Urząd to powieść która, jeśli nie powstała na zamówienie ówczesnej PRL owskiej władzy, to doskonale wpisywała się w nurt gomułkowskiej strategii walki z kościołem. Tadeusz Breza należał do pisarzy, którzy krytykowali przedwojenny porządek społeczno-polityczny i aprobowali zmiany, jakie nastały w Polsce po wojnie. Jednak odczytywanie powieści wyłącznie przez ten pryzmat byłoby moim zdaniem krzywdzące.
Bohater Juliusz Starzewski przyjeżdża do Rzymu szukając sprawiedliwości dla ojca – adwokata konsystorskiego, który popadł w niełaskę toruńskiego kardynała Horzelińskiego. Sprawa, jak mówi mecenas Campilli przyjaciel ojca z czasów młodości nie jest trudna, ale delikatna. Pukając do coraz do nowych drzwi wysoko postawionych w hierarchii duchowej osób, z którymi ojciec studiował w Rzymie prawo kanoniczne bohater na próżno próbuje zrozumieć delikatną a zarazem zawiłą sieć wzajemnych zależności i powiązań, które sprawiają, że petent jest tylko małym, nic nie znaczącym elementem całej tej układanki. A sprawy toczą się z jego udziałem z takim samym skutkiem, jak toczyłyby się bez jego udziału, a może nawet z gorszym.
Szczególnie zapadła mi w pamięć scena pierwszej wizyty bohatera u ojca de Vos. Referując sprawę Juliusz napotyka na mur milczenia, przerywany od czasu do czasu ponaglającym - proszę mówić dalej. Zero reakcji, zero uśmiechu, zero grymasu na twarzy. Kamienna maska.
Wrażenie robi też spotkanie z mecenasem Campilli – przyjacielem ojca, wspierającym bohatera zarówno radą, jak i finansami, który słowem nie wspomina o cofnięciu zgody na korzystanie z zasobów biblioteki watykańskiej. Był to dla bohatera ogromny cios, bowiem dostęp do zbiorów biblioteki pozwoliłby mu na dokończenie pracy naukowej, drugiej przyczyny pobytu w Rzymie.
Ciekawa jest
też ostatnia rozmowa z mecenasem Campillim. Próbuje on wytłumaczyć,
jak działa hermetyczna, skostniała watykańska machina.
Nie zaprzeczam, że w pewnych punktach możesz mieć słuszność. Spojrzawszy obcym okiem dostrzegasz aspekty, których my już nie dostrzegamy, bośmy do nich nawykli. Ale z drugiej strony, obawiam się, że nie chwytasz samej istoty rzeczy. Istotnego sensu tej wielkiej maszynerii, której się dotknąłeś. Jest ona sama dla siebie imponującą rzeczywistością. Przerastającą wszelkie inne w swoim rodzaju przez swoją wielowymiarowość. Bo zważ, że prócz wszystkich innych wymiarów ziemskich i ludzkich uwzględnia ona jeszcze jeden: mistyczny. (str. 240).
Lubię, kiedy
książka mnie zaskakuje, a przyznam, że takiego rozwiązania, jak w powieści się nie spodziewałam.Nie zdradzając puenty zacytuję bohatera.
W głowie kołowrót myśli nie ustaje. Zaczynają mi się w niej kłębić przyczyny, dla których podjęto taką, a nie inną decyzję. Mnożą się, pchają na siebie. ……Na żadnym skrzydle nie widzę ani w żadnej łódce - mego ojca. A to stąd, że wzgląd na jego osobę w jego własnej sprawie nie odegrał w tym urzędzie żadnej roli.(str. 252).
Poza ludźmi związanymi z watykańską machiną Juliusz obraca się w kręgach polskiej emigracji, nieufnej wobec rodaków zza żelaznej kurtyny (oni wszyscy z Polski są trochę zarażeni). Tę nieufność podzielają także inni (mecenas Campilli czy urzędnicy biblioteki watykańskiej). Mieszkańcy pensjonatu Wanda tęsknią za krajem, otaczają się pamiątkami z przeszłości, fotografiami i wspomnieniami i nie najlepiej radzą sobie z życiem za granicą.
Ciekawy jest
również wątek księdza Piolantiego usuniętego z parafii za publikację książki,
której treści nie spodobały się jego przełożonym. Osoba niezwykle uduchowiona,
ciepła, życzliwa i pokorna, pełna chrześcijańskiej miłości bliźniego.
