Nabrzeże Różańców z malowniczym widokiem brzozy |
Otóż z dzieł mojego ukochanego Michała Anioła widziałam niemal wszystkie. Kiedy zatem czytałam książkę o ratowaniu włoskich dzieł sztuki podczas wojny przypomniała mi się Madonna Brugijska Buonarottiego. Po obejrzeniu filmowej ekranizacji owej książki wiedziałam, że pragnę i ją obejrzeć.
Rzadko zdarza się artysta, z którego dziełami można zapoznać się kompleksowo. W przypadku Michała Anioła jest to możliwe.
Madonna Brugijska należy do nielicznych dzieł Buonarrotiego znajdujących się poza granicami Włoch (obok dwóch Jeńców z planowanego nagrobka Juliusza II znajdujących się w Paryżu), a zarazem jest to jedyne dzieło, które za życia artysty opuściło tereny dzisiejszych Włoch.
Brugijska Madonna (zdjęcie robione z przybliżenia, a zatem nieco rozmyte) |
O wiele lepsze zdjęcie pana Juliusza Raczkowskiego ze strony Fototeka |
Powstała w 1504 roku, początkowo przeznaczona była dla katedry w Sienie. Być może i ona miała stać w ołtarzu Piccolominich, który zdobią powstałe w tym samym okresie posągi św. Piotra i Pawła, Grzegorza i Piusa. W polu środkowym ołtarza znajduje się obraz Madonny mniej znanego włoskiego malarza z końca XIV wieku Paolo di Giovani Fei. Sam posąg Madonny jest niewielki, mógłby zatem zostać ozdobą ołtarza zamówionego przez kardynała Piccolominiego. Jak wynika z listów Michała do ojca nie chciał on pokazywać rzeźby publicznie. Nie dziwi to, jeśli przyjąć, że została zamówiona przez któregoś z dostojników kościelnych, a może nawet samego papieża. Ale to jedynie domysły. Finalnie (w 1514 r.) została sprzedana dwóm kupcom z Brugii, braciom Janowi i Alexandrowi Mouscron. Ci podarowali ją kościołowi Najświętszej Marii Panny. Madonna, nazwana odtąd Brugijską jest nieduża, albo też taką się wydaje z perspektywy około czterech metrów, skąd można ją oglądać za sznurem odgradzającym sacrum od profanum. Ma 128 cm wysokości. Wykonana jest z marmuru karraryjskiego. I jest nietypowa dla ówczesnej sztuki gdyż przedstawia małego Jezusa nie w ramionach Matki, a stojącego u jej kolan, jedynie lekko przez nią podtrzymywanego. Twarz kobiety wykazuje podobieństwo do twarzy Matki Boskiej z Watykańskiej Piety (młoda, piękna i smutna, albo zatroskana przyszłym losem dziecka). Również draperia sukni podobna jest do draperii Madonny Watykańskiej. Natomiast chłopczyk, jakby jeszcze nie uświadamiał sobie swego losu ma twarz beztroską, wręcz marzycielską. To wszystko można dostrzec na reprodukcjach, jakich pełno w internecie, czy na pocztówkach w każdym belgijskim sklepiku z pamiątkami. Z odległości czterech metrów można jedynie objąć wzrokiem całość kompozycji i napawać się radością chwili, w której dane jest nam krótkie obcowanie ze sztuką mistrza. Historia samego posągu jest niezwykle interesująca. Dwukrotnie opuszczała miejsce pobytu w brugijskiej świątyni. Po raz pierwszy zagrabiona została w 1794 roku przez francuskich rewolucjonistów na polecenie jednego z największych złodziei w dziejach ludzkości czyli Napoleona, po raz drugi w 1944 r. na polecenie Hitlera (przeznaczona do jego muzeum, które miało powstać w Linzu i miało być największą na świecie kolekcją dzieł sztuki). Madonnę udało się szczęśliwie odzyskać i wróciła do brugijskiej świątyni. Historię ponownego odzyskania Madonny opisuje w swej książce Na ratunek Italii Robert M. Edsel. Przywołuje on wspomnienia obrońców dzieł sztuki, których zadaniem była ochrona i odzyskiwanie zagrabionych dzieł. Zabrana przez Niemców ze świątyni Madonna została przetransportowana