Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 22 grudnia 2020

Świąteczne wspomnienia - pomysł zapożyczony z pracy

Cztery lata temu panowie dają swój wkład w Wigilię
W związku z epidemią po raz pierwszy nie mogliśmy zorganizować Wigilii w pracy. Szef wymyślił (choć twierdzi, że zapożyczył pomysł, co nie zmienia faktu, że ten doskonale się sprawdził), aby każdy z nas w kolejnym przedświątecznym dniu dzielił się z pozostałymi życzeniami,  wspominkami, zdjęciami, przepisami, filmikami, czy co tam, komu przyjdzie do głowy.  Pomysłowość i inwencja koleżeństwa zadziwiała z każdym kolejnym życzeniem. Były ciekawe relacje z rodzinnych świąt, były rymowane życzenia dla każdego inne, zdjęcia własnoręcznie zrobionych prezentów, a nawet życzenia w power point. W ten sposób każdego dnia witała i do jutra będzie witać nas miła niespodzianka. Relacje budziły wspomnienia i pozwalały na mały oddech od codzienności i robiło się tak jakoś jaśniej i radośniej. Nie każdy ma odwagę dzielić się swoim intymnym światem, ale jak już się zdecyduje to okazuje się, że wiele nas łączy, o wiele więcej niż dotąd nam się wydawało. 

Wykorzystując pomysł podzielę się moimi wspominkami i refleksjami (którymi nie podzieliłam się z moimi koleżankami i kolegami). 

I znowu nie udało się zobaczyć Mikołaja

Moje najwcześniejsze wspomnienia świąteczne są zapewne podobne do wspomnień moich rówieśników. Przypadają na przełom lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. 

Zaczynało się od sprzątania mieszkania, można by powiedzieć od piwnic, aż po strych, gdyby nie fakt, że mieszkanie liczyło trzydzieści parę metrów. Mama sprzątała każdy zakamarek, każdą półeczkę i każdą szufladkę wykładała papierem, drewniane podłogi pastowała, a my z tatą froterowaliśmy je ślizgając się na miękkich szmatach, aby parkiet nabrał połysku, mama myła okna i przecierała je gazetami, firany i pościel prało się w blokowej pralni usytuowanej na strychu obok suszarni, w ogromnym kotle, pod którym palił się ogień, a gospodynie mieszały w tym kotle drewnianym kijem, tak jakby gotowały zupę. Potem te firany rozwieszało na drewnianych ramach mocując je na przypiętych do ram gwoździków. Wysuszoną pościel ściągało się ze sznura i trzeba było ją przełamywać na pół, taka była sztywna od krochmalu. Mama zabierała mnie ze sobą, aby od razu pościel powyciągać każda za przeciwległy rożek. Potem była obowiązkowa wizyta w maglu, gdzie było gorąco i parno i panował specyficzny zapach czystości. Ręczniki wyżymało się przez maglownicę będącą częścią wyposażenia pralki Frania. 

Kiedy już porządki zostały zrobione, mama zabierała się za przygotowanie pożywienia, w całym domu rozchodziły się zapachy pieczonych ciast; tradycyjnie piekło się makową struclę, do dziś żadna nie smakowała mi tak, jak ta mamina, sernik (także wyśmienity, najlepiej z czerwoną galaretką pod którą tworzył się barwny wilgotny nalot i fajnie zeskrobywało się go łyżeczką) no i piernik (ten jadłam, kiedy skończyły się pozostałe ciasta). 

Pomiędzy sprzątaniem i pieczeniem mama chodziła po zakupy, co zabierało o wiele więcej czasu niż dzisiaj, bowiem trzeba się było mocno nachodzić, aby dostać na przykład szynkę (która wówczas smakowała chyba inaczej niż dziś, bowiem jadało się ją kilka razy w trakcie roku, więc miała posmak świąt), baleron (z cudowną warstwą tłuszczyku), polędwicę. Potem któreś z rodziców przynosiło żywego karpia, który przez jakiś czas okupował wannę. Uwielbiałam się kąpać, więc nie mogłam się doczekać, kiedy intruz powędruje do kuchni.  Choć oczywiście lubiłam patrzeć na pływającą rybę, podkarmiałam ją chlebem i zatykałam uszy, kiedy tata szedł dokonać egzekucji. Jako dorosła osoba nigdy nie kupiłam żywego karpia. 

