Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 30 maja 2024

Werona ostatni przystanek na trasie włoskiej wyprawy

Widok na ruiny teatru rzymskiego oraz Zamek Św. Piotra widziany z Ponte San Pietro

Z góry przepraszam za długość wpisu. Moją lutową włoską podróż zakończyłam w Weronie. Krótki pobyt był drugim spotkaniem z miastem, które większości kojarzy się z fabułą Szekspirowskiej sztuki. Turyści przybywają tutaj, aby zobaczyć balkon na którym Julia wysłuchiwała miłosnych wyznań Romea. Jest to w pewien sposób urocze, kiedy literaccy bohaterowie tak mocno zakorzeniają się w naszej wyobraźni, że chcemy podążać ich szlakiem. Sama podróżowałam kiedyś szlakiem bohaterów książek Dana Browna (po Paryżu, Londynie czy Rosllyn).
Na dziedzińcu Domu Capellich
Jak podają źródła Szekspir zainspirował się dziełem swego rodaka (Arthura Brooke`a), a także Włocha Gherardo Boldieriego, który napisał powiastkę pod tytułem Nieszczęśliwa miłość dwojga lojalnych kochanków Julii i Romea. Czy zwróciliście uwagę, iż Włoch na pierwszym miejscu stawia Julię, a nie Romea. O ile jest szansa, iż Włoch mógł bazować na ustnych przekazach o autentycznej historii miłosnej, o tyle nie ma możliwości, aby dom przypisywany rodzinie Julii był domem bohaterki. Ale czy to ma jakiekolwiek znaczenie.
Dom, znajdujący się przy via Capello (nieopodal Piazza delle Erbe) należał pierwotnie do rodu Dal Capello, co władze miasta umiejętnie wykorzystały bazując na podobieństwie nazwisk (Cappello i Capuletti). Albo jestem mało romantyczna, albo już zbyt wiekowa, aby fikcyjna historia sprawiła, że będę przepychać się w tłumie turystów po to, żeby dotknąć piersi stojącego tu posągu Julii. Jestem przekorna i tam, gdzie się wrzuca monety, obraca przez lewe ramię, idzie na kolanach, siada na tronie ja nie wrzucam, nie obracam, nie idę i nie siadam. Ja po prostu wracam w owe miejsca, jeśli mam na to ochotę bez magicznych zaklęć i czynów. Wychodzi ze mnie racjonalistka.
Posąg Julli na dziedzińcu Domu Capellich
Piątkowe deszczowe popołudnie nieco przerzedziło tłumy spacerowiczów, co skłoniło mnie do zajrzenia na podwórko „domostwa Julii”. Udało się nawet wykorzystać jedną z niewielu sekund, podczas której nikt nie chwytał Julii za pierś i zrobić zdjęcie.
Dom Capellich to gotycka rezydencja z XIII wieku, pierwotnie spełniająca poza mieszkalną też funkcję obronną, jak wiele domów bogatych Włochów. Na początku XX wieku przekształcono siedzibę rodu Cappello w Dom Julii Capuletti, co okazało się doskonałym pomysłem reklamowym. Wejście doń prowadzi przez dziedziniec, na którym dziś gromadzą się tłumy, znajduje się posąg Julii i mieszczą sklepiki z pamiątkami. Kiedy już znalazłam się pod balkonem Julii (mogąc każdego zainteresowanego zapewnić, iż widziałam to, co w Weronie zobaczyć wypada) mogłam się oddać poznawaniu innych ciekawych, choć zapewne mniej znanych obiektów.
Arena Weroński amfiteatr
Niewątpliwie do najbardziej rozpoznawalnych werońskich must see należy Arena. Przypomina rzymskie Koloseum, choć to ona mogła być pierwowzorem rzymskiego amfiteatru. Arena powstała prawdopodobnie w pierwszej połowie I wieku. Budowla początkowo znajdowała się poza murami miasta, dopiero w III wieku została włączona w jego obszar. Potężna konstrukcja z betonu i i kamieni spełniała funkcje obronne pozwalając odpierać ataki najeźdźców. Arena ma kształt elipsy i jest drugim po rzymskim pod względem wielkości amfiteatrem. Nie miałam okazji wejść do środka, po prostu nie wpadło mi do głowy, że jest to możliwe (a szkoda, bowiem nie było kolejek do wejścia, jakie znajdują się pod rzymskim koloseum). Marzyłoby mi się obejrzenie jednego z przedstawień operowych, jakie od ponad stu lat odbywają się w teatrze pod chmurką. To tutaj zadebiutowała we Włoszech Maria Callas w roli Giocondy w operze Ponchillego. Nazwisko Ponchinniego nie jest dobrze znane (choć, jako ciekawostkę podam, iż jest on twórcą opery będącej adaptacją Konrada Wallenroda Adama Mickiewicza pod tytułem Litwini), za to Marii Callas nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Przedstawienia odbywały się już w czasach antycznych, tyle, że początkowo były to walki gladiatorów i polowania na zwierzęta. Kiedyś widownia mieściła trzydzieści tysięcy widzów, dziś mieści ich piętnaście tysięcy. Jest to niezwykle widowiskowa budowla, zarówno z uwagi na jej wielkość, jak i kształt. Dobrze się prezentuje za dnia, a jeszcze lepiej wieczorami w świetle ulicznych latarni. Znajduje się przy ogromnym placu Bra, największym werońskim placu. Wspominałam już o manii wielkości u Włochów. Tu wszystko jest ogromne i monumentalne.
Arena z większej perspektywy

