Wenecja - kiedy myślę Wenecja twarz mi się sama uśmiecha i robi mi się błogo, jakbym słuchała przepięknej muzyki, której opowiedzieć nie sposób. Aby pokochać trzeba poczuć. Kiedy chcę napisać o mojej Wenecji nabieram powietrza i milknę. Jak można opisać komuś miejsce, które jest dla nas tak ważne, tak piękne, tak inne, niż wszystko co się dotąd oglądało. Jak opisać Wenecję nie popadając w ckliwość, czułostkowość, egzaltację, koncentrowanie się na zewnętrzności. Jak oddać duszę miasta tak, aby druga osoba zobaczyła ją zamkniętymi oczami. Jak zarazić drugiego człowieka ciężką chorobą tęsknoty za miejscem nieznanym. Jeśli komuś mogło się to udać - to tylko Brodskiemu.
Każde słowo, każde zdanie to wyznanie miłości. Wyznanie liryczne, szczere i bezwstydne. I nieważne, że być może nieodwzajemnione.
Miłość jest uczuciem bezinteresownym, jednokierunkową ulicą. To dlatego można kochać miasta, architekturę samą w sobie, muzykę, nieżyjących poetów albo, przy pewnym szczególnym usposobieniu, jakąś istotę boską. Miłość jest bowiem czymś, co się dzieje pomiędzy odbiciem a odbitym przedmiotem.
Przy poprzednim wpisie napisałam, iż podczas lektury nie robię notatek, rzadko używam karteczek samoprzylepnych. Dziś zaledwie stu stronicowa książeczka mieni się kolorami niczym upstrzony - kolorowy jeż. Niemal każde zdanie wydawało mi się godnym uwagi, zapamiętania, ocalenia. Niemal każde chciałabym nosić przy sobie codziennie, jak lek na gorsze chwile. Niemal każde zdanie mogłoby być moim zdaniem, gdybym umiała myśli ująć w słowa.
Brodski spędzał w Wenecji przez siedemnaście lat każde Boże Narodzenie i część mglistego stycznia. To symptomatyczne, że osoba, o duszy poety, która w dodatku tak kochała wodę spędzała tutaj tę właśnie porę roku. Pytany przez znajomych dlaczego zimą odwiedza Wenecję nie potrafił dać im satysfakcjonującej odpowiedzi. Trudno wytłumaczyć komuś, kto chce racjonalnych argumentów, dlaczego taki urok ma dla nas miejsce wyludnione, ciche, spokojne, zamglone, czy nawet deszczowe. Trudno wytłumaczyć tęsknotę rwącą duszę, tęsknotę za ciszą nocy, w której słychać plusk wody prutej dnem gondoli, lekkie uderzenia fal o nadbrzeża kanałów, pojedyncze kroki na kamiennym mostku, uderzenia skrzydeł ptaka przysiadającego na marmurowej dekoracji pallazzo.
Jak to miasto wygląda w zimie? Chciałem im opowiedzieć o acqua alta; o rozmaitych odcieniach szarości za oknem, gdy siedzi się przy śniadaniu w hotelu, mając wokół ciszę i poranną kredową bladość twarzy par w podróży poślubnej; o gołębiach, których ukryte ciągoty architektoniczne każą im nadawać dodatkowy akcent każdemu łukowi i gzymsowi miejscowego baroku, o samotnym pomniku Francesco Queriniego i jego dwóch psów eskimoskich, rzeźbionych w kamieniu z Istrii o bieli podobnej pewniej do tej, którą widział tuż przed skonaniem w czasie swojej feralnej wyprawy do bieguna północnego, a teraz słuchającym szumu zawsze zielonych drzew w Giardini w towarzystwie Wagnera i Carducciego; o wróblu śmiałku, przycupniętym na kołyszącym się falach ostrzu gondoli, ze zmąconą przez sirocco, mokrą nieskończonością w tle. Nie - pomyślałem sobie, patrząc na ich zblazowane, choć w tej chwili zaciekawione twarze- to nic nie da.
Nigdy nie przyjeżdżał tutaj latem, kiepsko tolerował upał, nie cierpiał widoku i zapachu roznegliżowanych tłumów.
