W tej kryminalnej opowieści z Wenecją w tle komisarz Brunnetti dochodzi do wniosku, iż może sprawiedliwości należałoby szukać na tamtym świecie, bo na tym zbyt często okazuje się to niemożliwe. Opisane w kryminałach schematy postępowania włoskiej policji, urzędników, polityków, sfer duchowieństwa, że już o mafiosach nie wspomnę nie stawiają tych struktur w najlepszym świetle. Co prawda to samo można by powiedzieć o każdej z tych instytucji w każdym innym kraju, ale tu mamy akurat Włoską policję i włoski wymiar sprawiedliwości. Wiele można zarzucić włoskim organom ścigania, ale komisarz Brunnetti niczym rozprawiający się z sycylijską mafią filmowy bohater Corrado Cattani robi swoje i pozwala uwierzyć, że są jeszcze uczciwi i oddani pracy gliniarze.
Tym razem Donna Leon na warsztat bierze przestępstwo popełnione z pychy.
![]() |
moje ukochane Frutti di mare (primo piati) |
Jak to w jej książkach bywa wątek policyjnego śledztwa przeplata się z wątkiem rodzinnym, a rozważania Paoli (żony komisarza) naprowadzają Guido na trop. Chyba po raz pierwszy Guido jest tak mocno zaabsorbowany śledztwem, że nie ma czasu na swoją ulubioną czynność, czyli czytanie. Nic dziwnego, jeśli równolegle prowadzi śledztwo w sprawie kradzieży na lotnisku. To Paola czyta. I to nie byle jaką lekturę, jest to podręcznik do religii jej córki.
Komisarz natomiast z chęcią pochłonąłby domowy obiad, jednak zmuszony do dłuższego pozostania w pracy indaguje żonę na temat omijającego go obiadu.
A nie jesteś ciekawy, co zamierzam czytać.
Nie chcę wiedzieć, co będziesz jeść.
Czyli chcesz wiedzieć co cię ominie?
Tak.
I się dąsać?
Nie.
[..] Jeśli obiecam, że zjem tylko grissini z serem, a potem przejrzałą brzoskwinię, to poczujesz się lepiej?
[…] A żeby ci wynagrodzić stracony obiad, obiecuję, że przyrządzę ci na kolację steki z miecznika i krewetki.
W sosie pomidorowym?
Tak. A jeśli starczy mi czasu, to z pozostałych brzoskwiń zrobię lody.
I może dodaj trochę mniej czosnku niż zwykle, co?- zasugerował wykorzystując, jak mu się zdawało, silną pozycję przetargową.
(str. 91)
![]() |
równie wspaniałe risotto con funghi (secondo piati) |
Aby za wiele nie zdradzać napiszę, tylko, iż ciekawie i znajomo brzmi wątek prowadzonego równolegle śledztwa w sprawie kradzieży na lotnisku. Od razu pomyślałam sobie, jak to dobrze, że zawsze podróżuję z bagażem podręcznym.
Oskarżonych wielokrotnie filmowano, jak grzebią i wyciągają rzeczy z walizek pasażerów, i ponieważ niektórzy z nich byli gotowi zeznawać przeciwko pozostałym w nadziei na łagodniejszy wyrok, komisarz nie miał zbyt wiele do roboty….(str. 76)
….Obrona (pracowników lotniska dopuszczających się kradzieży) wytoczyła argument, iż skoro kamery zostały zainstalowane bez wiedzy osób filmowanych, to naruszały prywatność oskarżonych- podpierając się wielofunkcyjnym, zapożyczonym od Anglików słowem privacy, by wypełnić lukę we własnym języku, w którym brakowało odpowiedniego terminu. Gdyby tę argumentację uwzględniono, a zdawał sobie sprawę, że to bardzo prawdopodobne, oskarżenie zostałoby oddalone, ponieważ wszyscy, którzy przyznali się do winy natychmiast wycofaliby swoje zeznania. Poza tym ci ludzie wciąż byli zatrudnieni przy bagażach, bo skoro konstytucja gwarantowała każdemu obywatelowi prawo do pracy, nie wolno było ich zwolnić (str. 112)
![]() |
tiramisu (dolci) Może nie wygląda zachęcająco, ale to najlepsze ever tiramisu jakie jadłam w życiu Sklepik I Tre Mercanti |
[…] sędzia rozpatrujący sprawę kradzieży na lotnisku postanowił, że nagranie zarejestrowane przez ukryte kamery w holu bagażowym rzeczywiście naruszają prywatność osób oskarżonych o okradanie bagaży, wobec czego nie mogą być użyte, jako dowody przeciwko nim. (str. 130).