w otaczających ją materacach i ukryta wraz z ponad sześciu i pół tysiącami obrazów, 137 rzeźbami, gobelinami, książkami i innymi dziełami sztuki w austriackiej kopalni soli Altaussee (największym repozytorium Hitlera). Radość Amerykańskich obrońców skarbów po odkryciu zagrabionych dzieł sztuki przytłumiło podpisanie przez Trumana ugody ze Stalinem i podział stref wpływów. Zgodnie z tą umową Austria miała pozostać w strefie wpływów Sowietów, a to oznaczałoby przejęcie bezcennych dzieł sztuki przez Rosjan. Alianci mieli niewiele czasu na spakowanie i wywiezienie tysięcy dzieł sztuki dysponując jedynie siłą ludzkich rąk (i to ograniczoną) oraz paroma wagonikami kolejki kursującej po torach kopalni. Wywoziły one do dwóch samochodów owinięte w kożuchy, materace i szmaty dzieła sztuki. Samochody przewoziły je do punktu zbiorczego w Monachium. Ludzie byli głodni, zmęczeni, ale zdeterminowani, działając pod presją czasu. Samo pakowanie Madonny zajęło im cały dzień podczas którego owijano ją szmatami i materacami, aby bezpiecznie przetrwała trudy podróży. Ponoć wyglądała jak owinięta sznurkami peklowana szynka. Cóż za trywialne porównanie, ale takiego właśnie użył jeden z pakujących i transportujących. Madonnę do Monachium przewieziono w zacnym towarzystwie Ołtarza Gandawskiego i dwóch dzieł Vermeera (Astronoma i W pracowni artysty). Jak wiemy każde z tych dzieł trafiło do innej lokalizacji; Madonna do Brugii w Belgi, Astronom do Paryża (Luwr), ołtarz do Gandawy (Belgia), a W pracowni artysty, zwany też Alegorią malarstwa do Wiednia. Kiedy stałam w bocznej nawie świątyni i oglądałam Madonnę myślałam o jej skomplikowanych losach, o Michale Aniele, który ją wyrzeźbił, o zamawiającym nieznanym zleceniodawcy, dwóch brugijskich kupcach, którzy doskonale zadbali o przetrwanie w pamięci potomnych, o francuskich i niemieckich grabieżcach (którym chwała za nie uszkodzenie dzieła) i w końcu o obrońcach skarbów, którzy z narażeniem życia chronili dzieła sztuki. I odpowiedziałam na padające w filmie pytanie, czy ktoś kiedyś po latach będzie pamiętał o tym, ile poświęcono, aby ją odzyskać.
Ja miałam tego świadomość, może dlatego nogi miałam jak z waty i mimo konieczności ponownego opłacenia wstępu przyszłam tu po raz drugi. Przywiodła mnie tutaj miłość do sztuki i dziedzictwa kulturowego, jakkolwiek patetycznie to zabrzmi.
A tak wygląda Madonna będąca częścią ołtarza |
Z informacji praktycznych. Madonna znajduje się co prawda w Kościele Najświętszej Marii Panny, ale w tej jego części która stanowi muzeum kościelne, a zatem, aby ją obejrzeć należy zakupić bilet wstępu (8 euro) albo skorzystać z Brugijskiej karty muzealnej (która uprawnia do obejrzenia w ciągu 72 godzin zbiorów kilku muzeów i kosztuje 33 euro. Bardzo nie lubię pisać o tak prozaicznych sprawach, jak pieniądze, ale sama chętnie z takich informacji korzystam. Dość napisać, że jeśli planuje się odwiedzić ze trzy muzea to karta muzealna jest korzystniejszą opcją).
Nagrobek Małgorzaty Burgundzkiej (ostatniej z rodu Walezjuszy) |
Portret Filipa Dobrego Rogera van Der Waydena |
Najlepsze lata w rozwoju Brugii przypadały na czasy rządów ojca Filipa Dobrego (Jana bez Trwogi i jego syna Karola Śmiałego). Niestety córka Karola Śmiałego chcąc chronić księstwo burgundzkie przed zakusami Francji została wydana za Maksymiliana Habsburga i tak rozpoczęło się trzysta lat panowania Habsburgów nad tymi ziemiami. Zatem grobowce znajdujące się w brugijskiej świątyni to też symboliczny koniec epoki złotego wieku Burgundii.
