zupełnie mi nie przeszkadzało. Miał się bronić muzyką i bronił się tymi scenami, w których ona królowała. Podobały mi się niektóre rozwiązania, jak choćby rzucone na ścianę projekcje - tło (tajemnicze, niepokojące, baśniowe, dramatyczne, intrygujące), podobała mi się scena, w której aktorzy poruszali się w zwolnionym tempie, jak na stop-klatce, a także scena śpiewana przez aktorów występujących na elektrycznych deskorolkach. Utwór wokalny pozostawał tu w takim dysonansie do scenerii, że tworzyło to niezwykły obraz. Spodobało mi się kilka utworów, zwłaszcza te śpiewane przez wokalistki. Jednak największe wrażenie zrobił na mnie śpiewany przez Wiedźmina Dziki Gon, utwór przejmujący, dający duże możliwości interpretacyjne, taki, którego słuchając ma się ciary na skórze.
Reasumując nie mówię nie panu Kościelniakowi. Z chęcią obejrzałabym Złego.
Mam nadzieję, że i Wam Święta upłynęły miło i pogodnie. Ja wyjątkowo w tym roku spędziłam je rodzinnie i po raz pierwszy od dawna nie żałuję tej decyzji, bowiem było niezwykle sympatycznie.
Poprzemieszczałaś się interesująco dla wrażeń muzycznych i nie tylko.
OdpowiedzUsuńKrystyna Janda to klasa sama w sobie. Nie widziałam jej nigdy na żywo. Szkoda.
Tyle przygotowań a one trwają tylko dwa dni...
Ja miałam okazję oglądać w Białej Bluzce w teatrze Och i w Panu Jowialskim w Teatrze Polonia. Bardzo ją lubię. Planuję wybrać się na Shirley Valentine, bo wiele dobrego słyszałam na jej temat.
UsuńPrzypomniałabym sobie Callas, ciekawe, jak obecnie wypada Janda w tej roli. Shirley Valentine też bym zresztą obejrzała jeszcze raz. Trzeba przyznać, że Janda znalazła dla siebie wiele niesztampowych i b. różnych postaci do zagrania.
OdpowiedzUsuńJak wypadł Ruciński w roli Wiedźmina? Zastanawiałam się, co się stało z tym aktorem po rozsypce w T. Studio (nie żebym tęskniła za nim;))).
Nie mam skali porównawczej, bo nie widziałam wcześniejszej Callas. Krytycy piszą, że wypada tu lepiej, bo przepuszcza rolę przez pryzmat własnych, bogatszych teraz doświadczeń. Dla mnie jest bardzo wiarygodna. Planuję obejrzeć Shirley Valentine od jakiegoś czasu, tyle, że dla mnie to wyprawa połączona z noclegiem, a na to muszę mieć weekend.
OdpowiedzUsuńRucińskiego nie widziałam w roli Wiedźmina, grał Krzysztof Kowalski. Grał poprawnie, był zabawny w scenie opowiadania bajki Ciri i majestatyczny w utworze Cichy Don. Mogę oceniać jedynie od strony muzycznej, bowiem nie znam książki i nie mam żadnych wyobrażeń o postaci literackiej. Wydawało mi się, że widziałam go gdzieś w obsadzie któregoś z musicali w Gdyni, ale nie mogę teraz odnaleźć.
Tak sobie właśnie wyobrażam, że interpretacja akurat tej postaci mogła pięknie się zmienić z upływem czasu i doświadczeniem Jandy.
UsuńPierwsze dwa tomy Wiedźmina to luźno powiązane opowiadania - zajrzałam kiedyś do nich na chwilę i od razu mnie wciągnęły. Co było dla mnie zaskoczeniem, bo wydawało mi się, że to nie moja bajka.;) A to właśnie są bajki, tylko raczej dla dorosłych.;) Mam do dzisiaj sentyment i dlatego zawsze chętnie oglądam serial, bo to głównie ekranizacja tych tomów. Zaznaczam, że serial jest o niebo lepszy niż film, który był nieporadnym zlepkiem wybranych fragmentów.
KK nie znam, zdaję się wyłącznie na Twoją opinię.;)
Może i ja kiedyś zajrzę do Wiedźmina, skoro ostatnio nawet wybrałam się na Operę. Pamiętam, że kiedy w Romie grali taniec wampirów to się nie wybrałam uważając że to nie maja bajka, kiedy potem wysłuchałam płyty byłam wściekła na siebie i zobaczyłam dopiero w Paryżu. Tak to z tymi naszymi bajkami i nie bajkami bywa.
UsuńKK - w pierwszej chwili pomyślałam, że masz na myśli Kościół Katolicki :))- moja opinia w jego zakresie byłaby mocno krytyczna :), dopiero po chwili uświadomiłam sobie o kogo ci chodzi.
Alfonso Signorini, włoski dziennikarz, prezenter radiowy i telewizyjny, redaktor plotkarskiego pisma Chi, wybitny znawca muzyki operowej…, w trzydzieści lat po śmierci artystki, w oparciu o jej korespondencję napisał książkę Zbyt dumna, zbyt krucha. Opisuje w niej między innymi jej małżeństwo z włoskim przedsiębiorcą Giovannim Battistą Meneghinim i jej szczęśliwe lata w Sirmione. To Meneghini powiedział kiedyś, że kiedy poznał Marię była źle ubraną, grubą, nieforemną cyganichą i że to on za swoje pieniądze zrobił z niej wielką damę. Co nie przeszkadzało mu później, kiedy była sławną i podziwianą artystką inkasować i to tylko w gotówce jej wysokie honoraria. Ech…, życie! (fragment http://ewa-naprzeciwszczciu.blogspot.com/2012/08/moje-podroze-sirmione-nad-jeziorem-garda.html)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepłym wiosennym wietrzykiem znad Sahary :)
Poszukam tej książki i chętnie przeczytam. Wydaje się, że tytuł oddaje sedno sprawy, z jednej strony dumna, z drugiej krucha, z jednej żądna sławy, z drugiej pragnąca szczęścia z ukochanym. Jeden zabierał kasę, drugi chciał zamknąć w złotej klatce. Pozdrawiam z upalnego dziś Gdańska
OdpowiedzUsuńDomyślam się, że Janda była świetna w roli Callas.
OdpowiedzUsuńMam dwie płyty z Callas. Chętnie je słucham. W La Scali jest muzeum i przepiękny obraz Marii Callas. Na początku lat 50 - tych XX wieku zaśpiewała tam po raz pierwszy. A w Sirmione oglądałam Jej willę.
Pozdrawiam:)
Myślę, że dla Ciebie byłoby to ciekawe doświadczenie połączenie gry aktorskiej ze śpiewem operowym, zwłaszcza, że o ile pamiętam Ty bardzo lubisz operę. A Callas to najwyższa półka.
Usuń