Książki Donny Leon idealnie nadają się na wakacyjną lekturę.
Przeczytana w ramach stosikowego losowania u Anny
W pierwszej wersji wpisu podałam tytuł książki jako Zgubne środki - konia z z rzędem temu, kto wie, skąd mi się taki tytuł przyplątał.
Paola to chodzący ideał, jedyną jej wadą jest chyba z rzadka przejawiana kąśliwość.;)
OdpowiedzUsuńOj bywa uszczypliwa żona komisarza, jej inteligentne riposty są niczym brzytwa tnąca powietrze. Wolałabym się jej nie narazić. :)
UsuńNie wiem, jak lektura, ale post jest bardzo apetyczny! Gdyby nie to, że niedawno sama zjadłam pyszny "brunch", to teraz pewnie zaciekle walczyłabym z nadproduktywnymi śliniankami ;)
OdpowiedzUsuńNieskromnie przyznam, że chyba też można mnie zaliczyć do "wykształconych i wyzwolonych" kobiet, pozwolę więc wtrącić swoje trzy grosze w poruszonej przez Ciebie tematyce :) Dla mnie przyrządzenie pożywnego i smacznego obiadu dla ukochanego nie jest żadnym anachronicznym, ani przykrym obowiązkiem. Uwielbiam ideę biesiadowania, codziennego wspólnego spożywania posiłków (koniecznie przy stole, nie przy telewizorze!), sama żywność zaś stanowi doskonały sposób do wyrażania troski, czułości i miłości. Chyba wzięło mi się to z rodzinnego domu, w którym zawsze była pyszna i domowa kuchnia, a mama dbała, by nasze brzuchy były pełne. Utożsamiałam to z opieką, szacunkiem i miłością. I tym właśnie jest dla mnie gotowanie/pieczenie dla bliskich osób. Czasami żartuję sobie, że mam zadatki na doskonałą babcię ("jedz, jedz, wnusiu") i aż żal, że nigdy nią nie będę ;)
Serdeczne pozdrowienia przesyłam z tej mojej ciepłej, ale troszkę szarej ostatnio wyspy :)
Rozumiem troskę o bliskich przejawiającą się w chęci sprawiania im przyjemności, w tym przypadku dogadzanie ich kulinarnym smakom.
OdpowiedzUsuńByć może moje podejście wynika z faktu, iż nie przywiązuję do posiłków większej uwagi i wolałabym wspólnie np. pojechać na wycieczkę, niż na określoną godzinę zasiąść do stołu, aby coś zjeść. Pamiętam, jak mi to przeszkadzało we Włoszech, kiedy ciocia nie mogła ze mną pojechać w określone miejsce, bo na określoną godzinę należało przygotować obiad, a owo przygotowanie obiadu trwało z godzinę lub dwie. A ja wolałabym spędzić ten czas inaczej i zjeść na mieście cokolwiek, niż zrezygnować z tego za choćby nie wiem jak smaczny posiłek.
Oczywiście wszystko zależy od oczekiwań partnera. Są tacy, dla których smaczny posiłek jest wyznacznikiem miłości, a są tacy, którzy woleli inny sposób spędzenia wspólnego czasu. Mnie np. zamęczyłoby codzienne zasiadanie do posiłku. No ale jesteśmy różni i to też jest fajne. Najważniejsze, aby znaleźć te rzeczy, które nas łączą.
Jako dziecko uwielbiałam co tygodniowy placek drożdżowy u babci (może to wynikało też z mniejszej ilości możliwości) dziś musiałabym co chwila szukać pretekstu, aby się z tego wykręcić. Pozdrawiam
Przyznam szczerze, że czytałam Twoją odpowiedź z coraz bardziej powiększającymi się ze zdziwienia oczami ;) Cieszę się jednak, że rozwinęłaś ten temat (jest bardzo ciekawy!), bo bazując na umieszczonych zdjęciach (i ich opisach), automatycznie uznałam, że cenisz dobrą kuchnię i lubisz celebrować posiłki. Z Twojego komentarza wynika natomiast, że jest... niemal zupełnie inaczej? Ale jak to "zamęczyłoby Cię codzienne zasiadanie do posiłku"? Pytam zupełnie niezłośliwie, bo zaskoczyłaś mnie tym stwierdzeniem. Brzmi to tak, jakbyś miała dni, kiedy nic nie jesz? Jesteś może na jakimś poście? Wybacz, jeśli te pytanie są głupie.