Plac jest najczęściej pierwszym miejscem, które odwiedzamy w Weronie idąc od strony dworca kolejowego. Wchodzi się nań przez Portoni della Bra. Są to łukowe bramy będące częścią murów obronnych wzniesionych pod koniec XIV wieku za rządów Gian Galeazza Viscontiego. Obok bramy zdobionej zegarem znajduje się pięciokątna Wieża Torre Pentagona. Na środku placu niewielki skwerek uświetniony został pomnikiem konnym Wiktora Emanuela II (pierwszego od VI wieku króla niepodległych, zjednoczonych Włoch. Jego pomniki są chyba najczęściej spotykanymi pomnikami we Włoszech, poza pomnikami papieży, no i Garibaldiego). Nieopodal znajduje się pomnik Partyzanta. Nie wszyscy pamiętają historię Włoch. Do drugiej połowy XIX wieku mimo wspólnej kultury i języka nie istniało jedno państwo włoskie, a szereg niezależnych od siebie księstw i republik, niektóre podlegające obcym rządom. Jednym z narodowych bohaterów włoskich dążących do zjednoczenia Włoch i wyzwolenia ich spod wpływów Austrii i papiestwa był Giuseppe Garibaldi. Jego słynne zawołanie „Roma o morti” Rzym, albo śmierć upamiętnia tabliczka na ścianie jednej z kamienic na palcu Bra.
Piazza Bra

Obok Areny znajduje się Pallazo Barbieri (dzisiejsza siedziba władz miasta - czyli Ratusz). Pochodzi on z pierwszej połowy XIX wieku i był wzorowany na rzymskich świątyniach z otaczającymi go kolumnami i trójkątnym tympanonem nad wejściem głównym. Niemal cały plac od strony wejścia przez Portoni della Bra dekorują stoliczki i markizy kawiarenek i restauracji. Jest to ogromny punkt gastronomiczny na świeżym powietrzu. Ogrom przestrzeni sprawia, iż nawet przy dużej liczbie turystów plac nie robi wrażenia zatłoczonego.
Na Piazza delle Erbe
Piazza Bra jest najbardziej znanym z werońskich placów, ale to Piazza delle Erbe jest moim zdaniem najładniejszym z werońskich placów. Otaczające go kamienice najpełniej oddają charakter miasta. Na środku odbywa się targ warzywno – owocowy. Ozdobą placu jest XV wieczny edykul w centrum, tzw. Berlina, służąca dawnej, jako miejsce do nadawania urzędów publicznych. Piazza delle Erbe, czyli Plac Ziół jest najstarszym werońskim placem. Tutaj w starożytności mieściło się centrum życia polityczno - społeczno - gospodarczego. Dziś średniowieczne kamienice i pałace otaczające plac są nieco zaniedbane, jednak nadal znajdujące się na nich freski są piękną malarską dekoracją tej części miasta. Najładniejsze freski zachowały się na domu Mazzantiego. Jest to dom przyozdobiony XVI wiecznymi freskami Antonio Cavalliego (ucznia Giullio Romano). Dziś to mniej znane włoskie nazwiska, nie mniej freski są bardzo ładne i dekoracyjne. Przedstawiają scenki mitologiczne. Ciekawych kamienic przy Placu Ziół jest tak wiele, że początkowo trudno skupić wzrok na jednej, bo ta przyciąga uwagę kolorowymi malunkami, inna wysokością, czy historią, a jeszcze inna architekturą. Niezwykle interesujący jest Dom Kupiecki Domus Mercatorum (piętrowy budynek z czerwonej cegły z podcieniami i blankowanym szczytem (blanki o rozdwojonych zębach, przypominające jaskółczy ogon, zwane krenelażem typu gibelińskiego). Pierwowzór pochodził z początku XIV wieku z czasów Alberta I Scaligera. W trakcie przebudowy i prac renowacyjnych prowadzonych w XIX wieku jego romańskie kształty zostały zniekształcone.
Dom kupiecki na Placu delle Erbe

Skoro mowa o Scaligeri to należałoby tu wspomnieć, iż ród ten mimo że panował w Weronie około stu dwudziestu lat był tym dla miasta, czym byli Medyceusze dla Florencji, a Sforzowie dla Mediolanu.
Rządy rodu rozpoczęły się w 1262 r. z chwilą przyznania Leonardinowi della Scala, zwanemu Mastino tytułu kapitana ludu. Jego następcą został Albert, a potem jego synowie Bartolomeo, Alboino i Can Francesco. Ostatni z nich mianowany został dożywotnim władcą Werony w 1308 r. Cangrande I, bo taki przyjął tytuł mocno się zasłużył dla miasta. Za jego panowania zdobyte zostały niemal wszystkie terytoria regionu Veneto, jako wikariusz cesarski uczynił z miasta ostoję gibelinizmu, ściągał na swój dwór wielu utalentowanych ludzi, między innymi przybył tu wygnany z Florencji Dante, który swemu przyjacielowi i opiekunowi zadedykował Raj (III część Boskiej Komedii). Po śmierci Cangrande I w 1329 r. rozpoczął się upadek Werony. Po ucieczce z miasta ostatniego z rodu Antoniego della Scala miasto znalazło się w rękach Gian Galleazza Viscontiego, który w 1404 przekazał je Carraresim, a rok później dostało się Wenecji. Okres panowania Scaligerich był najlepszym okresem w dziedzinie kultury i sztuki w Weronie.
Dom Mazzantiego z freskami Cavalliego

Ale wróćmy na Plac Ziół. W jego głębi stoi Palazzo Maffei wzniesiony w II połowie XVII wieku. Zwieńczony loggią z sześcioma postaciami bóstw antycznych ze znajdującą się po lewej stronie pałacu wieżą Torre del Gardello (XIV w.) stanowi piękne zamknięcie placu. Przed budynkiem wznosi się na kolumnie uskrzydlony lew (mnie przypominający weneckiego lwa. Lew Św. Marka czyżby na pamiątkę weneckiego panowania nad miastem?). Torre del Gardello to nie jedyna wieża na Placu Ziół. Kolejną jest niezwykle urokliwa - najwyższa w mieście wieża Lambertich. Ta 82 metrowa wieża wznoszona była od drugiej połowy XII wieku.
Palazzo Mafei, Torre del Gardello, Lew Św. Marka

Wieża Lambertich przylega do Palazzo del Comune (siedziba biur sędziowskich, zwana też pałacem gminy), obie budowle ładnie ze sobą harmonizują dzięki elewacji w biało ceglane pasy (kamień przeplatany cegłą). Wewnętrzny dziedziniec Pałacu zdobi ciekawa klatka schodowa wsparta na arkadowych filarach.
Fragment dziedzińca Palazzo Comune z arkadową klatką schodową

Gdybym chciała napisać o wszystkich ciekawych budowlach w Weronie wpis liczyłby kilkanaście stron. Na potrzeby tego bloga i mojej ulotnej pamięci piszę jedynie, a raczej wspominam zaledwie te, które wywarły największy wpływ na moją wyobraźnię i poczucie estetyki. Piszę o tym, co najwyraźniej zapisało się na kartach pamięci.
Dante na Piazza Signori 

Od Placu Ziół w bok na wysokości Pallazzo del Comune znajduje się malutki a jakże miły memu sercu placyk o dumnej nazwie Piazza dei Signori. Nie ma on nic wspólnego z florenckim placem starszyzny. Mam wrażenie, iż ten placyk powstał, aby stanowić godną oprawę pomnika Dantego, co jest oczywiście nieprawdą, bowiem pomnik na tym średniowiecznym placyku, którego początki sięgają XIII wieku jest znacznie późniejszy. Wychodząc z gwarnego placu ziół trafiam na bardzo spokojny placyk nad którym pieczę sprawuje poeta. Poeta, którego przyjął w Weronie z otwartymi ramionami jej władca. Otaczające pomnik budowle są warte chwili zatrzymania. Nie będę jednak emanować nadmiarem szczegółów. 
Grobowiec Cangrande I Scaligera (na pierwszym planie)
Mnie zachwyciły pomniki nagrobne dedykowane rodowi Scaligerów. Na pierwszy z nich natchnęłam się nieopodal placyku Signori. Przed stojącym tu kościołem Santa Maria Antica (sięgającym swymi początkami VII wieku) znajdują się trzy przepiękne strzeliste grobowce. Znajdujący się bliżej placu grobowiec jest miejscem spoczynku Cangrande I Scaligera. Gotycki baldachim w kształcie piramidy, wzniesiony na kolumnach z licznymi dekoracjami osłania trumnę z prochami księcia. Na szczycie baldachimu znajduje się konny pomnik księcia trzymającego w jednej dłoni tarczę, w drugiej miecz (? nie znam fachowej nazwy uzbrojenia), odzianego w zbroję ozdobioną czymś co mnie przypomina husarskie skrzydła (w rozmiarze mini). Koń, na którym zasiada książę także przyozdobiony jest uroczyście, jakby obaj wybierali się na turniej. Pomnik księcia stoi tak wysoko nad ziemią, iż szczegóły jego wykonania widoczne są dopiero na zdjęciu zrobiony z lotu ptaka. Ten grobowiec jest niezwykle majestatyczny, jakby zmarły górował nad miastem nawet z zaświatów. Ten rodzaj nagrobków bardzo mi się podoba, występują i u nas podobne na starych nekropoliach, choć oczywiście pozbawione elementów świeckich.
Most Scaligerów
Kiedy przygotowywałam się do wizyty w Weronie musiałam dokonać wyboru tego, co chciałabym zobaczyć. Mój piękny bedekerowski przewodnik na stu dwudziestu stronach proponuje ponad sto atrakcyjnych obiektów, z których każdy jest niezwykle interesujący. Mnie zauroczył most Scaligerów. Jego murowane z czerwonej cegły boki (po których częściowo można spacerować) oraz wieża znajdująca się w części łączącej most z zamkiem Castelvecchio są blankowane charakterystycznymi jaskółczymi ogonami. Miałam okazję być tam w deszczowe piątkowe popołudnie, kiedy pogoda nie rozpieszczała turystów, było pochmurnie i wilgotno, co z jednej strony eliminowało nadmiar ludzi, a z drugiej nadawało klimat. Nie wiem, jakim cudem udało mi się zrobić dwa zdjęcia w jednym ujęciu, na pierwszy rzut oka wygląda to jak zdjęcie prześwietlone, nieudane, ale mnie się niezwykle podoba. Jest jakieś tajemnicze, może nieco niepokojące, ale intrygujące.
Most Scaligerów i widok na rzekę Adygę w jednym
W zamku Castelvecchio, który jak się możemy domyślać powstał za panowania jednego z Scaligerów mieści się dziś muzeum Civico di Castelvecchio. Niestety mój pobyt w tym muzeum przypadł na dziesiątą godziną spacerowania po mieście (dzień przed wylotem samolotu o godzinie dwudziestej drugiej był ciężkim dla mnie dniem, w którym skumulowało się zmęczenie całodzienną wędrówką połączone z początkiem rozwijającej się infekcji) dlatego też oglądanie eksponatów owej galerii było wielce powierzchowne. Niemniej moje bystre oko wyłuskało wśród mnóstwa obrazów Madonnę della Pasione pędzla znanego mi (z National Galery) Carlo Crivellego. Pierwsze spotkanie z siniorem Crivelli sprawiło, iż odtąd nie mogę przejść obojętnie wobec jego dzieł. O skutkach pomylenia ogórka z tykwą pisałam tutaj. Nie są one może szczególnie wybitne, niemniej zaintrygowały mnie znajdującymi się na nich płodami ziemi. Pisałam kiedyś o ogórku na obrazie Zwiastowanie ze św. Emidiuszem, natomiast na obrazie Madonna della Pasione nad postacią Najświętszej Panienki wisi sznur owoców, dorodnych jabłek (symbol grzechu pierworodnego), gruszek (słodyczy miłości), winogron (eucharystycznego wina) oraz innych, których symboliki nie odgadnę. Być może to po prostu element dekoracyjny, a może symbol bogactwa natury. A może Crivelli był także ogrodnikiem. I choć zmęczona i obolała nie żałuję wizyty w galerii, która to wizyta, po raz kolejny wzbogaciła moje MW (muzeum wyobraźni- pożyczyłam sformułowanie od pana WŁ).
Madonna della Pasione

Wizyta w Muzeum była ostatnim etapem pobytu w Weronie, wcześniej jednak odwiedziłam Kościół Św. Anastazji. Wybrałam sobie tę właśnie świątynię wśród wielu innych, równie ciekawych, a może i ciekawszych z uwagi na: wygląd sklepienia świątyni, kropielnice oraz fresk święty Jerzy ratujący księżniczkę.
Wnętrze kościoła Św. Anastazji ze sklepieniem