Dodatkowym
atutem powieści jest dla mnie Rzym z jego ulicami, budynkami i co najważniejsze
klimatem. Autor był kilka lat na placówce dyplomatycznej w tym mieście, więc
znał je doskonale, może dlatego czytając przeniosłam się na skąpane słońcem
uliczki miasta. A moja tęsknota pogłębiła się jeszcze bardziej. Wzdłuż murów Palazzo della Cancellaria (często goszczącego na stronach książki, uosabiającego urzędniczą machinę) wielokrotnie przechodziłam idąc z Piazza Navona na Campo dei Fiori. Chciałabym ponownie tamtędy przejść w towarzystwie wspomnień bohatera Urzędu.
Urząd to ciekawa książka. Chętnie sięgnę po tego autora w przyszłości. Książka została przeniesiona na ekran, w roli głównego bohatera wystąpił Ignacy Gogolewski, a towarzyszyli mu między innymi Aleksander Bardini, Kazimierz Opaliński, Gustaw Holoubek. Film można obejrzeć na platformie cda.
Książkę przeczytałam w stosikowym losowaniu u Anny.
Muszę się przyznać, że książkę czytałam bardzo dawno temu Do dzisiaj pamiętam jakie na mnie zrobiła wrażenie. Teraz żałuję, że pozbyłam się jej z domu i oddałam w bibliotece do dalszego czytania. Zgadzam się z Tobą, że Urząd powstał na zamówienie komuny, przecież był autorem przez nich hołubionym. I na dodatek, komuna wybaczyła mu jego sanacyjną dyplomatyczną przeszłość. Nie jestem tym zaskoczona bo przecież i teraz bardzo podobne historie też się powtarzają.
OdpowiedzUsuńSerdecznie Cię pozdrawiam:)
Ja dopatruję się w tej powieści uniwersalizmu. Breza był człowiekiem inteligentnym, więc taki cel zapewne przyświecał mu także, poza pokazaniem tego złego watykańskiego molocha. Bezduszność machiny biurokratycznej dotyka nas dziś może nawet częściej niż dawniej. Ma ona wymiar wszechogarniający. Mam wrażenie, że wówczas można było się odwołać do jakiegoś kacyka w partyjnej strukturze, który jeśli miał ochotę mógł coś zmienić w jednostkowej sprawie. Może w Watykanie rzeczywiście sprawa wymagała pierwiastka mistycznego, o co trudniej.
UsuńNasuwa mi się skojarzenie z działaniem każdej wielkiej organizacji. A im większa, im więcej ma władzy, wpływu na otoczenie, tym bardziej zawikłane są te powiązania i zależności, i tym mniej znaczy petent z zewnątrz. Jeśli się czegoś domaga - jest tylko intruzem. Ma być posłusznym narzędziem, a jeśli nie wypełnia tej roli, to trzeba go usunąć, zniszczyć, wykorzystując wcześniej do cna, umniejszając jego znaczenie, potępiając lub ośmieszając, a w najlepszym razie - tylko zignorować. Lektura zapewne bardzo pouczająca i niewątpliwie może być nadal bardzo aktualna w innych dekoracjach i czasoprzestrzeni, ale w obecnej rzeczywistości nie bardzo mam ochotę na zmierzenie się z takim tematem. Zapisuję sobie na kiedyś.
OdpowiedzUsuńChoć twoje przewidywania, co do opisanego mechanizmu nie do końca znają odzwierciedlenie w powieści (tutaj nie tyle chodzi o zniszczenie petenta, co o uniemożliwienie jego działań, które mogłyby naruszyć pewien status quo, a że przy okazji czyni to sytuację petenta nie godną pozazdroszczenia - wydaje się dla machiny kwestią nieistotną) tym niemniej rozumiem twoje obiekcje co do lektury w obecnym stanie rzeczy, kiedy na każdym kroku napotykamy na biurokratyczną obstrukcję wszelkiego rodzaju.
OdpowiedzUsuńO proszę, a ja myślałam, że akcja tej powieści toczy się w jakimś biurze. Ciekawi mnie Rzym opisany przez Brezę. :)
OdpowiedzUsuńAgnieszko witaj w klubie, niby czytałam kiedyś o czym jest akcja książki,ale zupełnie o tym zapomniałam i też byłam przekonana, że chodzi o jeden z państwowych urzędów w Polsce. Jakie było moje zaskoczenie, kiedy zaczęłam czytać o zbliżającym się do Rzymu pociągu. Aż mi się gęba uśmiechała i dobrze się czułam w tym Rzymie książkowym. :) Oczywiście książka nie jest o Rzymie, on stanowi jedynie tło, ale dla mnie bardzo przyjemne tło.
OdpowiedzUsuńZ wielką ciekawością przeczytam tę książkę!
OdpowiedzUsuńPolecam
OdpowiedzUsuń