UsuńNiektórzy ludzie zbyt mocno trzymają się sztywnych ram. Tę opisaną przez Ciebie sytuację można było rozwiązać zupełnie inaczej, przynajmniej na kilka sposobów (ugotować obiad wcześniej, przesunąć na inną godzinę, zjeść na mieście, opóźnić wyjazd...) Zabrakło tu raczej chęci i kompromisu. Jest też możliwość, że ciocia jednak nie miała ochoty na taki sposób spędzania czasu i wymyśliła pretekst, by nie jechać. Są jednak też tacy ludzie, którzy lubią mieć wszystko zaplanowane od A do Z i nie cierpią żadnych odstępstw od scenariusza. Spotkałam się z tym parę razy, akurat dotyczyło starszych osób. Jedna z nich na przykład bardzo lubiła klasyczne posiłki (czyli: ziemniaki, mięso, jakieś warzywo) i bardzo niechętnie jadła wszystkie inne "wynalazki". Ponoć każdy z nas ma swoje fanaberie :)
Trawa często wydaje nam się bardziej zielona po drugiej stronie ogrodzenia. Często wzdychamy więc do tego, co jest poza naszym zasięgiem. Ja tak właśnie mam z tymi wszystkimi rodzinnymi, niedzielnymi kawkami/obiadkami, od których niektórzy najchętniej by uciekli na drugi koniec świata ;) Mnie zaś, z uwagi na dzielący dystans, ich brakuje.
I znowu okazuje się jak niedoskonałym środkiem komunikacji może być taki komentarz, kiedy piszemy coś, co wydaje się nam oczywistością a bywa nie do końca precyzyjne. Tu wychodzi wyższość bezpośredniej komunikacji, czyli rozmowy, a to znaczy np. wspólnego biesiadowania ? czyżbym zaprzeczała sama sobie :).
OdpowiedzUsuńPo pierwsze lubię dobre posiłki i lubię od czasu do czasu smacznie zjeść, ale na co dzień nie przykładam tak dużej wagi do posiłków, aby poświęcać im wiele czasu. Oczywiście staram się jeść w miarę możliwości zdrowe i zbilansowane posiłki, ale nie jem obiadów składających się z więcej niż jednego dania (nie mam na to miejsca w żołądku, nie wchodzi mi, choć nie należę do osób szczupłych, bo niemal całe życie zmagam się z nadwagą). A zasiadanie do posiłków składających się z kilku dań to dla mnie męczarnia, jak też poświęcanie dużej ilości czasu na czynność tak prozaiczną dla mnie, jak jedzenie czy szykowanie jedzenie. Co nie znaczy, że sama czasami nie szykuję posiłku dla przyjaciół. No cóż składamy się ze sprzeczności. Ostatnio koleżanka zapytała mnie, jak wytrzymam dwa miesiące bez wyjazdów (latem nie podróżuję) i bardzo zdziwiła ją moja odpowiedź, iż uwielbiam przebywać w domu, bo mam naturę domatorki. Jak to wszystko pogodzić? nie mam pojęcia, ale tak jest. A z tym brakiem chęci do kompromisu- to chyba nie do końca tak było, to raczej jak piszesz przyzwyczajenie starszych osób do pewnej rutyny, one nie wyobrażają sobie, iż można by zrobić od niej odstępstwo i chyba też sądzą, że oczekuje się od gospodarza ugoszczenia, a najlepszym sposobem będzie nakarmienie. A osobie która od zawsze ma problem z nadmiarem kilogramów wydaje się to czasami "złośliwością", kiedy aby nie zrobić przykrości gospodarzowi musisz się nawpychać, choć nie masz na to najmniejszej ochoty.
Rodzinny obiadek raz na jakiś czas jest ok, ale nie za często :)
Przynajmniej dla mnie.
Taka moja fanaberia, nie lubię, jak się mnie tuczy.
Poza tym z powodów zdrowotnych nie mogę pewnych rzeczy jeść dlatego najchętniej sama przygotowałabym sobie posiłek, bo taki uszczęśliwiający mnie posiłek bywa dla mnie kłopotliwy niezwykle. I siedzę przy stole i się męczę tłumacząc, że nie mogę jeść tego, czy tamtego, albo, że już naprawdę nie mam miejsca na kolejne danie, choć wszystko jest bardzo smaczne. :)))
Tak trzeba zrozumieć i drugą stronę, to co jednemu sprawia przyjemność, drugiemu niekoniecznie.