Trzecią stronę zapisuję, a jeszcze nie wyszłam z kościoła Najświętszej Marii Panny.
Jest to malutkie miasteczko, niezwykle klimatyczne, poprzecinane siecią kanałów, z ciekawą zabudową i dużą ilością zieleni.
Mnie zachwyciły kamieniczki niezwykle skromne, ceglane, pomalowane na biało lub w stanie surowym z kolorowymi okiennicami i drzwiami. Wyglądają jak z obrazów Jana Vermeera. Brakuje tylko jakiejś mieszczki rozmawiającej z sąsiadką. Na tych uliczkach panuje nieziemski spokój, samochody przejeżdżają tam z rzadka, a w witrynach okien można dojrzeć ciekawe dekoracje (figurki, posążki, kwietne kompozycje). Wszystko wygląda schludnie i czysto. Bardzo chętnie spacerowałam owymi niemal bezludnymi uliczkami. Parę zdjęć kamieniczek, którym nie mogłam się oprzeć
Może na zdjęciach wygląda to na wymarłe miasteczko, ale choć ludzi rzeczywiście na uliczkach było niewiele to jednak musiałam uchwycić chwilę kiedy nikt nie wszedł mi w kadr.
Kanały to kolejna z atrakcji Brugii, kanały i małe kamienne mostki. Nie ma ich może tak dużo jak w Wenecji, ale jest wystarczająco dużo, aby móc się rozkoszować ich widokiem. Jedną z atrakcji pobytu w mieście jest rejs łódką po kanale. Gorąco polecam, można zobaczyć to co w mieście najistotniejsze. A jeśli pominęło się coś podczas spaceru lądem można to nadrobić po zakończonym rejsie. Trafiłam na łódkę z anglojęzycznym przewodnikiem. Ujęło mnie to, iż "kapitan" z dumą opowiadał o tym, że urodził się w Szpitalu Św. Jana jako jedno z ostatnich urodzonych tam dzieci (szpital funkcjonował do końca lat siedemdziesiątych zeszłego wieku). Też byłabym dumna urodziwszy się w tak szacownym miejscu, jest to jeden z najstarszych budynków szpitalnych zachowanych w Europie pochodzący z XII wieku. Dziś w Szpitalu Św. Jana mieści się muzeum obrazów XV wiecznych mistrzów (dla mnie to Muzeum Memlinga, bowiem znajduje się tam sześć jego obrazów oraz relikwiarz Św. Urszuli) oraz stara apteka. Zarówno w aptece jak i w muzeum Szpitala Św. Jana znajdują się dawne narzędzia felczerskie, prototyp dzisiejszej karetki pogotowia (coś w rodzaju lektyki) a dodatkowo w muzeum słychać jęki chorych, których operowano bez znieczulenia. Patrząc na owe narzędzia medyczne można było pomyśleć, że bardziej przypominają narzędzia tortur. Aż się wzdragam na ich wspomnienie. A lewatywa jaką prezentuje się w jednej ze sztuk Moliera okazuje się, iż nie była wymysłem scenografa a prawdziwym narzędziem sprzed wieków. Ogromnym i budzącym zaniepokojenie.
Widok na Mostek Św. Bonifacego oraz Szpital Św. Jana |
Obok Szpitala Św. Jana znajduje się Most Bonifacego – najbardziej fotogeniczny z mostów i jeden z ciekawszych zakątków dla robienia zdjęć. Choć mostek pochodzi z początku XX wieku to wspaniale wpisał się w średniowieczne otoczenie.
Most Św. Bonifacego prowadzi też na plac przez Groningen Museum z działami Boscha, Bruegla, van Der Weydena, van Eyków, Memlinga i wielu innych malarzy złotego wieku Brugii. Muzeum zawiera też kilka sal z malarstwem nowoczesnym (coś na kształt impresjonizmu, ale też arcydzieła flamandzkiego ekspresjonizmu). O zwiedzaniu muzeów może jeszcze napiszę osobny wpis, bo ten rozrasta się niebotycznie, mimo iż stosuję sztukę dobrego pisania czyli skracam.
Większość turystów kieruje swe kroki na Markt - Rynek Główny z wieżą (dzwonnicą) Belfort. Zdobycie wieży jest dla sporej ilości gości najważniejszym punktem odwiedzin. Dla mnie jednak 366 schodów było zaporą nie do pokonania i odpuściłam sobie wspinaczkę. Markt jest ciekawym placem ze wspaniałą zabudową sprzed wieków, otoczonym punktami gastronomicznymi, gwarnym i kolorowym. Jeśli gdzieś było tłoczno w Brugii to właśnie tam. Z uwagi na sporą ilość gości na Rynku wolałam przemieszczać się sąsiednimi uliczkami.
fasada Ratusza |
Malowidła ścienne gotyckiej sali Ratusza |
Sala Ratuszowa |
Może też dlatego bardziej spodobał mi się drugi z placów – Burg. To przy nim znajduje się Ratusz z pochodzącą z z XIV wieku fasadą i z przepiękną salą gotycką z XIX wiecznymi malunkami ściennymi (to taki swoisty komiks historyczny przedstawiający przeszłość miasta).
Przy placu znajduje się Bazylika Krwi Chrystusa, w której przechowywane są relikwie krwi Chrystusa. Relikwie były darem jednego z flamandzkich rycerzy, który wykazał się odwagą podczas II krucjaty. Podobno mimo że po pewnym czasie krew we flakonie wyschła to w każdy piątek ponownie się skraplała i naczynie napełniało się krwią, co miano obserwować do początku XIV wieku. Dzisiaj w nawie bocznej Bazyliki pani pokazuje wiernym flakonik. Nie wiem, czy odpłatnie, czy też nie. Mnie bowiem zadowolił wystrój Bazyliki niezwykle kolorowy i dekoracyjny.
Bazylika Krwi Chrystusa |
Nabrzeże Różańca |
Wodne odbicia (moje ulubione) |
I tradycyjnie jeszcze kilka zdjęć, choć wpis znowu zrobił się bardzo długi.
Rejs kanałami |
W drodze do Jeziora Miłości |
Przy jeziorze miłości |
Małe co nieco czyli norweska zupa rybna |
No muszę dodać parę słów komentarza. Być w Brugii - czyli w Belgii i jeść zupę rybną a kolejnego dnia lazanię to jest nie w porządku. Ale uspokajam- zjadłam frytki z ketchupem (które ostatnio jadłam w Amsterdamie i jadam może raz na dziesięć lat), wypiłam piwo (którego nie piłam od lat bodajże dwudziestu, zjadłam gofra z dodatkami a także spróbowałam belgijskich czekoladek. Ponieważ są to podobno najlepsze belgijskie smakołyki. O ile pierwsze trzy (frytki, piwo, gofry) mnie nie zachwyciły - może dlatego, że nie są to moje ulubione kulinaria (a gofry lubię jedynie z Łazienek albo nad polskim morzem, mniej słodkie niż te belgijskie) o tyle czekoladki były niestety bardzo pyszne. Niestety, bowiem zjadłam ich o wiele za dużo (zważywszy na cukrzycę i składnik wywołujący migrenę). Dobrze jest spróbować, aby wiedzieć, o czym mowa. W tym słodkim nastroju kończę wpis życząc wszystkim pogodnej jesieni.
Pierwsze zdjęcie skojarzyło mi się trochę z Gdańskiem, ale na kolejnych Brugia pokazuje już swoje niezwykle baśniowe oblicze. Najbardziej przyciągają mnie te brukowane uliczki. Twoja historia jak tam dotarłaś jest bardzo ciekawa. Bardzo często mamy jakiś plan i dzięki niemu odkrywamy niesamowite miejsca i Brugia takim miejscem właśnie jest.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Moja siostra też miała skojarzenia z Gdańskiem, więc coś w tym jest, może dlatego tak mi się podobała. Uliczki też mnie zachwyciły. Cieszę się, że podobała ci się też historia, która doprowadziła mnie właśnie tam, bo naprawdę warto było. A dodatkową zachętą były zdjęcia u Moni i jej zachwyt Brugią.
OdpowiedzUsuńEchhh Brugia, mogłabym o niej długo i w samych superlatywach. I chociaż mnie ściągnęły tam odmienne od Twoich atrakcje, to wrażenia i odczucia mamy takie same.
OdpowiedzUsuńByliśmy w Brugii w niedzielę a nasz spacer, zupełnie przypadkowo, zaczęliśmy od targu staroci. Już wtedy wiedziałam, że to będzie fajny dzień. Leniwy poranek, śniadanie i kawa nad samym kanałem, rejs i spacery. O moich zachwytach jak wiesz pisałam u siebie. To miasto ma klimat przeszłości a ja takie uwielbiam, wśród pięknych, starych kamienic łatwo dać się oszukać, że teraźniejszość nie istnieje.
Też nie przepadam za piwem ale w Belgii piłam "jak fachowiec", trafiliśmy np. do baru gdzie można było wybierać piwo wśród kilkudziesięciu smaków i zamawiać zestawy w małych szklankach, najbardziej zapamiętałam kokosowe i czekoladowe. Pychota!
Bardzo się cieszę, że Brugia Cię zachwyciła a o rozczarowaniu Brukselą to sobie jeszcze pogadamy 😘.
Oj tak, łatwo się dać oszukać, albo, łatwo zapomnieć, że że istnieje nasz jakże odmienny świat, pędzący w zawrotnym tempie, choć pewnie naszym przodkom ich czasy też takimi się mogły wydawać. I wcale nie były one czasy takie fantastyczne do życia. Och jak pomyślę o operacjach bez znieczulenia, czy średniej długości życia .... Ta degustacja piwa to owe deseczki z sześcioma szklanicami? A ja zastanawiałam się, że oni tak dużo piją, a to nazywa się degustacja:) Ja ledwie wypiłam jedną małą buteleczkę, a też wybierałam ją z dziesiątek innych.
UsuńBruksela - jeśli wyraziłam się, że mnie rozczarowała- to źle się wyraziłam, ona po prostu przegrała rywalizację z Brugią, po cichym, spokojnym, klimatycznym, średniowiecznych miasteczku- weekendowa, zatłoczona, europejska metropolia wypadła słabiej, choć nie powiem, że jest brzydka, czy nieciekawa (zmęczyła mnie hałasem i tłumami).
Tak, ta degustacja to owa deseczka ale naszym szklaneczkom daleko było do szklanic. To były takie szklanki na nóżce, jak do koniaku, na głowę mieliśmy po takie trzy 🙂
UsuńMoże nie przyjrzałam się dokładnie owym deseczkom i może stojące tam szklane naczynia to były kieliszki, których nóżka schowała się we wgłębieniu podstawy, choć głowę bym dała, że były to szklaneczki. A może były różne rodzaje degustacyjnych deseczek. Najważniejsze, że były dobre i rozweselające :)
UsuńCztery dni to dużo i mało, jeśli weźmie się pod uwagę nie tylko bogate zbiory sztuki dawnej.
OdpowiedzUsuńCoraz bardziej uświadamiam sobie, że wielu tak ciekawych miejsc nie zobaczę na własne oczy, ale poznam je przynajmniej dzięki podróżnikom z zaprzyjaźnionych blogów.
Pozdrawiam :) :)
Tak zdecydowanie za mało, jeśli chciałoby się mieć czas na delektowanie się miasteczkiem i jego bogatymi zbiorami. Pierwszego dnia latałam jak szalona, chcąc zobaczyć i to i tamto i owo i dopiero około 16 zrobiło mi się słabo, bo zapomniałam o prozaicznej czynności jedzenia. Ale kolejne dni już na spokojnie odwiedzałam galerie i spacerowałam uliczkami. Udało mi się odwiedzić groningenmuseum i szpital św. Jana, dwukrotnie muzeum katedralne, ratusz i bazylikę krwi Chrystusowej. Zbiory muzealne bogate, ale na szczęście nie przytłaczające nadmiarem (jak np. zbiory Królewskiego Muzeum Sztuk Pięknych w Brukseli, gdzie po dwóch godzinach była co prawda szczęśliwa, ale też mocno umęczona nadmiarem wrażeń). Oj tak tak wiele byśmy chcieli zobaczyć a tak mało mamy na to czasu, zdrowia i jakieś tam mimo wszystko ograniczone fundusze. Ale jak piszesz możemy sobie podglądać u innych i choć tak się napatrzeć.
UsuńBrugia jest urocza i klimatyczna i nie dziwię się, że skradła Twoje serce. O tym, że dzieło Michała Anioła znajduje się w Brugii dowiedziałem się dopiero od Ciebie i muszę przyznać że jest zachwycająca a jej historia niezwykle zawiła i ciekawa. Dobrze, ze z tych wszystkich zawirowań wyszła bez szwanku i można ją podziwiać. Samo miasto z tymi brukowanymi uliczkami i średniowieczną zabudową, kanałami spodoba się każdemu. Mnie zachwyciła też Bazylika Krwi i wnętrze ratusza. Wykorzystałaś chyba wszystkie atuty tego miejsca, aby zachęcić do podróży do Belgii a do Brugii w szczególności. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńJa po raz pierwszy czytałam o Madonnie Brugijskiej w Udręce i ekstazie I. Stone (fantastycznej biografii Michała Anioła), ale ponieważ książka jest dość objętościowa, a sam Michał Anioł mimo policzalności swych dzieł trochę ich stworzył - to po jakimś czasie umknęła mi z pamięci. Przypominałam sobie o nie czytając o obrońcach skarbów. Poza tym nie jest chyba aż tak znanym dziełem Michała Anioła. Bazylika Krwi i gotycka sala ratusza mogą zachwycić z uwagi na różnorodność, dekoracyjność, feerię barw, ogrom zdobień. Oczywiście moje zdjęcia robione zwykłym telefonem nie oddają rzeczywistego obrazu, ale można sobie wyrobić wyobrażenie całości. Pozdrawiam
UsuńByłam tam wieki temu, miasto urocze. Wyprawy zazdroszczę.;)
OdpowiedzUsuńWieki temu było zapewne jeszcze ciszej i spokojniej. Ponoć Brugia zyskała sławę i zainteresowanie po filmie Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj z Colinem Firthem ? - sorry, jeśli przekręcam, ale nie jestem biegła w kinematografii. Próbowałam obejrzeć ten film, ale poddałam się po 10 minutach, bo wcale mnie nie wciągnął. Może za krótko oglądałam, a może nie mój klimat. I trochę to dziwne dla mnie, że do miasta nie przyciąga Madonna Michała Anioła, czy architektura, kanały, średniowieczny charakter miasta, a jakiś film o płatnych zabójcach.
OdpowiedzUsuńMałgosiu!
OdpowiedzUsuńDziękuję za Twoją relację z wyjątkowego miasta w Belgii. Moje wspomnienia na nowo odżyły. Oszałamiająco malowniczą Brugię uznaję za jedno z najlepiej zachowanych średniowiecznych miast Europy. Jej kręte kanały, brukowane uliczki i zabytkowa architektura naprawdę przeniosły mnie w czasie. Sprawiły, że jest to miejsce, które wydaje się być wyjęte wprost z bajki. Rejs statkiem po kanałach zapewnia wyjątkową perspektywę miasta, pozwalając odwiedzającym podziwiać oszałamiającą architekturę z innej perspektywy. Madonnę Brugijską też podziwiałam. Przyznaję, że Brugia jest świetnym miejscem na rozkoszowanie się pysznymi czekoladkami Leonidas czy Godiva , goframi i słynnymi belgijskimi frytkami z majonezem(te niezbyt mi smakowały wolę z keczupem). Na zupę rybna raczej bym się nie skusiła.
Serdecznie pozdrawiam:)
Z przyjemnością przypomniałam sobie Twoje wrażenia z Brugii (w deszczowy dzień). I z radością obejrzałam zdjęcia, większość miejsc była mi znajoma, parę odrębnych zakątków z ciekawością pooglądałam. Miałam nieco więcej szczęścia do pogody. I chyba upływ czasu jaki minął od ekranizacji filmu spowodował, że ludzi nie było aż tak wielu (jedyne tłumy gromadziły się na Placu Głównym i uliczkach wokół niego.
OdpowiedzUsuńGofr jak dla mnie był zbyt słodki, ale czekoladki przepyszne niestety. A frytki też wolę z ketchupem, a w zasadzie najlepiej z solą (niestety takiej opcji nie było, albo moje zdolności komunikacyjne zawiodły). Brugia na długo pozostanie w mej pamięci i oczywiście już bym tam wracała tylko może inną trasą (podróż przez Warszawę, Brukselę - pociąg, autobus, samolot, autobus) jak dla mnie nieco męcząca, ale ja jestem wybredna jeśli chodzi o podróżowanie z uwagi na problemy z kręgosłupem. Pozdrawiam Więc myślę, że może łatwiej byłoby samolotem z Gdańska do Amsterdamu i pociągiem do Brugii. Muszę to sprawdzić.