Sklepienie świątyni na zdjęciu w przewodniku wygląda niezwykle ładnie, jest skromne, nie przeładowane, ozdobione kolorowymi motywami roślinnymi na białym tle (tak to przynajmniej wygląda na zdjęciu, a także widziane z dołu z poziomu posadzki). Z tym rodzajem zdobień spotkałam się po raz pierwszy (we Włoszech), albo też wcześniej nie zwróciłam nań uwagi. Najczęściej widywałam sklepienia bez ozdób, sklepienia ze świętymi figurami, albo przedstawiające nieboskłon z gwiazdami (dotąd moje ulubione, jak w kościele Mariackim w Krakowie, czy rzymskim Santa Maria Sopra Minerwa).
Kropielnica z garbusem autorstwa Gabriele Caliari
Kropielnice świątyni są w kształcie podtrzymujących ich na plecach garbusów (co mnie skojarzyło się z gargulcami w paryskiej Notre Dame a tym samym z Quasimodo, a to znający mnie wiedzą  niezwykle sympatyczne dla mnie skojarzenie). Kropielnicę zamieszczoną na zdjęciu (chrzcielnicę) wyrzeźbił Gabriele Caliari ojciec Paolo Veronese, znanego z ogromnego płótna Wesele w Kanie Galilejskiej w Luwrze. Płótna, na które mało kto zwraca uwagę, bowiem przegrywa rywalizację z małym obrazem Mona Lisa Leonardo da Vinci.
No i w końcu święty Jerzy ratujący księżniczkę wg Pisanello. Oczywiście Św. Jerzy (patron mojego taty) był mi od zawsze bliskim świętym, bo waleczny i rycerski, ale w tym fresku na pierwszy plan wysuwa się koński zad. Niemal jedna czwarta obrazu to widok konia od tyłu. Byłam go niezmiernie ciekawa. A okazało się, że ciekawość będzie trudno zaspokoić, bowiem fresk znajduje się na wysokości ca. dziesięciu metrów nad ziemią. Na szczęście obok kaplicy znajduje się ekran, na którym prezentowany jest fresk w całej okazałości. Można więc obejrzeć dokładnie to, co jak się zadrze wysoko ku górze głowę można zobaczyć z większej perspektywy.
Święty Jerzy ratujący księżniczkę ze strony 
A tak wygląda fresk oglądany z dołu
Napisać tyle tylko o Świątyni Św. Anastazji w Weronie, to jakby nic nie napisać, znajduje się tam mnóstwo ciekawych ołtarzy i kaplic. Może (złudna nadziejo) wrócę do tematu świątyni. Wchodząc zakupiłam bilet wstępu, dzięki któremu dostałam mały folder w języku polskim z opisem wszystkich kaplic i ołtarzy. To bardzo miłe, bowiem przewodników w języku polskim jest niezwykle mało, a już przewodnik po świątyni to naprawdę rzadkość. Taka mała dygresja; we Włoszech kilkakrotnie zdarzało mi się dostawać takie ulotki/przewodniki w rodzimym języku po uiszczeniu niewielkiej opłaty. Ja wiem, że za granicą każdy grosz się liczy, ale myślę, że naprawdę warto wysupłać kilka euro bo pamiątka zostaje na długo.

Wpis jest już bardzo długi więc jeszcze tylko kilka zdjęć z Werony.


Berlina na Piazza delle Erbe


Piazza delle Erbe i Torre dei Lamberti



Stragany na Piazza delle Erbe


Ponte San Pietro nad Adygą



Palazzo Comune od strony Piazza Signoria

W Weronie spotkało mnie pewne niepowodzenie. Nie udało mi się dotrzeć do Ogrodów Giusti  (mój gps wskazywał, że jestem na miejscu, kiedy byłam na środku ulicy na której nie było żadnego wejścia do jakichkolwiek ogrodów. Być może ogrody w lutym nie wyglądały tak pięknie jak na zdjęciach w przewodniku, tym niemniej szkoda. Zobaczyłam jednak całkiem sporo. Na tle sporo, aby wiedzieć, że jeśli trafi się okazja to chętnie tam powrócę obejrzeć jeszcze więcej. A byłam około półtora dnia. 


24 komentarze:

  1. Piękny, obrazowy post na temat Werony, ktoś kto tam nie był z pewnością wyrobi sobie jakieś wyobrażenie na temat tego miasta, natomiast ci co byli z przyjemnością przypomną sobie swoje wrażenia. Mnie absolutnie nie zraziła długość wpisu, wręcz przeciwnie, poczułam się jakbym znowu tam była. W sumie Weronę odwiedziłam dwa razy a do ogrodów Giusti też nie dotarłam bo był to koniec listopada czy grudzień, więc uznałam, że to nie ma sensu. Natomiast co do lwa na kolumnie to masz rację, że jest to symbol weneckiego panowania, co ciekawe, kiedy wenecjanie stracili wadzę w Weronie jakoś nikomu nie przyszło do głowy żeby go usunąć, co uważam za bardzo rozsądne bo historii w ten sposób raczej się nie zmieni jak by nie było. Natomiast Piazza dei Signori od chwili swego powstania był ośrodkiem władzy i administracji, jako że znajduje się tam Pałac Podesty, Loża Rady, pałac Cansignoro i Palazzo della Ragione, czyli wszystko w jednym. Co ciekawe, część budynków nadal pełni funkcje publiczne bo przy placu mieści się prefektura i siedziba zarządu prowincji. Bardzo mi się podoba podwójne zdjęcie, niechcący wyszło coś naprawdę fajnego! Dodam jeszcze, że bardzo lubię malarstwo Carla Crivelli, ma w sobie coś szczególnego a nawet niespotykanego w tamtej epoce, jakiś hiperrealizm, powiedziałabym taki Cranach do entej potęgi. Gosiu, pozdrawiam serdecznie, mam nadzieję na dalsze wpisy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też się zgadzam z tym, że nie wszystkie pamiątki przeszłości należy niszczyć/likwidować. Od razu przychodzi mi na myśl PKiN w Warszawie, który ja bym zostawiła, jako relikt minionej epoki i minionego na szczęście ustroju, a także, jako świetny punkt orientacyjny w stolicy. No popatrz, a mnie się wydawało, że mało kto zna pana Crivellego, że odkryłam Amerykę. Bo dla mnie to było odkrycie na miarę odkrycia Ameryki :) Ogromnie lubię takie odkrycia. I poszerzanie swojej wiedzy.

      Usuń
    2. Gosiu jeszcze coś na temat Carla Crivelli, otóż w mediolańskim Muzeum Brera można zobaczyć jego obrazy min "Madonnę ze świeczką" a także obrazy jego młodszego brata Vittore Crivelli. Chociaż bracia pochodzili z Wenecji to musieli się stamtąd zabierać bo Carlo wdał się w jakiś romans, który się źle skończył. Nie wykluczone, że skorzystali z protekcji bogatych krewnych, którzy mieszkali w Lombardii i dochrapali się sporego majątku oraz tytułu hrabiowskiego (mieli np. wielką willę w Mombello i której pisałam jakiś czas temu). Podobno malarze należeli do tej samej rodziny co hrabiowie, jednak do jakiejś bocznej, uboższej gałęzi. Buziaki przesyłam!

      Usuń
    3. Dziękuję bardzo za te ciekawostki. Sama bym nie dotarła. Nie znam języka na tyle, aby czytać po włosku, a po polsku nie znalazłam nic na temat Carla, poza paroma informacjami w wiki. DO Mediolanu zamierzam dotrzeć we wrześniu, jeśli się uda. Bardzo krótka wizyta lutowa nie zaspokoiła mojego zainteresowania. Nie dotarłam ani do Pinakoteki, ani na zamek, gdzie chciałam obejrzeć Pietę M.A.- jedną z dwóch ostatnich, jakich nie widziałam (no chyba, że coś mi umknęło).

      Usuń
    4. Super, mam nadzieję że wrześniowa wycieczka się uda i będziesz mogła zobaczyć muzea na zamku a także pinakoteki Brera i Ambrosiana. Zresztą rzeczy wartych zobaczenia jest dużo więcej jedynym problemem jest czas jaki ma się do dyspozycji. Gdybyś planowała pobyt powiedzmy kilkudniowy to miałabym prośbę o odwiedzenie pewnego miejsca i parę zdjęć ale to taka luźna propozycja. Buziaki!

      Usuń
    5. Niestety z powodów finansowo-noclegowych pobyt w Mediolanie będzie około 2,5 dniowy, reszta u rodziny i dzień w Bergamo, ale napisz na maila, zobaczę co się da zrobić i czy znajdę czas. A może to miejsce mnie zainteresuje na tyle, że sama będę chciała je odwiedzić. Pozdrawiam Ps. Pasaż Róży w Łodzi okazał się jednym z najmilszych doznań estetyczno-artystycznych.