Teraz już chyba wszystko rozumiem :) Dzięki za szczegółowe wyjaśnienia. Rozumiem Twój punkt widzenia, a nawet nie dziwię się Twoim odczuciom, bo nie ma nic gorszego, kiedy ktoś nie chce uszanować naszych wyborów, preferencji (w towarzystwie często objawia się to intensywnym namawianiem do picia, jeśli ktoś mówi "nie chcę, nie piję") bądź stylu żywienia (dieta, niemożliwość konsumowania pewnych produktów).
UsuńZ tym codziennym zasiadaniem do wspólnego posiłku nie chodziło mi jednak o ucztę w stylu wigilijnej kolacji, bo przecież kto z nas ma na co dzień czas i chęci, by robić wyszukane dania? W moim odczuciu na obiad wystarczy jeden posiłek, wcale nie musi się on składać z przystawki, pierwszego dania, drugiego, ani kończyć deserem. Mnie również, tak jak Tobie, wystarcza jedno danie - często nawet sama sycąca zupa. Nie lubię uczucia przeciążonego żołądka. Źle się potem czuję. Natomiast przy stole zastawionym przez gospodarzy zawsze można kulturalnie odmówić objadania się. Zjeść coś, aby nie było im przykro, ale jednak nie trzeba się od razu napychać do nieprzytomności ;)
Zgadzam się - rodzinne spotkania (z umiarem!) są przyjemnością :) Rozumiem też Twoje podejście do robienia przerw w podróży, bo mam identycznie. Choć kocham poznawać świat, mam duży apetyt na nowe, to równie mocno uwielbiam swoje cztery kąty, bo dają mi wytchnienie od tłumu i zwariowanego świata. Taka kombinacja akurat mnie nie dziwi.
Co do samej książki, to wydaje mi się, że autorka jest mi znana, chciałam sprawdzić na biblionetce, jakie pozycje czytałam, ale widzę, że mają problem ze stroną (nie działa już od paru dni), więc niestety nic więcej nie napiszę na ten temat.
Miłego dnia Ci życzę :)
Ano właśnie kto dziś ma na to czas. Z jednej strony to trochę przykre, iż nawet z przyjaciółmi czasem jest nam ciężko ustalić termin spotkania, a z drugiej tempo życia wymusza na niektórych, zwłaszcza tych jeszcze aktywnych zawodowo i ze zobowiązaniami rodzinnymi spore ograniczenia.
UsuńA książki Donny Leon to taka lekka łatwo przyswajalna lektura, przynajmniej dla mnie. Choć moją siostrę np. irytowało iż pisze tak szczegółowo o jakichś mijanych miejscach, o posiłkach, czy o lekturach właśnie. Jeśli lubisz szybką akcję i aby krew lała się strumieniami to Donna Leon nie będzie dla ciebie, a jeśli wolisz taki kryminał prawie bezkrwawy z zagadką i spostrzeżeniami tyczącymi miejsca, ludzi, ich ubiorów, systemu, problemów współczesnego świata, jedzonka, kultury to będzie w sam raz.
Już wiem! Kiedy zawodzą wirtualne bazy danych, zawsze pozostają jeszcze tradycyjne, oldskulowe zapiski :) Pofatygowałam się do mojego notesika, w którym regularnie, od kilkunastu już lat, zapisuję sobie wszystkie przeczytane książki w danym roku. No i tam właśnie w 2011 roku znalazłam dzieło Donny Leon - "Morze nieszczęść". Kojarzysz może? To był jednak jeszcze ten czas, kiedy przy przeczytanych pozycjach nie zamieszczałam żadnych ocen, więc nie wiem, jak bardzo byłam zadowolona z lektury. Zaryzykowałabym stwierdzenie, że jednak byłam.
UsuńJa naprawdę mam ogromną tolerancję na przeróżne gatunki (najmniejszą chyba na tandetne romanse, sci-fi, i skomplikowaną, branżową literaturę), więc czytam niemal wszystko. Nie mam wielkiego zapotrzebowania na tryskającą krew i nieustanne zwroty akcji. Dużo bardziej cenię piękny język i umiejętność operowania słowem. Lubię łatwe i przyjemne lektury, w końcu w czytaniu chodzi mi o przyjemność. Nie jestem książkowym snobem, który sięga tylko po klasyków i wybitnie uznanych pisarzy.