Belgia... nie byłem - uliczki, mosty, kamienice bardzo przypominają mi Amsterdam, w którym spędziłem kilka dni.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o wyroby czekoladowe to w Australii, w dziedzinie czekolad wyższej klasy, Belgia ma tylko jednego konkurenta - Szwajcarię.
Skojarzenia z Amsterdamem słuszne, bo jest tam jakieś podobieństwo, choć Brugia ma bardziej średniowieczny charakter. Szwajcarskie czekoladki Lindt są też bardzo smaczne.
OdpowiedzUsuńWspaniała relacja. Nigdy nie byłam ani w Belgii, ani w Brugii; dobrze zobaczyć to jesienne, senne, średniowieczne miasto Twoimi oczami. Fotografia odbita w wodzie – magiczna. Rozumiem Twoje zauroczenie i podróże tropem sztuki. Ja mam największą radość, gdy odwiedzam miejsca, które opisał Ceram w swojej książce. Dawno temu skradł moje dziecięce serce…
OdpowiedzUsuńDoskonale to rozumiem podążanie śladem literatury. Sama kiedyś odwiedzałam miejsca śladem profesora Langdona (bohatera literatury może niewysokich lotów, ale dzięki niemu odkryłam chęć poznania miejsc i dzieł przezeń opisanych). Cerama czytałam jedynie Bogowie, groby i uczeni- i jego oczami, albo w ślad jego opisu odkrywania grobowca Tutenchamona zwiedzałam muzeum kairskie:)
OdpowiedzUsuńWłaśnie o tej książce wspomniałam😊 Muzeum kairskie mnie zachwyciło, ale równie mocno cieszyłam się, gdy odwiedzałam Troję. Mój mąż widział tylko kupkę kamieni z widokiem na „pole kapusty” (brzeg morski cofnął się o kilka kilometrów), a ja cieszyłam się, że stoję w miejscu opisanym przez Homera😁 I wcale się nie dziwię, że Dan Brown zainspirował Cię do podróży, bo akurat opisów zabytków u niego nie brakowało.
UsuńTo jesteś szczęściarą, ja Troi nie oglądałam, czy choćby kupki kamieni, jakie po niej pozostały. Może kiedyś się uda. Trzeba wierzyć, że wiele jeszcze przed nami. Miło, że do mnie zajrzałaś.
OdpowiedzUsuńMałgosiu, dobrego nigdy dość a taki wpis jak ten nie może być za długi! Jestem pod wielkim wrażeniem Twojej wycieczki i jej opisu, wspaniała sprawa przejechać kawał Europy, żeby zobaczyć coś o czym się marzyło przez lata. Ja swego czasu odbyłam taką sentymentalną podróż do Petersburga a później do Odessy i to mnie napełniło wielkim szczęściem. Historia Madonny jest fascynująca a sam posąg faktycznie niezwykle piękny i tak jak mówisz nie da się nie zauważyć podobieństwa do Piety, co było wspaniałym pomysłem Michała Anioła i nadało jej dodatkowy walor emocjonalny. Jeśli możesz przybliż mi tytuł filmu bo szczerze mówiąc nie bardzo wiem co to zacz a chętnie bym zobaczyła. Czytałam tego posta z wypiekami na twarzy ponieważ jako dzieciak bodajże dziesięcio czy jedenastoletni widziałam film fabularny oparty na faktach na temat odkrycia magazynu dzieł sztuki zrabowanych przez hitlerowców. Pamiętam, że było to w kopalni, więc prawdopodobnie chodziło o Altaussee. Najbardziej utkwiła mi w pamięci scena, kiedy poszukiwacze zdejmują brezent z wielkiego obrazu i ukazuje się przepiękna twarz Madonny Sykstyńskiej a następnie cały obraz. Przeżyłam wtedy prawdziwy wstrząs bo niewiele w życiu widziałam a ten obraz wydał mi się niewiarygodnie piękny i to wrażenie pozostało we mnie na zawsze. Małgosiu, bardzo się cieszę, że tam pojechałaś bo spełniłaś marzenie a dzięki temu mogłam się zapoznać z Twoją relacją, która jest naprawdę fascynująca/ Cała Brugia i jej zabytki z pewnością jest miejscem wartym zobaczenia! Przesyłam uściski i serdeczności, dziękuję!
OdpowiedzUsuńNigdy nie byłam w Odessie a w Petersburgu byłam mając lat pięć, więc bardzo niewiele pamiętam dlatego zazdroszczę, zwłaszcza, że teraz do Rosji chyba długo nie zawitam, a bardzo bym chciała- tzn. kiedyś chciałam, dziś troszkę się pozmieniało nasze postrzeganie świata, choć przecież to co piękne było nadal jest pięknym. Film nazywa się Obrońcy skarbów https://www.cda.pl/video/134877688?fbclid=IwAR1RmF_Uw1LfMXQVwrpxc-mezIUpsICmXBTMj1QgSA1DG3x68mQVHWJPNRI i można obejrzeć na cda. Jest ekranizacją książki Roberta M. Edsela Na ratunek Italii. Książkę pamiętam zakupiłam za grosze w Bydgoszczy w księgarni czytam.pl i był to świetny zakup. A swoją drogą choć Rafael nie należy do moich najukochańszych malarzy to Madonnę Sykstyńską mam pragnienie ujrzeć i już sprawdzałam połączenia kolejowe przez Berlin do Drezna. Może i ona kiedyś tu zagości.
OdpowiedzUsuńElu link jak pisze Ewa nie aktywny. A jeszcze przed robieniem wpisu i Brugii działał. więc trzeba po tytule poszukać.
UsuńPo kliknięciu w link ukazała się informacja, że materiał został usunięty, ale po wpisaniu Obrońcy skarbów wyskoczyło aż pięć okienek z filmem. Skorzystałam z tej informacji bo nie znałam tego filmu. Dzięki :)
OdpowiedzUsuńDroga Małgosiu, dziękuję za piękną pocztówkę z podróży. Jest taka jak w twoim opisie, bajkowe mosteczki nad kanałem, nocą odbijają się w wodzie.
OdpowiedzUsuńJa również zanurzam się w tej atmosferze.
Cieszę się, że spełniłaś kolejne swoje marzenie i z pasją opisałaś swoją wycieczkę.
Belgię znam tylko z Antwerpii, ale zawsze interesował mnie tym dziwny kraj, który tak sztucznie kiedyś powstał, rozdzielony dwoma językami. Mnie kojarzy się z Jacquesem Brelem, którego uwielbiam od czasów, gdy zaczęłam się uczyć języka francuskiego.
Bruggia została rozsławiona przez filmy i reklamy, a mieszkańcy podobno nie są zadowoleni. Szczególnie nie lubią turystów, którzy przyjeżdżają tu na jeden dzień. Miasto wtedy dużo nie zarobi, a więcej traci podobno.
Ale ty chyba najbardziej ze wszystkich turystów doceniasz to, co znajduje się w mieście. Opisałaś to z ogromnym uczuciem ❤️
Ja przyznam, że zanim nie wpadł mi do głowy realny pomysł odwiedzenia Belgii w zasadzie prawie nic o niej nie wiedziałam. Tzn. oczywiście malarze flamandzcy tak, oczywiście Brel - jak najbardziej- uwielbiam (a jego Amsterdam słuchałam sobie siedząc w pokoju hotelowym w Amsterdamie i patrząc na znajdujące się po drugiej stronie kanału witryny z paniami na tyle daleko, że nie burzyły estetyki-a na tyle blisko, że działały na wyobraźnię), ale o samej Belgii i Belgach niewiele wiedziałam. Przeczytałam książkę Marka Orzechowskiego W Belgii czyli gdzie i troszeczkę zaczęłam Belgów poznawać.
OdpowiedzUsuńA że nie lubią turystów to się nie dziwię. Też nie lubię, ani tych w moim mieście, ani tych, którzy mi robią tłok gdzie indziej. Ale też mam świadomość, że sama ten tłok robię i też jestem turystą, choć wolę się zwać podróżnikiem. Cieszę się, że kartka dotarła, a zatem wszystkie dziesięć kartek znalało swoich adresatów. :)