Ze świętami lat dzieciństwa wiążą się nieodłącznie pomarańcze, które rzucano wtedy do sklepów niemal wyłącznie z okazji świąt. Mieszkając w Gdańsku mieliśmy o tyle dobrze, że to od Gdyni, do której przypływały statki z owocami zaczynała się ich dalsze podróż. Pomarańcze były na tyle atrakcyjne, że dodawało się je do świątecznych podarunków. Pachniały obłędnie, dziś, albo straciłam węch (i powinnam zrobić sobie test), albo one wcale nie mają zapachu. Najpopularniejszy zestaw upominkowy to paczka (duży foliowy worek przewiązany kolorową wstążeczką) zawierająca czekoladę, ciasteczka, cukierki, pomarańcze lub mandarynki i orzechy włoskie w łupince. Do tego przewiązany wstążeczką w kolorowym papierze z choinką lub bałwankiem jakiś drobiazg i pełnia szczęścia. Można było usiąść pod choinką i podjadając słodycze i mandarynki delektować się misiem, lalką lub książką. Kiedyś dostałam długi czerwono - szary długopis. Ponieważ od dziecka lubiłam pisać (wynotowywałam w notesikach  różne informacje z książek, pisałam opowiadanka, prowadziłam dzienniki) długopis bardzo mnie ucieszył. Podobnie cieszyły mnie wszelkie notesiki, czy zeszyty, niezapisane strony były obietnicą przyszłych treści, aż oczy mi się świeciły na taki podarek. Do dziś, mimo, że rzadko korzystam z notesów innych niż komputerowe, niezapisane kartki to dla mnie piękny widok. Zapisane też (o ile nie są to przepisy ustaw lub rozporządzeń)

Choinkę stroiliśmy zawsze w wigilię rano, ja z tatą; najpierw tata oplątywał sznurem lampek (nigdy nie mieliśmy świeczek, chyba z obawy przez zapaleniem), potem ja wieszałam na niższych gałązkach bombki, w tym ulubione w kształcie sopli lodu, orzechy włoskie owinięte w sreberko od czekolady (te sreberka były zbierane przez cały rok) oraz we własnoręcznie klejone łańcuchy z kolorowego papieru, tata robił to samo tyle, że wyżej, a mama przychodziła, aby razem z nami porzucać kępki waty, które miały imitować śnieg, oraz dać ostatni szlif w postaci anielskiego włosa.  

Biały wykrochmalony obrus (żakardowy), świąteczny serwis i sztućce i

wigilijna wieczerza w hotelowym pokoju
wyczekiwanie pierwszej gwiazdki. Symboliczne, bowiem kolacja bywała u nas długo po pierwszej gwiazdce. Mama perfekcjonistka robiła niemal wszystko sama, więc siadaliśmy do wieczerzy około dziewiętnastej. Rodzicie odświętnie ubrani, tata zapalał świece i częstował opłatkiem składając życzenia, zawsze dziękował mamie za piękne przygotowanie świąt. Może gdyby choć trochę jej pomógł w tych przygotowaniach nie byłaby tak zmęczona. Ale wówczas tego nie zauważałam, a tata zawsze był moim ukochanym tatusiem. Po kolacji razem z tatą szliśmy poszukać Świętego Mikołaja. Mieszkając na ósmym piętrze, wsiadaliśmy do windy i zjeżdżaliśmy na parter. Wychodziliśmy przed blok i rozglądaliśmy się zawiedzeni, że chyba w tym roku nie przybył. Potem w mieszkaniu państwa D. słyszeliśmy radosne rozmowy i tata stwierdzał, że widocznie minęliśmy się. Skoro u państwa D. tak wesoło, to Mikołaj musiał już tam być. Kolejnego roku schodziliśmy schodami i jak się można domyślić, znowu Mikołaja nie spotykaliśmy. Zawsze z niedowierzaniem wracałam do domu, gdzie mama witała nas od progu z wymówką, po co wychodziliście, ON już TU był i zobaczcie co zostawił pod choinką.  Nie wiem, jak to możliwe, że dawałam się nabrać przez tyle lat. A może chciałam w to wierzyć. 

Kiedy moi siostrzeńcy byli mali to mnie przypadło w udziale zabieranie ich na przechadzkę w poszukiwaniu Świętego. Dziś mają prawie szesnaście lat i sami wychodzą chętnie z pokoju na poszukiwanie Mikołaja, a kiedy wracają niosą ze sobą paczki z prezentami dla pozostałych domowników, tłumacząc nam, że spotkali go po drodze.

Kolejnym obrzędem było rozpakowywanie prezentów. Mistrzem ceremonii był tata, który potrafił się cieszyć jak dziecko z każdego prezentu, czy był to sweter, czy książka (zamiłowanie do książek mam po tacie), czy przysłowiowe skarpetki (choć nie pamiętam, aby kiedyś je dostał). 

Świąteczny spacer

Co więcej tata cieszył się też z prezentów, które dostawali pozostali domownicy. A jego radość była zaraźliwa. I nawet, jeśli prezent nie był tym wymarzonym (choć wydaje mi się, że wówczas mieliśmy bardzo skromne marzenia) to byliśmy przekonani że nic lepszego nie mogło się nam trafić.

Po sprzątnięciu ze stołu i po wizycie Mikołaja, mama robiła kawę, kroiła ciasto i wówczas i ona mogła już odpocząć. Wtedy śpiewaliśmy kolędy i cieszyliśmy się swoim towarzystwem. W pierwszy dzień świąt szliśmy do kościoła na mszę, podczas której największą atrakcją było oglądanie Bożonarodzeniowej szopki. Te święta kiedy byliśmy z mamą, tatą, a potem i siostrą wspominam najmilej. 

Kiedy dorosłam święta nie miały już dla mnie takiego uroku, pisałam o tym kilkakrotnie na blogu (choćby tu) więc nie będę się powtarzać. Jednak za każdym razem żywię nadzieję, że w tym roku będzie jak w baśni, wszyscy zasiądą do stołu uśmiechnięci, nikt się z nikim nie pokłóci, nikt na nikogo nie będzie obrażony, gospodyni nie będzie padała ze zmęczenia, polityka u nas nie zagości, wirusy nie będą miały dostępu, czas będzie płynął wolno a my będziemy myśleć trwaj chwilo - jesteś piękna. 

Ostatnio usłyszałam takie życzenia (fragment piosenki), które bardzo mi się spodobały.

Życzmy sobie, abyśmy byli blisko, nawet kiedy jesteśmy daleko. Ja dodałabym, życzmy sobie, abyśmy będąc blisko nie byli od siebie oddaleni. 

Niestety zdjęcia z tamtych lat przechowały się jedynie w mej pamięci, więc wpis ozdobiony teraźniejszymi miłymi wspomnieniami (rodzinnej Wigilii oraz wigilijnego wypadu świątecznego).

17 komentarzy:

  1. Przepiękne wspomnienia :))))))). Moje są bardzo podobne. Ale najmilej wspominam Wigilie u mojej cioci, przez kilka lat dzieciństwa (później wyjechaliśmy do innego miasta i świętowaliśmy już u siebie). U cioci Święta miały dodatkowy urok, bo było nas tam zawsze bardzo dużo, samych dzieci około 10 sztuk, było mnóstwo zabaw, kolędy, dorośli przygotowywali skecze, w jadalni była kolacja, a w wielkim salonie dzieci miały ogromną, przepiękną choinkę i miejsce do zabawy. Kiedy wprowadziłam się do własnego domu - przejęłam zwyczaj takich tłumnych Wigilii, bywało nas 18 osób. Oczywiście zawsze byłam padnięta ze zmęczenia i odgrażałam się, że to ostatnie takie święta u nas :). Ale kiedy dzieci zaczęły dorastać, okazało się, że jednym z najfajniejszych wspomnień z dzieciństwa były te Wigilie u nas. Teraz takie rodzinne Święta wyprawia moja siostrzenica, a młodszy syn zapowiada, że jak już będzie miał swój dom, to też będzie zapraszał na Święta całą rodzinę.
    W Twoim opowiadaniu zwróciłam uwagę na fragment, w którym wspominasz, że tato dziękował mamie za przygotowanie pięknych Świąt. Faceci są leniwi i nie lubią prac domowych, ale rzadko który przynajmniej zauważy i doceni wysiłek żony. Więc miło, że chociaż podziękował :). Moi rodzice zawsze razem szykowali święta, mieli swoje zadania i specjalizacje :). My z mężem też niby oboje, ale jakoś więcej spada na mnie, bo ja się bardziej przejmuję, a poza tym wolę sprzątać czy gotować sama, bo mąż się za bardzo wtrąca i w swojej nadgorliwości więcej mi przeszkadza, niż pomaga :))). Najpierw są więc nerwy, ale potem jakoś napięcie zawsze opada i Święta są miłe, radosne i spokojne. I miejmy nadzieję, że i tym razem tak będzie, czego i Tobie życzę - spokoju, radości, szczęścia! Wszystkiego najlepszego!

    OdpowiedzUsuń
  2. Małgosiu, jak ja lubię takie długie komentarze. Muszę tylko dodać, że zdarzają się wyjątki, np mój szwagier bardzo lubi szykowanie posiłków i przynajmniej połowa potraw, jak nie więcej na wigilijnym stole jest jego autorstwa. Życzę zatem szybkiego powrotu do normalności, abyście całą dużą rodziną mogli zasiąść przy wspólnym stole.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, panowie też bywają wspaniałymi gospodarzami, organizatorami przyjęć, a nawet znakomitymi kucharzami! Mój starszy syn od kiedy jest "na swoim" Świąt co prawda nie obchodzi, ale wspaniale gotuje (oboje z synową uwielbiają gotować), mój tato też gotował fantastycznie i na święta szykował większość potraw, mama specjalizowała się w deserach, robiła wspaniałe ciasta, przepyszne torty. Mój mąż też dobrze gotuje i nawet to lubi, ale mamy podział kto co szykuje - mąż bigos i ryby, ja barszcz i uszka (lepiłam po 300 sztuk! - w tym roku tylko 100), sałatkę jarzynową, kompot z suszu, na szczęście ciasto w ostatnich latach moja mama przynosiła, a w tym roku młodsza synowa już właśnie piecze. Będzie nas tylko 5 osób, a zamieszania i tak prawie tyle co przy kilkunastu :). I powiem szczerze - gdybym miała wybierać, to wolałabym zjeść zwykłe kanapki albo jajecznicę i pójść na spacer, a wieczorem malować obrazki, zamiast tego wszystkiego. Ale raz do roku mogę się dla rodziny "poświęcić", skoro dla nich to ważne. Zresztą na stare lata trochę mniej się przejmuję nie do końca wypucowanym mieszkaniem, czy że jeden widelec nie od kompletu, więc stres i zmęczenie są ciut mniejsze :).

      Usuń
    2. Napisałaś coś szalenie ważnego, wolałybyśmy zjeść kanapkę, pójść na spacer i ty pomalować, ja poczytać, ale poświęcamy się dla rodziny. Zastanawiam się dlaczego- zadaję sobie to pytanie, na które nie ma odpowiedzi. Myślę, że moja siostra, szwagier i siostrzeńcy przeboleli by moją nieobecność. Ale robię to dla mamy, dla której tak ważne jest wspólne spotkanie, biesiadowanie, jest potem o czym opowiadać, opisywać krewnym i znajomym te sałatki, rybę w galarecie, ciasto, a czy się udało, czy też nie i prezenty kto jakie dostał. W tym roku spotkamy się w siedmioosobowym gronie, choć gości będzie trójka. Ze względu na szczególną sytuację nie wyobrażam sobie zostawić mamy samej. Ona zawsze tak czeka na te święta. I tak sobie myślę, że najpierw robimy święta dla dzieci, aby miały co wspominać, żeby poczuły magię świąt, którą my już nie zawsze czujemy (przynajmniej nie wszyscy), a potem robimy je dla rodziców, którzy z wiekiem są jak dzieci, też czekają cały rok na te wspólne święta, bo na co dzień nie mamy dla nich za wiele czasu. Zaznaczę, że odwiedzam moją mamę przynajmniej raz w tygodniu. Ale na ogół wszyscy są dziś w pędzie i nie mają na nic czasu. I też fakt, że im więcej lat tym mniej ważne, czy szafka jest posprzątana, okno umyte, a obrus czasem się nie pogniótł. A może trochę też robimy to dla siebie, bo mimo wszystko łudzimy się, że będzie przepięknie. I czasem naprawdę bywa. I życzmy sobie, aby ten rok był takim czasem, kiedy i my staniemy się dziećmi. :)

      Usuń
  3. A gdzież to się podział mój komentarz??

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam pojęcia pszczółko. Sprawdzałam spam, też nie ma.

      Usuń
    2. Kurka na murku, co tam było... Że wzruszająca podróż w czasie, że piękna opowieść... Pamiętam zapach magla i pomarańczy, z Twoim powonieniem jest wszystko w porządku, współczesne pomarańcze pachną dopiero po nacięciu, gdyż z zewnątrz "chroni" je gruba warstwa konserwantów. I jeszcze życzenia, teraz już nieco zdezaktualizowane, spokojnych, miłych świąt. :)

      Usuń
    3. Udało się. :) Dziękuję

      Usuń
  4. Ten tekst czytaliśmy z żoną z łezką w oku, przecież tak wyglądały nasze święta z niewielkimi różnicami. Do nas na Śląsku przychodzi Dzieciątko, a Mikołaj 6 grudnia. Prezenty takie same i pewnie radość też. Krochmalona pościel, obrusy, sprzątanie jak przed wizytą sanepidu. I oglądanie tych pomarańczy, których absolutnie nie można było zjeść. My co roku spędzamy Święta rodzinnie, niektórych już z nami nie ma ale i o nich pamiętamy. Wesołych i radosnych Świąt!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jak pisałam osoby zbliżone rocznikowo zapewne mają podobne wspomnienia, choć myslałam, że to sprzątanie to pomysł mojej mamy, która zawsze lubiła, jak było czyściutko.