Teraz ja sięgnęłam na półkę i do archiwalnych wypożyczeń z biblioteki (i jakże się zdziwiłam co też ja czytałam, a czego zupełnie nie pamiętam, a było to nie tak dawno temu). Akurat Morza nieszczęść nie czytałam. Być może nie ma tego w bibliotece, albo jest gdzieś dalej a nie chciało mi się jechać po jedną książkę. Właśnie robię porządki w moich elektronicznych notatkach i znajduję tu zadziwiające rzeczy :)
UsuńAh i jeszcze jedno zdjęcia ilustrujące wpis nie ilustrują posiłku z jednego dnia.
OdpowiedzUsuńMyślę, że to lektura dla mojej żony. Mnie się podobają zdjęcia z jedzeniem. No i pierwsze. Wenecja...
OdpowiedzUsuńA wiesz, że mam gdzieś zdjęcie karawanu wodnego...
Pozdrawiam serdecznie :)
Na karawan nie natrafiłam, ale mam guardia di finanza czyli służby podatkowe i to całkiem spora jednostka.
OdpowiedzUsuńPodsuniesz żonie książkę, aby wypróbowała jeden z przepisów Paoli:)
Już kiedyś pisałam o różnicach kulturowych pomiędzy Polakami i Włochami jeśli chodzi o przygotowanie jedzenia i podejście do wspólnych posiłków, więc nie będę się powtarzać. Osobiście nie mam w sobie nic z kury domowej, jestem i zawsze byłam kobietą samodzielną i wyzwoloną, ale lubiłam i lubię gotować dla moich bliskich, bo widzę w tym wartość, chociaż nie jestem zawołaną kucharką, która gotuje dla samej miłości do gotowania. Nigdy nie miałam z tym problemu, zresztą ojciec moich dzieci też świetnie sobie radził w kuchni i od tego nie stronił. We Włoszech bardzo mi się podobało celebrowanie wspólnych posiłków, kiedy matka np. robi risotto, ojciec otwiera wino, a dzieci nakrywają do stołu, a później się je i rozmawia o tym jak minął dzień. Nawet tam, gdzie pracowałam, zawsze wszyscy z personelu na oddziale jedli razem, chociaż każdy sobie sam coś przynosił. Jeden z pielęgniarzy miał żonę radiolożkę i ona też do nas przychodziła, żeby być z mężem podczas posiłku.
OdpowiedzUsuńNatomiast to, co napisałaś na końcu, powaliło mnie dosłownie, naruszenie prywatności złodzieja przez nagranie jak kradnie — dla mnie bomba!
Poza wszystkim innym nie wzięłam pod uwagę tego, że Paola lubi gotować, przygotowywać posiłki, nie tylko z chęci sprawienia radości bliskim (choć to też niewątpliwie ważna przyczyna) ale też jest to rodzaj jej hobby. No proszę jedno zdanie a spowodowało taką dyskusję na temat przygotowywania posiłków. Postaram się z kolejnej lektury też wyciągnąć takie zdanie :)
OdpowiedzUsuńNaruszenie prywatności do kradzieży - można by powiedzieć. I od razu nasunęłoby się dalej idące stwierdzenie niestety już wywołujące ciarki na plecach co do innych przestępstw. Brr.
Pozdrawiam
Posiłki to bardzo ważny element naszego życia rodzinnego i towarzyskiego. Ja nie jestem typem Matki Polki absolutnie, ale lubię zapraszać rodzinę od czasu do czasu i podawać im smaczne posiłki. Teraz Miałam okazję przyjmować córkę z rodziną przez prawie tydzień i się bardzo zmęczyłam🤣
OdpowiedzUsuńZ moim Gospodarzem w naszej letniej hacjendzie mijamy się w posiłkach, Bo żadne z nas od 20 lat nie chce się przychylić do zmiany godziny posiłków. Gdy ja jem lunch, on wtedy spożywa śniadanie i ogląda telewizję. Kolację ma najczęściej o 20.30, która jest jakby naszym obiadem. Często gotujemy oddzielnie i częstujemy się w innych porach. Ja na kolację jem małą kanapkę i warzywa.
Wspólnie spożywamy posiłki,gdy gdzieś wychodzimy. To chociaż raz na tydzień. Ubolewam nad tym, bo w ogóle ze sobą nie rozmawiamy. Wymieniamy się listami zakupów. Na ogrodzie czy w domu każdy wykonuje swoje zajęcia. Mamy oddzielne sypialnie od lat. Właściwie prawie obcy ludzie. Teraz łączy nas wnuczka, która lubi jego kota, Bo właściwie on jest najważniejszy. Chociaż dla nas też kupuje wszystko.co sobie zażyczymy. Deser czasami jemy razem. Kupuje mnóstwo smakołyków. Jak dziecko.
