Pierwsze spotkanie z francuską pisarką wprawiło mnie w stan lekkiej konsternacji, książkę przeczytałam i na pytanie czy mi się ona podoba, czy nie - nie potrafię dać jasnej odpowiedzi.
Matka pisarki - Lucile cierpiała na zaburzenia maniakalno-depresyjne, których podłożem były traumatyczne przeżycia sprzed lat; wstydliwe, bolesne, okrutne. Autorka opisuje życie Lucile od dzieciństwa aż do samobójczej śmierci w wieku lat ponad sześćdziesięciu. A opisuje je w sposób nieco chaotyczny, fragmentaryczny, cofając się i wybiegając wprzód.
Pierwsza część to dzieciństwo i wczesna młodość Lucile. Piękna dziewczyna, jako dziecko zatrudniana w roli modela marzy o byciu niewidzialną. Mieszkająca w domu gwarnym i pełnym ludzi (jest jedną z dziewięciorga rodzeństwa) usiłuje znaleźć swoją przestrzeń, mejsce odosobnienia. Sielskie z pozoru dzieciństwo Lucile w pełnym radości domu („Pozornie mają wszystko by być szczęśliwi”) budzi jakiś nieokreślony niepokój, jest zapowiedzią tego, co się wydarzy (zostanie ujawnione), a czytelnik czuje, że będzie to coś bardzo nieprzyjemnego.
W drugiej części pisarka opowiada o Lucile spełniającej się, jako matka, żona, partnerka coraz to nowych kochanków. Pojawiają się pierwsze ataki choroby, pierwsze pobyty w szpitalu psychiatrycznym, dowiadujemy się, jaką szpetną historię skrywały mury rodzinnej posiadłości. Robi się coraz mroczniej, coraz gęściej, coraz wstydliwiej i wstrętniej.
I wreszcie w trzeciej części, kiedy wydaje się, że Lucile wraca do normalnego życia, odkrywa w sobie pasje i radość życia, udaje jej się osiągnąć tak wiele dla siebie i dla nawiązania relacji z córkami wówczas otrzymuje kolejny cios od życia, cios, którego nie potrafi udźwignąć.
Kiedy czyta się o ilości traumatycznych doświadczeń będących udziałem członków tej rodziny wydaje się to wręcz niewiarygodne, a jednak… Podziwiam odwagę autorki, ale…
No właśnie, i tu nie wiem co to za ale chodzi mi po głowie.
Czuje się chyba nieswojo czytając o sprawach tak intymnych, wstydliwych, bolesnych, czuję się, jakbym była trzecią osobą, zbędnym świadkiem podczas terapii.
Książka w części, w której opisuje przeszłość Lucile i jej bliskich sprawia na mnie wrażenie chaotycznej, rwanej, niespójnej. I choć rozumiem, że to zabieg wymuszony okolicznościami (Delphine nie zdołała odtworzyć przebiegu całego życia swej matki, tu i tam pozostały w odtworzonym obrazie spore luki) i celowy, nie potrafię się w nim odnaleźć. Rozumiem, iż napotkanych luk autorka nie chce zapełniać (sztukować) literacką fikcją.
Najbardziej podobają mi się te fragmenty, w których autorka zastanawia się nad tym dlaczego pisze i co chce osiągnąć.
Matka pisarki - Lucile cierpiała na zaburzenia maniakalno-depresyjne, których podłożem były traumatyczne przeżycia sprzed lat; wstydliwe, bolesne, okrutne. Autorka opisuje życie Lucile od dzieciństwa aż do samobójczej śmierci w wieku lat ponad sześćdziesięciu. A opisuje je w sposób nieco chaotyczny, fragmentaryczny, cofając się i wybiegając wprzód.
Pierwsza część to dzieciństwo i wczesna młodość Lucile. Piękna dziewczyna, jako dziecko zatrudniana w roli modela marzy o byciu niewidzialną. Mieszkająca w domu gwarnym i pełnym ludzi (jest jedną z dziewięciorga rodzeństwa) usiłuje znaleźć swoją przestrzeń, mejsce odosobnienia. Sielskie z pozoru dzieciństwo Lucile w pełnym radości domu („Pozornie mają wszystko by być szczęśliwi”) budzi jakiś nieokreślony niepokój, jest zapowiedzią tego, co się wydarzy (zostanie ujawnione), a czytelnik czuje, że będzie to coś bardzo nieprzyjemnego.
W drugiej części pisarka opowiada o Lucile spełniającej się, jako matka, żona, partnerka coraz to nowych kochanków. Pojawiają się pierwsze ataki choroby, pierwsze pobyty w szpitalu psychiatrycznym, dowiadujemy się, jaką szpetną historię skrywały mury rodzinnej posiadłości. Robi się coraz mroczniej, coraz gęściej, coraz wstydliwiej i wstrętniej.
I wreszcie w trzeciej części, kiedy wydaje się, że Lucile wraca do normalnego życia, odkrywa w sobie pasje i radość życia, udaje jej się osiągnąć tak wiele dla siebie i dla nawiązania relacji z córkami wówczas otrzymuje kolejny cios od życia, cios, którego nie potrafi udźwignąć.
Kiedy czyta się o ilości traumatycznych doświadczeń będących udziałem członków tej rodziny wydaje się to wręcz niewiarygodne, a jednak… Podziwiam odwagę autorki, ale…
No właśnie, i tu nie wiem co to za ale chodzi mi po głowie.
Czuje się chyba nieswojo czytając o sprawach tak intymnych, wstydliwych, bolesnych, czuję się, jakbym była trzecią osobą, zbędnym świadkiem podczas terapii.
Książka w części, w której opisuje przeszłość Lucile i jej bliskich sprawia na mnie wrażenie chaotycznej, rwanej, niespójnej. I choć rozumiem, że to zabieg wymuszony okolicznościami (Delphine nie zdołała odtworzyć przebiegu całego życia swej matki, tu i tam pozostały w odtworzonym obrazie spore luki) i celowy, nie potrafię się w nim odnaleźć. Rozumiem, iż napotkanych luk autorka nie chce zapełniać (sztukować) literacką fikcją.
Najbardziej podobają mi się te fragmenty, w których autorka zastanawia się nad tym dlaczego pisze i co chce osiągnąć.
“Zapewne miałam nadzieję, że z tej osobliwej materii wyłoni się jakaś prawda. Lecz prawda nie istniała. Miałam zaledwie rozproszone kawałki i już samo ich porządkowanie stanowiło fikcję. Cokolwiek bym napisała, i tak zawsze pozostanę w bajce. Jak mogłam wyobrażać sobie choć przez chwilę, że zdołam przedstawić życie Lucile? Czego w gruncie rzeczy szukałam, jeśli nie zbliżenia się do bólu mojej matki, zbadania jej konturów, tajemnych zakamarków, rzuconego przezeń cienia?. Ból Lucile stanowił część naszego dzieciństwa, a później dorosłego życia, zapewne ból Lucile ukształtował nas, moją siostrę i mnie.” str. 45
„Czy mam prawo napisać, że wszyscy, moja matka, jej bracia i siostry w takim, czy innym momencie życia (albo przez całe życie) byli zranieni, zniszczeni, pozbawieni równowagi, że całe życie ciężko ich doświadczyło i że nosili swoje dzieciństwo, swoją historię, swoich rodziców, swoją rodzinę niczym piętno wypalone rozżarzonym do czerwoności żelazem?” str. 175
„Miałam nadzieję, że pisanie pozwoli mi usłyszeć to, co mi umknęło, owe ultradźwięki niezrozumiałe dla normalnych uszu, tak jakby godziny spędzone na przetrząsaniu tych skrzyń, albo siedzeniu przed komputerem mogły mnie w końcu wyposażyć w wyjątkowy, bardziej wrażliwy słuch (…) Nie jestem pewna, czy pisanie pozwala mi na coś więcej niż stwierdzenie porażki.” str. 345
I właśnie to pisanie o genezie, powodach, próbie uchwycenia nieuchwytnego, to co dotyczy warsztatu autorki podobało mi się w tej książce najbardziej (tyle, że bez opisania tego, co bolesne i czego czytać bym nie chciała ta część nie miałaby uzasadnienia). Zmaganie się z bólem, strachem, poczuciem winy (czy można było zapobiec samobójstwu pyta się pisarka i choć wie, że nie, to jakaś niepewność pozostaje), obawą, aby nie przenosić złych wspomnień na dzieci i w końcu pytaniem, czy można po czymś takim żyć normalnie – to esencja tej książki.
"Piszę tę książkę, ponieważ mam dzisiaj siłę, aby się zatrzymać nad tym, co mnie przenika, a niekiedy zalewa, ponieważ chcę się dowiedzieć, co przekazuję, ponieważ chcę przestać się bać, że spotka nas coś złego, jakbyśmy żyli pod piętnem klątwy, chcę móc korzystać ze szczęścia, z energii, z radości, nie myśląc o tym, że niszczy nas coś przerażającego i że w cieniu zawsze będzie na nas czekał ból”.(str. 292)
I jeszcze jeden, jakże wzruszający obraz matki przedstawia autorka:
“Lucile stała się maleńką, kruchą, posklejaną, połamaną rzeczą, której tak naprawdę nie dało się naprawić. Ze wszystkich zachowanych obrazów matki ten sprawia mi bez wątpienia największy ból”.
Zastanawiam się tylko, czy opisanie tego wszystkiego pozwoliło zatrzeć ten ból, stłumić strach, pozwolić żyć bez lęku…. Mam nadzieję, że tak.
I dziś ja, podobnie, jak autorka pozwoliłam sobie na garść niedopowiedzeń.
Po książkę sięgnęłam dzięki wpisowi u Czary
I mimo wszystkich ale ... uważam, że było warto.
Dwie okładki; nr 1 polska, nr 2 oryginalna (moim zdaniem zdecydowanie ładniejsza)
Dwie okładki; nr 1 polska, nr 2 oryginalna (moim zdaniem zdecydowanie ładniejsza)
Odnośnie pisania o traumach, naprawdę dramatycznych wspomnieniach to mam wrażenie, że dużo złego zrobiły tabloidy i sztucznie wywoływane przez celebrytów wspomnienia z dzieciństwa. Nagle każdy był mocno doświadczony w życiu! A ci, którzy naprawdę przeszli piekło zaczęli być przez to traktowani równie niepoważnie. Mam podobne podejście do Ciebie, nie wiem czy chcę znać wszystkie intymne szczegóły, zwłaszcza w przypadku wspomnianych celebrytów (niestety, nawet trzymanie się z daleka od TV i gazet nie powoduje, że coś do mnie nie trafi.. ;/), ale też mam zawodowe niejako (choć zawód li i jedynie na papierze i w sercu) podejście do tego, że tak, poznać trzeba, bo dla drugiej osoby mówienie o tym ma nieocenioną wartość terapeutyczną. Ogólnie źle się dziś dzieje, że za dużo intymnych spraw jest wyciąganych publicznie przez co te prawdziwe domowe dramaty są zakopywane pod warstwą niedowierzania.. Bo jak tu uwierzyć, skoro nagle każdy był maltretowany, bity, albo miał rodziców narkomanów? Tabloid zmieszał życie i jego dramaty z błotem ;(
OdpowiedzUsuńNapisałaś właśnie to, co miałam na myśli, a wydawało mi się trochę zbyt brutalnym podejściem do tematu. To, że z powodu wielości tego typu historii na temat wykorzystywania seksualnego dzieci, bicia, znęcania się, narkomanii, samobójstw czuje się takie zmieszanie, czuje się przesyt i trudno oddzielać to, o czym bez żenady co drugi celebryta, lub co druga gwiazdka wyznaje w świetle fleszy od szczerego i będącego formą rozliczenia z przeszłością i rodzajem terapii wyznania. Rozumiem, że taka osoba potrzebuje być wysłuchana, tylko pytanie, czy ja chcę być osobą która słucha nie mając żadnych moralnych czy zawodowych do tego zobowiązań. Myślę, że lektura, choć w sumie doszłam do wniosku, że było warto nie jest najlepszą do zaczynania znajomości z pisarką.
UsuńOczywiście, nikt nie ma obowiązku wysłuchania drugiej osoby. Tylko czasami nawet nie wiesz, ile człowieka kosztuje, żeby w ogóle przemówić (mówię o tym naprawdę cierpiących, nie tych, którzy głośno i publicznie opowiadają o swoich przejściach). Mam do tego trochę inne podejście nie tylko z powodów zawodowych, wspomnianych wyżej. Ale to już temat raczej na pogawędkę przy kawie, kiedyś przy okazji ;-)
Usuńps. A tak swoją drogą, zastanawia mnie jednak jak to jest, że literatura o przemocy w rodzinie, nieszczęśliwych dzieciństwach itd.jest taka popularna! Ot, zagadka.
UsuńChyba wyraziłam się trochę nieprecyzyjnie - obowiązku -zobowiązania ale i uprawnień. Wyobrażam sobie (bo wiedzieć nie wiem, bo miałam szczęście, iż życie oszczędziło mi tak drastycznych przeżyć), jakie to trudne najpierw uświadomić sobie, iż było się ofiarą, a nie sprawcą, a potem przełamać barierę wstydu, milczenia, zażenowania i wszystkich tych uczuć, które towarzyszą otwarciu. Ale pozostaję jedynie w sferze wyobrażeń i domysłów, bo podbudowania zawodowego nie mam. A popularność tego typu literatury może ma związek z upodobaniem do sensacji. pamiętam, jak kiedyś znajoma z wypiekami na twarzy opowiadała mi historię p r a w d z i w ą o jakimś człowieku, który był więziony, maltretowany, wykorzystywany;mówiła jak mu współczuje, a ja widziałam, jak ją podnieca i raduje, że ma taką ciekawą historyjkę do opowiedzenia, a ja nie mogłam przerwać jej słowotoku.
UsuńA ja akurat na weekend mam przygotowaną de Vigan :) "Ukryte godziny". Ale na razie mi wystarczy.
OdpowiedzUsuńUkryte godziny są całkiem niezłe. Zastanawiałem się kiedyś nad tą książką o matce i dalej nie wiem, czy warto.
UsuńKsiążkozaur- Obiło mi się o uszy tu i tam, że Ukryte godziny są niezłe. I może lepiej byłoby, gdybym to od nich zaczęła znajomość z pisarką.
UsuńOwszem, podobały mi się - tylko styl autorki doprowadzał mnie do szału. Szczegóły w niedzielę ;)
UsuńJestem bardzo ciekawa, bo też miałam wrażenie, że w stylu coś mi zgrzyta, czasami poprawiałam w myślach zdania, ale doszłam do wniosku, że pewnie to ja się nie znam, albo tłumacz nawalił
UsuńZWL- ja Ci nie pomogę w podjęciu decyzji. Ja nie żałuję, że przeczytałam, choć, nie mogę powiedzieć, aby lektura przypadła mi szczególnie do gustu. Z drugiej strony czytałam parę entuzjastycznych recenzji (bodajże u Tamaryszka -Tamaryszkowe pre-teksty).
OdpowiedzUsuńZważywszy, że i tak nie mam tej książki, bo poskąpiłem na wyprzedaży, problem jest czysto akademicki :) Ukryte godziny wydają mi się idealne na pierwszy kontakt z autorką. Pomimo upływu paru miesięcy wciąż pamiętam rozmaite detale, co dobrze świadczy o de Vigan.
OdpowiedzUsuńJakbyś się kiedyś namyślił i naszła Cię nieprzeparta chęć sięgnięcia to służę pożyczką.
OdpowiedzUsuńDzięki, ale właśnie przedawkowałem poważne dzieła i reanimuję się co weselszymi i lekkostrawnymi powieściami, bo wiosny bym nie doczekał, tylko zszedł na zimową depresję.
UsuńRozumiem, ja odkryłam kryminały Akunina (przez lata nie trawiłam kryminałów- nudziły mnie), a teraz traktuję je jako odskocznię od cięższej literatury
UsuńAkuniny za poważne na mój obecny nastrój. Czytam ostatnią Chmielewską.
UsuńTo rzeczywiście twój stan wymaga natychmiastowej reanimacji, mój zaledwie krótkiego L-4 od literatury cięższej
UsuńObliczam, że jeszcze ze dwie bardzo lekkie pozycje wchłonę i będę w stanie przeczytać kryminał. Byle nie skandynawski :D
UsuńCzyli jest światełko w tunelu, a pacjent nieźle rokuje :)
UsuńBo ja jestem z tych, co to ich trzeba siekierą dobijać:P Chociaż mało brakowało, a zrobiłbym sobie krzywdę Magdą Szabo, w ostatniej chwili się wycofałem :)
UsuńMiałam podobnie z Proustem, łyknęłam dwa tomy i chciałam dalej, na szczęście rozsądek powiedział stop-przerwa na kilka miesięcy.
UsuńNo właśnie. I w ten sposób biorą w łeb wszystkie ambitniejsze plany czytelnicze.
UsuńA ja mam mieszane uczucia po Twojej recenzji, powiem Ci szczerze. Fajnie napisana, ale jest w niej wszystko i w zasadzie czuje się, jakbym już tą książkę przeczytała, nie musiała po nią sięgać. Pierwszy raz tak mam po przeczytaniu recenzji ...
OdpowiedzUsuńMoja opinia jest zaledwie dotknięciem sprawy, w tej powieści nie chodzi o fabułę, czy fakty, choć obawiam się, że przez wiele osób może ona zostać w ten sposób odczytana, a szukanie przyczyn zarówno choroby najbliższej osoby jak i powodów, jak radzić sobie z traumatyczną przeszłością. Przynajmniej ja tak to widzę. Ponadto fakty o których wspominam zaznaczone są na samym początku lektury.
UsuńŚwietny tekst napisałaś. I ja mam wątpliwości co do masochistycznej tendencji w dzisiejszym świecie do tego by pokazać się jako ofiara i to kogokolwiek a nawet czegokolwiek. Szczęście ludzi nie pociąga?, nie jest intrygujące?, nikt o nim nie chce czytać? czy to nie jest wina mediów, które od rana do nocy, gdybyśmy się dali będą nas bombardować cudzym nieszczęściem. Nie znoszę różnej maści tok show i tej wiwisekcji jakiej oddają się ich uczestnicy, dlatego między innymi nie oglądam np. programu Ewy Drzyzgi. Uważam, że to jest żerowanie na ludzkiej głupocie, która zamienia swe- jeżeli prawdziwe - problemy na pieniądze. Byle tylko szokować.
OdpowiedzUsuńDlatego wolę czytać literaturę, która nie obnaża wnętrza swych bohaterów aż do bólu wnętrza czytającego.
Ja myślę, że gdyby nie swego rodzaju moda w mediach na takie wyznania to nasze podejście mogło by być inne. Telewizji nie oglądam od dawna (za wyj. jednego serialu:() i od czasu do czasu jakieś program na TVP historia. Kiedyś dyskutowałam z wujkiem, który nie mógł zrozumieć, jak ja mogę nie oglądać wiadomości, przecież trzeba wiedzieć, co się dzieje na świecie. Usiadłam, obejrzałam wraz z nim i zapytałam, o ile wzbogaciła go wiedza o katastrofie kolejowej, zabójstwie nastolatka, podłożeniu bomby w azjatyckim kraju, podwyżce cen oraz nowej jednostce chorobowej :( Od tego czasu nie upierał się, abym towarzyszyła mu w oglądaniu wiadomości, ale sam nadal karmił się ludzkim nieszczęściem. Myślę, że telewizja kształtuje nastawienie u sporej części społeczeństwa, jeśli nie czyta się książek, a całe popołudnie spędza przy szklanym okienku to nic dziwnego, że ludzie sami karmią się nieszczęściem i chcą być nieszczęśliwi. Spotkałam ostatnio kolegę, który pyta, no i co słychać, a na moje amerykańskie wszystko w porządku, pogoda piękna, niedługo jadę na koncert, w rodzinie nikt nie choruje, jest cudownie, słyszę, to niedobrze, że robi się ciepło, bo potem będzie przymrozek i wymrozi, na koncert- daleko? a do Warszawy, a to się umęczysz, samolotem? a to na pewno drogo, dziś nie chorują, ale nie wiadomo, jak będzie jutro- grunt to optymizm :) Ja w każdym razie jestem bardzo zainteresowana szczęściem i mam nadzieję, że Ty również :)
UsuńMnie ta książka męczyła i ciekawiła zarazem. Nie podobało mi się, że podczas czytania tej pozycji, miałam bardzo zły nastrój. Byłam poddenerwowana i zaniepokojona. Czytałam już książki przedstawiające różne traumatyczne przeżycia, ale ta mnie zabiła. Teraz regeneruję się czytając Akunina. Chyba już nie sięgnę po powieści tej autorki.
OdpowiedzUsuńCzyli mamy podobnie mieszane uczucia. Patrząc z perspektywy upływu czasu, po ponad półtorej roku o lektury myślę, że może sięgnę po kolejną książkę tej autorki. Może po to, aby przekonać się, czy lektura kolejnej powieści przyniesie bardziej jednoznaczne wrażenia. I jeśli już sięgnę właśnie po polecane Ukryte godziny.
OdpowiedzUsuń