Odziane w szorty stada, zwłaszcza te rżące w języku niemieckim, działają mi na nerwy; tym, że ich- czyjakolwiek- anatomia tak dalece ustępuje anatomii kolumn, pilastrów i posągów; oraz tym, co ich ruchliwość- i wszystko, co ją napędza- usiłuje narzucić stabilności marmurów. Należę chyba do ludzi, którzy przedkładają wybór ponad chaotyczny przepływ, a kamień jest zawsze wyborem; w tym mieście nawet najlepiej zbudowane ciało powinna moim zdaniem przesłaniać jakaś tkanina, choćby z tego względu, że ciało się rusza. Odzież to być może jedyna dostępna forma uznania wobec wyboru, jakiego dokonał marmur.
Każde słowo, każde zdanie to wyznanie miłości. Wyznanie liryczne, szczere i bezwstydne. I nieważne, że być może nieodwzajemnione.
Miłość jest uczuciem bezinteresownym, jednokierunkową ulicą. To dlatego można kochać miasta, architekturę samą w sobie, muzykę, nieżyjących poetów albo, przy pewnym szczególnym usposobieniu, jakąś istotę boską. Miłość jest bowiem czymś, co się dzieje pomiędzy odbiciem a odbitym przedmiotem.
Przy poprzednim wpisie napisałam, iż podczas lektury nie robię notatek, rzadko używam karteczek samoprzylepnych. Dziś zaledwie stu stronicowa książeczka mieni się kolorami niczym upstrzony - kolorowy jeż. Niemal każde zdanie wydawało mi się godnym uwagi, zapamiętania, ocalenia. Niemal każde chciałabym nosić przy sobie codziennie, jak lek na gorsze chwile. Niemal każde zdanie mogłoby być moim zdaniem, gdybym umiała myśli ująć w słowa.
Brodski spędzał w Wenecji przez siedemnaście lat każde Boże Narodzenie i część mglistego stycznia. To symptomatyczne, że osoba, o duszy poety, która w dodatku tak kochała wodę spędzała tutaj tę właśnie porę roku. Pytany przez znajomych dlaczego zimą odwiedza Wenecję nie potrafił dać im satysfakcjonującej odpowiedzi. Trudno wytłumaczyć komuś, kto chce racjonalnych argumentów, dlaczego taki urok ma dla nas miejsce wyludnione, ciche, spokojne, zamglone, czy nawet deszczowe. Trudno wytłumaczyć tęsknotę rwącą duszę, tęsknotę za ciszą nocy, w której słychać plusk wody prutej dnem gondoli, lekkie uderzenia fal o nadbrzeża kanałów, pojedyncze kroki na kamiennym mostku, uderzenia skrzydeł ptaka przysiadającego na marmurowej dekoracji pallazzo.
Jak to miasto wygląda w zimie? Chciałem im opowiedzieć o acqua alta; o rozmaitych odcieniach szarości za oknem, gdy siedzi się przy śniadaniu w hotelu, mając wokół ciszę i poranną kredową bladość twarzy par w podróży poślubnej; o gołębiach, których ukryte ciągoty architektoniczne każą im nadawać dodatkowy akcent każdemu łukowi i gzymsowi miejscowego baroku, o samotnym pomniku Francesco Queriniego i jego dwóch psów eskimoskich, rzeźbionych w kamieniu z Istrii o bieli podobnej pewniej do tej, którą widział tuż przed skonaniem w czasie swojej feralnej wyprawy do bieguna północnego, a teraz słuchającym szumu zawsze zielonych drzew w Giardini w towarzystwie Wagnera i Carducciego; o wróblu śmiałku, przycupniętym na kołyszącym się falach ostrzu gondoli, ze zmąconą przez sirocco, mokrą nieskończonością w tle. Nie - pomyślałem sobie, patrząc na ich zblazowane, choć w tej chwili zaciekawione twarze- to nic nie da.
Nigdy nie przyjeżdżał tutaj latem, kiepsko tolerował upał, nie cierpiał widoku i zapachu roznegliżowanych tłumów.
Odziane w szorty stada, zwłaszcza te rżące w języku niemieckim, działają mi na nerwy; tym, że ich- czyjakolwiek- anatomia tak dalece ustępuje anatomii kolumn, pilastrów i posągów; oraz tym, co ich ruchliwość- i wszystko, co ją napędza- usiłuje narzucić stabilności marmurów. Należę chyba do ludzi, którzy przedkładają wybór ponad chaotyczny przepływ, a kamień jest zawsze wyborem; w tym mieście nawet najlepiej zbudowane ciało powinna moim zdaniem przesłaniać jakaś tkanina, choćby z tego względu, że ciało się rusza. Odzież to być może jedyna dostępna forma uznania wobec wyboru, jakiego dokonał marmur.
Autor potrafi doskonale namalować obraz miejsca. A jest to pełen poezji malowany słowem obraz najlepszego impresjonisty. Już pierwsze zdania przenoszą do baru przy stacji Venezia Santa Lucia. Już rodzi się to radosne, podniecające oczekiwanie na spotkanie z miłością życia. I już wystarczyłoby zamknąć oczy...
Brodski w Znaku Wodnym maluje nam podobiznę miasta, które niczym na obrazach Poussina stanowi jego wyobrażenie Raju.
Tymczasem pragnę zapewnić, że choć jestem przybyszem z północy – moje wyobrażenie raju nie jest bynajmniej zależne od pogody czy temperatury. W gruncie rzeczy najchętniej wyrzuciłbym zeń wszystkich mieszkańców, a i samą wieczność też. Ryzykując oskarżenie o moralne zepsucie, wyznaję, że dla mnie Raj to zjawisko czysto wizualne, ma więcej do czynienia z Claude`em Lorrainem niż z wiarą i istnieje jedynie w sposób przybliżony. W wymienionych konkurencjach akurat to miasto jest najbliższym współzawodnikiem Raju. Ponieważ nie będę miał nigdy podstaw do porównania ich ze sobą- mogę przyznać sobie prawo do arbitralnego doboru kryteriów.
I pomyśleć, że można zakochać się w miejscu nie znając go wcale. Jakaś przypadkowa powieść, zdjęcie bazyliki, kilka sepiowych widokówek, makatka z Palazzo Ducale oraz miniaturowa gondola z podróży do Chin. To wystarczyło, aby w poecie rozbudzić tęsknotę - marzenie, które kilka lat później zaowocowało spełnieniem.
Tymczasem pragnę zapewnić, że choć jestem przybyszem z północy – moje wyobrażenie raju nie jest bynajmniej zależne od pogody czy temperatury. W gruncie rzeczy najchętniej wyrzuciłbym zeń wszystkich mieszkańców, a i samą wieczność też. Ryzykując oskarżenie o moralne zepsucie, wyznaję, że dla mnie Raj to zjawisko czysto wizualne, ma więcej do czynienia z Claude`em Lorrainem niż z wiarą i istnieje jedynie w sposób przybliżony. W wymienionych konkurencjach akurat to miasto jest najbliższym współzawodnikiem Raju. Ponieważ nie będę miał nigdy podstaw do porównania ich ze sobą- mogę przyznać sobie prawo do arbitralnego doboru kryteriów.
I pomyśleć, że można zakochać się w miejscu nie znając go wcale. Jakaś przypadkowa powieść, zdjęcie bazyliki, kilka sepiowych widokówek, makatka z Palazzo Ducale oraz miniaturowa gondola z podróży do Chin. To wystarczyło, aby w poecie rozbudzić tęsknotę - marzenie, które kilka lat później zaowocowało spełnieniem.
W książce Ponte Rialto, Bazylika San Marco i Santa Maria della Salute czy Canale Grande są ledwie wspomniane, jakby mimochodem, przelotnie, a nikt nie może wątpić, że one tam są namacalne i realnie. Są jak przykryte oparem mgły. Są za to drobiazgi, szczegóły, detale, które budują klimat i niepowtarzalność miejsca. Jest całe kamienne dekorum w postaci cherubinów, maszkar, lwów, ażurów budowli, jest cała galeria mostków, no co najważniejsze jest wszechobecna i wszechogarniająca wszystko woda. Bez wody nie byłoby tego miasta, choć może to ona będzie przyczyną jego zagłady, ona w połączeniu z niszczycielską i bezmyślną polityką człowieka. Ale dziś woda jest życiodajna, ożywcza i oczyszczająca, choć nikt nie zaryzykowałby ani kąpieli ani tym bardziej jej picia. Woda jest lustrem, w którym odbija się każdy i w którym każdy może się przejrzeć.
Woda rywalizując z firmamentem – ma w dzień odcień błotnistej zieleni, a w nocy jest smoliście czarna. … Wygląda właściwie, jak zapis nutowy muzyki odgrywanej dla nas bezustannie w rytmie przypływów, partytura, gdzie pięciolinie kanałów pociągnięte są niezliczonymi kreskami taktowymi mostów, pocętkowane nutami odbitych okien i legatowymi łukami architektonicznych zwieńczeń, że już nie wspomnę o wiolinowo wygiętych szyjach gondoli. Całe miasto przypomina szczególnie w nocy, gigantyczną orkiestrę, z oświetlonymi przyćmionym światłem pulpitami pallazzi, z wzburzonym chórem fal, z sopranem gwiazdy-primadonny na wysokim niebie.
Znak wodny jest pełen nostalgii. Doskonale rozumiem tę nieuleczalną tęsknotę za miejscem ukochanym, tęsknotę, której nawet chwilowy pobyt nie jest w stanie wyleczyć, on ją jedynie może podleczyć.
Łzę można w tym mieście uronić z kilku różnych okazji. Jeśli założyć, że piękno jest taką dystrybucją światła, która najbardziej odpowiada naszej siatkówce, łza jest formą przyznania się do niemożności zatrzymania przez siatkówkę - a także przez samą łzę - tego piękna na stałe.
Piękna opowieść o kochaniu. Harmonijne połączenie poezji z prozą. Pierwsze akapity przyniosły zaskoczenie; książka napisana jest wymagającym skupienia językiem, momentami prostym, momentami bardziej wyrafinowanym, momentami metaforycznym. Dostrojenie się zajęło mi chwilkę, a wtedy mogłam już w pełni rozkoszować się bogactwem zarówno treści jak i formy. Pozostaję pod wrażeniem osobowości i erudycji poety, ale przede wszystkim wrażliwości na piękno i odwagi w odsłanianiu uczuć.
Woda rywalizując z firmamentem – ma w dzień odcień błotnistej zieleni, a w nocy jest smoliście czarna. … Wygląda właściwie, jak zapis nutowy muzyki odgrywanej dla nas bezustannie w rytmie przypływów, partytura, gdzie pięciolinie kanałów pociągnięte są niezliczonymi kreskami taktowymi mostów, pocętkowane nutami odbitych okien i legatowymi łukami architektonicznych zwieńczeń, że już nie wspomnę o wiolinowo wygiętych szyjach gondoli. Całe miasto przypomina szczególnie w nocy, gigantyczną orkiestrę, z oświetlonymi przyćmionym światłem pulpitami pallazzi, z wzburzonym chórem fal, z sopranem gwiazdy-primadonny na wysokim niebie.
Znak wodny jest pełen nostalgii. Doskonale rozumiem tę nieuleczalną tęsknotę za miejscem ukochanym, tęsknotę, której nawet chwilowy pobyt nie jest w stanie wyleczyć, on ją jedynie może podleczyć.
Łzę można w tym mieście uronić z kilku różnych okazji. Jeśli założyć, że piękno jest taką dystrybucją światła, która najbardziej odpowiada naszej siatkówce, łza jest formą przyznania się do niemożności zatrzymania przez siatkówkę - a także przez samą łzę - tego piękna na stałe.
Piękna opowieść o kochaniu. Harmonijne połączenie poezji z prozą. Pierwsze akapity przyniosły zaskoczenie; książka napisana jest wymagającym skupienia językiem, momentami prostym, momentami bardziej wyrafinowanym, momentami metaforycznym. Dostrojenie się zajęło mi chwilkę, a wtedy mogłam już w pełni rozkoszować się bogactwem zarówno treści jak i formy. Pozostaję pod wrażeniem osobowości i erudycji poety, ale przede wszystkim wrażliwości na piękno i odwagi w odsłanianiu uczuć.