Bo gospodarz pozostał w mentalości dużym dzieckiem.
Obudziłam się rano i mam takie refleksje, gdy pada deszcz jest zimno,to chce mi się stad wyjechać i być w swoim miejskim świecie.
Ja teraz czytam kryminały o schroniskach wokół Szklarskiej Poręby. Córka z rodziną wyszła na Szrenicę, a tam działy się takie kryminalne cuda 🤔
Chętnie bym do ciebie przyjechała, ale To zbiorę się na jesieni sama. Teraz jeszcze czeka mnie parę lokalnych festiwali, zobaczymy a po 15tym wyjedziemy stąd. Chyba że gospodarz zabierze nas w końcu swoim kamperem, bo cały czas coś przy nim robi.
A ja właśnie szykuję się na rodzinny obiad - idziemy całą ogromną rodziną (czyli sześć osób) do knajpy na rocznicę śmierci mojego taty. Tak się złożyło, że choć widujemy się wszyscy rzadko, to w święta, 1 listopada i rocznicę śmierci taty obowiązkowo. Taka tradycja. Wychodzi na to, że tata jest nadal wśród nas i nas spaja. Jak już wcześniej wspominałam, choć nie jestem pasjonatką takich posiadówek, to jednak brakuje od czasu do czasu takich spotkań, że porozmawiać. Szkoda, że dziś życie mija ludziom tak szybko, bo z pracy, do pracy i jeszcze po pracy mają te swoje maile i zarządzają firmami. Stąd zapewne też te częste wypady na breakcity, aby choć trochę pobyć razem. A wszystko w szalonym biegu. Mijamy się. Dlatego tak celebruję ten czas, kiedy mogę w końcu spotykać się z przyjaciółmi bez pośpiechu. Nie dotyczy to jednak pracujących koleżanek, które często te spotkania przekładają, a jak już się pojawią to z nieodłącznym telefonem w ręku. Męczą mnie te przerywane dźwiękiem telefonu rozmowy, czasami zaczynam kilka razy opowieść i potem nie mam ochoty jej kontynuować, kiedy widzę że rozmówca myślami jest na spotkaniu służbowym lub intensywnie myśli, jak wybrnąć z ciężkiej sytuacji.
OdpowiedzUsuńU nas dziś nie pada, przynajmniej na razie. Liczę na suchy spacer przed obiadem, aby zażyć nieco ruchu przed posiłkiem. Kolacja o 20.30? jak dla mnie to bardzo późno, staram się jeść ostatni posiłek ok 18.00 No ale każdy ma swoje przyzwyczajenia.
Oddzielne sypialnie dziś w pewnym wieku bywają standardem (bardziej liczy się wygoda niż bliskość). I wcale mnie to nie dziwi. Sama jestem wygodnicka, uwielbiam duże dwuosobowe łóżko dla siebie. :)
Też uwielbiam owoce morza i risotto z grzybami. Tiramisu wygląda pysznie i chociaż jest raczej wariacją na temat popularnego włoskiego deseru, to z pistacjami spróbowałabym z wielką chęcią.
OdpowiedzUsuńPrzygotowanie posiłku tylko po to, żeby sprawić komuś przyjemność jest dla mnie jak najbardziej zrozumiałe a stanie przy garach aby komuś było miło, jest dla mnie dużą motywacją. Mam szczęście iść przez życie z osobą, która i umie, i lubi gotować, i wychodzi jej to wspaniale. Cokolwiek przyrządzi od razu zostaje jednym z moich ulubionych dań. Oboje przykładamy dużą wagę do wspólnych posiłków, z pracy wracamy o zbliżonej porze i zawsze spotykamy się przy stole na obiadokolacji. Uwielbiam ten moment kiedy możemy sobie opowiedzieć jak nam minął dzień.
Serdeczne pozdrowienia.
O to bardzo mnie raduje, iż są jeszcze osoby, które mają czas na wspólne spożywanie posiłku i uszczęśliwianie się jedzonkiem. Panowie mają duży talent do gotowania. Choć moja siostra całkiem nieźle gotuje, to mój szwagier jest w tym perfekcyjny i szykuje same delicje. Zawsze nas uszczęśliwia podczas rodzinnych spotkań jakimś pysznym jedzonkiem. Nawet włoski wujek prowadzący swego czasu restaurację chwalił jego potrawy, choć zawodowa para się czymś zupełnie innym.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam