Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 2 lutego 2016

Tajemnica domu Helclów - retro kryminał pióra Maryli Szymiczkowej (Dehnela i Tarczyńskiego)

Paw (z Kamienicy pod Pawiem)
Z hotelu na ulicy Pijarskiej wychodząc wprost na pozostałości dawnych murów obronnych oczom ukazuje się znana wszystkim (prawie) Brama Floriańska. Chcąc dotrzeć na Rynek Główny mam dwie możliwości, albo zatłoczoną turystami i zeszpeconą szyldami sklepów drogą królewską (ulicą Floriańską), albo niemal pustą, cichą, niepozorną ul. Św. Jana. Wybieram z oczywistych względów tę drugą. 

Kiedy zaczynam czytać Tajemnicę Domu Helclów, której bohaterka Zofia Szczupaczyńska mieszka w Kamienicy Sub Pavone (czyli Pod Pawiem) na ulicy św. Jana 30 czuję dreszczyk emocji. Jakże przyjemnie czyta się książkę, której akcja dzieje się w znanych nam miejscach, a co dopiero, kiedy z książką w plecaku chadza się śladami bohaterki. 
W zasadzie to nie przepadam za kryminałami, wydaje mi się, że to gatunek, z którego wyrosłam, a może którego, jeszcze nie odkryłam, ewentualnie to efekt przesytu książkami Agathy, których pochłonęłam całkiem sporo. Nie ważne. Bowiem Tajemnica domu Helclów to nie jest typowy kryminał, co dla wielbicieli gatunku może być jej wadą, a co dla mnie było zaletą. Pojawia się tu zbrodnia i to niejedna, jednakże stanowi ona jedynie pretekst (tak to odczytuję) dla ukazania dziewiętnastowiecznego Krakowa i jego obywateli w krzywym, acz całkiem sympatycznym zwierciadle.

Kamienica Sub Pavone

Jest rok 1893. Miesiąc październik. Cały Kraków żyje zapowiedzianym w najbliższych dniach otwarciem Teatru Miejskiego (który dopiero za lat szesnaście otrzyma imię wielkiego wieszcza). Tym, co spędza sen z powiek krakowskich mieszczek jest zdobycie, jak najlepszego miejsca na widowni teatru. 
Również Zofia Szczupaczyńska, pani profesorowa, zamożna mieszczka (choć z kompleksami dotyczącymi prowincjonalnego pochodzenia),  ciosa kołki na głowie spolegliwego małżonka o zdobycie zaproszeń na premierową galę otwarcia. Trzeba bywać i trzeba być widzianym. Dlatego też do Teatru należy podjechać powozem, mimo, iż z kamienicy Pod Pawiem bliżej do teatru niż na postój dorożek.
Zajęcie właściwego miejsca w teatrze, wystaranie się o odpowiedni tytuł i pozycję dla męża, wybór pomocy domowej, zarządzanie domowym gospodarstwem to główne zajęcia XIX wiecznej pani domu. A jednak pani Zofii zdaje się to nie wystarczać. Pragnęła czegoś więcej - ale gdyby ktoś, niechby i Ignacy spytał ją; Zosiu, Zosieńko, ale „jakiego” więcej? Nie potrafiłaby odpowiedzieć… (str. 66). Może dlatego próbuje swych sił w pisaniu (bez powodzenia, redakcja odsyła jej nieudolne próby z druzgocącą opinią), zabiera się za organizowanie loterii charytatywnej na rzez dzieci skrofulicznych (co idzie jej dość opornie), aż w końcu, kiedy w Domu Helclów (Dom Opieki) ginie jedna ze pensjonariuszek angażuje się w jej poszukiwanie przejmując rolę nieudolnego funkcjonariusza policji.

Zofię cieszyło, iż maszkarony na dachu teatru nawiązują do tych z Sukiennic

Bohaterka to typowa krakowska mieszczka, dbająca o pozory, oszczędna, wścibska, nieco zakłamana, a jednak pani Szczupaczyńska budzi sympatię. Cały wątek kryminalny ma tutaj drugorzędne znaczenie. Choć pojawiają się niewyjaśnione zbrodnie, to tropienie mordercy nieco rozmywa się o poboczne wątki. Akcja płynie niespiesznie, leniwie i przyznam, iż zdarzało mi się gubić wątek detektywistycznych poszukiwań w tym, co dla mnie było największą zaletą powieści – obyczajowe tło Krakowa z końca XIX wieku. 
Samo rozwiązanie troszkę zaskakuje, jako że nie mamy szansy towarzyszyć śledztwu Szczupaczyńskiej do samego końca; to co najważniejsze bohaterka zachowała dla siebie, aby większy efekt aktorski wywołać sceną finałową, w której wyjawi mordercę i kulisy zbrodni. 
Pojawiające się nazwiska znanych postaci (Matejko, Sienkiewicz, Żeleński, Talowski), czy autentyczne miejsca (Św. Jana, Św. Tomasza, Długa, Plac Szczepański, Franciszkańska, cmentarz Rakowicki, kościół Mariacki), a także wydarzenia, którymi żyli mieszkańcy (otwarcie teatru, pogrzeb Matejki, zaślubiny Sienkiewicza) nadają literackiej fikcji cechy prawdopodobieństwa. Odczytuję Tajemnicę domu Helclów, jako literacki żarcik, nawiązanie do G.Zapolskiej (bohaterka przypomina nieco Dulską, choć jest od niej sympatyczniejsza, bowiem poza przywarami dysponuje intelektem, którego brak tej pierwszej) oraz do A.Christie (bohaterka przypomina też pannę Marple, choć jest od niej zdecydowanie mniej sympatyczna, ale za to jest „taka nasza, swojska”).

Obok rozwiązanie zagadki z poprzedniego wpisu, która okazała się bardzo prosta (Muzeum - Pałac Czartoryskich). Tędy zapewne musiała również chadzać (ewentualnie przemieszczać się powozem pani Szczupaczyńska.

Nie wiem, czy za jakiś czas będę pamiętać fabułę powieści, ale klimat tego sympatycznego kryminału w stylu retro na pewno. Polecam, jako niegłupią i odprężającą lekturę, zwłaszcza dla wielbicieli Krakowa, Młodej Polski i literackich żarcików. Wielbiciele kryminałów, w których trup ścielę się gęsto, krew leje strumieniami, a akcja błyskawicznie się zmienia – czytają na własną odpowiedzialność.

23 komentarze:

  1. Kolejny głos za. Widzę, że wpisanie na listę tegorocznych zamierzeń czytelniczych nie było błędem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będę wypatrywać twojej opinii. A czy to będzie dla Ciebie czytelnicza porażka, czy miły sposób spędzenia czasu- okaże się dopiero po przeczytaniu, bądź odłożeniu. :)

      Usuń
  2. Nie jestem wielbicielką kryminałów, w których trup ściele się gęsto, akcja gna na łeb, na szyję, a krew leje strumieniami, za to o dziewiętnastowiecznym Krakowie poczytam bardzo chętnie, więc to chyba coś dla mnie :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, w tej kwestii mamy podobnie. Myślę, że mógłby ci się spodobać.

      Usuń
  3. Gdy sobie przypomnę moje (niezbyt co prawda liczne) spotkania z książkami w typie kryminałów, to zdecydowanie widzę jeden wspólny rys - najczęściej podoba mi się w nich... tło obyczajowe, czasem sposób przedstawienia postaci, bardzo rzadko sama intryga.
    Mam wrażenie, że to będzie coś dla mnie i przy okazji przyjemna lektura :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli to, co w kryminalnej intrydze jest najmniej ważne :) samo rozwiązywanie zagadki nigdy nie było dla mnie tak ważne jak cała reszta. A kryminały Agaty, choć czytane po wiele razy zawsze stanowiły dla mnie zagadkę co do osoby mordercy.Poza Morderstwem w Orient ekspresie każdy inny mogę czytać, jakby czytała po raz pierwszy. A króciutka wzmianka o Talowski to dopiero była radość, właśnie byłam, widziałam, zachwyciłam się, a tu proszę. Jakże inaczej bym ją odebrała nie wiedząc o kogo i o co chodzi. Sprawia mi przyjemność takie zazębianie się/ przenikanie informacji. No i jeszcze i to, że wylosowano mi dziś do przeczytania Marie jego życia (o kobietach Sienkiewicza), a książka się kończy wspomnieniem jednego ze ślubów pisarza, który zakończył się skandalem. :)

      Usuń
    2. Właśnie :) I wygląda na to, że w moim czytaniu zdecydowanie ważniejsze jest "jak" niż "co", sposób pisania a nie gatunek literacki. Agatha to mistrzyni, a jakże. Jej książki wiele tracą w tłumaczeniu, takie przynajmniej odnoszę wrażenie. W ogóle angielski zdecydowanie pasuje do pewnego typu narracji, tutaj jeden z moich ulubionych bohaterów (oczywiście już nie pani Agathy): "I needed a drink, I needed a lot of life insurance, I needed a vacation, I needed a home in the country. What I had was a coat, a hat and a gun. I put them on and went out of the room."

      Proszę, nawet Talowski. Ja też ogromnie lubię, gdy pojawiają się takie wątki. Zwłaszcza, gdy ma się taką książkę ze sobą i niedawno wróciło się ze spaceru ulicą Retoryka :)

      Usuń
    3. Ja także wiele tracę nie znając języka obcego, nie potrafię nawet stwierdzić co jest niedociągnięciem pisarza, a co niewłaściwym tłumaczeniem. Ale mogłam to zaobserwować chociażby na tłumaczeniu filmowych dialogów, które miałam w dwóch wariantach (tam łatwo było stwierdzić, która wersja jest bardziej przystawalna do treści).

      Usuń
  4. Ja też nie jestem miłośniczką kryminałów, ale taki, w którym akcja jest niespieszna, w którym pojawiają się znane postacie historyczne i oczywiście Kraków ze swą urodą, taki może wezmę pod uwagę. Jak tylko biblioteka się w niego zaopatrzy na co bardzo liczę.

    W dacie pojawił się chyba tzw. czeski błąd.

    Pozdrawiam ciepło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu, oczywiście, że był czeski błąd. Już poprawiłam. Dziękuję. I zachęcam do lektury.

      Usuń
  5. O, czytając "Tajemnicę...", myślałam o wycieczce do Krakowa. Z tą właśnie książką pod pachą. Nawet napisałam o tym na blogu :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytałam twoją opinię i wydaje mi się, że to między niej, dzięki innymi, sięgnęłam po tę książkę, choć bezpośrednim impulsem była wymiana komentarzy pod Dziennikiem roku Chrystusowego na który natrafiłam całkiem niedawno temu.

      Usuń
  6. Zamierzam również przeczytać :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo urokliwe, chociaż kryminalnie średnie. Ale ta atmosfera, opisy, smaczki, no i profesorowa, cóż to za pyszny typ :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Tak, wielbiciele kryminału mogą się poczuć rozczarowani. Smaczki i poczucie humoru, o czym zapomniałam napisać. Bawiły mnie niektóre scenki i choć był to taki dyskretny, nobliwy uśmieszek, a nie rżenie z radości to humoru nie można odmówić duetowi podszywającemu się pod Marylę Sz. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak dla mnie, to mogliby opowiadać, jak Szczupaczyńska chodzi po zakupy. Wystarczyłoby mi :D

      Usuń
  9. Książka o moim ukochanym Krakowie, z chęcią ją przeczytam.
    A swoją drogą również nie lubię kryminałów, ani horrorów.
    To książki nie dla mnie.
    A tą z miłą chęcią przeczytam.
    Pozdrawiam bardzo ciepło:)

    OdpowiedzUsuń
  10. Wiem, że kochasz to miasto. Myślę, że lektura sprawiłaby ci sporo radości. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  11. Ja też nie przepadam za kryminałami ale chętnie przeczytam ze względu na słynne nazwiska i znane miejsca.
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  12. Czue sie zachecona! Tym bardziej ze dzisiaj nad ranem skonczylam czytac polski kryminal(Ziarno Prawdy), ktorego akcja dzieje sie w Sandomierzu. Nigdy w Sandomierzu nie bylam, ale po tej ksiazce nabralam wielkiej ochoty, zeby tu i teraz wsiasc w pociag do Sandomierza, co w moim przypadku raczej nie jest zbyt proste do zrealizowania. W Krakowie bylam raz, bardzo dawno temu, ale miasto jest z tych fascynujacych, wiec chetnie poogladalabym je wraz z bohaterami ksiazki. Zaraz zabieram sie za poszukiwania ksiazki.

    OdpowiedzUsuń
  13. O Ziarnie prawdy też słyszałam sporo dobrego (nawiasem mówiąc Sandomierza też jeszcze nie poznałam), więc być może... Jedyne co powstrzymuje mnie przed sięgnięciem po książkę to zawód jaki wywołał we mnie Bezcenny (tego samego autora)Może zaczęłam od niewłaściwej książki, choć tyle osób ją polecało, że wydawała się pewnikiem, a może to nie był właściwy moment dla TEJ książki. Jeśli przeczytasz - podziel się refleksją:)

    OdpowiedzUsuń

Jestem bardzo rada z każdego komentarza, ale nie będę tolerować komentarzy agresywnych, wulgarnych, czy obrażających moich gości (innych komentatorów).