Książka została bardzo ładnie wydana przez wydawnictwo Znak. Wydawca uzupełnił ją tekstami wierszy Laguna i Strofy weneckie oraz liryczno-nostalgicznymi zdjęciami Wenecji w zimowej aurze (są pełne tajemniczości, nieco mroczne, jakże inne od tych znanych z tysięcy widokówek). Przekładu tekstu dokonał Stanisław Barańczak.
Moje marzenie o Wenecji udało się zrealizować (o czym pisałam tu), jednak nigdy nie miałam szczęścia odwiedzić jej zimą.
Pierwsze zdjęcie przedstawia widok nocą z mostu Rialto, drugie widok na Wyspę umarłych - San Michele, na której pochowano Josifa Brodskiego.
A ja właśnie chyba przez Brodsky'ego jeszcze nigdy Wenecji nie odwiedziłam, bo czekam ciągle na jakąś sprzyjającą zimową porę :) Czy ta lektura to Twoje przygotowanie?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
czara
Tak, to miała być część moich przygotowań do odwiedzenia Serenissimy, tyle że ... w październiku. Dziś jednak nie wiem, czy włoska część wakacji dojdzie do skutku i w jakim zakresie, gdyż plany może pokrzyżować mi papież - nasz papież- a raczej planowana na ten okres jego kanonizacja. A jednak czytając - smakując - zastanawiałam się, czy dam radę znieść dłuższą tęsknotę, a z drugiej strony rodziło się takie nieśmiałe marzenie- a może by na Boże Narodzenie. Wszak jedne święta w tym roku poświęciłam rodzinie, więc ... buzia mi się śmieje, ale to na razie tylko zalążek myśli. A może styczeń... kto wie co przyniesie rzeczywistość, ale już sama myśl jest taka przyjemna.
UsuńByłam w Wenecji. Jest przepiękna. Książki Brodskiego nie czytałam, ale Twoja recenzja jest tak zachęcająca, że chyba wybiorę się w najbliższym czasie do biblioteki i po proszę o nią. Serdecznie pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńJeśli nie zrazi cię trochę poezji w prozie to gorąco polecam.
UsuńNiezwykły post. Brodskiego niestety znam tylko z nazwiska. Nic jednak straconego.)
OdpowiedzUsuńJa też przez długi czas znałam jedynie z nazwiska. Zaskoczeniem była dla mnie informacja o tym, że jest pochowany w Wenecji, a potem przeczytałam zachwyt u którego z pisarzy podróżników nad jego twórczością. Ponieważ na poezję jestem głucha ucieszyłam się wypatrzywszy książkę pisaną prozą, a jak dowiedziałam się, że to o Wenecji to już musiałam mieć.
UsuńW pełni podzielam Twoją miłość do Wenecji, lubię też ją znajdować w czytanych książkach. Bardzo polecam Ci "Inną Wenecję" Predraga Matvejevića, ogromnie mi się podobała. "Znak wodny" mam zdecydowanie w planach, a po Twojej recenzji te plany intensywnie się krystalizują. :)
OdpowiedzUsuńKażda podpowiedź mile widziana. Bardzo lubię książki o miejscach, które kocham, w których byłam, do których tęsknię, o których marzę. A dobre i bardzo dobre książki darzę miłością podwójną. Gdybyś miała ochotę na pożyczkę- to służę - tak przy najbliższej okazji.
OdpowiedzUsuńWielkie dzięki za propozycję. Postaram się kupić, bo mam wrażenie, że to książka, do której chciałoby się wracać bez końca. Tak jak do Wenecji. Gdyby się okazało, że nie mam szans na własny "Znak wodny", polecę się łaskawej pamięci. :) Jeszcze raz dziękuję.
UsuńPrzeczucie Cię nie myli. Gdybym miała pożyczoną natychmiast zamówiłabym ją sobie. Myślę, że nie powinno być problemów z zakupem, ale propozycja pozostaje otwarta.
UsuńNie jestem tak zauroczona Wenecją jak Ty i Brodski, ale na przeczytanie książki mam chęć już dawno :) Eseje Brodskiego zawarte w tomie "Dyptyk petersburski" urzekły mnie swym poetyckim i niezwykle pięknym, plastycznym językiem, nie inaczej też powinno być ze "Znakiem wodnym". Piękny wpis i oby październikowy (lub grudniowy, kto wie?) urlop wenecki okazał się udany.:)
OdpowiedzUsuńUff- jedna mniej osoba w zawłaszczaniu piękna mojej Wenecji:). Ja z kolei nie czytałam Dyptyku petersburskiego (co zamierzam uczynić- mam miłe wspomnienia pięcioletniej Gosi z Petersburga). Jakoś jestem dziwnie spokojna, że Znak wodny Ci się spodoba- jest właśnie taki, jak piszesz o Dyptyku, pełen poezji i malowniczy. Urlop musi się udać, to ma być wszak kolejny urlop życia. Każdy planuję tak, jakby miał być ostatnim, dlatego każdy jest intensywny i najpiękniejszy w danym czasie. :)
OdpowiedzUsuńDodam jeszcze, że "Dyptyk..." składa się z dwóch esejów. Jeden dotyczy miasta i jego tajemnicy, natomiast w drugim, niezwykle wzruszającym, Poeta opowiada o swoich rodzicach.
UsuńOj kusisz- kusisz :)
UsuńGosiu - tyle piękna i poezji zawarłaś w tym poście, że po prostu muszę tę ksiązkę przeczytać.... Mam też kilka takich miejsc na ziemii, które bałam się zbeszcześcić sentymentalnymi opisami i wspomnieniami.... dlatego z radością i niecierpliwością będę czekać na lekturę "Znaku Wodnego".... byle do Grudnia :)
OdpowiedzUsuńPrzyjmuję podziękowania w imieniu noblisty :) Chciałabym potrafić opisywać i przekazywać wrażenia oraz urok miejsca, jak na to zasługuje. Boję się powierzchowności i sentymentalizmu, ale z drugiej strony jeśli odbiorca oczekuje wyłącznie stereotypów to nie warto nawet próbować opisywać mu czego innego, wtedy Paryż to wieża Eiffela, Rzym to Koloseum, a Wenecja to Most Westchnień (i to kojarzony z miłosnymi uniesieniami, a nie z ostatnią drogą skazańców).
UsuńNic nie ujmując Twoim ostatnim wpisom - ten naprawdę Ci się udał!
OdpowiedzUsuńNie byłam w Wenecji - trochę odstraszają mnie opowieści o nieprzebranych tłumach i niepowtarzalnej woni (cóż na to wszystko powiedziałby Brodski, skoro za jego czasów tłumy z pewnością były mniejsze?). Z pewnością odwiedziny jesienią lub zimą są w tym przypadku lepszym pomysłem - trzymam kciuki, aby Ci się udało, w tym może (bo w sumie: czemu nie?) i w okołobożonarodzeniowym czasie. Byłam w takim okresie w Amsterdamie i Paryżu i było naprawdę magicznie!
Trafiło mi się jak tej ślepej kurze..., a to naprawdę nie moja zasługa, a poety. Mam większą wenę, jak coś mnie porwie i za serce chwyci.
OdpowiedzUsuńTłumy niestety odstraszają wszędzie. Dziś czytałam wpis o maleńkiej wysepce 100 na 350 metrów, na którą co pół godziny stateczek przywozi kolejna partię turystów. A tłumy w takich miejscach jak Paryż czy Wenecja i wielu innych są masakryczne, ale alternatywą jest grill na działce albo wycieczka na grzyby do lasu. Nic nie ujmując takiemu sposobowi spędzania wolnego czasu wybieram moje miejsca ukochane jesienią lub zimą (nigdy latem). Jednym z najpiękniejszych wspomnień jest grudniowa wycieczka do Paryża (właśnie wczoraj próbowałam sklecić wpis na ten temat, ale mi się pomysłów namnożyło). Więc może ten grudzień to wcale nie jest taki nierealny pomysł. Amsterdam pozostaje w sferze marzeń- ale już niedługo. A Brodski właśnie dlatego latał zimą, aby tych tłumów uniknąć. A kciuki trzymaj - na pewno nie zaszkodzi
Dopóki nie mieliśmy dzieci, też jeździliśmy poza sezonem i było cudownie. Teraz niestety nie jest to możliwe i jest... cudownie inaczej!:)
UsuńWidziałam w komentarzach niżej, że odwołujesz się do Muratowa. Ja w ubiegłym roku też byłam we Włoszech z Zeszytami Literackimi pod pachą; mam jednak wrażenie (choć nie czytałam Brodskiego), że to zupełnie inny klimat i styl opisu.
To cudownie inaczej jest boskie :) Tak - dzieci to zdecydowanie inny rodzaj atrakcji. Od jakiegoś czasu przymierzam się do zabrania na wycieczkę siostrzeńców (dwóch prawie ośmiolatków), ale niestety wyobraźnię mam bujną, więc odsuwam w czasie mój szalony pomysł. Brodski i Muratow to zdecydowanie inne klimaty. Muratow bardziej skupia się na ludziach, którzy z miasta wyrośli bądź w nim tworzyli, Brodski bardziej na uczuciach, jakie miejsce w nim wywołało, no i jest bardziej liryczny. Tak jak jestem głucha na poezję, jako taką, tak poetycki przekaz w prozie potrafi mnie zauroczyć.
UsuńCo mogłabym dodać...Od mojego pobytu w Wenecji minęły trzy lata a ja jeszcze nie przetrawiłam tych wrażeń a raczej obawiam się pisać o tym co widziałam, żeby nie popaść w rutynowe ochy - achy...Moja Wenecja jest jeszcze inna, chyba bardziej przypomina Wenecję Artura Międzyrzeckiego...ale podpisuję się pod pozostałymi recenzentami, świetnie to napisałaś a do książki postaram się sięgnąć jak najszybciej. Pozdrawiam wiosennie!
OdpowiedzUsuńJa myślę, że każdy z nas ma swoją Wenecję. Tylko ludzie bez wyobraźni widzą ją powierzchownie jak na kolorowych widokówkach, bo ona jest piękna nie tylko tym pięknem zewnętrznym, ale i tym podskórnym. Teraz czytam Wenecję Muratowa- który ma jeszcze inną jej wizję, też bardzo piękną.
UsuńKocham Wenecję i esej Brodskiego. Po raz pierwszy czytałam go w "Zeszytach Literackich" i tylko w takiej postaci go mam. Sama Wenecja czaruje i zniechęca, jest jak piękna kobieta,której pasują ubrania z dziurami, tak i te liszajowate weneckie domy, na które się natykamy uznajemy za piękne. Znam tylko Wenecję letnią i wiosenną.
OdpowiedzUsuńTo wydanie Znaku jest naprawdę godne polecenia, ale na ZL nie mogę narzekać, mam sporą kolekcję książek "podróżniczych" m.in. Muratowa. Moja Wenecja nosi barwy letnio-jesienne (jak na razie)
UsuńDołączam do grona zauroczonych Twoim wpisem oraz zdecydowanych na włączenie "Znaku wodnego" do domowej biblioteczki. Zacytowane fragmenty Brodskiego uruchamiają pamięć o Wenecji, nie tę powierzchowną, barwną, ale osobistą i odbieraną wszystkimi zmysłami. Może zimowe szarości sprzyjają takiemu schodzeniu w głąb?
OdpowiedzUsuńCałkiem możliwe, na pewno jest spokojniej, nie spieszniej, ciszej, można zajrzeć w głąb miasta i w głąb siebie. Dopiero co napisałam u ciebie o pomyśle wypadu do Poznania a już rozwija się myśl o Wenecji także w grudniu, ależ ja jestem pazerna.