      Usuń
  2. Mnie tez podoba się taki długi wpis i nie chciałam się z nim rozstać, tak miło było powspominać Weronę. Tak precyzyjnie i z detalami przedstawiłaś nam najpiękniejsze miejsca miasta, ich historię i jak obecnie się miewają. Lubię czytać długie wnikliwe posty, to jak mały reportaż, gdzie różne formy sie przenikają. Ja akurat byłam niedawno w Weronie, bo w ubiegłym wrześniu, ale wycieczka była objazdowa i głównie po krajach niemieckojęzycznych,w mieście spędziłyśmy pół dnia. Nasza główna przewodniczka była doskonała, ale we Włoszech musieliśmy miec lokalnego przewodnika, który mówił po niemiecku, a nasza przewodniczka tłumaczyła. A grupa była 50-osobowa!. Byłam pierwszy raz na wycieczce zorganizowanej od niepeamiętnych czasów. W okolicy domu Julii, gdy już usłyszałyśmy najważniejsze informacje , odłaczyłyśmy się z koleżankami od grupy i poszłyśmy coś zjeść w cieniu niezwykłej Areny. Tam rozmawiałyśmy z kelnerem po włosku, piłyśmy wino i aperol, było cudownie. Twój post znakomicie uzupełnił moją wiedzę. Jestem pod wrażeniem wiedzy i chęci opisania rozległej historii zabytków. Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja zrezygnowałam ze zorganizowanych wycieczek jakieś piętnaście lat temu. Ale nie zarzekam się, że kiedyś się skuszę, choć w tej chwili wydaje się to mi nierealne. Zraziło mnie właśnie to, że jest dużo ludzi, panuje chaos, niewiele kogo interesuje to co mówi przewodnik, a ja nie zapamiętuję informacji, których sama sobie nie przeczytałam wcześniej (jestem wzrokowcem). Jak piszesz o odłączeniu od grupy, to przypomina mi się wycieczka do Paryża, gdzie wraz z dwoma paniami odłączyłyśmy się, aby posiedzieć w knajpce i napić się wina, bowiem, podczas całej trzy dniowej wycieczki nie miałyśmy niemal wcale czasu wolnego. Kiedy więc grupa oglądała Łuk Tryumfalny ze wszech stron my siedziałyśmy u Fouquet`s a i przepijałyśmy ostatnie 7 euro (tyle kosztował w 2007 roku kieliszek wina:). I wcale tego nie żałuję. Łuk Tryumfalny miałam okazję oglądać kilka razy podczas różnych pobytów a do knajpki już nie zaszłam. Pozostało piękne wspomnienie

      Usuń
  3. Bardzo miło jest wrócić do Werony dzięki Twojej wspaniałej relacji. Jak się okazuje, nie wszystkie prezentowane przez Ciebie miejsca zwiedziliśmy. Sądzę, że kościół św. Anastazji też by mi się spodobał. Bardzo spodobało mi się wieczorne zdjęcie Areny, kiedy światła odbijają się na mokrych płytach. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Zajrzałam do twojego wpisu o Weronie i ja się dowiedziałam paru nowych rzeczy z niego. Niestety znikły wszystkie zdjęcia, a pamiętam, że były, bo zachwycałam się nimi w komentarzu. Czy po jakimś czasie zdjęcia znikają? Aż muszę zajrzeć do starych wpisów. Tak kościół Anastazji zachwycił mnie też zdjęciem nocnym w przewodniku, co było kolejnym pretekstem dla odwiedzin tego miejsca, choć akurat po zmroku byłam w innej okolicy Werony. A dowiedziałam się z twojego wpisu między innymi o okrucieństwie rodu Scaligerów (mój przewodnik nie wspominał nic na ten temat. No niestety często wielcy mecenasi sztuki to także wielcy despoci, którzy na sumieniu mają niejedną zbrodnię. Nie na darmo Makiaweli pisał, iż cel uświęca środki. Oni w to wierzyli). Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przykro mi, że nie wyświetlają Ci się zdjęcia. Sprawdzałem u mnie i wszystko działa jak należy, nawet na komórce też nie było problemów. Może spróbuj jeszcze raz? Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
  5. Cierpliwość popłaca. Weszłam przez komentarz i bloga i się pojawiły. Wczoraj wpisałam w google wkraj i był blog bez zdjęć, z samą treścią :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Werona jest pięknym miastem, może kiedyś ją zobaczę. Muszą mi na razie wystarczyć Twoje opisy Guciamal.
    Pozdrawiam:)*

    OdpowiedzUsuń
  7. Widzę teraz, co mnie ominęło. Jakże skromny wydaje mi się mój wpis o Weronie przy Twoim...