      Usuń
  5. Twój post przypomniał mi moje święta. Łezka w oku się zakręciła gdy go czytałam, bo przypomniała mi się Wigilia u moich już nieżyjących dziadków.
    Pogodnych Świąt Życzę Ci Małgosiu, oby przyszły Rok przyniósł tą normalność za którą tęsknimy.
    Pozdrawiam:)*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie miałam szczęścia spędzania Wigilii z dziadkami (ze dwa razy przyjeżdżała do nas babcia. Zdrowych i spokojnych Świąt.

      Usuń
  6. Dziecięce wspomnienia Świąt Bożego Narodzenia ożywają w nas każdego roku. Piękne, niepowtarzalne chwile spędzone w gronie rodzinnym, począwszy od przygotowań, wyczekiwań i świętowania rozpoczynającego się wypatrywaniem pierwszej gwiazdki, później kolacją, prezentami raczej skromnymi ale przynoszącymi wiele radości, oczekiwaniem na pasterkę w mroźną noc i pasterka w tak zatłoczonej świątyni, że nie mieścili się do niej wszyscy (nikt nie narzekał. Powroty do domu z kolegami i chwalenie się prezentami...
    Wspaniałych Świąt Małgosiu :0

    OdpowiedzUsuń
  7. Być może za parę lat i te dzisiejsze przygotowania, stanie w kolejkach (w tym roku po raz pierwszy stałam godzinę w cukierni), bieganie za prezentami (jakże innymi niż tamte skromne drobiazgi) będziemy wspominać z nostalgią. Choć dziś padłam na kanapę i nie mam siły się podnieść.
    Radosnych i pogodnych Świąt EWO:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Małgosiu! Bardzo dziękuję. Twój post przywołał i moje jakże bardzo podobne świąteczne tradycje. Czas przedświąteczny bardzo często skłania nas do refleksji, do zadumy. W głębi duszy budzą się nasze najpiękniejsze wspomnienia wcześniej przeżytych świąt, wypełnionych bardzo indywidualnymi doznaniami. Niemal identycznie było w moim domu rodzinnym w okresie adwentowym a później w czasie wigilii. Doskonale pamiętam przygotowania do świąt; wykrochmaloną pościel, pachnące makowce, okazyjnie kupione pomarańcze, cytryny i niezwykłą atmosferę świąt. Przyznaję, że pielęgnuję tradycje wyniesione z domu. Też z Erykiem sprzątamy w każdej szufladce, myjemy wszystkie okna, krochmalę i prasuję stylonowe firanki, krochmalę pościel - na szczęście nie mąką ziemniaczaną ale Ługą. W domu rodzinnym do kolacji zasiadało około 16 osób. Byli dziadkowie, nasza czteroosobowa rodzina, wujostwo z dziećmi, rodziców przyjaciele. Teraz przy naszym wigilijnym stole jest nas tylko sześcioro, nas dwoje i Brat z rodzinką.
    Droga Małgosiu!
    Życzę Tobie oraz Twoim najbliższym cudownych Świąt Bożego Narodzenia, pełnych ciepła i nadziei oraz wspaniałej, rodzinnej atmosfery przy wigilijnym stole.
    Wesołych Świąt!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaczynam rozumieć ten sentyment i umiłowanie do dużych rodzinnych spotkań większości komentujących i też relacje moich koleżanek i kolegów z pracy, w zdecydowanej większości przypadków wigilię i święta spędzało się w dużym rodzinnym gronie kilkunastu osób. W moim domu rodzinnym było nas troje, a po narodzinach siostry czworo i to dla mnie jest wzorzec Wigilii. Raz spędziliśmy Wigilię u przyjaciół rodziców, bardzo źle się czułam na tej Wigilii, choć lubiłam i przyjaciół rodziców i przyjaźniłam się z ich dziećmi. Życzę, aby wasze sześcioosobowe grono spotkało się w pełnym składzie i święta zostały spędzone w zdrowiu i pogodzie. Pogodnych i dobrych Świąt Łucjo i przekaż moje życzenia Twoim bliskim
      Małgosia

      Usuń
    2. Małgosiu, bardzo dziękuję. dziękuję również za naszą wirtualną ponad 10 - letnią znajomość.
      Cudownych Świąt!
      Łucja

      Usuń

Jestem bardzo rada z każdego komentarza, ale nie będę tolerować komentarzy agresywnych, wulgarnych, czy obrażających moich gości (innych komentatorów).