UsuńByłam w Wenecji dwa razy. I to ten pierwszy, gdzie błądziliśmy chyba ze dwie godziny po wąziutkich pustych uliczkach(z trójką dzieci, stąd opis, iż z dziećmi nie można jeździć na takie wycieczki nie jest trafiony, wszędzie z nimi jeździliśmy)by w końcu dotrzeć ku naszemu zdumieniu nad Canal Grande, w miejscu, gdzie żadna wycieczka zorganizowana nie prowadzi, oddawał nam naturę tego miasta. Późniejszy wyjazd z tak zwanymi hordami turystów o tyle był trafiony, że i tak wędrowałam z synem i przyjaciółką jakby poza naszą wycieczką, pilnując tylko, aby się nie zgubić. Rozumiem zatem w całości, iż zasnute mgłami styczniowymi, i dość puste, miasto zauroczy sto razy bardziej. A po Twojej recenzji pana Brodskiego mam zatem w planie, za książek dwie i pół:). Miasto jako niemal impresjonistyczny obraz przemówi do mnie bardziej, niż sucha wyliczanka zabytków i tzw.rzeczy do zaliczenia. A może uda się nam pojechać tam kiedyś razem? Pozdrawiam, Magda.
OdpowiedzUsuńMonice chodzi chyba bardziej o to, że poza sezonem trudniej wybrać się z dziećmi, z uwagi na szkołę, choć z drugiej strony takie wycieczki z dziećmi mają zupełnie inny wymiar. Podczas moich trzech z siostrzeńcami najlepiej poznałam... siebie, trochę chłopców, a niemal wcale odwiedzane miejsca. Takie wyjazdy wg mnie mają zupełnie inny charakter i piszę to na podstawie doświadczeń moich znajomych podróżujących z dziećmi, choć może zdarzają się wyjątkowe dzieci, które interesują się tym, czym nie interesuje się większość rówieśników. A jeśli chodzi to te hordy turystów- to mój ulubiony historyk sztuki mawia, iż trzeba umieć się wyłączyć z otaczającego nas szumu otoczenia, z tej szarej codzienności i powszedniości- tych nie daj panie pytań- ile kosztuje piwo, i to się nie opłaca. A tak nawiasem- jak można w Wenecji pić piwo? A co do zagubienia to podczas moich kilku pobytów zdarzało mi się kilkakrotnie gubić i dzięki temu znajdować ciekawe miejsca, do których pewnie nie dotarłabym szukając, albo nie wiedziałabym, aby ich szukać. Nawet jakiś czas temu powstał taki wpis i zagubieniu się i niespodziankach które odnalazłam. Nie pisałam chyba o tym, jak wysiadłam z vaporetto o stację za blisko, lub za daleko i trafiłam nie puste zupełnie nabrzeże, gdzie tylko woda, niebo, fundamenty i ja. Trafiłam tam na tablicę upamiętniającą Brodskiego. I choć piszę o umiejętności wyautowania się z otoczenia to najmilsze wspomnienia dotyczą tych chwil, kiedy udawało mi się znaleźć samej, lub niemal samej w jakimś ładnym miejscu, a że w Wenecji nie ma miejsc nieładnych to każde takie miejsce było cudem. Puste uliczki, mostki, kanały, widok na Plac świętego marka z Campanili (dzwonnicy) o ósmej rano (kiedy na placu było niemal pusto, spacery rankiem, albo wizyta na wyspie San Michele u Brodskiego, tylko ja i jaszczurki przyszliśmy porozmawiać z Josefem (jest taki wpis cisza u Brodksiego - albo jakoś tam podobnie nazwany, gdzie wspominam skrawek listu, jaki ktoś zostawił na grobie przykryty kamieniem. Takie chwile są bezcenne. Słońce, piasek, skromny grób, wygrzewające się jaszczurki i ja przykucnięta, aby (o niepohamowana ciekawości) przeczytać ten nie do mnie pisany list. I znowu wraca mój pomysł zimowych odwiedzin w Wenecji - za rok. Jeśli będziesz chciała się zabrać to mam nieźle opanowaną drogę z lotniska Marco Polo a także ze stacji Santa Lucia :) i znowu gęba mi się śmieje.
OdpowiedzUsuń