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie zawsze mamy tyle szczęścia, aby zobaczyć więcej niż jeden czy dwa obiekty. Trzeba się cieszyć z tego, co się nam uda zobaczyć. I lepiej zobaczyć troszkę, niż nic:) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  9. Gosiu!
    Jak z pewnością już zauważyłaś, byłam kilka razy u Ciebie czytałam post i podziwiałam piękne zdjęcia. Nawet nie wiesz jak ja kocham czytać te Twoje posty. Długi? dla mnie jest zbyt krótki. Moje wspomnienia odżyły na nowo! Wybacz moją ciekawość, czy kupiłaś nowy aparat fotograficzny? Wieczorne zdjęcie Areny jest doskonałe. I te refleksy świetlne na mokrym marmurze, coś fantastycznego. Będę wracać bo mam niedosyt.
    Serdecznie pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie wiedziałam, że to można sprawdzić, kto ile razy wchodzi poczytać wpis :) więc nie widziałam Ciebie. Sorki, ale cieszę się, że zaglądasz i że przywołałam wspomnienia. Aparatu jeszcze nie kupiłam, czekam na przypływ gotówki. A to zdjęcie jakoś wyjątkowo się udało. Czasami i na telefonie coś się uda. Nie mogę obiecać więcej takich długich wpisów, bo to trochę czasochłonne, a jednak tyle się u mnie dzieje, że muszę wybierać pomiędzy życiem, a pisaniem. Ale postaram się od czasu do czasu pisać dłuższe posty. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  11. Małgosiu
    ten przepiękny w stylu secesyjnym pasaż handlowy to: Galleria Arberto Sordi na Piazza Colonna. Znajduje się niedaleko Panteonu i Placu Navona. Miejscami przypomina mediolańską Galerię Vittorio Emanuele II
    Serdecznie pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  12. Dzięki za info. Popatrz tak często byłam w Rzymie, a tam nie dotarłam nigdy, a brakowało mi i takiego miejsca. Z czasem choć uwielbiam powroty, ale chciałoby się też odkryć coś nowego, ciekawego, innego od monumentalnych łuków tryumfalnych, amfiteatrów czy świątyń. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  13. Bardzo ciekawe miejsca Pokazałaś. Niesamowite wrażenie robi Kościół św. Anastazji. I ta wąska uliczka urokliwa. A balkon i Julia fajne, ale komercja wszędzie zagląda, chyba takie "prawa" turystyczne.

    OdpowiedzUsuń
  14. Kiedyś jedna z koleżanek powiedziała mi, że Werona jest piękna w przeciwieństwie do Wenecji. Nie rozumiałam, jak można zachwycać się Weroną i jednocześnie dyskredytować Wenecję. Teraz rozumiem, choć Wenecja dla mnie nawet zatłoczona nadal jest jednym z najcudowniejszych miejsc na ziemi.

    OdpowiedzUsuń
  15. Byłam w Weronie w sierpniu i pod amfiteatrem było ludzi niczym pod Koloseum chociaż porówniania nie mam bo w Rzymie nie byłam, ale może będę we wrześniu 🙂. Pamiętam za to tłum pod balkonem Julii i kolejkę chętnych złapać ją za gołą pierś. Oprócz tych oczywistych atrakcji z wizyty w Weronie najbardziej utkwił mi w pamięci widok z pierwszego zdjęcia podczas spaceru brzegiem Adygi, grobowiec i Scaligera. Dwa zdjęcia na jednym kadrze to faktycznie ewenement, myślałam że takie "zjawiska" zniknęły wraz z analogowymi aparatami fotograficznymi. Uściski

    OdpowiedzUsuń
  16. W sierpniu bywają tam przedstawienia operowe, zapewne stąd większe zainteresowanie. Choć może miałam szczęście bo to był luty i ludzi mimo wszystko nie tak znów wiele. Grobowce Scaligerów i na mnie zrobiły wrażenie za pierwszą wizytą w mieście. Podwójne zdjęcia trafiły mi się kilka razy ostatnimi czasy. Może to jakaś wada telefonu, ale ciekawa wada. Pamiętam, jak koleżanka opowiadała o zdjęciu swojej znajomej, na której tamta wyglądała jak duch (prześwietlone), co po latach, kiedy owa znajoma zginęła w wypadku nadawało i wspomnieniom i zdjęciu jakiegoś dreszczyku. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Jestem bardzo rada z każdego komentarza, ale nie będę tolerować komentarzy agresywnych, wulgarnych, czy obrażających moich gości (innych komentatorów).